Witajcie! W końcu przybywam z nowym rozdziałem - miał być na święta, ale coś mi jak zwykle nie wyszło, więc jest na nowy rok! Życzenia noworoczne i podsumowanie 2014 roku jest na stronie na facebooku (ikonka po prawej). Tutaj napiszę skromne:
Wesołego Nowego 2015 Roku!
PS: Serdecznie przepraszam za wszelkie błędy. Jeśli jakieś zauważycie - napiszcie w komentarzu. Buziaki! :*
***********************************************************
„Prawda boli, dlatego chcemy żyć w kłamstwie.”
- To zaklęcie zapewni ci ochronę. Niezbyt długą co prawda,
ale na pierwsze kilka ataków wystarczy – powiedziała Death, tłumacząc mi
działanie czaru, którego formułę przed chwilą mi podyktowała.
Duch uczył mnie z księgi już dobrych parę godzin. Tak
naprawdę nie byłam w stanie zapamiętać nawet połowy z tego, co do mnie mówiła
przez co czułam, że po prostu tracimy cenny czas. Ten fakt irytował mnie coraz
bardziej z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez nią, ale kiedy tylko
próbowałam ją jakoś ponaglić, mniej lub bardziej delikatnie, ona zupełnie ignorowała
moje słowa i dalej prowadziła monolog. Nic więc dziwnego, że w którejś chwili
poważnie zastanawiałam się nad zatrzaśnięciem woluminu tuż przed nosem
białowłosej. Kiedy jednak przemyślałam to chwilę dłużej doszłam do wniosku, że
wtedy mogę nie dowiedzieć się jak mam się przenieść do kryjówki Daimona.
Musiałam więc po prostu czekać aż Death skończy i starać się zapamiętać jak najwięcej.
A przyznać muszę, że sporo się naczekałam – kiedy
zaczynałyśmy był późny wieczór, teraz z kolei świtało. I właśnie w tej chwili,
jak za dotknięciem magicznej różdżki, kobieta pozwoliła wrócić mi do strony z
najistotniejszym dla mnie zaklęciem. Swoją drogą dopiero kiedy zobaczyłam
pierwsze promienie słońca majaczące na horyzoncie, zdałam sobie sprawę z tego,
że wcale nie odczuwam zmęczenia. Może była to zasługa krwi, którą wcześniej
wypiłam, a może tego, że zbyt wiele emocji we mnie buzowało. Niezależnie od
przyczyny miałam nadzieję, że w momencie gdy będę musiała walczyć, nagle nie
zasłabnę. To by była przykra i zupełnie nieoczekiwana porażka, z którą pewnie
nigdy bym się nie pogodziła…
- Jesteś gotowa? – zapytał stróż. Spojrzałam na nią uważnie.
Oczywiście wcale nie byłam gotowa, ale nie sądziłam, że na coś takiego można w
ogóle być kiedykolwiek gotowym. Dlatego też wzięłam głęboki wdech i skinęłam
głową z taką pewnością, na jaką było mnie w tej chwili stać. – W porządku.
Zamknij oczy, powtarzaj za mną wyraźnie i, na Boga, myśl tylko o tym jednym
miejscu! – powiedziała. Przeszedł mnie dreszcz. Zupełnie niepotrzebnie
przypomniała mi o tym, że mogę nie przeżyć transportowania się, ale nie
zamierzałam się przez to wycofywać. Z całą pewnością postradałam zmysły. –
Zaczynam…
Chłodny głos Death sprawił, że od razu się skupiłam,
jednocześnie prostując się gwałtownie. Byłam napięta jak struna, ale taka
postawa chyba mi pomagała. Myślałam tylko o tym, gdzie trzymał mnie Daimon.
