30 maja 2013

Rozdział XIX


Przybywam z nowym rozdziałem! Planowałam ukończyć go wcześniej, ale przyznam, że wiele się ostatnio dzieje w moim życiu prywatnym i trudno jest mi zebrać myśli. Nie mniej mam dla was poniższą część opowiadania i mam nadzieję, że się spodoba. Za wszelkie błędy przepraszam - nie mam już bety. Pozdrawiam i do następnego.
Planowana data dodania kolejnego rozdziału: 15 - 16.06

********************************************************************


„Prawdy i kłamstwa”

Następnego dnia obudziłam się już w pustym łóżku. Przeszedł mnie dreszcz, bo oczywiście znacznie przyjemniej byłoby obudzić się wtulonym w czyjeś ciepłe ramiona… Tak czy siak bez marudzenia wstałam. Od razu zauważyłam, że obok łóżka stoi przygotowane dla mnie śniadanie, co wywołało mimo wszystko uśmiech na mojej twarzy. Chociaż nie byłam specjalnie głodna, ze smakiem zjadłam jajecznicę. Po posiłku ubrałam się i wyszłam na zewnątrz.
Zgodnie z moimi wcześniejszymi planami, zamierzałam dzisiaj lecieć do wujka by z nim porozmawiać. Musiałam więc podkraść kilka bułek na drogę i zabrać ze sobą trochę wody. Zastanawiałam się, czy przed odlotem powinnam jeszcze znaleźć Hao, ale nie musiałam się tym zbyt długo przejmować, bo to on znalazł mnie. I o dziwo przyszedł razem z medykiem. Uniosłam brew nie rozumiejąc, czego mogą ode mnie chcieć.
- On leci z tobą – powiedział do mnie brązowowłosy, nim sama zdążyłam się odezwać.
- Słucham?
- Bardzo dobrze, że chociaż czasem mnie słuchasz. Nie puszczę cię samej. Gdyby coś się działo, Kaise mnie poinformuje, żebym mógł zareagować.
- Nie potrzebuję niańki…
- Nie twierdzę, że potrzebujesz niańki, tylko ochrony. To znacząca różnica. Choć raz się ze mną nie kłóć i po prostu zrób jak mówię. – Asakura najwyraźniej nie miał czasu lub ochoty się ze mną teraz użerać. A może wiedział, że i tak się nie podda i wciśnie mi tego medyka siłą. Tak czy inaczej po dłuższej chwili ciszy westchnęłam głośno i skinęłam głową na znak, że się zgadzam.
- W takim razie musisz wziąć swój…
- Już mam prowiant. Możemy lecieć, jeśli również jesteś gotowa – powiedział Kaise, pokazując mi niewielki plecak, który trzymał w dłoni.
Uniosłam ponownie brew w lekkim zdziwieniu po czym wzruszyłam ramionami i wezwałam Perlin. W którymś momencie zgubiłam gwizdek, którym wcześniej ją wołałam, ale na szczęście były różne sposoby, by przyleciała. Kiedy wylądowała, ryknęła mi na powitanie. Spojrzałam na niebieskowłosego, który miał raczej niewyraźną minę i uśmiechnęłam się rozbawiona.
- Wchodzisz, czy jednak rezygnujesz z lotu razem ze mną? – zapytałam, siadając już wygodnie na grzbiecie gada.
Zawahał się przez chwilę, ale w ostateczności podszedł i również wsiadł na smoczycę. Objął mnie lekko w pasie, na co uśmiechnęłam się ponownie. Spojrzałam na Hao, który nie wydawał się być zbyt zadowolony z zaistniałej sytuacji. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł, sam by się ze mną wybrał w tą podróż. I nie powiem, dziwiłam się strasznie, że za mojego towarzysza wybrał akurat medyka. Zdawało mi się, że kłócili się o mnie tuż przed moim zapadnięciem, nazwijmy to, w śpiączkę, ale było to tak niewyraźne wspomnienie, że nie byłam już pewna, czy to się stało naprawdę, czy może jedynie było częścią moich snów i wyobraźni.
