10 maja 2013

Rozdział XVIII

Witam. Zanim przejdę do rozdziału, który wreszcie ukończyłam (tak, tak, całą noc go pisałam, żeby móc w końcu wrzucić :P) chciałabym poświęcić chwilę na sprawy organizacyjne. Jak widać wygląd bloga (nagłówek i kolorystyka) uległ zmianie. Pozbyłam się również z paska bocznego opisu głównej bohaterki, linków oraz bannera. Utworzyłam za to Menu, w którym w podstronach zostały ukryte wszystkie te rzeczy. Dodałam również Obserwatorów, żeby ułatwić obserwowanie mojego bloga. Wciąż będę pracowała nad ulepszeniem tej strony, więc jestem otwarta na wszelkie sugestie.
No, a teraz czas na rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba :) Chciałam też poinformować, że prawdopodobnie przyspieszę nieco z dodawaniem kolejnych postów, bo kopnęła mnie wena i wiem już jak to sobie poukładać (przynajmniej do pewnego momentu). Coraz bardziej będę co prawda odbiegała od tematyki Shaman King, ale nigdy w pełni się od tego nie oderwę. No, ale dość gadania! Zapraszam do czytania!

********************************************************************


„Czasem koniec oznacza nowy początek”

- Chyba się budzi… - usłyszałam cichy głos, który niejako wyrwał mnie z letargu.
W uszach świszczało mi niemiłosiernie, a moje ciało było całe obolałe, ale szybko zauważyłam, że przynajmniej zniknęło to potworne gorąco, które towarzyszyło mi wcześniej.No właśnie… Płomienie, głos kobiety, czarne przestrzeń i wypełniona dziwną substancją studnia - jedną falą spłynęły na mnie wszystkie wspomnienia. Usiadłam gwałtownie na łóżku i od razu tego pożałowałam. Syknęłam głośno. Głowa naprawdę mnie bolała i miałam wrażenie, że zaraz coś mi ją rozsadzi.
- Karmen, spokojnie. Połóż się, powinnaś odpocząć. – Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie rozpoznać głosu osoby, która się do mnie zwracała, a powieki miałam tak ciężkie, że nie mogłam otworzyć oczu. Wiele wysiłku wymagało ode mnie zrobienie tego, ale w końcu ledwo co je rozchyliłam. Spojrzałam krzywo na medyka pochylającego się nade mną.
- Co… - odezwałam się, chcąc o coś zapytać. W jednej chwili zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. Mój głos… zdecydowanie nie był mój! – Co do… - Spróbowałam ponownie, ale kolejny raz usłyszałam nie to, co powinnam.
- Karmen, uspokój się. To… Mistrz zaraz wszystko ci wytłumaczy bo ja… sam nie bardzo rozumiem. Ale cieszę się, że już jesteś z nami – powiedział mężczyzna, patrząc na mnie uważnie.
- A niby gdzie byłam? – zapytałam unosząc brew. Starałam się przyzwyczaić do nieco bardziej kobiecego i niższego głosu, którym w tej chwili dysponowałam, choć zupełnie nie orientowałam się w tym co się dzieje.
- Właściwie nigdzie. Ale byłaś nieprzytomna przez prawie miesiąc… Szczerze mówiąc bałem się, że nie przebudzisz się już w ogóle…
Nie słuchałam już dalej tego, co mężczyzna ma do powiedzenia. Po głowie tłukły mi się wciąż te dwa słowa - prawie miesiąc. Boże drogi, jak to?Co się znów takiego stało?! Miałam totalny mętlik w głowie, który wcale nie pomagał mi pozbyć się jej bólu. Potarłam palcami o skronie, szukając w tym ukojenia, ale na niewiele się to zdało.
- Gdzie jest Hao? – przerwałam mu w końcu. W tej samej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że czuję się zupełnie inaczej. Jakby silniejsza i to nie tylko pod względem fizycznym, ale również psychicznym. Czy to możliwe?
- Zaraz po niego pójdę – odpowiedział cicho. Podał mi tacę z miską i kubkiem. - Masz tu trochę wody i coś do zjedzenia. – Po tych słowach wstał z krzesła i spojrzał na mnie z dziwną mieszanką uczuć na twarzy. Sama nie wiedziałam, czy pozytywnych, czy raczej negatywnych. Nie mniejuśmiechnął się jakby pocieszająco, choć był to bardzo wymuszony grymas, po czym wyszedł.
Rozejrzałam się wokół, zupełnie nie zainteresowana zapełnieniem swojego żołądka. Dopiero teraz zauważyłam małego chłopca stojącego obok łóżka. Opacho patrzył na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami jakby z nutką przerażenia. Chciałam jakoś łagodnie na niego spojrzeć, ale chyba mi nie wyszło bo byłam pewna, że wstrzymał oddech.