Pamiętałam wejście do tego miejsca i dużą salę, w której go zastałam i w której
odbyła się moja mała potyczka. Słowa w języku demonów, które wypowiadał mój
duch, przebijały się przez te wspomnienia w formie echa. Powtarzałam je za nią
ostrożnie i powoli, żeby niczego nie pomylić. Starałam się nie myśleć o niczym
innym i choć z początku szło mi naprawdę dobrze, w ostateczności okazało się to
naprawdę trudnym zadaniem. Wcześniej, kiedy jeszcze czytałyśmy z księgi,
zastanawiałam się nad tym co by zrobił Hao, gdybym nagle pojawiła się w jego
pokoju w formie połowy ciała, albo jedynie głowy…
Białowłosa skończyła już mówić, ja powtarzałam właśnie
ostatnie słowa. Pod koniec wypowiadania formuły poczułam silne szarpnięcie,
które odebrało mi na chwilę dech w piersi. Jakby jakaś niewidzialna dłoń wniknęła
w moje ciało i ścisnęła wszystkie narządy w małą, nieforemną kulkę. Krzyknęłam
niekontrolowanie z bólu. I może również ze strachu, bo byłam święcie przekonana,
że właśnie rozpadam się na kawałki, że umieram, że zostałam oszukana i to, co
przed chwilą powiedziałam w nieznanym sobie języku wcale nie miało mnie nigdzie
przenieść, tylko zniszczyć.
Kiedy otworzyłam oczy, które zamknęłam niewiadomo kiedy,
wokół było ciemno i chłodno. W otaczającej mnie ciszy słyszałam tylko swój
przyspieszony oddech. W pierwszej chwili pomyślałam, że umarłam i jestem w
jakiejś dziwnej pustce między światami – jak wtedy, gdy przemieniałam się w
demona. Z błędu wyciągnął mnie dopiero piasek, który poczułam pod swoimi
dłońmi. Usiadłam gwałtownie, zupełnie nagle zaczynając widzieć kształty w
mroku. Spojrzałam na swoje ciało ze zdumieniem odkrywając, że jestem w jednym
kawałku. Ba! Nawet nic mnie już nie bolało!
Uśmiechnęłam się do siebie na chwilę zapominając o tym gdzie
i po co jestem. Byłam po prostu szczęśliwa, że żyję. Dopiero pod dłuższej
chwili rozejrzałam się w poszukiwaniu białowłosej. Dostrzegłam ją wiszącą w
powietrzu nad Perlin, która wydawała z siebie dziwne dźwięki. Zaskoczenia, albo
bólu. Lub jednego i drugiego. Jeśli przeniesienie się tutaj zabolało ją tak jak
mnie, to wcale się jej nie dziwiłam. Podeszłam do nich, patrząc przepraszająco
na smoczycę. Pogładziłam ją po łuskowatym boku, co wyraźnie ją uspokoiło.
Gdy ona dochodziła do siebie ja zastanawiałam się nad tym,
czy powinnam zabierać ją ze sobą do siedziby Daimona. Dodatkowa para oczu
mogłaby mi się przydać. Jednak z drugiej strony ciężko byłoby dostać się do
środka niezauważenie razem z tym dość sporym gadem. Do tego raczej nie należała
ona do stworzeń szczególnie cichych. W ostateczności uznałam więc, że bardziej
niż wsparcie liczy się dla mnie element zaskoczenia. Co mi po tym, że smok
będzie razem ze mną, skoro od razu będą wiedzieli, że jesteśmy w środku? Co
prawda nie miałam pojęcia jak to miejsce jest strzeżone. Jednak ostatnio
odniosłam wrażenie, że raczej niezbyt dobrze, więc starałam się wierzyć w to,
że sama mam większe szanse. Kazałam Perlin czekać na mnie niedaleko wejścia. W
miejscu, w którym nie było jej widać.
Spojrzałam na swojego ducha, w myślach przypomniałam sobie
cztery zaklęcia, które udało mi się zapamiętać i ruszyłam truchtem w
odpowiednią stronę. Miałam nadzieję, że to nie okaże się najgłupszą rzeczą,
którą kiedykolwiek zrobiłam i niedługo wyjdę z tego przeklętego miejsca razem z
Akiją, całym i zdrowym.
*
- Mistrzu…
Opacho po raz kolejny zmienił opatrunek na szyi Hao. Rana
wciąż nie chciała się goić, do tego prócz krwi, zaczęła się z niej sączyć
czarna, gęsta substancja. Demonicznego pochodzenia, jak sądził Asakura. Zdawał
sobie sprawę z tego, że nie ma wiele czasu. Musiał połączyć się z Królem Duchów
i ze swoim bratem najszybciej, jak to było możliwe. Dlatego zdecydował, że
wyruszy do Zakazanego Lasu, gdy tylko dowiedział się jak tam dotrzeć. Nie mógł
czekać, w końcu będzie zbyt słaby by wygrać czy choćby walczyć.