- Uważaj na siebie… - powiedział jeszcze brązowowłosy. Skinęłam głową i popędziłam Perlin by startowała. Chwilę później byliśmy już w górze i lecieliśmy w kierunku obranym przez zwierzę.
- Więc właściwie po co lecimy do tego twojego wujka? – zapytał po dobrej godzinie mężczyzna za moimi plecami.
- Widzę, że zostałeś poinformowany nieco o celu naszej podróży – mruknęłam pod nosem. – Chcę by powiedział mi, co tak naprawdę wie o mojej rodzinie. Nie mówił mi nic o tym, że jestem demonem, a jeśli rzeczywiście jest moim wujkiem, powinien to wiedzieć. Chyba, że mnie okłamał – wytłumaczyłam krótko.
- Czyli innymi słowy lecimy, by poznać prawdę – skwitował.
- Zgadza się.
- Wiesz… Dużym szokiem było dla mnie dowiedzenie się, że jesteś demonem. Dla ciebie to pewnie też jest trudne – odezwał się znów po parunastu minutach.
Nie odpowiedziałam. Oczywiście, że jest to dla mnie strasznie, niewyobrażalnie wręcz trudne. Nagle dowiedzieć się, że jest się kimś innym, niż się przez tyle lat sądziło. To było jak cios nożem w plecy od losu. Westchnęłam cicho. Kolejnych kilka godzin milczeliśmy jak zaklęci. Dopiero podczas przerwy na posiłek jak i odpoczynek, zaczęliśmy jakąś luźną rozmowę. I było przyjemnie do czasu, gdy on nie wszedł na bardzo niebezpieczny temat, który szybko mógł nas doprowadzić do nieprzyjemności.
- To, że teraz jesteś demonem… - zaczął cicho i jakby z nutką niepewności. Już sam ton jego głosu mi się nie podobał. – Chodzi o to, że to niczego między nami nie zmienia. Przynajmniej z mojej strony – wyznał, wlepiając we mnie wzrok. Również na niego spojrzałam.
- A co takiego jest między nami? – zapytałam. Tak, pamiętałam pocałunek w jego namiocie tamtego feralnego dnia, ale… Sama nie wiem. Chyba coś się od tamtego czasu zmieniło i nie miało to dla mnie już takiego znaczenia jak wtedy. A jego najwyraźniej zabolało moje pytanie, bo odwrócił głowę i milczał. Wyglądało więc na to, że to ja muszę coś powiedzieć. – Nie wiem co sobie wyobrażałeś, ale… - przerwałam, by wziąć głęboki oddech i zastanowić się kilka sekund nad dalszą wypowiedzią. – Chyba nie jestem już tą samą osobą co miesiąc temu. Zmieniłam się nie tylko z zewnątrz i nie wiem, czy choćby moje uczucia odnośnie czegokolwiek… kogokolwiek, pozostały takie same. Może nie zaczynam znów z pustą kartą, ale wydaje mi się, że jest jedynie w połowie zapisana, więc… Nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć.
- W ogóle nic nie musiałaś mówić… Zawsze mogę zacząć od nowa z nadzieją, że finał będzie taki sam jak poprzednim razem – powiedział, a na jego twarz wpłynął chytry uśmieszek.
Westchnęłam ponownie. Chyba nie podobało mi się to, że zamierzał walczyć, by znów było między nami tak samo. Ja sama czułam, że szanse na powodzenie tej akcji są niewielkie. Po prostu… Coś się zmieniło i tyle. Za to zdawało mi się, że coraz pewniejsza jestem tego, co myślę o Asakurze, tylko jeszcze nie byłam w stanie się przed samą sobą do tego przyznać.
W ten właśnie sposób znów zapadła między nami dość krępująca cisza. Po około godzinie wróciliśmy ponownie w drogę, ale tym razem Kaise trzymał się nieco na dystans. Nic nie mogłam na to poradzić. Nie będę go przecież okłamywała, że jest coś, czego tak naprawdę nie ma. Czy jestem demonem, czy nie, to nie było w moim stylu. Nienawidziłam kłamstw, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak często sama byłam okłamywana.