- Wszystko w porządku? – zapytałam cicho. Byłam przekonana, że widzę, jak jego ciałko drży. Naprawdę się bał? Być może, bo bez słowa i nieco przyspieszonym krokiem opuścił namiot.
Spojrzałam za nim niewiele z tego rozumiejąc, ale nie poświęciłam sobie wiele czasu na myślenie o tym, co mu się stało. Zamiast tego odkryłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Nie byłam pewna czy po miesiącu leżenia będę wiedziała jak się chodzi i czy przypadkiem nie padnę jak kłoda, więc bardzo ostrożnie dotknęłam stopami ziemi. Podpierając się o łóżko, starałam się wstać. Nie wiedziałam, czy powinnam się temu dziwić, ale jak się okazało nie miałam żadnego problemu z tym, by bez podparcia ustać na nogach. Tak samo z resztą jak ze zrobieniem kilku kroków na przód. Ponownie rozejrzałam się wokół. Mój wzrok przyciągnęło lustro i sama nie wiedziałam dlaczego, ale miałam wielką ochotę się w nim przejrzeć. Podeszłam więc do niego powoli i nieśmiało spojrzałam na swoje odbicie. Gdy je zobaczyłam oddech zatrzymał mi się w połowie drogi. Chciałam krzyknąć, ale zamiast tego przyłożyłam jedynie dłoń do ust, które rozchyliły się nieco.
Pierwszym co zobaczyłam, była para czerwonych oczu, która się we mnie wpatrywała. Chociaż szczerze mówiąc nie byłam nawet pewna, czy one w ogóle należą do mnie, bo ani trochę nie poznawałam dziewczyny, która się mi przyglądała. Granatowe włosy zostały zastąpione czarno-fioletowymi, twarz stała bardziej pociągła, przez co wydawała się należeć do dwudziesto-paroletniej kobiety.  Sylwetka była szczuplejsza, kobiece kształty bardziej zaznaczone. Jeśli to naprawdę byłam ja, to wiedziałam już dlaczego Opacho tak dziwnie się zachowywał.
Stanęłam bokiem do lustra, starając się uwierzyć w to, co widzę. Bo o rozumieniu tej sytuacji nie było nawet mowy. Zmiana ciała wybiegała daleko poza możliwość mojego pojmowania rzeczywistości. Nie mogłam oderwać od siebie wzroku i wiedziałam, że trochę czasu zapewnie minie, nim się do tego przyzwyczaję. Usłyszałam szelest namiotu, który zmusił mnie do spojrzenia za siebie. Gdy odwróciłam się, zauważyłam Asakurę stojącego przy wejściu. Przyglądał mi się chwilę, po czym westchnął cicho i ciężko.
- Mów – powiedziałam krótko.
- Myślę, że nie ma sensu ukrywać tego dłużej… Zwłaszcza, że teraz Daimon jeszcze bardziej chce cię dla siebie – zaczął, robiąc kilka kroków w moją stronę. – Karmen, jesteś demonem. To, co ostatnio się wydarzyło, z tego co zostało mi wytłumaczone, było twoją śmiercią i narodzinami zarazem – powiedział, po czym zamilkł, najwyraźniej chcąc dać mi chwilę na przetrawienie tej informacji.
I bardzo dobrze zrobił, bo w tej chwili nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Zalała mnie fala pytań o tysiące różnych rzeczy. Czy moi rodzice też byli demonami i czy wujek wiedział, kim… czym jestem? Czy jestem w jakiś sposób spokrewniona z tymi, których poznałam? Czego chce ode mnie białowłosy, skoro jestem jedną z nich? Skąd Hao wiedział, że jestem demonem? Zawirowało mi w i tak bolącej głowie.
- Dlaczego… wyglądam inaczej? – zapytałam cicho. Nie było to może najważniejsze z moich pytań, ale na pewno chciałam to wiedzieć.
- Twój dawny wygląd jest twoim właściwym, prawdziwym wcieleniem. To ciało, które posiadasz teraz, to tylko jedna z możliwości. Gdy opanujesz już swoje nowe umiejętności, będziesz mogła się zmieniać tak często, jak będziesz chciała – powiedział spokojnie brązowowłosy.
- Nowe umiejętności? – podłapałam od razu.
- Tak. Nie wiem jaka jest pełnia twojej mocy, ale zapewniam cię, że paleta tego co potrafisz znacznie się rozszerzyła.
- Od jak dawna wiedziałeś? – zapytałam nieco drżącym głosem.
- Od początku – przyznał.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- A uwierzyłabyś?