Murzynek patrzył na niego wielkimi oczami. Nie mógł się
pogodzić z tym, że jego mistrz ma zamiar tak ryzykować bo będąc medykiem
wiedział, że nie powinien teraz się nadwyrężać. Może i nie miał doświadczenia z
takimi ranami jak ta na szyi brązowowłosego, ale wiedział wystarczająco dużo by
stwierdzić, że nic dobrego nie wyniknie z nadmiernego wysiłku. Najzwyczajniej w
świecie się martwił, ale miał świadomość, że nie uda mu się zmienić zdania Hao,
więc nie zamierzał nawet próbować. Nawet jeśli mieliby dziś obaj zginąć, to
woli być do samego końca u jego boku.
Asakura wstał bez słowa, poprawił swój płaszcz, po czym
wyszedł z namiotu nie czekając nawet na Opacho. Na zewnątrz czekali na niego
jego zwolennicy. Byli gotowi wyruszyć z nim na ostatnią, najważniejszą walkę. I
byli pewni zwycięstwa. Zmierzył ich wszystkich wzrokiem. Na jego twarzy
malowała się stanowczość i siła, która z każdą kolejną sekundą z niego
ulatywała. Nie mógł dać tego po sobie poznać.
- W końcu nadszedł dzień, na który czekałem tysiąc lat… -
powiedział cicho, ale wyraźnie. Z całą pewnością wszyscy go usłyszeli. – Dzień,
w którym zapoczątkujemy nową erę!
*
Nie miałam pojęcia, czy już mnie ktoś zauważył, czy jeszcze
nie, ale udało mi się dostać aż do wejścia. Oczywiście istniało
prawdopodobieństwo, że wpadnę w zasadzkę, że chcą doprowadzić do tego, abym
weszła do środka. Dlatego też na wszelki wypadek kazałam mojemu duchowi zajrzeć
do środka. Uznałyśmy, że najlepszą metodą na porozumiewanie się będą myśli,
więc właśnie za ich pomocą Death przekazała mi, że pomieszczenie jest puste.
Weszłam cicho do środka, rozglądając się uważnie. Rzeczywiście – nikogo tutaj
nie było. Poza tym coś mi tutaj nie pasowało, ale chwilę mi zajęło
zorientowanie się co.
Wszystko co zapamiętałam, w zasadzie uległo zmianie. Okrągłe
pomieszczenie, które wtedy było zupełnie puste, teraz pełne było mebli. Długi,
marmurowy stół stał na samym środku, pod ścianami były ustawione kamienne
ławeczki. Do tego było tutaj nieco ciemniej, a kolorystyka ścian i podłogi
zmieniła się na granat i czerwień. Do złudzenia przypominało mi to jakiś
ołtarz, a to zdecydowanie budziło we mnie złe przeczucia.
- Czuję go – Głos mojego ducha rozbrzmiał w mojej
głowie. Musiała usłyszeć o czym pomyślałam. – Z całą pewnością żywego.
- Wiesz gdzie jest? – zapytałam, nie mogąc oderwać
wzroku od stołu. Nie mogłam od siebie odepchnąć wizji zabitego na nim
granatowowłosego.
- Tak sądzę.
W końcu na nią spojrzałam, natrafiają na jej wzrok. Pokazała
mi w którą stronę powinnyśmy iść. Skinęłam jedynie głową, po czym obie
ruszyłyśmy cicho korytarzem. Co chwilę gdzieś skręcałyśmy, a ja za każdym
kolejnym przejściem spodziewałam się natknąć na stado demonów, które mnie
złapie. Ale nikogo tutaj nie było. Zaczynałam nawet myśleć o tym, że może
wszyscy gdzieś się wybrali, ale to byłoby tak nieprawdopodobne, że co chwila
odpychałam od siebie ten absurd.
