Jest nowy rozdział. Nie mam wymówki, dlaczego nie pojawił się wcześniej. Jedyne, co mogę powiedzieć to, że zakończenie powstawało cztery razy, bo wciąż byłam niezadowolona z efektu. Ale! W końcu jest i mam nadzieję, że się wam spodoba, bo trochę się dzieje :)
Pozdrawiam was mocno!
Pozdrawiam was mocno!
********************************************************************
„Nie da się przewidzieć nieprzewidywalnego”
Minęło dokładnie dziewięć
dni, od kiedy Akija zniknął. A żeby było ciekawiej – od naszej ostatniej
rozmowy również Klara tutaj nie przychodziła, choć czasem miałam wrażenie, że
ktoś mnie obserwuje i w duchu modliłam się, żeby to była właśnie ona. W tym
czasie zdążyłam niejako przywyknąć do tego, że jestem w zamku sama. Oczywiście
to nie tak, że nie martwiłam się w ogóle tym, że granatowowłosego tak długo nie
ma, ale niewiele mogłam na to poradzić. Byłam zablokowana przez tę cholerną
tarczę i nawet gdybym rzeczywiście chciała go szukać, nie mogłabym tego zrobić.
No i nie wiedziałam nawet gdzie zacząć ewentualne poszukiwania, bo przecież nie
zostawił mi żadnej wskazówki. Na dobrą sprawę, gdyby coś złego mu się
przytrafiło, zostałabym uwięziona tutaj na Bóg wie jak długo. I wcale mi się to
nie podobało.
Co do dziewczynki, która
mnie wcześniej odwiedziła – również już nigdy się tutaj nie pojawiła.
Prawdopodobnie do serca wzięła sobie nakaz rodziców albo oni lepiej ją teraz
pilnowali. W sumie nie wiedziałam nawet, co mogli jej na mój temat naopowiadać.
Może przedstawili mnie jako jakiegoś niebezpiecznego potwora? Albo dziwadło?
Tak czy inaczej blondynka nie przyszła już i sama nie wiedziałam, czy mam się z
tego cieszyć, czy nie.
Powodów było kilka – po
pierwsze nie miałam do kogo się odezwać. Oczywiście mogłam rozmawiać ze swoim
duchem, ale to nie było to samo co żywy, ciepły człowiek. Po drugie zaczynałam
popadać w lekką paranoję i zdarzało mi się myśleć, że nigdy nie wydostanę się z
tego zamku. No i po trzecie, będąc całkiem sama, miałam stanowczo zbyt dużo czasu
na myślenie. Oczywiście starałam siebie samą od tego odciągać ćwiczeniami –
bardzo szybko dzięki temu powróciłam do swojej dawnej formy, a nawet poprawiłam
swoją kondycję. Ale niestety wciąż pozostawał mi czas wolny, a wtedy moje myśli
zalewane były znów wątpliwościami różnej maści i wspomnieniami o przyjaciołach.
Poważnie martwiłam się o to, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę…
Niemniej nie zamierzałam
popadać w depresję. Po kilku dniach intensywnego treningu, podczas którego
zajmowałam się również swoim żywiołem i panowaniem nad nim, zdałam sobie sprawę
z tego, że tylko jeden raz próbowałam przebić się przez tarczę. Postanowiłam
więc popracować trochę intensywniej nad sobą i podjąć się tego jeszcze raz.
Wiele koncentracji i fizycznej siły kosztowało mnie w miarę dobre opanowanie
swojego żywiołu. Dodatkowo próbowałam ujarzmić pozostałe elementy natury,
używając do tego znajomości Gwiazdy Jedności, ale nie zauważyłam żadnej
znaczącej poprawy. Cóż, w ostateczności nie byłam demonem eteru i nie mogłam
wyjść poza umiejętności szamanki w stosunku do innych żywiołów.
Tak czy inaczej właśnie
dziewiątego dnia postanowiłam spróbować po raz kolejny przebić się przez
barierę. Mimo, że nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu, to zobaczyłam
znaczący postęp – tarcza najpierw zaczęła się nieco mienić i stała się
widoczna, a po kilku atakach pojawiły się w niej niewielkie otwory. Oczywiście
zbyt małe, bym mogła się przez nie przecisnąć, ale i tak czułam się
usatysfakcjonowana. To pozwoliło mi wierzyć, że być może jeśli więcej czasu
poświęcę na samodoskonalenie się, to w końcu uda mi się przebić na drugą
stronę. Ta myśl zdecydowanie poprawiła nieco mój, do tej pory raczej średni,
humor.
Popołudniu spędziłam czas
ze swoim smokiem. Zamknięcie w tak stosunkowo małej przestrzeni nie służyło
Perlin. Nie wspominając o tym, że nie mogła polować, więc musiałam karmić ją
tym, co było w lodówce. Całe szczęście znalazłam tam też zamrożone, surowe
mięso, ale nie wiedziałam, na jak długo jeszcze wystarczy. Tym bardziej
cieszyło mnie moje małe zwycięstwo nad tą przeklętą tarczą.
Wieczorem, gdy już się
ściemniło, wróciłam do zamku. Kilka dni wcześniej odnalazłam w budynku drugie
pomieszczenie z telewizorem i tutaj zwykle spędzałam czas po kolacji. Wcześniej
zdarzało mi się przesiadywać w pokoju Akiji, ale zwykle zamiast oglądania
telewizji zajmowałam się bezskutecznym szukaniem jakiejś wskazówki odnośnie
tego gdzie się udał lub zaklęcia opuszczającego barierę, o którym kiedyś
wspominała mi Klara.
Tego dnia miałam zamiar wyłożyć się na kanapie
i obejrzeć jakiś mniej lub bardziej interesujący film. Wraz z moim stróżem co
chwila komentowałyśmy akcję mającą miejsce na ekranie i szczerze powiedziawszy
nasze słowa były jedyną ciekawą częścią tego wieczoru. Myślałam, że w ten
sposób minie mi te kilka godzin do czasu pójścia spać albo najzwyczajniej zasnę
tutaj przed tym telewizorem, ale stało się zupełnie inaczej.
Poderwałam się gwałtownie,
kiedy coś huknęło okropnie na zewnątrz posiadłości. Zerwałam się na równe nogi
i bez głębszego namysłu ruszyłam to sprawdzić. Nie odłożyłam broni po treningu,
dlatego wciąż miałam ją przy sobie – dwa sztyleciki, które znalazłam w pokoju granatowowłosego.
Chwyciłam je w dłonie i wybiegłam na dwór, gotowa stawić czoła temu, kto mnie
zaatakował. Od razu musiałam zmrużyć oczy, oślepiona nagłą jasnością. Tuż przed
tarczą ochronną, po jej drugiej stronie, palił się ogień. Płomienie lizały
niewidzialną ścianę, trzaskając i sycząc.
- Co, do cholery? –
zapytałam sama siebie, szukając wzrokiem przeciwnika. Nikogo nie widziałam,
tymczasem pojawiły się nowe płomienie, które z takim samym hukiem uderzały
kolejno o ziemię.
Nie miałam pojęcia na ile
mogę się czuć bezpieczna pod tą barierą, skoro mi samej udało się ją dzisiaj
naruszyć, dlatego czułam spory niepokój. Jeśli to demony zorganizowały się i
postanowiły mnie zaatakować – choć nie miałam pojęcia, dlaczego miałyby to
robić - z całą pewnością przegrałabym taki pojedynek. Nawet ze swoimi
umiejętnościami szamanki nie mogłabym się równać z kilkoma demonami. Pamiętałam
przecież jak szybkie potrafią być, a chociaż również stałam się teraz szybsza,
wciąż nie mogłam się z nimi mierzyć.
Kolejne huknięcie, a zaraz
po nim kilka innych, już nie ognistych. Wszystkie celowały w to samo miejsce,
aż w końcu zobaczyłam tarczę. To znaczyło, że słabnie. Postanowiłam przygotować
się na wtargnięcie tutaj jakiegoś wrogo nastawionego demona i wprowadziłam
Death do sztyletów, łącząc je ze sobą. Gotowa do ataku wpatrywałam się w
dziurę, która właśnie powstała w barierze. Była całkiem spora – wystarczająca,
by przeszedł przez nią całkiem pokaźnych gabarytów człowiek. Nie musiałam
walczyć już od tak dawna, że aż drżały mi lekko kolana, ale nie zamierzałam się
poddawać bez spróbowania. Dopiero w momencie, kiedy zobaczyłam dwie wielkie,
czerwone łapy, które zatrzymały stopniowe zasklepianie się bariery wiedziałam,
że wcale nie będę musiała się bronić.
To był z całą pewnością
Duch Ognia. Niepewnie opuściłam broń, ale postanowiłam pozostać czujna.
Zdecydowałam się na odpuszczenie dopiero, kiedy zobaczyłam Hao, przechodzącego
przez dziurę po ręce swojego stróża. Początkowo wpadłam na irracjonalny pomysł,
że to może być jakiś sobowtór, ale szybko wybiło mi to z głowy pojawienie się
Opacho, Kanny, Macchi i Mari.
W pierwszej chwili
uśmiechnęłam się lekko, a w drugiej nie wiedziałam, co właściwie mam ze sobą
zrobić. Szczerze powiedziawszy Asakura był ostatnią osobą, którą spodziewałam
się zobaczyć w najbliższym czasie. Przed nim na mojej liście był nawet Yoh!
Dlatego w ostateczności zmarszczyłam mocno brwi i zrobiłam krok do tyłu, gdy
chłopak chciał podejść bliżej. Zatrzymał się wpół kroku, patrząc na mnie
uważnie swoimi czarnymi oczami. Przyznać musiałam, że trochę się stęskniłam za
tym spojrzeniem, ale to mnie nie powstrzymało przed zadaniem nurtującego mnie
pytania.
- Co ty tu robisz?
- Ładnie mnie witasz po
tak długiej rozłące – rzucił z przekąsem. - Tym bardziej mnie to rani dlatego,
że przyszedłem cię stąd uwolnić. Chociaż nie wydajesz się być porwana… -
Zmrużył powieki. – Zdajesz się tu być gospodarzem. Może zaproponujesz mi
herbatę i poczęstunek?
- Nie ironizuj –
prychnęłam. – Poza tym dobrze wiesz, o co zapytałam. Jak mnie tutaj odnalazłeś?
- A czy to ważne? Liczy
się to, że mi się udało. Powinnaś być wdzięczna.
Zadrżałam. Miałam bardzo
nieprzyjemne wrażenie, że sposób w jaki dowiedział się o miejscu mojego pobytu
mi się nie spodoba. Ale miał rację. Nie miałam prawa wybrzydzać i się
dopytywać. Przyszedł po mnie i uwolni mnie stąd. Nie będę tu już zamknięta.
Przez chwilę pomyślałam, że jest to scena jak z bajki – księżniczka uwięziona w
zamku i uratowana przez księcia. Później z kolei zastanowiłam się, czy właśnie
takiego rycerza na białym koniu oczekiwałam...
- Chodź, nie mamy całej
nocy. Niedługo kolejna walka Hanagumi. Dziewczęta nie mogą się spóźnić. – Głos
Hao wyrwał mnie z irracjonalnych myśli. Spojrzałam na niego nieco
nieprzytomnie. Wyciągał dłoń w moją stronę, oczekując, że ją chwycę.
- Poczekaj tu na mnie –
powiedziałam, odwracając się w stronę budynku.
- Słucham? – Brzmiał,
jakby naprawdę nie mógł uwierzyć, że to powiedziałam.
- Idę po swoje rzeczy.
Pierwszy raz kłamstwo
przyszło mi z taką łatwością. Nie wiedziałam tak naprawdę, po co się cofam do
środka. Dopiero w trakcie pisania wiadomości do Akiji sobie to uświadomiłam.
Chciałam, żeby wiedział co się ze mną stało. Może dlatego, że ze wszystkich
moich „porywaczy” traktował mnie najlepiej i najwięcej mi wyjawił. Albo
dlatego, że czułam do niego pewien rodzaj przywiązania. Możliwe też, że po
prostu chciałam więcej się od niego dowiedzieć. Powód tego co zrobiłam nie był
dla mnie tak istotny. Zostawiłam karteczkę na jego biurku i wyszłam z pokoju.
Kiedy wróciłam na zewnątrz
trzymałam swoją torbę pełną ubrań. Pozwoliłam sobie zabrać dwie z sukien, które
wisiały w szafie, choć teoretycznie wcale nie należały do mnie. Asakura zdawał
się nawet nie podejrzewać, że zostawiłam wiadomość. Gdy tylko pojawiłam się w
drzwiach wyjściowych, od razu zaczął mnie ponaglać. Odebrał ode mnie moje
rzeczy i puścił przodem. Oboje weszliśmy na Ducha Ognia i chwilę później
zostaliśmy wszyscy, włącznie z Opacho i dziewczynami, przeniesieni do… miasta.
Mimo wzmianki o kolejnej
walce Hanagumi, zupełnie nie połączyłam tego faktu z Turniejem Szamanów i
najzwyczajniej w świecie się zdziwiłam, że jesteśmy w Dobie Village. Miałam też
w pamięci obóz rozbity gdzieś w lasach otaczających miasteczko, w którym na
samym początku mieszkaliśmy. Nie miałam pojęcia, że w końcu wszyscy przenieśli
się do normalnych budynków. Swoją drogą zdawało mi się, że istniał przepis
zabraniający opuszczania tego terenu wszystkim uczestnikom pod groźbą
dyskwalifikacji, a zamek Akiji z pewnością znajdował się daleko stąd. Mój
„wybawca” chyba się tym jednak nie przejmował, więc i ja szybko przestałam.
Rozejrzałam się uważnie
wkoło. Mimo dość później pory wciąż kręciło się tutaj wielu szamanów. Zwykle
parami bądź trójkami, jakby obawiali się ataku znienacka, choć na tym etapie
nie wolno było walczyć poza głównymi turniejowymi pojedynkami. W każdym razie
nic dziwnego, że widząc taką ilość ludzi przyłapałam się na poszukiwaniu
wzrokiem grupy Yoh. Nie dojrzałam ich jednak w okolicy, a nie miałam w tej
chwili sposobności, by szukać gdzieś dalej. Poza tym prawdopodobnie już spali.
- Chodźmy, zaprowadzę cię
do twojego pokoju – odezwał się brązowowłosy, wyrywając mnie z zamyślenia.
Dopiero gdy na niego spojrzałam zdałam sobie sprawę, że dziewczyn już z nami
nie ma. Pozostał jedynie Opacho, który patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami.
Odniosłam wrażenie, że jego strach w stosunku do mnie wcale nie zmalał i trochę
mi było z tym faktem źle. Nie mogłam na to jednak zbyt wiele poradzić…
Ruszyłam spokojnym krokiem
za chłopakiem. Weszliśmy do jednego z białych budynków. Wszystkie wyglądały,
jakby je ktoś wykuł w kamieniu. Wcześniej gdy tu byłam nie zauważyłam, że wiele
z nich nie ma drzwi ani okiennic, a jedynie wydrążone dziury o odpowiednim
kształcie i wielkości. Tak czy inaczej zostałam poprowadzona do jednego z
pomieszczeń, gdzie znajdowało się pięć łóżek – również kamiennych, ale
zasłanych by było miękko. Dwa z nich były zajęte. Domyślałam się, że śpi tutaj
Hao, wraz z murzynkiem i wcale mnie nie zdziwił fakt, że chce mnie mieć blisko.
Wybrałam bez słowa najbardziej oddalone od nich legowisko i usiadłam na nim.
Spojrzałam w czarne oczy szamana. Na niebie wisiał księżyc, którego światło,
wpadając do środka, odbijało się w nich.
- Udało mi się dowiedzieć
paru rzeczy od mojego porywacza… - zaczęłam cicho. Zmrużył lekko powieki,
czekając na moje dalsze słowa. – Nie rozumiem, dlaczego sam nie mogłeś mi
zdradzić choć połowy tego. Zaczynam szczerze wątpić, czy w ogóle coś wiesz –
prychnęłam. Wciąż się nie odzywał. – Wiem też, że chcesz mnie po swojej
stronie, bo przydadzą ci się moje umiejętności, gdy już wygrasz turniej… -
dodałam niemal szeptem.
Nie zaprzeczył ani nie
potwierdził. Stał kilka kroków przede mną i po prostu patrzył, jakby mnie
zupełnie nie rozpoznawał. Albo jakby sam w tej chwili nie był sobą. Westchnęłam
ciężko i położyłam się w ubraniach, po czym przykryłam się po samą brodę,
odwracając do niego tyłem. Chwilę później słyszałam, jak wychodzi z pokoju.
Zostałam sama z Opacho, który – co wnioskowałam po dźwiękach – również się po
chwili położył.
Mimo tego, że faktycznie
próbowałam zasnąć, po prostu nie mogłam. Wciąż coś mi chodziło po głowie –
Akija, Hao, czy nawet Morty. Zastanawiałam się, czy drużyna Yoh w ogóle bierze
jeszcze udział w turnieju, bo w międzyczasie zdałam sobie sprawę z tego, że nie
mam zielonego pojęcia o dotychczasowym przebiegu walk szamańskich. Musiałam się
więc jak najszybciej zorientować w sytuacji. Najlepszym źródłem wiedzy byłby
jeden z sędziów. Znałam tylko dwójkę, która była przy moich pierwszych walkach
i nie byłam przekonana co do tego, że uda mi się ich tak od razu znaleźć, ale
zamierzałam zrobić to następnego dnia. Albo raczej tego samego dnia rano, bo
byłam przekonana, że jest już grubo po północy.
Kręciłam się w łóżku aż do
świtu, a wtedy słońce nie pozwoliło mi już zasnąć. Podniosłam się więc i
spojrzałam w stronę posłania długowłosego. Oczywiście nie było go tam, bo
przecież nie słyszałam by przyszedł, a mimo tego byłam jakby zawiedziona jego
nieobecnością. Wstałam i korzystając z tego, że Murzynek jeszcze śpi,
przebrałam się w świeże rzeczy. Nie bardzo wiedziałam czy cokolwiek w mieście
będzie już otwarte o tej godzinie, ale wyszłam żwawo na ulicę.
Tak jak się spodziewałam –
było zbyt wcześnie, żeby ktokolwiek się tutaj wałęsał. Przynajmniej tak
sądziłam przez pierwsze pół godziny swojego spaceru zapoznawczego. Później
natknęłam się na kilka grupek, mniejszych i większych, trenujących spokojnie
osób. Natrafiłam też na ćwiczącego pod okiem swojej siostry Horo, a po
przejściu kilku metrów również na Annę, która pilnowała Yoh, wyciskającego z
siebie siódme poty. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ich widok. Blondynka
spojrzała na mnie uważnie i w jednej chwili wstała, marszcząc brwi. Nie miałam
pojęcia, o co jej chodzi.
- Wciąż żyjesz – odezwała
się. Musiałam mieć naprawdę zdziwioną minę, bo niebieskowłosy parsknął cichym
śmiechem, przerywając swój bieg.
- Słucham? – zapytałam,
niewiele rozumiejąc. Nie mogła mnie przecież rozpoznać. Nie przyznałam im się
wcześniej, że jestem Karmen. Więc o czym ona mogła mówić?
- Hej, to tobie kupiłem
wodę w barze! – krzyknął nagle Yoh, ale dziewczyna zignorowała go. Ja jedynie
zerknęłam na niego kątem oka, zaraz jednak wracając spojrzeniem na nią.
- To ty uratowałaś tych
szamanów na początku turnieju. Sądziłam, że… - Przerwała na chwilę, jakby
szukając odpowiednich słów. - …zostałaś zlikwidowana, bo nie widziałam cię już
więcej. A jednak żyjesz – wytłumaczyła, zakładając ręce na piersi. Zrozumiałam
i uśmiechnęłam się lekko.
- Masz doskonałą pamięć –
stwierdziłam. Właściwie straciłam nieco poczucie czasu, ale pewna byłam, że od
wspomnianego zdarzenia minął już przynajmniej miesiąc, jak nie więcej. Nie
mówiąc o tym, że sama już zdążyłam zapomnieć o tym incydencie.
- Żartujesz? Ponad tydzień
ludzie o tym gadali! Z resztą wciąż się zdarza, że ktoś napomknie. Wszyscy się
zastanawialiśmy jak to zrobiłaś, dlatego raczej trudno było o tym zapomnieć. –
Do rozmowy nieoczekiwanie wtrącił się Horo.
Spojrzałam na niego, nieco
zdziwiona takimi informacjami. Przecież po tym co zrobiłam, jakiś czas jeszcze
byłam w okolicy. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że właśnie wtedy
przeniosłam się do namiotu medyka i przestałam odzywać się do Hao. Nie
przychodziłam już również do miasta. Nic więc dziwnego, że całe to zamieszanie
wokół mojej osoby najzwyczajniej w świecie mnie ominęło.
- Więc? Jak to zrobiłaś? –
odezwał się nagle Asakura, wpatrując się we mnie z wyraźnym zaciekawieniem na
twarzy.
- Och…
Tylko taki dźwięk wydobył
się z moich ust po tym pytaniu. No, bo co miałam niby powiedzieć? Przeniosłam
wzrok na Annę, ale nie był to zbyt trafny wybór, bo ona właśnie starała się
szperać w mojej głowie, co umiejętnie blokowałam. Odwróciłam spojrzenie na
Pilicę, która miała łagodny wyraz twarzy. Tylko jej oczy zdradzały, że też z
chęcią poznałaby odpowiedź. To dało mi chwilę na wymyślenie jakiejś w miarę
prawdopodobnej wersji wydarzeń, choć wciąż nie wiedziałam, jaka będzie reakcja.
- Gwiazda Jedności. W ten
sposób ujarzmiłam płomienie – powiedziałam w końcu. Myślałam w pierwszej chwili,
że mój pomysł przejdzie, ale moje nadzieje zniknęły bardzo szybko za sprawą
blondynki.
- Każdy dobrze wie, że
mimo znajomości Gwiazdy Jedności nie da się ugasić ognia ducha, który jest
strażnikiem tego żywiołu. A nawet jeśli jakimś cudem by ci się to udało, na
pewno nie wyglądałoby w ten sposób – stwierdziła chłodno. Spojrzałam na nią
uważnie.
- Sugerujesz, że kłamię? –
Miałam nadzieję, że ton mojego głosu sprawi, że będę bardziej wiarygodna.
- Nie, złotko. Ja wiem, że
kłamiesz.
Zapadła między nami dość długa,
nieprzyjemna cisza, podczas której mierzyłyśmy się spojrzeniami. Napięcie było
niemal namacalne, a za jej plecami widziałam nieco przerażoną minę
brązowowłosego. Cóż, wszyscy znaliśmy wybuchowy charakter Kyouyamy co w
połączeniu z jej umiejętnościami stanowiło dość niebezpieczną mieszankę, ale ja
nigdy się jej zbytnio nie bałam. Byłam przekonana, że umie więcej niż wówczas
gdy się poznałyśmy, ale przecież ja też się mocno podszkoliłam. Nie wspominając
o tym, że teraz miałam świadomość, że jestem demonem.
Ale szczerze mówiąc miałam
nadzieję, że nie będę zmuszona do walki z nią. Bądź co bądź nie panowałam
jeszcze w pełni nad wszystkimi zdolnościami, a nie chciałam nikomu wyrządzić
krzywdy. Zwłaszcza któremukolwiek z nich. Zamknęłam na chwilę oczy, a po ich
otworzeniu uśmiechnęłam się lekko. Anna pozostała jednak przy swoim chłodnym
spojrzeniu i niewzruszonej minie.
- Cóż, nie muszę nikomu
spowiadać się ze swoich tajemnic – odparłam na tyle uprzejmie, na ile umiałam,
co było stosunkowo trudne biorąc pod uwagę postawę dziewczyny. – Ja nie
wypytuję się nikogo o jego umiejętności.
- W porządku! To całkiem
rozsądne! – odezwał się Yoh. Najwyraźniej uznał, że już może coś powiedzieć,
ale pomylił się. W reakcji na jego słowa czarnooka zmierzyła go wzrokiem
mrożącym krew w żyłach. – Anna, no daj spokój! – powiedział, unosząc dłonie w
obronnym geście. – Nie potrzeba nam tutaj przecież wrogów – dodał, na co ona
jedynie prychnęła i spojrzała na mnie znów.
- Takich przyjaciół też
nam nie trzeba – stwierdziła.
Poczułam, że coś przekręca
mi się nieprzyjemnie w żołądku. A więc nie zdobyłam sympatii będąc inną niż
dawniej? Ciekawe, czy zmieniłoby się to gdybym wyznała, że jestem Karmen…
Zapewne wtedy niemalże zmusiliby mnie, żebym powiedziała skąd mam takie
umiejętności. Dlatego nie miałam wciąż zamiaru się ujawniać. I szczerze
zwątpiłam w to, czy kiedykolwiek się na to zdobędę, skoro tak w tej chwili
zostałam potraktowana. Uśmiechnęłam się więc ponownie, starając się ukryć zawód
i ruszyłam znów przed siebie.
- W porządku – mruknęłam
jedynie pod nosem, nie będąc nawet pewna czy to usłyszeli.
Nie spotkałam już nikogo z
dawnych znajomych. Z resztą po tej jednej, dość nieprzyjemnej konfrontacji,
wcale nie miałam na to ochoty. Cholera, zabolało mnie to bardziej, niż
przypuszczałam. Ale w sumie czemu się dziwiłam? Jakaś obca, podejrzana
dziewczyna nie zdobędzie przecież zaufania i sympatii nikogo. A wciąż, mimo
tego że byłam pogodzona z byciem demonem, nie chciałam się przyznawać przed
nimi, że rzeczywiście nim jestem. Z resztą na dobrą sprawę i tak nie miałam
pewności, że wtedy by mnie zaakceptowali.
Żałując, że w ogóle
wyszłam tak wcześnie rano na poszukiwania kogokolwiek, wróciłam koło dziesiątej
do pokoju. Zastałam tam Hao, ale nie zwróciłam na niego większej uwagi. No,
może jedynie zarejestrowałam, że nie ma na sobie peleryny, a jedynie spodnie…
Tak czy inaczej ułożyłam się na zasłanym łóżku i zakryłam oczy dłonią, choć
wcale nie miałam zamiaru teraz spać. Przez chwilę myślałam, że może podejdzie
do mnie i czegoś będzie chciał, ale tak się nie stało. Zerknęłam na niego
badawczo jednym okiem. Siedział na swoim posłaniu po turecku i wyglądał, jakby
medytował. Podniosłam się powoli, wpatrując mu się w twarz. Wcześniej nie
zauważyłam, żeby robił coś takiego. No i właściwie, to co on robił?
Uznałam, że nie będę mu
przerywała i poczekam na jakieś rezultaty jego działania, które mogłyby mi
nasunąć odpowiedź na to pytanie. Ale zupełnie nic się nie działo. A
przynajmniej nic, co mogłabym zauważyć. Powoli nudziło mnie patrzenie na jego
nieruchomą sylwetkę. Ostatecznie po kilkunastu minutach wstałam i podeszłam do
niego, by machnąć mu dłonią przed oczami. Ani drgnął, choć musiał poczuć
powiew, który wytworzyłam. Uniosłam brew i dotknęłam palcem jego policzka – po
kiego licha, nie miałam pojęcia. Chyba chciałam go sprowokować, ale wcale mi
się to nie udawało, bo znów nic nie zrobił. Byłam na tyle znudzona, że nawet
takie głupie zaczepki w tej chwili były dla mnie ciekawe. Nie zamierzałam więc
przestawać. Po chwili pochyliłam się, zatrzymując twarz kilka centymetrów od
jego i dmuchnęłam lekko. Zero reakcji. Chciałam pokazać mu język, ale nie
zdążyłam – krzyknął do mnie nagle, otwierając oczy. Aż się zachwiałam do tyłu i
upadłabym, zdziwiona i lekko przestraszona, gdyby nie chwycił mnie za rękę i nie
pociągnął lekko w swoją stronę. Punkt dla niego, zaskoczył mnie.
Spojrzałam na niego
wielkimi oczami, a on jedynie śmiał się cicho pod nosem. A ja zwyczajnie nie
mogłam uwierzyć w to, co się stało. Bo przecież zachowaliśmy się oboje jak
dzieciaki, a dodatkowo teraz Hao rechotał się szczerze. Kiedy zdałam sobie z
tego sprawę, uśmiech pojawił się również na mojej twarzy i chwilę później
również się z tego wszystkiego śmiałam. To była naprawdę niesamowita i
nieprawdopodobna chwila. Na tyle, że gdybym nie była jej świadkiem, to pewnie
bym w nią nie uwierzyła.
Dopiero po kilku sekundach
się uspokoiliśmy, ale wciąż mieliśmy lekko uniesione kąciki ust. Wpatrywałam
się w niego chyba czekając na jakieś słowa, ale on milczał. Chyba też
oczekiwał, że coś powiem. A ja nawet chciałam, ale nie wiedziałam jak ani co.
Przygryzłam lekko wargę i na chwilę odwróciłam wzrok. Pamiętałam doskonale, co
do niego powiedziałam zeszłej nocy i wciąż chciałam, żeby to jakoś skomentował.
Albo żeby w ogóle coś zrobił, bo ten brak reakcji był najgorszą z możliwych
opcji. Ale nie chciałam do tego teraz wracać, więc myślałam nad czymś innym.
Ponownie na niego spojrzałam.
- Gdybym chciała teraz
odejść… puściłbyś mnie? – zapytałam cicho, nie wiedząc w ogóle dlaczego akurat
to wyszło z moich ust. Nie mniej bardzo chciałam usłyszeć odpowiedź. Zwłaszcza
po jego reakcji – zdecydowanie nieco zrzedła mu mina. Nie spuszczał jednak
wzroku z moich oczu.
- Tak – odpowiedział po
dłuższej chwili.
Trudno powiedzieć, czy
tego właśnie słowa oczekiwałam. Bo właściwie co to znaczyło? Że ufa mi na tyle,
by mnie gdzieś samą puścić? Czy może już mnie najzwyczajniej w świecie nie
potrzebuje wiedząc, że nie będę mu w niczym pomagała? To drugie wydawało się o
tyle głupie, że przecież wczoraj sam po mnie przyszedł do tego przeklętego
zamku i mnie stamtąd uwolnił, a nie mógł mieć pewności, że nikt go nie
zaatakuje i nie przypłaci tego życiem, bo jestem tam sama… Bo nie mógł, prawda?
- Ale ty nie chcesz ode
mnie odejść – dodał po dłuższej chwili znów się uśmiechając, na co ja zrobiłam
zdziwioną minę.
- Jak to? – mruknęłam, nie
mając pojęcia co on plecie. Skąd niby mógł wiedzieć takie rzeczy, skoro nawet
ja tego nie wiedziałam?
- Gdybyś chciała, czy nie
zrobiłabyś tego już dawno? Za każdym razem, gdy cię sprowadzam z powrotem,
jesteś ze mną. Choć już od dawna mogłabyś bez problemu mnie powalić na łopatki
i odejść. Teraz też wróciłaś ze spaceru, a przecież wcale nie musiałaś. Więc
odpowiedz sobie sama – czy tak robi ktoś, kto chce kogoś opuścić? – powiedział.
A mi po prostu języka w
gębie zabrakło i musiałam dobrych kilka sekund przypominać rybę bez wody, na
zmianę otwierając i zamykając usta. Nie dało się ukryć, że mówił z sensem i
było to dokładnie to, z czego zdałam sobie sprawę już jakiś czas temu, ale
wciąż nie chciałam tego przed sobą przyznać. Aż głupio mi było, że moje uczucia
tak bardzo były dla niego oczywiste. Odwróciłam spojrzenie.
- Przyznaję, masz trochę
racji – mruknęłam tak cicho, że był to niemal szept.
Kątem oka dostrzegłam, że
jego wyraz twarzy zmienił się nieco, ale nie umiałam go do końca rozszyfrować.
Coś mi się nieprzyjemnie przekręciło w żołądku. W tym samym czasie on wstał ze
swojego miejsca, wciąż trzymając moją rękę i podszedł do mnie tak blisko, że
chyba tylko kartka papieru dałaby radę się miedzy nas wsunąć. Dotknął mojego
podbródka i zmusił mnie do spojrzenia na siebie. Delikatnie, ale stanowczo. W
tej samej chwili puścił mój nadgarstek. Ledwo błysnęły mi przed oczami jego oczy
– czarne jak smoła, ale w tej chwili błyszczące, jak jasny gwint – a już
poczułam jak całuje moje usta. A robił to tak samo, jak obrócił moją twarz w
swoją stronę – delikatnie, ale stanowczo.
Cholera, mogłam wmawiać
sobie wiele rzeczy, ale nie to, że wcale na mnie ten człowiek nie działał, bo w
jednej chwili nogi ugięły się pode mną i musiałam oprzeć dłonie na jego nagim
torsie, żeby się przypadkiem nie przewrócić. Sprawnie objął mnie wtedy w talii,
a ja wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Nie odrywał się od moich warg
długo. A może to ja nie odrywałam się od jego? W każdym razie, kiedy już nieco
się od siebie odsunęliśmy, musiałam powietrze złapać jednym, ogromnym haustem,
tak bardzo mi go brakowało.
Patrzył na mnie z nieco
nonszalanckim uśmiechem, zdecydowanie był zbyt z siebie zadowolony jak na mój
gust. Ale… ja również wykrzywiłam usta w tym przyjemnym grymasie. I zdałam
sobie z tego sprawę dopiero po chwili, bo był to odruch całkowicie
bezwarunkowy. Tak samo z resztą jak to, że kolejny pocałunek rozpoczęłam ja,
wbijając się w jego wargi chyba bardziej łapczywie niż on w moje.
I nagle, jak za
dotknięciem magicznej różdżki, zupełnie odeszło to wszystko, czym się do tej
pory martwiłam. Akija zniknął gdzieś za mgiełką przyjemności i dziwnego
poczucia bezpieczeństwa, którego być może nie powinnam w sobie mieć. Dawni przyjaciele,
którzy nie chcieli dać szansy nowej mnie, zupełnie się teraz nie liczyli. Nawet
zniknięcie wujka nie miało już takiej wagi jak wcześniej. Byłam ja i Hao, i w
tej chwili właśnie na tym zdawał się kończyć mój świat, choć wcale nie
całowaliśmy się po raz pierwszy.
Pomyślałam sobie, że to
głupie, że zachowuję się jak postać z jakiegoś taniego romansu. Ale czułam się
z tym dobrze, więc po prostu zignorowałam ten głos rozsądku, który błagalnym
krzykiem kazał mi się ogarnąć i położyłam dłoń gdzieś na karku Asakury,
przyciągając go do siebie jeszcze mocniej, na co mruknął z zadowoleniem. To
tylko upewniło mnie w przekonaniu, że nie tylko ja tutaj chcę bliskości.
Szczerze mówiąc nie
wiedziałam ile czasu spędziliśmy w tym pokoju, całując się i gładząc tu i ówdzie.
Przerwał nam dopiero Opacho, który wchodząc do środka zrobił się cały czerwony.
Z resztą podejrzewałam, że my jesteśmy nie mniej rumiani od niego, ale z całą
pewnością nie z powodu wstydu. Swoją drogą to dziecko ma niebywałe wyczucie
czasu, bo z tego co pamiętałam, nie po raz pierwszy przyłapał nas w takiej
właśnie sytuacji…
- Kolejna z naszych drużyn
odpadła z turnieju – poinformował cicho, ale brązowowłosy zdawał się tym
zbytnio nie przejąć, bo skinął tylko głową. Murzynek nie czekał dłużej i czym prędzej
wyszedł.
- Ilu z naszych jeszcze
zostało? – zapytałam, zupełnie nieświadomie używając słowa „nasi”.
- Jeszcze cztery drużyny z
moją włącznie – odpowiedział. Uśmiech wciąż błąkał mu się po twarzy.
- Nie ciesz się tak –
mruknęłam, mrużąc lekko oczy. Zaśmiał się.
- Mam wszystko, czego
mógłbym chcieć. Dlaczego miałbym się nie cieszyć?
- Kto by pomyślał, że
usłyszę takie słodkie słowa od kogoś takiego? – zakpiłam.
- Jeszcze nie raz cię
zaskoczę – stwierdził.
Nasz dialog brzmiał
surrealistycznie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest
jeden z moich dziwnych snów, ale nic na to nie wskazywało. Chociaż może jednak
przysnęłam, wpatrując się w medytującego szamana? Jeśli nawet tak było, to
jakoś niespecjalnie chciałam się budzić. Mimo tego po dłuższej chwili i
kolejnym przeciągniętym w czasie pocałunku, zdecydowałam się zepsuć atmosferę
między nami kilkoma pytaniami.
- Może jednak wrócimy na
ziemię, co? – powiedziałam. – Wciąż się zastanawiam jak mnie odnalazłeś… -
mruknęłam, patrząc mu w oczy. Zmrużył je lekko. – Mógłbyś mi powiedzieć, skoro
nasze stosunki tak wyraźnie… się ociepliły – dodałam unosząc lekko brew. Nie
wydawał się wcale zadowolony z tego, czego od niego oczekuję. – Widzę, że nie
chcesz tego zdradzić… Może więc powiesz mi coś o mnie? Ponoć wiesz więcej niż
ja. Chętnie bym się czegoś dowiedziała. – Spróbowałam jeszcze raz. Dłuższą
chwilę milczał, patrząc na mnie i chyba nieco walcząc z własnymi myślami.
- W porządku… -
odpowiedział ostrożnie. Usiadł znów na swoim łóżku, ciągnąc mnie za sobą i
niemal zmuszając, bym zajęła miejsce na jego kolanach. Przekręciłam się do
niego bokiem, a on objął mnie w talii. – Co chcesz wiedzieć?
No i znów nie mogłam go
poznać. Wcale się nie buntował, tylko zgodził się uchylić rąbka tajemnicy! Kto
by się tego spodziewał? W każdym razie miałam nadzieję, że nie widać po mnie
zdziwienia. Mógłby to źle odebrać i jednak nie powiedzieć mi niczego.
Odchrząknęłam więc głośno, pokręciłam się trochę na jego nogach i zastanowiłam
się, o co w pierwszej kolejności powinnam spytać. W ostateczności wzruszyłam
lekko ramionami, bo nic konkretnego nie nasunęło mi się na myśl.
- Po prostu powiedz mi
wszystko, co wiesz na mój temat – rzuciłam w końcu. Zamyślił się, a ja nie
zamierzałam go poganiać. Czekałam jedynie na jego odpowiedź, zastanawiając się
jednocześnie, czy dowiem się czegoś więcej niż to, co zdradził mi Akija.
*_* Boże.... jak mnie tu długo nie było ;-;
OdpowiedzUsuńTak wiem, psuję tak piękny komentarz czym takim xD moja wina >.> Przyznaje się bez bicia, albo nie, wróć-pewien osobnik wali mnie książką po łbie =.=
Nie zdziwiłaś mnie tym, że Hao ją "ocalił", bo tego akurat się domyśliłam. Chłodnego stosunku Anny do Karmen to samo, a fakt, że Yoh jest wiecznym optymistą też mnie nie zdziwił.
Jednak końcówka rozdziału była niczym opowieść Bogini Afrodyty o miłości dwojga młodych ludzi... No może nie do końca ludzi, ale to pomińmy xd
Nie mam siły się rozpisywać, mogę tylko powiedzieć, że u mnie na blogach też się trochę działo i z niecierpliwością czekam na next ~
Dziękuję ci za komentarz, aczkolwiek nie wiem czemu, odbieram go jako krytyczny (choć nie wiem, czy taki był twój zamiar). W każdym razie śpieszę napisać, że ratunek ze strony Hao nie był w początkowym planie (a co było, być może zdradzę na stronie facebooka, lub w jakimś bonusowym odcinku). Opis końcowy był właśnie zmieniany cztery razy. Z resztą wydarzenia w nim również xD I nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że brzmi to jak opowieść Bogini Afrodyty o miłości :P
UsuńJeszcze raz dziękuję ci za komentarz i pozdrawiam cię ciepło.
PS: Śledzę dwa z twoich blogów, choć nie mam za bardzo czasu by je komentować. Zwykle z resztą czytam na komórce, gdzie pisanie komentarzy jest dość niewygodne. Chciałam, żebyś o tym wiedziała :)
O, jest rozdział :) Fajnie, bo już się martwiłam, że czeka nas kolejne zawieszenie przez ciebie ;P No, ale nieważne. O tym rozdziale mogę napisać tylko jedno - MNIAM! A końcówka... Rany, aż mi się ciepło zrobiło, tak to ładnie opisałaś! I w dodatku bez przesadyzmów i niepotrzebnej słodyczy. W ogóle nie zdziwię się, jak w kolejny rozdziale nagle Karmen się obudzi i się okaże, że to był tylko jej sen xD W ogóle czytałam na twoim fejsie, że będziesz zmieniać wygląd bohaterki i bloga :D Nie mogę się tego doczekać!
OdpowiedzUsuńZ nadzieją na pojawienie się nowego rozdziału szybciej niż tego, życzę ci dużo weny!
Jejku. Biedny Opacho. Pewnie gdy tylko wyszedł to rzygnął tęczą. Ja też czułam jak mi się światło w żołądku odbija. Ale koniec był taki słodki i romantyczny *.* Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Nie wiem czemu, ale po przeczytaniu wyobraziłam sobie Akije jako Napoleona na koniu jak przybywa po Karmen XP Tak wiem jestem dziwna, ale jest prawie północ więc mój mózg przestał pracować normalnie. A więc może już skończe aby nie napisać więcej głupot. Serdecznie pozdrawiam i jak zawsze życze weny :)
OdpowiedzUsuńEeeejjj, niedługo minie miesiąc od ostatniego postu tutaj! :( Weź się za siebie i napisz kolejny rozdział, czekamy tu na ciebie! No, przynajmniej ja czekam... W każdym razie wróć do nas, proszę! Chcę wiedzieć jak to wszystko się skończy :)
OdpowiedzUsuń