Do samego wieczora, kiedy to postanowiliśmy na noc gdzieś się zatrzymać, nic do siebie nie mówiliśmy. Co jakiś czas czułam jedynie jego spojrzenie na sobie, ale starałam się dzielnie to ignorować. Nie powinnam mu dawać szansy, skoro wiem, że nic z tego, prawda? Ach, cała ta sytuacja sprawiała, że czułam się jak w jakiejś głupiej komedii romantycznej. Chociaż biorąc pod uwagę wszystkie aspekty bardziej pasowałby dramat. Albo jakaś chora telenowela.
- Zrobię nam jakieś kanapki – usłyszałam jego głos. To zmusiło mnie w końcu do zerknięcia w jego stronę.
- Wzięłam jedynie suche pieczywo – powiedziałam.
- Za to ja wziąłem trochę tego, co można na nie położyć. Dlatego mówię, że zrobię nam kanapki – odparł z lekkim uśmiechem. Skinęłam głową.
Jako, że robiło się coraz ciemniej i chłodniej, postanowiłam poćwiczyć panowanie – jak to powiedział Hao – nad moim żywiołem. Zebrałam więc trochę nieco wilgotnego drewna, bo trudno było w taką pogodę o suche jak wiór gałęzie i starałam się skupić. Nie miałam jednak pojęcia jak działa to wyzwalanie ciepła, więc nie wychodziło mi to zupełnie. Im bardziej jednak się denerwowałam tymi niepowodzeniami, tym bliższa byłam osiągnięcia celu. Dobrze, że chociaż w ten sposób mogłam wywołać ten przyrost ciepła. Tak więc po prawie półgodzinnej walce w końcu mi się udało. Usiedliśmy razem obok ognia i zaczęliśmy jeść przygotowany przez medyka posiłek.
Tego dnia jak i przez dwa kolejne, praktycznie nie odzywaliśmy się do siebie zbyt często. Tylko w sprawach organizacyjnych, czasem on pytał o coś z innej beczki, ale jakoś nie byłam skłonna do dłuższej rozmowy. Tak czy inaczej czwartego z dnia, w końcu znaleźliśmy się nad miastem, w którym mieszkałam przez ostatnie lata. Dotarcie do mojego domu było kwestią kilkudziesięciu minut. Wylądowaliśmy na dachu i swoim zwyczajowym sposobem, zapominając na chwilę, że nie jestem sama, weszłam do środka przez okno swojego pokoju. Uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy - to co zobaczyłam sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz niepokoju.
Wszędzie było mnóstwo kurzu, wszystko poszarzało, jakby nikogo tutaj nie było od czasu, gdy opuściłam to miejsce. Dotknęłam ręką ramkę zdjęcia, na którym byłam z moim wujkiem. Przetarłam szkło kciukiem, żeby usunąć warstwę brudu. Dziewczynka na fotografii miała jakieś dziesięć lat… Poczułam ukucie w sercu. Miałam naprawdę złe przeczucia.
- Wujku! – krzyknęłam, ruszając do drzwi. Otworzyłam je zamaszyście, wychodząc na niewielki korytarzyk. Wyglądał tak samo źle jak mój pokój, a odpowiedziała mi jedynie cisza.
 Obiegłam cały dom, w międzyczasie prawie atakując Kaise, bo zdążył już wejść do środka i niespodziewanie wpadłam na niego za jednymi drzwiami. A, że z tego wszystkiego zapomniałam o tym, że tu ze mną przyleciał, sprzedałam mu silnego kuksańca w brzuch. Podczas gdy on zgiął się w pół ja, bez rzucenia w jego stronę choćby krótkiego „sorry”, ruszyłam do kolejnych pomieszczeń. W ostateczności nikogo nie znalazłam. Żeby tego było mało nie było tutaj żadnych śladów mogących wskazywać na to, że ktoś tu był przez ostatnie kilka tygodni. Może nawet kilkanaście? Choćby dlatego, że lodówka była zupełnie pusta i do tego odłączona od prądu. I choć wszystkie rzeczy i sprzęty leżały na swoim miejscu, wcale mnie to nie pocieszało.