I dobrze z mojej strony, że nie przyzwyczaiłam się do tego,
że jestem tutaj sama, bo w końcu usłyszałam jakieś głosy. Właściwie jeden i
dałabym sobie odciąć rękę, że należał do Daimona. Spojrzałam na swojego stróża,
który posłał mi uśmiech pełen wsparcia. Denerwowałam się jak cholera. Bałam
się, że nie uda mi się nic wskórać, że mnie pokonają, zabiją mnie i Akiję. Moim
jedynym pocieszeniem było to, że w razie porażki mogłabym sobie powiedzieć, że
próbowałam wszystkiego i poległam walcząc. Wzięłam głęboki wdech i z tą myślą w
głowie znów zaczęłam iść przed siebie. Doszłam w końcu do jednego z przejść i
ostrożnie zajrzałam przez nie do pomieszczenia. Ledwo powstrzymałam się przed
wbiegnięciem do środka, gdy zobaczyłam co tam się dzieje.
Na samym środku dużego, ciemnego pokoju klęczał Akija,
przytrzymywany za ramiona przez dwa inne demony. Był posiniaczony, na jego
ciele widziałam zaschniętą krew i brud. Nie widziałam co prawda jego twarzy, bo
miał spuszczoną głowę, ale spodziewałam się, że i tam ma mnóstwo świeżych ran.
Miałam ogromną ochotę podbiec tam uderzyć pierwszego z tych potworów, który
wejdzie mi w drogę i przytulić granatowowłosego najmocniej jak się dało.
Wiedziałam oczywiście, że nie mogę tego zrobić, ale emocje wezbrały we mnie
niebezpiecznie. Musiałam się uspokoić, więc zaczęłam analizować sytuację.
Stało tutaj około dziesięciu osób. Kilka z nich znałam z
widzenia - były to demony, z którymi byłam zmuszona walczyć podczas ucieczki z
Terrą. Kiedy po raz kolejny omiotłam wszystkich wzrokiem zdałam sobie sprawę z
tego, że po lewej stronie od Akiji stoi Klara, również przytrzymywana przez
jednego z mężczyzn. To trochę komplikowało sprawę. Jeśli rzucę się na pomoc
jednemu z nich, drugie będzie w bezpośrednim zagrożeniu. Z drugiej strony
wiedziałam doskonale, że w pojedynkę nie mam z nimi wszystkimi szans.
Przeklęłam pod nosem i schowałam się za ścianą, przytykając do niej czoło. Była
przyjemnie zimna. Nie mogłam się teraz wycofać. I nie zamierzałam tego robić.
Zaszłam zbyt daleko i miałam pewność, że granatowowłosy wciąż żyje. Nie mogłam
go tutaj zostawić.
Zastanawiałam się wciąż co robić, kiedy usłyszałam krzyk.
Zajrzałam ponownie do środka. Jeden z podwładnych Daimona stał za więźniem
swojego pana z batem w ręce. Byłam niemal przekonana, że przed chwilą zadał
cios. Uśmiechał się paskudnie, patrząc na białowłosą po lewej. To ona
krzyknęła. Wydawała się przerażona swoją bezradnością. A ja poczułam, że jeśli
chcę coś zrobić, muszę się za to wziąć właśnie teraz. Spojrzałam jeszcze raz na
całą sytuację. Jeśli udałoby mi się uwolnić Klarę, być może pomogłaby mi. Nie
wiedziałam jednak jak to zrobić.
- Zaklęcie. – Death podsunęła mi pomysł.
Spojrzałam na nią zastanawiając się, o jakie zaklęcie może
jej chodzić. Zdecydowanie nie było to żadne z tych czterech, które jakimś cudem
udało mi się zapamiętać. Ściągnęłam więc brwi, na co ona przewróciła oczami,
zniecierpliwiona. Powtórzyła mi odpowiednią formułę i przypomniała, że pozwoli
mi ona na chwilowe zadymienie całego pomieszczenia. Zamierzałam więc faktycznie
je wykorzystać, choć zła strona była taka, że ja również nie miałam możliwości
widzenia przez tę gęstą mgłę. Dlatego też starałam się zapamiętać
rozmieszczenie wszystkich osób oraz przedmiotów. Kiedy po raz ostatni zerknęłam
na wszystko, wypowiedziałam cicho zaklęcie.