- Nie wiem! I ty też nie wiedziałeś! Powinieneś był mi powiedzieć! – krzyknęłam. Westchnął cicho, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek.
- Może powinienem spróbować, ale tego nie zrobiłem. W ostateczności i tak się dowiedziałaś, więc o co tyle hałasu?
Zamilkłam w jednej chwili i po kilku głębszych wdechach opanowałam wzbierającą we mnie złość. Właściwie Hao był tylko wymówką do tego, by dać jej upust. Sama nie wiem gdzie znajdowało się źródło, ale czułam wściekłość, gdy myślałam o obecnym stanie rzeczy. Ja demonem? To było takie dziwne i tak dla mnie obce.
- A ten białowłosy? Widziałam go, gdy leżałam w płomieniach – rzuciłam.
- Widziałaś… - mruknął pod nosem, patrząc na mnie uważnie. Pomachał lekko głową, jakby wyrzucając z niej jakąś myśl i ponownie na mnie zerknął. –To właśnie Daimon.
- Znasz go?
- Można tak powiedzieć…
- I o tym też mi nic nie powiedziałeś. Pięknie… Masz może jeszcze jakieś tajemnice? Chętnie się dowiem – powiedziałam sykliwie. – Z resztą nie, lepiej daj sobie spokój. Mam dość. Ciebie i tego całego bałaganu – rzuciłam, ruszając do wyjścia szybkim krokiem.
Gdy przechodziłam obok niego, chwycił mnie boleśnie za rękę. Spojrzałam na niego tak wściekle, jak tylko mogłam i wyglądało na to, że zrobiłam coś jeszcze, bo syknął cicho i szybko zabrał ode mnie dłoń. Nie miałam jednak zamiaru się nad tym zastanawiać i po prostu wyszłam, ruszając przed siebie. Miałam dość kłamstw, zatajania prawdy i tego, że prawie nic już nie wiedziałam o samej sobie. Ileż można to znosić? Ja robiłam to zdecydowanie zbyt długo.
Weszłam między drzewa, sama nie wiedząc dokąd idę. Choć wydawało mi się, że jest chłodno, a ja miałam na sobie jedynie bluzkę z krótkim rękawem i luźne, dresowe spodnie, wcale nie było mi zimno. Śnieg, którego pozostałości spotykałam na swojej drodze topił się jak szalony pod moimi stopami. Wyglądało więc na to, że podwyższona temperatura ciała to jedna z tych moich nowych „umiejętności”. Zastanawiałam się, czy działa to jedynie w przypadku, gdy jestem wściekła. W sumie od złości zaczęła się cała ta moja przemiana, prawda?
Zapewne dalej marnowałabym swój czas na myślenie o tym, gdyby nie to, że w końcu dotarłam do jakiegoś miasteczka. Mało tego – było ono pełne szamanów, obok których unosiły się, lub szły duchy. Zdziwiłam się nawet, że nie poczułam wcześniej ich foryoku. Chyba byłam zbyt rozkojarzona. Tak czy inaczej byłam ciekawa gdzie jestem, więc w końcu zatrzymałam jakąś dziewczynę przechodzącą obok mnie, by się tego dowiedzieć. Gdy tylko zadałam pytanie, spojrzała na mnie jak na ufoludka.
- A ty co? Z choinki się urwałaś, czy naćpałaś się czymś? Przecież jesteśmy w Dobie Village! - odpowiedziała mi niezbyt przyjemnie, oburzona faktem, że nie wiem czegoś tak oczywistego. Wyminęła mnie i ruszyła dalej z wysoko podniesioną głową.
Szczerze mówiąc czułam się właśnie, jakbym była pod wpływem czegoś bliżej nieokreślonego i wciąż nie miałam bladego pojęcia gdzie jestem, bo nazwa tego miasta zupełnie nic mi nie mówiła. Westchnęłam głośno patrząc na plecy tej nieprzyjemniej dziewczyny i życząc jej przynajmniej skręcenia kostki na najbliżej dziurze, po czym ruszyłam przed siebie. Po drodze mijałam wielu ludzi z duchami obok i całe mnóstwo bardzo drogich sklepików. Nie czułam się jednak w pełni swobodnie, bo byłam w stu procentach przekonana, że jestem obserwowana, ale bardzo długo nie mogłam znaleźć osoby, która tak bacznie mi się przyglądała. Dopiero gdy mężczyzna w masce o długich, brązowych włosach zechciał mi się pokazać, udało mi się go dostrzec na dachu jednego z budynków. Patrzył na mnie jeszcze chwilę, gdy już go namierzyłam, a później jakby rozpłynął się w powietrzu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu go, ale nic to nie dało. Po prostu zniknął.