Usiadłam na kanapie w salonie i starałam się skupić swoje myśli, żeby zastanowić się na tym, co mogło się wydarzyć. Po prostu wyjechał? Wyprowadził się? A może tak naprawdę został porwany? Żyje, czy został zamordowany? Trudno było zakładać cokolwiek, bo wszystkie te opcje mogły być tak samo prawdziwe jak fałszywe. Ledwo zauważyłam mojego towarzysza, który jak duch pojawił się przede mną. Kucnął, opierając dłonie na moich kolanach.
- Wszystko w porządku? – zapytał cicho i ostrożnie.
- Nie ma go… Gdzie może być? Co mam teraz zrobić? – zapytałam cicho, wypranym z emocji głosem. Cholera jasna by to wszystko wzięła i piorun trzasnął! Dlaczego zawsze ja muszę mieć takiego pecha? To nie było fair…
- Może… zapytaj sąsiadów? Mogli coś zobaczyć. Może widzieli, jak wyjechał, albo coś innego? – odpowiedział. Spojrzałam na niego uważnie i westchnęłam. Trzeba się było ogarnąć, a jego pomysł był dobry, więc zamierzałam zajrzeć do kilku domów obok.
- Tak, to całkiem niezła myśl. Poczekaj tu na mnie – zarządziłam, wychodząc po chwili.
Idąc do budynku obok, byłam pełna wątpliwości. Nie mniej zadzwoniłam do drzwi. Niestety nikt mi nie otworzył. Stałam tam jeszcze chwilę z nadzieją, że jednak ktoś wyjdzie, ale najwidoczniej w środku nikogo nie było. Zrezygnowałam więc i ruszyłam do domku naprzeciwko mojego. Po raz kolejny nacisnęłam na dzwonek mając nadzieję, że tym razem dopisze mi szczęście. Po kilku dłużących mi się niemiłosiernie sekundach w końcu otworzyła mi starsza kobieta. Jak dobrze pamiętałam – pani Yohimota. Ukłoniłam się grzecznie na powitanie, a ona uśmiechnęła się do mnie uprzejmie.
- Proszę mi wybaczyć najście. Chciałam zapytać, czy nie widziała pani może mojego wujka. Mieszkał w domu naprzeciwko i wszystko wskazuje na to, że się wyniósł. Pomyślałam, że może pani coś wiedzieć – powiedziałam pełna nadziei, że otrzymam pomoc.
- Tak, tak… Faktycznie. Widziałam, jak jakieś dwa miesiące temu pakował torby do samochodu. Zapytałam go nawet, gdzie się wybiera. Powiedział, że na wakacje do Europy. Nie powiadomił cię złotko? – Mówiąc ostatnie zdanie spojrzała na mnie podejrzliwie. Jak zwykle dopiero po chwili przypomniało mi się, że nie wyglądam jak dawna ja i dlatego nikt mnie nie rozpoznaje.
- Och… Nie, musiał zapomnieć, że mam przyjechać w tym miesiącu – odparłam przygotowanym na poczekaniu wyjaśnieniem. – Dziękuję bardzo. Pomogła mi pani niesamowicie.
- Och, nie ma za co złotko. Mam nadzieję, że go znajdziesz.
- Ja również… - mruknęłam cicho pod nosem. Nie mogła tego usłyszeć. Skinęłam głową, ponownie dziękując i pożegnałam się.
Nie było już chyba sensu pukać do kolejnych drzwi, skoro otrzymałam tak wiele informacji. Pytanie brzmiało jednak następująco - czy wujek naprawdę pojechał do Europy i jeśli tak, to w jakim celu? Na dwa miesiące? Nie mieściło się to w mojej głowie, ale było nawet prawdopodobne. Nie miałam jednak szans znaleźć go na terenie całego kontynentu. Zbyt wiele było miejsc, w których mógłby się zatrzymać i choćbym się rozdwoiła, nic by to nie dało.
Tak więc mimo tego, że czegoś się dowiedziałam i byłam odrobinę spokojniejsza, wcale nie wróciłam zadowolona do domu. Kaise siedział na kanapie, a kiedy weszłam, zerwał się na równe nogi, zapewne czekając na wieści. Nie zamierzałam jednak mówić mu choćby słowa. To była tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie chciałam, by się wtrącał.