Całe pomieszczenie od podłogi aż po sufit wypełniło się ciemnym,
gęstym dymem. Ruszyłam biegiem przed siebie korzystając z ich tymczasowego
rozkojarzenia. Starałam się celować mniej więcej w miejsce, gdzie stał
„strażnik” Klary. Wyciągnęłam rękę na lewo, by mój stróż uformował się w miecz
i zadałam cios modląc się w duchu, żeby trafić odpowiednią osobę. Usłyszałam
męski krzyk, a później przekleństwo. Odbiłam w prawo, gdzie stała jedna z kobiet
i ponownie zamachnęłam się ostrzem licząc na to, że nie zmieniła lokacji. Znów
udało mi się trafić. Ale jeśli chodzi o moje sukcesy, to by było na tyle.
Mgła zaczęła powoli opadać i zostałam zauważona. Chwilę
później uderzono mnie z pięści prosto w twarz – nawet nie zorientowałam się
kiedy. Zrobiłam kilka chwiejnych kroków do tyłu, a później odskoczyłam, by
uniknąć kolejnego ciosu. Wypowiedziałam zaklęcie chroniące i ruszyłam na
rosłego mężczyznę-albinosa, ale nim zdążyłam do niego dobiec, usłyszałam krzyk
Akiji. Oczywiście spojrzałam w jego stronę, co było moim ogromnym błędem.
Wystarczyły dwa ciosy tego wielkoluda, żeby przebić się przez moją ochronę i
trafić z kolana w mój brzuch. Zgięłam się wpół, trafiając po drodze twarzą na
jego pięść, która powaliła mnie na ziemię. Poczułam metaliczny smak krwi w
ustach. Przymknęłam oczy mając świadomość, że już przegrałam. Nie znaczyło to
jednak, że miałam zamiar przestać walczyć. Wyciągnęłam przed siebie dłoń,
wypowiadając kolejne zaklęcie. Demon znieruchomiał i padł jak długi tuż obok
mnie. Wstałam najszybciej jak umiałam, zdając sobie sprawę z tego, że jestem
bardziej poobijana niż mi się zdawało – wszystko mnie bolało. Rozbieganymi
oczami szukałam kolejnej osoby, którą mogłabym zaatakować.
- Radzę ci przestać, jeśli chcesz, żeby on przeżył!
Spojrzałam gwałtownie w stronę Daimona, który przemówił.
Bladą dłoń miał dość mocno zaciśniętą na gardle Akiji, który praktycznie nie
miał siły się ruszyć. Miałam chęć ruszyć w ich stronę i już miałam jakąś
odpowiedź na końcu języka, ale zdałam sobie sprawę z tego, że to nie do mnie
zostały wypowiedziane te słowa, a do Klary, która klęczała za moimi plecami z
jedną z kobiet na kolanach i wysysała z niej krew. Przerwała chwilę po tym, jak
na nią spojrzałam, po czym odrzuciła ciało swojej ofiary na bok, jak szmacianą lalkę.
Wstała i po wykonaniu kilku kroków stanęła po mojej lewej stronie. Omiatając
pomieszczenie wzrokiem dostrzegłam, że we dwie udało nam się powalić pięć z
dziesięciu znajdujących się tu osób. Cóż, mimo przegranej to był całkiem niezły
wynik…
Teraz jednak zastanawiałam się, co dalej. Wciąż było przeciw
nam pięć demonów. Poza tym nawet jeśli miałyśmy jakieś szanse na ich pokonanie,
bałam się, że coś może się stać granatowowłosemu, jeśli razem z Klarą
zaatakujemy. Postawiłam więc na zachowywanie się, jakby to nie Daimon trzymał
mnie w garści, a ja jego.
- Uwolnij go, a nikomu już nic się nie stanie. Wyjdziemy
stąd i już więcej nas na oczy nie zobaczysz… – powiedziałam głośno, wpatrując
się w jego oczy. Jego śmiech poniósł się echem po całym pomieszczeniu, ale na
jego twarzy nie widziałam nic innego prócz złości.
- Nachodzisz mnie w moim własnym domu i uważasz, że możesz
mieć jakiekolwiek żądania?
- Zmusiłeś mnie, żebym tu przyszła. Uwięziłeś jednego z
moich przyjaciół, powinieneś spodziewać się, że po niego przyjdę.
- Jesteś równie głupia jak uzdolniona – powiedział, mrużąc
oczy. Nie zamierzałam w żaden sposób kometować tych słów.