Po raz kolejny westchnęłam i postanowiłam ruszyć dalej starając się za dużo nie myśleć o tym, kto to do cholery znów był. W sumie nic godnego uwagi tutaj nie było, były dwie rzeczy, które zdecydowały o tym, że wciąż szłam przed siebie. Pierwszą było to, że nie miałam najmniejszej ochoty wracać do tego zakłamanego chama, jakim bezsprzecznie był Hao, a drugim fakt, że po cichu liczyłam na znalezienie Yoh w tym mieście. Nie wiem skąd przyszła mi taka myśl do głowy, ale skoro otaczało mnie tulu szamanów może jest jakiś cień szansy, że go tu znajdę? A razem z nim Morty’ego i całą resztę…
Słońce już zachodziło, kiedy dałam sobie spokój z dalszymi poszukiwaniami. Nie miałam pieniędzy, ale mimo tego weszłam do jakiegoś budynku z nadzieją, że uraczą mnie chociaż szklanką wody. I zwyczajnie nie mogłam uwierzyć w swoje własne szczęście. Oto przy jednym ze stołów siedział brązowowłosy wraz ze swoimi przyjaciółmi. Mało tego – gdy tylko weszłam spojrzał na mnie ze swoim zwyczajowym uśmiechem i… nie rozpoznał mnie. W pierwszej chwili nie wiedziałam dlaczego, ale szybko przypomniałam sobie, jak teraz wyglądam i niemal się na tę myśl skrzywiłam. W kolejnej sekundzie chciałam do nich podjeść i powiedzieć im, że to ja, ale zawahałam się. Musiałabym im wyjaśnić, dlaczego wyglądam inaczej i przyznać się, że jestem demonem. A nie miałam zielonego pojęcia jak oni mogą to przyjąć. Zwłaszcza, że nic przecież nie wiedzieli o istnieniu tych istot, bo nic im z Terrą nie powiedziałyśmy. Psia krew…
- Czym mogę służyć? – odezwał się zza lady rosły szaman, który to zmusił mnie do spojrzenia w swoją stronę.
- Słucham? Och… No tak – powiedziałam nieco nieprzytomnie. - Chciałam zapytać, czy mogę prosić o szklankę wody. Nie mam żadnych pieniędzy, ale chodzę po okolicy już od kilku godzin i…
- Szklanka wody kosztuje tylko sto pięćdziesiąt jenów – mruknął, nim jeszcze skończyłam mówić. Dziwnym trafem przerwał mi dokładnie w momencie, kiedy podniosłam na niego wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. No tak, czerwone tęczówki były raczej dziwnym i rzadko spotykanym zjawiskiem. Zmarszczyłam brwi.
- Powiedziałam przecież, że nie mam pieniędzy.
- Przykro mi, nie robimy wyjątków.
- Słucham?
- Radzę poszukać innego miejsca, bo nie są tu mile widziane pewne osoby.
- Co za bezczelny…
- Ja zapłacę. Proszę jej dać tę szklankę wody – usłyszałam obok siebie. Spojrzałam na Yoh ze zdziwieniem. On również na mnie zerknął. Przemknęło mu zdziwienie po twarzy, ale zaraz potem uśmiechnął się sympatycznie.
- Hej, jestem Yoh – powiedział. Bliska byłam przedstawienia się mu, ale w porę ugryzłam się w język.
- Dziękuję za wodę… - mruknęłam za to cicho. Naprawdę nie byłam chyba gotowa mówić komukolwiek o tym, że jestem… tym czymś. Sama jeszcze nie przywykłam do tej myśli i wciąż nieco brzydziłam się tego. Potrzebowałam czasu, a ile – tego nie byłam pewna.
- Nie ma za co. Chcesz się przysiąść? – zapytał uprzejmie. Naprawdę byłam rozdarta, bo bardzo chciałam, ale coś mi mówiło, że zwyczajnie nie powinnam.
- Wydaje mi się, że muszę już wracać, więc…
- Jesteś pewna, że nie dasz się namówić na chwilę?
- Naprawdę muszę już iść.
- No dobrze. Może jeszcze kiedyś się spotkamy! – Po tym wesoło wypowiedzianym zdaniu odwrócił się i odszedł wracając do swojego stolika.
Wpatrywałam się w niego ze zdumieniem i pomachałam z niedowierzeniem głową. Nie umiałam zrozumieć jak on potrafi być taki pogodny i miły dla wszystkich. Przecież nie wiedział tak naprawdę kim jestem i czy z mojej strony nie płynie jakieś zagrożenie. Mimo tego był otwarty i wesoły jak zawsze. Odwróciłam się w stronę szamana za ladą i chwyciłam w dłoń szklankę z wodą, którą mi podał. Zastanawiało mnie co miał na myśli mówiąc, że nie są tu mile widziane pewne osoby. To brzmiało zupełnie jakby wiedział, kim jestem. Kiedy tak o tym pomyślałam to zupełnie odechciało mi się pić, więc pociągnęłam jedynie kilka małych łyków i odstawiłam szkło na bok. Skinęłam głową w podzięce, choć mężczyzna wcale na to nie zasłużył i oglądając się na wiadomy stolik, opuściłam lokal.