- Wracamy do obozu – powiedziałam, ruszając w stronę swojego pokoju. Przytrzymał mnie za rękę, gdy go mijałam.
- Jak to? Czego się dowiedziałaś? – zapytał.
- To nie jest twój interes… Ale jeśli jesteś bardzo ciekaw, to nie dowiedziałam się niczego, co by mi mogło pomóc – warknęłam nieco rozdrażniona. Westchnęłam, wyrywając się z jego uchwytu.
- W takim razie może chociaż zostańmy na noc? – zaproponował. Milczałam dłuższą chwilę. W końcu uznałam, że jednak przyda nam się odpoczynek. Tak samo z resztą jak mojemu smokowi. Skinęłam więc w ostateczności głową na znak, że popieram jego pomysł. Westchnęłam po raz kolejny.
- Pójdę do sklepu po jakieś jedzenie – mruknęłam cicho.
- Idę z tobą.
Jako, że nie miałam najmniejszej ochoty się w tej chwili sprzeczać, nie protestowałam. Z resztą uznałam, że mężczyzna przyda się do noszenia siatek z zakupami. Ruszyłam więc do swojego pokoju po pieniądze, które miałam tam schowane na czarną godzinę i poszliśmy razem do sklepu nieopodal. Kupiliśmy coś zarówno na teraz, jak i na drogę powrotną. Postanowiłam zrobić nam w końcu jakiś ciepły posiłek, więc zdecydowałam się na jajecznicę. Musiałam poradzić sobie tworząc ogień samodzielnie, bo gazu nie było – nic dziwnego, rachunku musiały być niezapłacone, skoro od dwóch miesięcy nikt tu nie mieszkał. Nie musiałam wysilać się tak, jak poprzednim razem, ale kontrola płomieni nie była już tak prosta. Nie mniej udało mi się niczego nie spalić. Podczas jedzenia medyk próbował nawiązać jakąś rozmowę, ale byłam tak nieobecna myślami, że słyszałam co piąte, albo i dziesiąte jego słowo, a moje odpowiedzi ograniczały się do kiwnięcia głową, lub krótkich dźwięków, więc w końcu zrezygnował.
Resztę dnia przesiedzieliśmy w salonie. Telewizor nie działał, bo prąd również był nieopłacony, ale pocieszyliśmy się książkami. Ja swoją co prawda tylko trzymałam, bo zupełnie nie mogłam się skupić na słowach, ale mój towarzysz najwyraźniej wciągnął się w fabułę, bo co jakiś czas śmiał się sam do siebie pod nosem, albo machał z niedowierzeniem głową. W końcu ściemniło się na tyle, że musieliśmy zapalić świeczki. Chwilę później zdecydowałam, że dalsze siedzenie i rozmyślanie nic mi nie da i po prostu postanowiłam pójść spać.
- Dobranoc – odezwał się Kaise, gdy wychodziłam z pomieszczenia.
Posłałam mu przelotne spojrzenie i bez słowa weszłam na górę do swojego pokoju. Tam ściągnęłam pościel, by założyć świeżą, przebrałam się w jedną ze swoich koszul nocnych i położyłam się, wzdychając cicho. Długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam więc ciche skrzypienie podłogi, gdy mój towarzysz wchodził na górę. Zamknęłam oczy udając, że śpię, a on wszedł cicho przez uchylone drzwi mojego pokoju i pochylił się nade mną. Czułam jego ciepły oddech na moim policzku. Pogładził mnie po nim delikatnie, później ucałował w czoło i nieco podciągnął kołdrę do góry, by mnie lepiej przykryć. Wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, nim zdecydował się opuścić pomieszczenie i przymknąć drzwi za sobą.
Spojrzałam w ich stronę, ale zaraz zamknęłam oczy, zakrywając się po czubek głowy. Było mi zwyczajnie szkoda medyka, bo on naprawdę liczył na coś, czego nie mogłam mu zapewnić… Zdawało mi się, że minęło jeszcze kilka godzin, nim zasnęłam, a kiedy obudziłam się rano po dziesiątej, byłam zmęczona jak nigdy i do tego niemal przekonana, że coś mi się śniło, choć nie mogłam sobie przypomnieć nawet zarysu wydarzeń z tego snu.