- Do czego ci on? Co masz z tego, że go tutaj trzymasz?
- Och, tak naprawdę do niczego go już nie potrzebuję. Miał
jedynie wyjawić gdzie jesteś, albo sprowadzić cię do mnie… Jak widzisz mój plan
się powiódł.
Uśmiechnął się do mnie szkaradnie, zadowolony z samego
siebie, a ja zazgrzytałam jedynie zębami. Chciał mnie tutaj, a ja głupia przyszłam…
I choć domyślałam się tego już wcześniej, to czułam się jak zupełna idiotka.
Nie wiedziałam też, co zrobić. Poddać się? Uciekać i znów zostawić tutaj Akiję?
Walczyć i zaryzykować, że ktoś go skrzywdzi, albo zabije? Żadna opcja nie
wydawała mi się tą właściwą.
- Och, nie bądź na siebie zła. Każdy przyszedłby ratować
jedynego żywego członka swojej rodziny!
- Słucham? – Oczywiście nie była to rzecz, która w tej
chwili powinna najbardziej mnie interesować, ale mimo wszystko nie mogłam nie
zwrócić uwagi na słowa „członek twojej rodziny”. Zmarszczyłam brwi
zastanawiając się, czy aby się nie przesłyszałam. Wymyślanie planu działania
zeszło na drugi plan.
- Och… - zacmokał. – Nic nie wiesz? – Spojrzał na trzymanego
mężczyznę i zacisnął mocniej dłoń na jego szyi tak, że ten poruszył się
niespokojnie, a później kaszlnął i wziął głęboki haust powietrza. – To bardzo,
bardzo nieładnie, że jej nie powiedziałeś.
- Zostaw go, do cholery! – krzyknęłam. Zrobiłam krok w
przód, a Death znów uformowała się w miecz w mojej dłoni, ale Klara chwyciła
mnie za ramię i zatrzymała, nim zdążyłam zrobić coś naprawdę głupiego. – O czym
ty w ogóle pieprzysz?!
- Biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się znajdujesz,
bardziej uważałbym na słowa, na twoim miejscu… - powiedział spokojnym i przesłodzonym
głosem. – Ale rozumiem: nerwy, emocje. Więc ci wytłumaczę. – Granatowowłosy
znów poruszył się niespokojnie, jakby chciał zaprotestować, ale Daimon w ogóle
nie zwracał na niego uwagi. – Ten demon jest twoim bratem.
- Bratem… - powtórzyłam głucho.
W jednej chwili poczułam, jak robi mi się sucho w gardle i
nogi się pode mną uginają. Cudem nie padłam na ziemię. Odtwarzałam teraz w
głowie wszystkie sytuacje, które mogły mnie pchnąć w stronę myśli, że on jest
moim bratem. Było ich całkiem sporo. Na tyle, żebym spokojnie mogła uznać się
za głupią. Dlaczego wcześniej nie zastanowiłam się nad taką opcją? A może
myślałam o tym, ale nie chciałam tego do siebie dopuścić? Tylko dlaczego? I
czemu teraz to tak bardzo mnie bolało…?
- Kłamiesz – syknęłam w końcu, patrząc pustym wzrokiem w
podłogę. W moich oczach zebrały się łzy, ale nie wiedziałam do końca dlaczego.
– Jesteś kłamcą!
Mój głos poniósł się echem po pomieszczeniu. W chwilę po nim
zaśmiały się wszystkie obecne tutaj wrogie demony. Wiedziałam doskonale, co
jest powodem ich radości. I miałam ochotę ich wszystkich pozabijać. Okropną
ochotę zatopić w nich zęby… Gdy ostatnie odbite od ścian dźwięki ucichły,
Daimon znów się odezwał.
- Naprawdę chcesz wierzyć, że kłamię? A może Akija sam się w
końcu przyzna, kim jest? Zapytajmy go. – Uniósł jego głowę do góry tak, by było
wyraźnie widać jego twarz. Spojrzałam w nią i nic więcej nie było mi potrzebne
do tego, by uwierzyć. Jego wzrok jednocześnie wyrażał żal, smutek i
przepraszał. Zacisnęłam zęby, machając głową w niedowierzaniu.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś…? – szepnęłam po dłuższej
chwili.