Na dworze zdążyło już nieco ściemnieć, więc zdecydowałam się faktycznie wrócić do obozu. Może nie byłam zbytnio zmęczona, ale za to poczułam się nieco głodna, a nie miałam nic, by móc kupić sobie coś dobrego tutaj. Zwłaszcza z tymi chorymi cenami. Tak czy inaczej trochę zajęło mi dojście na miejsce, bo i specjalnie się nie spieszyłam. Pogoda była ładna, a spokój jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Gdy już znalazłam się między namiotami, spotkałam się z interesującym zjawiskiem. Wszyscy patrzeli na mnie jakby zobaczyli właśnie jakiegoś potwora – którym swoją drogą chyba byłam - i jakby z nutką lęku – co teoretycznie było uzasadnione, choć jeszcze nikomu nie zrobiłam krzywdy. Nie dało się przed nimi ukryć tego kim jestem, bo wszyscy byli przecież świadkami wydarzeń z tamtego dnia miesiąc temu. I sama nie wiedziałam, czy to przypadkiem o mnie źle nie świadczy, ale wolałam spojrzenia przepełnione strachem niż te poprzednie pełne pogardy.
- Gdzieś ty była? – W pierwszej chwili nie zauważyłam Hao, który wstał od ogniska i podszedł do mnie zamaszystym krokiem. Chciał mnie chyba dotknąć, chwycić lub uderzyć, bo wykonał taki ruch ręką, ale w ostateczności nie odważył się tego zrobić, zapewne nauczony doświadczeniem.
- Zdaje mi się, że to nie jest twój zakichany interes – odpowiedziałam, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Póki znajdujesz się w moim obozie, to jest mój interes.
- Jeśli bardzo sobie tego życzysz, mogę stąd zniknąć. Teraz kiedy wiem kim, a raczej czym jestem nie będę miała większego problemu z poradzeniem sobie z tobą, gdy staniesz mi na drodze, prawda?
- Wciąż wiem o tobie więcej, niż ty sama masz o sobie pojęcia – stwierdził.
- Doprawdy? W takim razie racz mi opowiedzieć.
- Każda nowa informacja będzie nagrodą za posłuszeństwo – powiedział z cwanym uśmiechem na twarzy.
Spojrzałam na niego z nutką wściekłości. Tak chciał to rozegrać? Cholera, znalazł na to dobry sposób. Zbyt byłam ciekawa tego, co on wie, żeby móc sobie pozwolić na odejście bez tych informacji. Wiedziałam jednak, że teraz nie ośmieli się on robić ze mną rzeczy, które wcześniej były na porządku dziennym. Nie teraz, kiedy już wiedziałam o płynącej w moich żyłach krwi demonów. Po tej całej przemianie, którą przeszłam, czułam się znacznie silniejsza fizycznie oraz fizycznie i chyba rzeczywiście taka byłam. Z kolei on, czy tego chciał czy nie, wciąż pozostawał jedynie piekielnie dobrym szamanem.
- W porządku… - zaczęłam cicho. - Ale pamiętaj, że nie jesteś jedyny na tej szachownicy, a ja przestałam być zwykłym pionkiem – powiedziałam, uśmiechając się z nutką złośliwości. Czułam się tak samo wygrana jak i on.
Uniósł brew do góry, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem widząc jego minę, po czym minęłam go. Jednak gdy tylko znalazłam się już w namiocie zadałam sobie w myślach jedno, dość istotne pytanie – kim ja się stałam? W ogóle nie poznawałam swojego zachowania. Przed tym całym cyrkiem w życiu bym się tak do niego nie zwróciła. Wyglądało więc na to, że prócz nowego wyglądu i umiejętności, zyskałam też nowe cechy charakteru i dopiero miało się okazać czy je polubię, czy nie. Usłyszałam szmer za plecami i aż za dobrze wiedziałam, że to Asakura.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? Nie… To już wiem. Inaczej – czym jest Dobie Village? To jakaś wioska szamanów? – zapytałam, nim od zdążył się odezwać. Milczał chwilę jakby chciał zdecydować czy najpierw powiedzieć to z czym tu do mnie przyszedł, czy jednak odpuścić sobie i odpowiedzieć na moje pytanie.
- Można tak powiedzieć. To właśnie tutaj będą się odbywały walki szamanów w kolejnym etapie Turnieju. I myślę, że to odpowiedni moment aby cię poinformować, że wykluczyłem cię z niego.
- Słucham?! – wrzasnęłam. Ten człowiek chyba naprawdę chciał mnie wyprowadzić z równowagi i zmusić do popełnienia jakiejś poważnej zbrodni, na ten przykład morderstwa... A dopiero co się uspokoiłam!
- Nie wiadomo jakie będą twoje nowe umiejętności. Mogłabyś w niekontrolowany sposób zniszczyć połowę tego miasteczka i nawet byś się nie zorientowała. Byłabyś zagrożeniem dla wszystkiego, co jest wokół ciebie…
- Nie pieprz! W ogóle mnie nie znasz! Umiem nad sobą panować!
- Doprawdy? To spójrz, jak trawa pod twoimi stopami płonie.
Zgodnie z jego słowami spojrzałam w dół. Rzeczywiście – wokół mnie był wypalony do zera okrąg o średnicy jakichś czterdziestu centymetrów i wydawał się rosnąć. Spojrzałam wściekle na brązowowłosego i wydałam bliżej nieokreślony dźwięk, by choć w ten sposób dać upust swojej złości.
- Do czasu, gdy nie nauczysz się tego kontrolować, twoje wszystkie zdolności uzależnione są od twojego nastroju. Akurat to dzieje się, gdy jesteś wściekła. Każdy demon ma przypisany sobie żywioł. Twoim jest ogień, ale z innymi też jesteś połączona. Zdaje mi się, że masz nawet większe umiejętności, bo prócz tego jesteś szamanką i poznałaś tajemnicę Gwiazdy Jedności, ale nie jestem tego pewien.
Gdy go słuchałam, stopniowo uciekała ze mnie złość i wzrastała ciekawość nowymi informacjami. Już po tych kilku zdaniach mogłam stwierdzić, że demony są bardziej skomplikowanymi kreaturami, niż mogłabym się tego spodziewać po tym co czytałam na ich temat w książkach. Ciekawa byłam jedynie czy tak jak te fikcyjne, pragną krwi…
- Musisz nauczyć się nad tym panować, żeby nie stanowić zagrożenia dla innych i samej siebie.
- Od kiedy martwisz się o innych, co? – sapnęłam.
- Sądziłem, że ty się martwisz – powiedział, mrużąc oczy. Nie odpowiedziałam.
- Wiesz jak mi w tym pomóc? – zapytałam po dłuższej chwili.
- Powiedzmy…
- A co z tym białowłosym demonem?
- Podejrzewam, że niedługo będzie chciał cię przeciągnąć na swoją stronę. Będzie cię mamił tym, że nauczy cię więcej niż ja.
- A nauczy?
Gdy zadałam to pytanie on zamilkł. Chyba się go nie spodziewał z mojej strony. To zabrzmiało tak, jakbym była gotowa oddać się w ręce tamtych, żeby tylko dowiedzieć się więcej o swojej naturze. Westchnęłam i pomachałam lekko głową, nie oczekując już odpowiedzi, której z resztą sama dobrze się domyślałam.
- Jestem głodna – mruknęłam, postanawiając zmienić temat.
- W porządku. Opacho zaraz ci coś przyniesie.
- On się mnie boi… - powiedziałam cicho, patrząc na niego uważnie. Złapał moje spojrzenie swoim i chwilę stał bez słowa. – Nie chcę, żeby ktokolwiek go zmuszał do przychodzenia tu.
- W takim razie sam ci coś przyniosę – stwierdził, wychodząc.
Ja tymczasem usiadłam twardo na łóżku. Sama nie wiedziałam już o czym powinnam w pierwszej kolejności myśleć. Nie dało się uporządkować w głowie tego wszystkiego, czego się dowiedziałam. I coraz bardziej zastanawiało mnie, jaką naprawdę rolę w tym wszystkim miał wujek Kaiso. Czy w ogóle – tak jak mówił – był ze mną spokrewniony? Jeśli wiedział o mnie to wszystko, co teraz wypływało na wierzch, dlaczego mi nie powiedział? Kto tak naprawdę zabił moich rodziców? Pomijając już fakt, że Hao był wtedy dzieckiem tak jak ja, nawet dorosły szaman nie uporałby się z dwójką demonów. Nie, jeśli mieli jeszcze większe umiejętności ode mnie. Pomachałam lekko głową. Rozmyślanie o tym wszystkim nigdzie mnie nie doprowadzi. Muszę wrócić do domu i porozmawiać z Kaiso. To jedyny sposób by czegokolwiek się dowiedzieć.
- Twoje jedzenie – usłyszałam, a chwilę później zobaczyłam Asakurę wchodzącego do środka. Podał mi miseczkę wypełnioną gulaszem. Pachniał tak, że aż mi w brzuchu zaburczało. Zaczęłam więc jeść, ale już po drugim kęsie nie wytrzymałam z pytaniem, które dręczyło mnie od dłuższej chwili.
- Czy demony potrzebują krwi?
- A czujesz, że jej potrzebujesz? – zapytał z lekkim uśmiechem.
- Nie wiem… - mruknęłam, wsadzając po raz kolejny łyżkę do ust.
- Nie jest ona niezbędna, ale bardzo odżywiająca. I nie ma aż tak dużego znaczenia, czy należy do zwierzęcia, czy do człowieka. Demony zwykle piją ją, gdy mają poważne rany, bo pomaga w gojeniu i dodaje sił.
- Czyli nie muszę jej sobie dostarczać regularnie?
- Nie. Chyba, że będziesz chciała.
- Podziękuję. Jakoś nie wyobrażam sobie siebie z kubkiem wypełnionym krwią… A już tym bardziej wolę nie myśleć o sposobie jej pozyskiwania – stwierdziłam stanowczo, kontynuując posiłek. On zaśmiał się jedynie cicho i usiadł obok mnie na łóżku, czekając aż skończę. Pustą miskę odłożyłam gdzieś na bok. Spojrzałam na niego uważnie.
- Skąd wiedziałeś, że jestem demonem? – zapytałam.
- Od Daimona. Właściwie dowiedziałem się tego przypadkiem, gdy słyszałem jedną z jego rozmów. Więc gdy tylko dowiedziałem się, też zupełnie przypadkowo, gdzie jesteś, postanowiłem cię przetransportować do swojego obozu.
- A co wiesz o moich rodzicach?
- Właściwie nic prócz tego, że zginęli.
- Tyle, to i sama wiem… - mruknęłam niezadowolona. – Muszę wrócić do domu i porozmawiać z Kaise.
- Gdy skończy się turniej to…
- Nie – przerwałam mu. – Chcę tam lecieć jeszcze w tym tygodniu. Najlepiej jutro.
- Myślisz, że puszczę cię samą teraz, gdy wiem, że czyha na ciebie banda demonów?
- W takim razie leć ze mną.
- Trwa turniej. Nie wiadomo, w którym momencie dzwonek wyroczni zadzwoni.
- Nie obchodzi mnie to. To moje życie i muszę się czegoś o nim dowiedzieć. Nie będę na ciebie czekała, rozumiesz? Jutro rano lecę do domu. Gdzie jest Perlin?
- Nie uwolnię jej.
- Sądzę, że z nowymi umiejętnościami sama dam sobie świetnie radę – syknęłam  wychodząc.
O dziwo nie poszedł za mną, więc uznałam, że się poddał, albo nie wierzy, że dam sobie radę sama. Tak czy siak zamierzałam spróbować. Ze znalezieniem spętanej łańcuchami smoczycy nie miałam większego problemu. Trochę zajęło mi ściąganie z niej tego żelastwa, ale w ostateczności faktycznie się udało. W kilku miejscach przetopiłam metal, kilka ogniw udało mi się rozerwać ręcznie. Smok ryknął głośno i byłam pewna, że gotów jest mnie zaatakować, choć podczas uwalniania stał spokojnie. Znów przypomniało mi się o tym, że teraz wyglądam, a zapewne również pachnę zupełnie inaczej.
- Perlin! Perlin, to ja! – krzyczałam do niej, wyciągając ręce w obronnym geście. Chyba dobre dwadzieścia minut zajęło mi uspokojenie jej, a drugie tyle przekonanie, że jestem osobą za którą się podaję. Pogłaskałam ją po długiej, łuskowatej szyi. – Już dobrze. Nikt już nie będzie cię więził. Jutro stąd odlatujemy – powiedziałam do niej cicho. – Czy znasz drogę do domu? – zapytałam. Odpowiedziało mi ciche ryknięcie, które z całą pewnością miało oznaczać „tak”. – Świetnie. Leć więc zapolować i odpoczywaj. Przed nami bardzo długa droga… - Tymi słowami pożegnałam się na dziś z gadem i ruszyłam w drogę powrotną. Muszę przyznać,  że coraz bardziej podobało mi się to, że żaden z szamanów nie miał już odwagi mnie zaczepiać i kpić ze mnie. To był jakiś plus tego wszystkiego. Jak na razie chyba jedyny.