Usiadłam na łóżku, przecierając twarz dłonią i rozejrzałam się raczej mało przytomnie. Wstałam i zeszłam do kuchni, żeby napić się czegoś i zrobić jakieś śniadanie. Już na schodach słyszałam panoszenie się na dole i mimo zmęczenia nie miałam problemu ze skojarzeniem, kto też tam może być. Gdy weszłam do pomieszczenia na stole były już talerze z bułkami, słoik z dżemem, trochę szynki, którą wczoraj kupiłam i dzbanuszek herbaty podgrzewany małą świeczką. Kaise uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Dzień dobry. Właśnie miałem iść cię obudzić. Głodna? – powiedział wesoło. Uniosłam jedynie brew w zdziwieniu. Ciekawa byłam, skąd u niego taki dobry nastrój.
- Dzień dobry… - mruknęłam jedynie, siadając do stołu. Zajął miejsce naprzeciwko, życzyliśmy sobie smacznego i zaczęliśmy jeść.
Może do najwykwintniejszych śniadań mojego życia to nie należało, ale było mi naprawdę miło ze świadomością, że nie musiałam kiwnąć nawet małym paluszkiem i zostało to zrobione z myślą o mnie. Podczas posiłku zaczęliśmy nawet rozmawiać o czymś mało istotnym, co pomogło mi choć na chwilę oderwać się od dręczących mnie myśli i nieco zarazić się pogodą ducha mojego rozmówcy.
Gdy skończyliśmy, przygotowałam nam jeszcze coś na drogę, po czym umyłam naczynia wodą, którą wytworzyłam dzięki znajomości Gwiazdy Jedności. Po prostu nie mogłam zostawić tutaj bałaganu. Wtedy byliśmy już gotowi do drogi powrotnej do domu. Perlin również wydawała się gotowa – wypoczęta i najedzona. Tak więc niespełna dwie godziny później byliśmy już w drodze. Atmosfera znacznie się rozluźniła – może dlatego, że byłam już zbyt zmęczona myśleniem i dobrze robiła mi rozmowa praktycznie o niczym? Tak czy inaczej znacznie przyjemniej podróżowało nam się z powrotem do  obozu. Na tyle, że gdy lot przedłużył się o cały jeden dzień, wcale nie byłam zła.
Dopiero na miejscu mój humor nieco się zmienił. Odeszłam do medyka w milczeniu, kierując się od razu w stronę namiotu Hao. Nie zastałam go w nim, ale chyba dotarły do niego wieści o naszym powrocie, bo nie minęło nawet dziesięć minut, a pojawił w wejściu. Patrzył mi w twarz wyczekująco, głodny informacji o tym, czego się dowiedziałam. Ale tak naprawdę nie było przecież o czym mówić. Dlatego też wzruszyłam w końcu ramionami, wzdychając cicho.
- Niczego się nie dowiedziałam. Nie ma go w domu od dwóch miesięcy, ale chyba go nie sprzedał, bo nie zabrał praktycznie żadnych rzeczy. Nie mogę uwierzyć, że zostawił to wszystko… - powiedziałam cicho.
- Wiesz gdzie jest?
- Niby skąd mam to do cholery wiedzieć? – warknęłam. – Europa to raczej duży obszar do poszukiwań – dodałam.
- Europa… - mruknął pod nosem, więc spojrzałam na niego zainteresowana. Czyżby wiedział coś, o czym ja nie wiem? ZNÓW? Nie odezwał się jednak więcej, a ja nie zamierzałam pytać.
- Nie wiem już, co mam zrobić, żeby dowiedzieć się czegokolwiek o samej sobie… Jeśli nie mogę zapytać jego, to kogo? – powiedziałam, siadając ciężko na łóżku. Po chwili uderzyła mnie pewna myśl. Zerknęłam badawczo w stronę szamana. – A ten demon? Daimon, tak? Może on coś wie?