- Karmen… - Klara odezwała się tak nagle, że niemal
zamachnęłam się na nią bronią. Zdążyłam już zapomnieć, że stoi tuż obok. – On
uważał, że w tej sposób cię broni. Ja chciałam, byś wiedziała od początku… -
powiedziała cicho.
- Pieprzenie! – wrzasnęłam wściekła. – To w żaden sposób nie
mogło mnie uchronić! I niby przed czym by miało, do cholery?! On się zwyczajnie
bał przyznać, kim jest! – Nie wiedziałam, dlaczego jestem na niego zła. Ale
byłam. Z resztą nie tylko na niego. Na siebie, Daimona, kobietę u mojego boku…
Nogi się pode mną uginały. Nie mogłam tego wszystkiego
znieść. Kątek oka zobaczyłam, że Klara cofa się o krok ode mnie. Dopiero po tym
zdałam sobie sprawę, że znów robi się wokół mnie gorąco. Zaczęłam oddychać
szybko i płytko, starając się nie rozpłakać. Chwyciłam się za głowę. Co to
wszystko miało znaczyć? Jaką rolę odgrywałam w całej tej plątaninie ludzi,
kłamstw i innych rzeczy? Krzyknęłam, wbijając miecz ze swojego ducha głęboko w
podłogę. Rozpadł się zaraz po tym, a stróż pojawił się obok mnie.
- Wypuść go… - powiedziałam gardłowo.
- Och, daj spokój. To jeszcze nie wszystko. Skoro już otworzyliśmy
ten nasz kącik zwierzeń, powinnaś dowiedzieć się jeszcze więcej?
Nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Ale wiedziałam
doskonale, że uśmiecha się do mnie tym swoim paskudnym uśmiechem. Nawet nie
miałam siły pomyśleć nad tym, o co może mu chodzić. Ale wcale nie musiałam się
nad tym głowić, bo on szybko sam dał mi odpowiedź na to pytanie.
- Kaiso!
Moje oczy powiększyły się znacznie. To nie działo się
naprawdę… Podniosłam głowę, żeby się rozejrzeć, ale nie było tutaj wezwanego
mężczyzny. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że pojawia się jakby
zza tafli wody tuż przed demonem. Klęczał na jednym kolanie z pochyloną głową.
Łzy niekontrolowanie zaczęły płynąć po moich policzkach. Wciąż były krwawe.
- Wujku…? – szepnęłam ledwie słyszalnie. Ale do niego ten
dźwięk dotarł. Spojrzał na mnie zdezorientowany i wystraszony, a później
opuścił głowę.
- Kaiso, może powiesz naszej drogiej Karmen, kim jesteś? –
Daimon był z siebie zadowolony. Wpatrywał się we mnie z taką satysfakcją.
Doskonale wiedział, że w tej chwili mnie niszczy. Rozbija na małe kawałeczki.
- Panie, błagam… - To brzmiało niemal jak łkanie.
- Mów!
Zapadła cisza. Dłużyła się niemiłosiernie. Mężczyzna zbierał
się w sobie, żeby powiedzieć cokolwiek. Prawdę… Ale ja wcale nie chciałam
wiedzieć. Nie chciałam już nic więcej wiedzieć! Chciałam zniknąć. Obudzić się
nagle w swoim łóżku i dowiedzieć, że wszystko co się do tej pory zdarzyło było
snem. Przykrym koszmarem.
- Jestem… twoim sługą panie.
- Och, to już wszyscy wiemy. Nie krępuj się. Powiedz więcej.
- Ja… trenowałem cię dla niego. – Te słowa skierował do mnie,
choć nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. – Od samego początku trenowałem cię
dla niego. Dołącz do nas. – Dopiero wypowiadając te słowa, podniósł na mnie
wzrok. – Dołącz, a nikt nie ucierpi.
Wpatrywałam się w niego. Byłam zła, rozczarowana, zraniona… Wszyscy
wokół mnie okazali się kłamcami. Wszyscy, bez wyjątku. Czy cokolwiek w moim
życiu było więc prawdziwe? Czy ktokolwiek był tym, za kogo się podawał?