Kiedy doszłam do namiotu, Hao już nie było w środku. Rozejrzałam się uważnie, czy aby na pewno, choć nie sądziłam, że mógłby się gdzieś ukrywać, po czym znalazłam sobie jakieś rzeczy do spania i przebrałam się w nie. Przed snem niespodziewanie odwiedził mnie jeszcze mój duch stróż. Okazało się, że ona też od początku wiedziała kim jestem i dlatego zgodziła się zostać moim duchem. W związku z tym zapytałam, czy wie może kim są moi rodzice, ale ona jedynie uśmiechnęła się krótko i zniknęła. Ja jednak nie zamierzałam tego tak zostawić i postanowiłam sobie, że kolejnego dnia ponownie ją o to zapytam. Może spotkała ich dusze, ale z jakiegoś powodu nie chce tego przyznać?
Teraz była jednak pora na sen, więc ułożyłam się wygodnie w łóżku i przykryłam kołdrą po samą brodę, przymykając powieki. Myśli jeszcze długo mnie nie opuszczały i nie dawały zasnąć, przez co doczekałam się powrotu Asakury. Oczywiście udawałam, że już śpię – z niewyjaśnionych przyczyn teraz wychodziło mi to o niebo lepiej i nie poznał się on na moim małym oszustwie. Po szelestach jakie do mnie docierały ściągnął on z siebie ubrania i przebrany w spodnie od piżamy podszedł cicho do łóżka. Czułam jak materac ugina się pod jego ciężarem. Zawisnął nade mną i wpatrywał się w mój profil. Końcówki jego włosów łaskotały mój policzek, z którego przed chwilą odsunął moje własne kosmyki. Pogładził mnie lekko i złożył lekki pocałunek na mojej skórze tuż za uchem, po czym położył się obok. Objął mnie luźno ręką w pasie i wtulił twarz w moje włosy.
W takich chwilach sama już nie wiedziałam, czy bardziej go nienawidzę, czy… lubię? Innego słowa nie mogłam znaleźć. Albo raczej nie chciałam szukać. Tak czy inaczej sęk był w tym, że jakkolwiek ten człowiek działał mi na nerwy bardziej, niż ktokolwiek inny, chyba nie umiałabym już pozbawić się na stałe jego obecności. Zabawne, prawda? Biorąc pod uwagę, że jeszcze pół roku temu uważałam go za zabójcę moich rodziców powiedziałabym, że nawet przekomiczne. Mruknęłam cicho, niby przez sen i wtuliłam się plecami w jego ciepłe ciało. Wszystkie myśli odleciały, poczułam się bezpiecznie i teraz już spokojnie mogłam zasnąć.

5 komentarzy:

  1. Rozdział mi się podobał. Gdzieś pomyliłaś się. Dwa razy napisałaś fizyczne, a miało być fizyczne i psychiczne. Karmen, demonem? Nie jest aż tak zdziwiony. Ostatni rozdział dał mi dużo do myślenia. Mi tam się podoba. Demony, szamani, mówię Ci to będzie genialne połączenie.
    Co do wyglądu bloga, jest niezły. Dodałbym kilka arkuszy css. Między innymi na ramki i może na linki. No i cienie. Wtedy szablon byłby idealny. No i tło przyciemnił żeby nie odstawało tak od nagłówka. Słabo wygumkowałaś boki nagłówka i widać przerwę między szablonem, a nagłówkiem.
    Czekam na nn.
    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę to przejrzeć i znaleźć ten błąd :P Jestem teraz pozbawiona bety, więc takie wpadki mogą mi się zdarzać. Też mam nadzieję, że połączenie demonów i szamanów (a może czegoś jeszcze?) będzie całkiem udane, jeśli się odpowiednio za to wezmę.
      No i muszę przyznać, że mimo częstego pracowania z językiem HTML i innymi takimi rzeczami, mało ogarniam CSS. Co do tła - jest ono koloru obramowania, które użyłam w nagłówku. I chyba jestem ślepa, bo nie widzę przerwy między szablonem a nagłówkiem O.o Trudno więc będzie mi coś z tym zrobić, skoro tego nie widzę.
      Cieszę się, że mimo tego jak rzadko dodaję rozdziały wciąż to czytasz i komentujesz ^^ Dziękuję ci za to i również pozdrawiam ^^

      Usuń
    2. Nie o takie obramowanie mi chodziło. Musisz stworzyć komende css i dopiero. Chętnie Ci z tym pomogę. Napisz tylko na moje GG(1256470). Wiesz ma się te szabloniarskie zapędy. ^^
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. W końcu dotarłam do końca! Rany to jest bardziej wciągające niż początkowo myślałam! Chcę już kolejny rozdział. Obyś jak najszybciej go skończyła i dodała.
    PS: Nowy wygląd bloga jest naprawdę super ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że podoba ci się opowiadanie jak i wygląd bloga :) Dobrze jest wiedzieć, że ktoś czyta to, co piszę. Pozdrawiam cię serdecznie ^^

      Usuń