- Nawet jeśli coś wie, nie powie ci tego za darmo.
- Może poda cenę, którą będę w stanie zapłacić.
- Nawet o tym nie myśl! – krzyknął na mnie, wyraźnie rozzłoszczony.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym nie iść do niego nawet za cenę oddania się w jego ręce? Może powiedzieć mi coś, czego o sobie nie wiem i jest demonem, więc na pewno nauczy mnie więcej, niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie. Dlaczego twoim zdaniem miałabym zostać tutaj? – odparłam chłodno, patrząc mu prosto w oczy.
Nie odzywał się długo. Mierzyliśmy się po prostu na spojrzenia. Nie wiedziałam, czy nie mówi, bo nie zna takiego argumentu, nie chce go wyjawić, czy może z jakiegoś innego śmiesznego powodu. W końcu jednak się poruszył, ale nie wyszedł, jak się tego spodziewałam, a pochylił się nade mną i pocałował mnie – mocno, nieco boleśnie nawet, ale jednocześnie sprawiał mi tym przyjemność. Chciałam odsunąć się w tył, co zakończyło się na tym, że padłam na łóżko ciągnąc go za sobą. Ciężar jego ciała przygniótł mnie nieco, czułam jego ciepło tak blisko siebie. Sama nie wiem w którym momencie moja ręka powędrowała na jego kark, przyciągając go do mnie. Nasz pocałunek nieprzerwanie stawał się coraz namiętniejszy. I sama nie wiem, czy przeklinałam, czy może jednak dziękowałam za osobę, która weszła do środka i odchrząknęła, tym samym przerywając nam.
- Mistrzu, kolejna bitwa odbędzie się za pół godziny – usłyszałam głos Opacho, na którego zerknęłam przelotnie. Zadrżał i szybko wyszedł, gdy tylko powiedział co miał do powiedzenia.
Asakura spojrzał na mnie lekko zmrużonymi oczami i oblizał swoje wargi, wykrzywiając je w uśmiechu. Chyba nie był zadowolony z tego, że musi się teraz ode mnie odsunąć i wyjść. Z resztą nadal trzymałam go za kark, więc zapewne myślał, że i ja bym tego nie chciała. Ostatecznie skończyło się na tym, że musnął jeszcze przelotnie moje usta i podniósł się ze mnie, kierując swoje kroki do wyjścia.
- Możesz przyjść i obejrzeć naszą walkę – powiedział.
- Och, cóż za zaszczyt – mruknęłam z przekąsem, mimo to wstając i ruszając z nim. Poczekał na mnie i objął mnie ręką w talii. Jak zauważyłam po minach ludzi z jego drużyny, którzy czekali już na nas, nie byli oni zbyt zadowoleni z tego widoku. Chyba przeszkadzała im moja obecność. Ale kto by się tym przejmował? Można nawet powiedzieć, że odczuwałam satysfakcję, mogąc utrzeć im nosa po prostu będąc koło nich.
W kilka chwil przenieśliśmy się pod wielką arenę, która to była miejscem tej potyczki. Weszliśmy do środka razem, ale tam musieliśmy się już rozdzielić. Ja poszłam w stronę trybun, oni z kolei do sędziów oceniających walkę, by zgłosić swoją obecność. Znalazłam w końcu dogodne dla siebie miejsce i usiadłam wygodnie. Przyznam, że z początku nie rozglądałam się zbytnio, ale gdy kolejne minuty nic się nie działo, w końcu mój wzrok samoistnie zaczął przesuwać się po ludziach siedzących przede mną i wkoło mnie.
Mimo, że wiedziałam, że paczka Yoh jest w mieście, zdziwiłam się na ich widok. Siedzieli cztery rzędy przede mną i rozmawiali o czymś między sobą. Nie mogłam usłyszeć co prawda ani słowa, ale byłam święcie przekonana, że mówią o zbliżającej się walce. W pierwszej chwili coś przewróciło mi się w żołądku bo pomyślałam, że mogą mnie rozpoznać i podejść, ale później dotarło do mnie, że nawet jeśli, to nic z tego nie wyniknie. Znają mnie przecież jedynie jako dziewczynę z baru, której brązowowłosy zapłacił za szklankę wody. Nie mniej poczułam lekkie zdenerwowanie, gdy Yoh spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, a później rzeczywiście podszedł, machając do mnie lekko ręką.