Chciałam się obudzić z tego koszmaru. Zacisnęłam oczy czując, że tracę nad sobą
kontrolę. Jak wtedy, gdy zaatakowałam Hao. Wokół mnie było tak gorąco, że bez
problemu dało się dostrzec falujące powietrze. Upadłam na kolana, krzycząc
głośno, by dać upust emocjom. Słowa „Brać ją” były ostatnimi, jakie usłyszałam…
*
Dotarcie do Sanktuarium wymagało od Hao wiele jego energii,
tak samo jak przeniesienie tutaj jego uczniów. Podzielił się z nimi również
foryoku. Był więc osłabiony, kiedy dotarł na miejsce, ale wciąż wystarczająco
silny, by walczyć ze swoim bratem. Wystarczająco silny, by go pokonać, choć
walka była zacięta. Asakura chciał połączyć swoją duszę w jedno, ale okazało
się, że jest to zupełnie niepotrzebne. Wygrał. Nie tylko tę walkę, ale cały
Turniej. Pokonał wszystkich i choć radzie nie było to na rękę w żadnym, nawet
najmniejszym stopniu, miał pełne prawo do wygranej. Do połączenia się z Królem
Duchów.
Był wycieńczony. Rana na szyi go zabijała. Jego jedyną
nadzieją było to, że po połączeniu się z Wielkim Duchem, zostanie uzdrowiony. I
tak rzeczywiście się stało – ślad po ugryzieniu niemal natychmiast się
zabliźnił. Ale siły nie wróciły, musiał odpocząć. Rada Szamanów zgromadziła się
w Sanktuarium wokół niego. Gotów byli walczyć z jego potęgą, ale on wcale nie
zamierzał walczyć. Chciał odpocząć, odzyskać siły, a później odnaleźć Karmen…
Świat nie zamierzał nigdzie mu uciekać. Wiedział doskonale,
że później również będzie mógł zrealizować swój plan, który swoją drogą zdążył
ulec sporej korekcie. Nie miał zamiaru zabijać ludzi. Teraz jego celem było
zlikwidowanie demonów – przynajmniej tych, które były bezpośrednim zagrożeniem.
A równowagę na świecie zamierzał przywrócić w znacznie bardziej pokojowy sposób
niż zabijanie. Teraz jednak w głowie miał jedynie odnalezienie Amasuki. Musiał
to zrobić jak najszybciej się dało.
- Hao Asakura…
Zostałeś Królem Szamanów. Nie myśl jednak, że Rada nie stawi ci oporu w razie
takiej konieczności. – Goldva odezwała się do niego mocnym głosem. On chwilę
nie odpowiadał, stojąc z zamkniętymi oczami. Otworzył je i spojrzał na starszą
kobietę.
- Nie ma takiej potrzeby – odparł spokojnie, posyłając jej swój
delikatny uśmiech. – Swoją pozycję
zamierzam wykorzystać w sposób, który powinien przypaść wam do gustu. Nie
sądzę, byście byli zmuszeni do jakiegokolwiek działania. Ale pozwólcie, że
porozmawiamy na ten temat innym razem i w bardziej sprzyjającym otoczeniu… - Po
tych słowach skinął głową w stronę członków Rady. Chwilę później już go tam nie
było.
W końcu wróciłaś! Jak się cieszę. Przepraszam, że wcześniej nie zauważyłam, ale wiesz - szkoła, te sprawy :P A zawalili nas sprawdzianami od razu po świętach. No, ale rozdział boski! Akija jednak bratem Karmen. A ten wujek od początku mi śmierdział! Hao wygrał Turniej... No ładnie. Jestem ciekawa, co dalej! Mówiłaś, że niedługo koniec, więc aż mnie skręca! Dawaj kolejny rozdział! Tylko szybciej niż dałaś ten :P Tak wiesz, za miesiąc najdalej, a nie kurde! :D Weny!
OdpowiedzUsuńHej, właśnie przeczytałam całość, dobra historia, więc bardzo fajnie się czytało, ale martwi mnie brak nowego rozdziału... Pojawi się tu coś jeszcze?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ktoś nowy jeszcze trafia na mojego bloga i jest zadowolony z jego treści! Nowy rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu w okolicach weekendu :) Mam nadzieję, że spodoba się on tak samo jak cała reszta. Pozdrawiam serdecznie.
Usuń