- Hej! Jak się masz? – zapytał wesoło.
- W porządku – odparłam krótko, również lekko się do niego uśmiechając.
- Nie spytałem cię o to ostatnim razem – zaczął. - Bierzesz udział w Turnieju? Nie widziałem twojego dzwonka, a raczej wszyscy noszą je ze sobą.
- Słucham? – Byłam tak zaskoczona tym pytaniem, że w pierwszej chwili nie wiedziałam nawet, jak brzmi prawidłowa odpowiedź. Szybko się jednak poprawiłam. – To znaczy… Nie. Jestem tu… z kimś.
- Z kimś?
- Tak, z kimś.
- A z kim? – Najwidoczniej brała górę jego ciekawość.
- Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa… - powiedziałam, unosząc brew. Nie chciałam być niemiła, ale wciąż byłam zdania, że nie chcę im się tłumaczyć z tego, dlaczego wyglądam tak, a nie inaczej. Z kolei przyznanie się do tego, że jestem tu z drużyną Hao bez wyznania, że jestem Karmen, z całą pewnością uczyniłoby ze mnie wroga numer jeden dla tej grupki szamanów.
- No dobra, w porządku – odparł brązowowłosy, zerkając w stronę areny, na której właśnie ustawiały się dwie drużyny. Wcale nie był urażony tym, że nie chcę mu odpowiedzieć na pytanie. Zamiast tego wyglądał na nieco zmartwionego i nie miałam właściwie pomysłu na to, co może być tego przyczyną.
- Wszystko w porządku? – zapytałam cicho.
- Hmm? Tak. Właściwie tak… Tylko martwię się o tych szamanów.
- Dlaczego? – zapytałam domyślając się, że chodzi o przeciwników Hao.
- Drużyna Gwiazdy jest bezwzględna. Walczą na śmierć i życie, choć to wcale nie jest konieczne. Wygrali wszystkie swoje bitwy do tej pory. Żaden z ich przeciwników nie przeżył… - powiedział poważnym, nieco smutnym głosem z nutką goryczy. Nigdy nie słyszałam Yoh mówiącego w ten sposób. Było to dla mnie na tyle zaskakujące, że aż wzięłam niekontrolowany wdech.
Szczerze powiem, że naprawdę nie chciałam wierzyć w jego słowa i musiałam się przekonać na własne oczy. Czy to możliwe, że faktycznie dochodzi tutaj do morderstwa? Nie ma żadnych przepisów tego zabraniających – o tym wiedziałam doskonale, bo już w walkach eliminacyjnych można było pozbywać się przeciwników. Dlatego też z niepokojem czekałam na rozpoczęcie walki. Jednocześnie modliłam się, by nic złego się nie wydarzyło. Wiedziałam aż za dobrze, że zareaguję, gdy tylko dojdzie do czegoś takiego. Byłam gotowa zaingerować w tą walkę, żeby ocalić życie tych niewinnych szamanów, a z moją obecną mocą, której zupełnie nie kontrolowałam, nie miałam pojęcia, co może się wydarzyć…

2 komentarze:

  1. Rozdział genialny. I dość długi, też bym chciał umieć przelewać myśli na papier bądź klawiaturę ^^
    Hm... Scena Karmen i Hao genialna. Tak fajnie to wszystko ujęłaś. Po mału kończysz "romans" jej i medyka, by zacząć tworzyć nowy związek. Pomysłowe i bardzo trudne do zrealizowania.
    Dzisiaj może wstawię u siebie rozdział i wspomnę o twoim blogu ^^ Mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzać.
    Czekam na nn.
    Pozdrawiam. ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz talent dziewczyno. Wyzwalasz we mnie niesamowity głód na tą opowieść i ciągle chcę więcej. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w planowanym przez ciebie terminie, bo jak będę musiała dłużej czekać, to chyba umrę :P Czekam więc niecierpliwie na nowy rozdział i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń