Przybywam z nowym rozdziałem! Planowałam ukończyć go wcześniej, ale przyznam, że wiele się ostatnio dzieje w moim życiu prywatnym i trudno jest mi zebrać myśli. Nie mniej mam dla was poniższą część opowiadania i mam nadzieję, że się spodoba. Za wszelkie błędy przepraszam - nie mam już bety. Pozdrawiam i do następnego.
Planowana data dodania kolejnego rozdziału: 15 - 16.06
Planowana data dodania kolejnego rozdziału: 15 - 16.06
********************************************************************
„Prawdy i kłamstwa”
Następnego dnia obudziłam się już w pustym łóżku. Przeszedł mnie dreszcz,
bo oczywiście znacznie przyjemniej byłoby obudzić się wtulonym w czyjeś ciepłe
ramiona… Tak czy siak bez marudzenia wstałam. Od razu zauważyłam, że obok łóżka
stoi przygotowane dla mnie śniadanie, co wywołało mimo wszystko uśmiech na
mojej twarzy. Chociaż nie byłam specjalnie głodna, ze smakiem zjadłam jajecznicę.
Po posiłku ubrałam się i wyszłam na zewnątrz.
Zgodnie z moimi wcześniejszymi planami, zamierzałam dzisiaj lecieć do
wujka by z nim porozmawiać. Musiałam więc podkraść kilka bułek na drogę i
zabrać ze sobą trochę wody. Zastanawiałam się, czy przed odlotem powinnam
jeszcze znaleźć Hao, ale nie musiałam się tym zbyt długo przejmować, bo to on
znalazł mnie. I o dziwo przyszedł razem z medykiem. Uniosłam brew nie
rozumiejąc, czego mogą ode mnie chcieć.
- On leci z tobą – powiedział do mnie brązowowłosy, nim sama zdążyłam się
odezwać.
- Słucham?
- Bardzo dobrze, że chociaż czasem mnie słuchasz. Nie puszczę cię samej.
Gdyby coś się działo, Kaise mnie poinformuje, żebym mógł zareagować.
- Nie potrzebuję niańki…
- Nie twierdzę, że potrzebujesz niańki, tylko ochrony. To znacząca
różnica. Choć raz się ze mną nie kłóć i po prostu zrób jak mówię. – Asakura
najwyraźniej nie miał czasu lub ochoty się ze mną teraz użerać. A może
wiedział, że i tak się nie podda i wciśnie mi tego medyka siłą. Tak czy inaczej
po dłuższej chwili ciszy westchnęłam głośno i skinęłam głową na znak, że się
zgadzam.
- W takim razie musisz wziąć swój…
- Już mam prowiant. Możemy lecieć, jeśli również jesteś gotowa –
powiedział Kaise, pokazując mi niewielki plecak, który trzymał w dłoni.
Uniosłam ponownie brew w lekkim zdziwieniu po czym wzruszyłam ramionami i
wezwałam Perlin. W którymś momencie zgubiłam gwizdek, którym wcześniej ją
wołałam, ale na szczęście były różne sposoby, by przyleciała. Kiedy wylądowała,
ryknęła mi na powitanie. Spojrzałam na niebieskowłosego, który miał raczej
niewyraźną minę i uśmiechnęłam się rozbawiona.
- Wchodzisz, czy jednak rezygnujesz z lotu razem ze mną? – zapytałam,
siadając już wygodnie na grzbiecie gada.
Zawahał się przez chwilę, ale w ostateczności podszedł i również wsiadł
na smoczycę. Objął mnie lekko w pasie, na co uśmiechnęłam się ponownie.
Spojrzałam na Hao, który nie wydawał się być zbyt zadowolony z zaistniałej
sytuacji. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł, sam by się ze mną wybrał w tą
podróż. I nie powiem, dziwiłam się strasznie, że za mojego towarzysza wybrał
akurat medyka. Zdawało mi się, że kłócili się o mnie tuż przed moim
zapadnięciem, nazwijmy to, w śpiączkę, ale było to tak niewyraźne wspomnienie,
że nie byłam już pewna, czy to się stało naprawdę, czy może jedynie było
częścią moich snów i wyobraźni.
- Uważaj na siebie… - powiedział jeszcze brązowowłosy. Skinęłam głową i
popędziłam Perlin by startowała. Chwilę później byliśmy już w górze i
lecieliśmy w kierunku obranym przez zwierzę.
- Więc właściwie po co lecimy do tego twojego wujka? – zapytał po dobrej
godzinie mężczyzna za moimi plecami.
- Widzę, że zostałeś poinformowany nieco o celu naszej podróży –
mruknęłam pod nosem. – Chcę by powiedział mi, co tak naprawdę wie o mojej
rodzinie. Nie mówił mi nic o tym, że jestem demonem, a jeśli rzeczywiście jest
moim wujkiem, powinien to wiedzieć. Chyba, że mnie okłamał – wytłumaczyłam
krótko.
- Czyli innymi słowy lecimy, by poznać prawdę – skwitował.
- Zgadza się.
- Wiesz… Dużym szokiem było dla mnie dowiedzenie się, że jesteś demonem.
Dla ciebie to pewnie też jest trudne – odezwał się znów po parunastu minutach.
Nie odpowiedziałam. Oczywiście, że jest to dla mnie strasznie,
niewyobrażalnie wręcz trudne. Nagle dowiedzieć się, że jest się kimś innym, niż
się przez tyle lat sądziło. To było jak cios nożem w plecy od losu. Westchnęłam
cicho. Kolejnych kilka godzin milczeliśmy jak zaklęci. Dopiero podczas przerwy
na posiłek jak i odpoczynek, zaczęliśmy jakąś luźną rozmowę. I było przyjemnie
do czasu, gdy on nie wszedł na bardzo niebezpieczny temat, który szybko mógł nas doprowadzić do nieprzyjemności.
- To, że teraz jesteś demonem… - zaczął cicho i jakby z nutką
niepewności. Już sam ton jego głosu mi się nie podobał. – Chodzi o to, że to
niczego między nami nie zmienia. Przynajmniej z mojej strony – wyznał,
wlepiając we mnie wzrok. Również na niego spojrzałam.
- A co takiego jest między nami? – zapytałam. Tak, pamiętałam pocałunek w
jego namiocie tamtego feralnego dnia, ale… Sama nie wiem. Chyba coś się od
tamtego czasu zmieniło i nie miało to dla mnie już takiego znaczenia jak wtedy.
A jego najwyraźniej zabolało moje pytanie, bo odwrócił głowę i milczał.
Wyglądało więc na to, że to ja muszę coś powiedzieć. – Nie wiem co sobie
wyobrażałeś, ale… - przerwałam, by wziąć głęboki oddech i zastanowić się kilka
sekund nad dalszą wypowiedzią. – Chyba nie jestem już tą samą osobą co miesiąc
temu. Zmieniłam się nie tylko z zewnątrz i nie wiem, czy choćby moje uczucia
odnośnie czegokolwiek… kogokolwiek, pozostały takie same. Może nie zaczynam
znów z pustą kartą, ale wydaje mi się, że jest jedynie w połowie zapisana,
więc… Nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć.
- W ogóle nic nie musiałaś mówić… Zawsze mogę zacząć od nowa z nadzieją,
że finał będzie taki sam jak poprzednim razem – powiedział, a na jego twarz
wpłynął chytry uśmieszek.
Westchnęłam ponownie. Chyba nie podobało mi się to, że zamierzał walczyć,
by znów było między nami tak samo. Ja sama czułam, że szanse na powodzenie tej
akcji są niewielkie. Po prostu… Coś się zmieniło i tyle. Za to zdawało mi się,
że coraz pewniejsza jestem tego, co myślę o Asakurze, tylko jeszcze nie byłam w
stanie się przed samą sobą do tego przyznać.
W ten właśnie sposób znów zapadła między nami dość krępująca cisza. Po
około godzinie wróciliśmy ponownie w drogę, ale tym razem Kaise trzymał się
nieco na dystans. Nic nie mogłam na to poradzić. Nie będę go przecież
okłamywała, że jest coś, czego tak naprawdę nie ma. Czy jestem demonem, czy
nie, to nie było w moim stylu. Nienawidziłam kłamstw, zwłaszcza biorąc pod
uwagę to, jak często sama byłam okłamywana.
Do samego wieczora, kiedy to postanowiliśmy na noc gdzieś się zatrzymać,
nic do siebie nie mówiliśmy. Co jakiś czas czułam jedynie jego spojrzenie na
sobie, ale starałam się dzielnie to ignorować. Nie powinnam mu dawać szansy,
skoro wiem, że nic z tego, prawda? Ach, cała ta sytuacja sprawiała, że czułam
się jak w jakiejś głupiej komedii romantycznej. Chociaż biorąc pod uwagę
wszystkie aspekty bardziej pasowałby dramat. Albo jakaś chora telenowela.
- Zrobię nam jakieś kanapki – usłyszałam jego głos. To zmusiło mnie w
końcu do zerknięcia w jego stronę.
- Wzięłam jedynie suche pieczywo – powiedziałam.
- Za to ja wziąłem trochę tego, co można na nie położyć. Dlatego mówię,
że zrobię nam kanapki – odparł z lekkim uśmiechem. Skinęłam głową.
Jako, że robiło się coraz ciemniej i chłodniej, postanowiłam poćwiczyć
panowanie – jak to powiedział Hao – nad moim żywiołem. Zebrałam więc trochę
nieco wilgotnego drewna, bo trudno było w taką pogodę o suche jak wiór gałęzie
i starałam się skupić. Nie miałam jednak pojęcia jak działa to wyzwalanie
ciepła, więc nie wychodziło mi to zupełnie. Im bardziej jednak się denerwowałam
tymi niepowodzeniami, tym bliższa byłam osiągnięcia celu. Dobrze, że chociaż w
ten sposób mogłam wywołać ten przyrost ciepła. Tak więc po prawie półgodzinnej
walce w końcu mi się udało. Usiedliśmy razem obok ognia i zaczęliśmy jeść
przygotowany przez medyka posiłek.
Tego dnia jak i przez dwa kolejne, praktycznie nie odzywaliśmy się do
siebie zbyt często. Tylko w sprawach organizacyjnych, czasem on pytał o coś z
innej beczki, ale jakoś nie byłam skłonna do dłuższej rozmowy. Tak czy inaczej
czwartego z dnia, w końcu znaleźliśmy się nad miastem, w którym mieszkałam
przez ostatnie lata. Dotarcie do mojego domu było kwestią kilkudziesięciu
minut. Wylądowaliśmy na dachu i swoim zwyczajowym sposobem, zapominając na
chwilę, że nie jestem sama, weszłam do środka przez okno swojego pokoju.
Uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy - to co zobaczyłam sprawiło, że przeszedł
mnie dreszcz niepokoju.
Wszędzie było mnóstwo kurzu, wszystko poszarzało, jakby nikogo tutaj nie
było od czasu, gdy opuściłam to miejsce. Dotknęłam ręką ramkę zdjęcia, na
którym byłam z moim wujkiem. Przetarłam szkło kciukiem, żeby usunąć warstwę
brudu. Dziewczynka na fotografii miała jakieś dziesięć lat… Poczułam ukucie w
sercu. Miałam naprawdę złe przeczucia.
- Wujku! – krzyknęłam, ruszając do drzwi. Otworzyłam je zamaszyście,
wychodząc na niewielki korytarzyk. Wyglądał tak samo źle jak mój pokój, a odpowiedziała
mi jedynie cisza.
Obiegłam cały dom, w międzyczasie
prawie atakując Kaise, bo zdążył już wejść do środka i niespodziewanie wpadłam
na niego za jednymi drzwiami. A, że z tego wszystkiego zapomniałam o tym, że tu
ze mną przyleciał, sprzedałam mu silnego kuksańca w brzuch. Podczas gdy on
zgiął się w pół ja, bez rzucenia w jego stronę choćby krótkiego „sorry”,
ruszyłam do kolejnych pomieszczeń. W ostateczności nikogo nie znalazłam. Żeby
tego było mało nie było tutaj żadnych śladów mogących wskazywać na to, że ktoś
tu był przez ostatnie kilka tygodni. Może nawet kilkanaście? Choćby dlatego, że
lodówka była zupełnie pusta i do tego odłączona od prądu. I choć wszystkie
rzeczy i sprzęty leżały na swoim miejscu, wcale mnie to nie pocieszało.
Usiadłam na kanapie w salonie i starałam się skupić swoje myśli, żeby zastanowić
się na tym, co mogło się wydarzyć. Po prostu wyjechał? Wyprowadził się? A może
tak naprawdę został porwany? Żyje, czy został zamordowany? Trudno było zakładać
cokolwiek, bo wszystkie te opcje mogły być tak samo prawdziwe jak fałszywe.
Ledwo zauważyłam mojego towarzysza, który jak duch pojawił się przede mną.
Kucnął, opierając dłonie na moich kolanach.
- Wszystko w porządku? – zapytał cicho i ostrożnie.
- Nie ma go… Gdzie może być? Co mam teraz zrobić? – zapytałam cicho,
wypranym z emocji głosem. Cholera jasna by to wszystko wzięła i piorun
trzasnął! Dlaczego zawsze ja muszę mieć takiego pecha? To nie było fair…
- Może… zapytaj sąsiadów? Mogli coś zobaczyć. Może widzieli, jak
wyjechał, albo coś innego? – odpowiedział. Spojrzałam na niego uważnie i
westchnęłam. Trzeba się było ogarnąć, a jego pomysł był dobry, więc zamierzałam
zajrzeć do kilku domów obok.
- Tak, to całkiem niezła myśl. Poczekaj tu na mnie – zarządziłam,
wychodząc po chwili.
Idąc do budynku obok, byłam pełna wątpliwości. Nie mniej zadzwoniłam do
drzwi. Niestety nikt mi nie otworzył. Stałam tam jeszcze chwilę z nadzieją, że
jednak ktoś wyjdzie, ale najwidoczniej w środku nikogo nie było. Zrezygnowałam
więc i ruszyłam do domku naprzeciwko mojego. Po raz kolejny nacisnęłam na
dzwonek mając nadzieję, że tym razem dopisze mi szczęście. Po kilku dłużących
mi się niemiłosiernie sekundach w końcu otworzyła mi starsza kobieta. Jak
dobrze pamiętałam – pani Yohimota. Ukłoniłam się grzecznie na powitanie, a ona
uśmiechnęła się do mnie uprzejmie.
- Proszę mi wybaczyć najście. Chciałam zapytać, czy nie widziała pani
może mojego wujka. Mieszkał w domu naprzeciwko i wszystko wskazuje na to, że
się wyniósł. Pomyślałam, że może pani coś wiedzieć – powiedziałam pełna
nadziei, że otrzymam pomoc.
- Tak, tak… Faktycznie. Widziałam, jak jakieś dwa miesiące temu pakował
torby do samochodu. Zapytałam go nawet, gdzie się wybiera. Powiedział, że na
wakacje do Europy. Nie powiadomił cię złotko? – Mówiąc ostatnie zdanie
spojrzała na mnie podejrzliwie. Jak zwykle dopiero po chwili przypomniało mi
się, że nie wyglądam jak dawna ja i dlatego nikt mnie nie rozpoznaje.
- Och… Nie, musiał zapomnieć, że mam przyjechać w tym miesiącu – odparłam
przygotowanym na poczekaniu wyjaśnieniem. – Dziękuję bardzo. Pomogła mi pani
niesamowicie.
- Och, nie ma za co złotko. Mam nadzieję, że go znajdziesz.
- Ja również… - mruknęłam cicho pod nosem. Nie mogła tego usłyszeć.
Skinęłam głową, ponownie dziękując i pożegnałam się.
Nie było już chyba sensu pukać do kolejnych drzwi, skoro otrzymałam tak
wiele informacji. Pytanie brzmiało jednak następująco - czy wujek naprawdę
pojechał do Europy i jeśli tak, to w jakim celu? Na dwa miesiące? Nie mieściło
się to w mojej głowie, ale było nawet prawdopodobne. Nie miałam jednak szans
znaleźć go na terenie całego kontynentu. Zbyt wiele było miejsc, w których
mógłby się zatrzymać i choćbym się rozdwoiła, nic by to nie dało.
Tak więc mimo tego, że czegoś się dowiedziałam i byłam odrobinę
spokojniejsza, wcale nie wróciłam zadowolona do domu. Kaise siedział na
kanapie, a kiedy weszłam, zerwał się na równe nogi, zapewne czekając na wieści.
Nie zamierzałam jednak mówić mu choćby słowa. To była tylko i wyłącznie moja
sprawa. Nie chciałam, by się wtrącał.
- Wracamy do obozu – powiedziałam, ruszając w stronę swojego pokoju.
Przytrzymał mnie za rękę, gdy go mijałam.
- Jak to? Czego się dowiedziałaś? – zapytał.
- To nie jest twój interes… Ale jeśli jesteś bardzo ciekaw, to nie
dowiedziałam się niczego, co by mi mogło pomóc – warknęłam nieco rozdrażniona.
Westchnęłam, wyrywając się z jego uchwytu.
- W takim razie może chociaż zostańmy na noc? – zaproponował. Milczałam
dłuższą chwilę. W końcu uznałam, że jednak przyda nam się odpoczynek. Tak samo
z resztą jak mojemu smokowi. Skinęłam więc w ostateczności głową na znak, że
popieram jego pomysł. Westchnęłam po raz kolejny.
- Pójdę do sklepu po jakieś jedzenie – mruknęłam cicho.
- Idę z tobą.
Jako, że nie miałam najmniejszej ochoty się w tej chwili sprzeczać, nie
protestowałam. Z resztą uznałam, że mężczyzna przyda się do noszenia siatek z
zakupami. Ruszyłam więc do swojego pokoju po pieniądze, które miałam tam
schowane na czarną godzinę i poszliśmy razem do sklepu nieopodal. Kupiliśmy coś
zarówno na teraz, jak i na drogę powrotną. Postanowiłam zrobić nam w końcu
jakiś ciepły posiłek, więc zdecydowałam się na jajecznicę. Musiałam poradzić
sobie tworząc ogień samodzielnie, bo gazu nie było – nic dziwnego, rachunku
musiały być niezapłacone, skoro od dwóch miesięcy nikt tu nie mieszkał. Nie
musiałam wysilać się tak, jak poprzednim razem, ale kontrola płomieni nie była
już tak prosta. Nie mniej udało mi się niczego nie spalić. Podczas jedzenia
medyk próbował nawiązać jakąś rozmowę, ale byłam tak nieobecna myślami, że
słyszałam co piąte, albo i dziesiąte jego słowo, a moje odpowiedzi ograniczały
się do kiwnięcia głową, lub krótkich dźwięków, więc w końcu zrezygnował.
Resztę dnia przesiedzieliśmy w salonie. Telewizor nie działał, bo prąd
również był nieopłacony, ale pocieszyliśmy się książkami. Ja swoją co prawda
tylko trzymałam, bo zupełnie nie mogłam się skupić na słowach, ale mój
towarzysz najwyraźniej wciągnął się w fabułę, bo co jakiś czas śmiał się sam do
siebie pod nosem, albo machał z niedowierzeniem głową. W końcu ściemniło się na
tyle, że musieliśmy zapalić świeczki. Chwilę później zdecydowałam, że dalsze
siedzenie i rozmyślanie nic mi nie da i po prostu postanowiłam pójść spać.
- Dobranoc – odezwał się Kaise, gdy wychodziłam z pomieszczenia.
Posłałam mu przelotne spojrzenie i bez słowa weszłam na górę do swojego
pokoju. Tam ściągnęłam pościel, by założyć świeżą, przebrałam się w jedną ze
swoich koszul nocnych i położyłam się, wzdychając cicho. Długo nie mogłam
zasnąć. Słyszałam więc ciche skrzypienie podłogi, gdy mój towarzysz wchodził na
górę. Zamknęłam oczy udając, że śpię, a on wszedł cicho przez uchylone drzwi
mojego pokoju i pochylił się nade mną. Czułam jego ciepły oddech na moim
policzku. Pogładził mnie po nim delikatnie, później ucałował w czoło i nieco
podciągnął kołdrę do góry, by mnie lepiej przykryć. Wpatrywał się we mnie
jeszcze przez chwilę, nim zdecydował się opuścić pomieszczenie i przymknąć
drzwi za sobą.
Spojrzałam w ich stronę, ale zaraz zamknęłam oczy, zakrywając się po
czubek głowy. Było mi zwyczajnie szkoda medyka, bo on naprawdę liczył na coś,
czego nie mogłam mu zapewnić… Zdawało mi się, że minęło jeszcze kilka godzin,
nim zasnęłam, a kiedy obudziłam się rano po dziesiątej, byłam zmęczona jak
nigdy i do tego niemal przekonana, że coś mi się śniło, choć nie mogłam sobie
przypomnieć nawet zarysu wydarzeń z tego snu.
Usiadłam na łóżku, przecierając twarz dłonią i rozejrzałam się raczej
mało przytomnie. Wstałam i zeszłam do kuchni, żeby napić się czegoś i zrobić
jakieś śniadanie. Już na schodach słyszałam panoszenie się na dole i mimo
zmęczenia nie miałam problemu ze skojarzeniem, kto też tam może być. Gdy
weszłam do pomieszczenia na stole były już talerze z bułkami, słoik z dżemem,
trochę szynki, którą wczoraj kupiłam i dzbanuszek herbaty podgrzewany małą
świeczką. Kaise uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Dzień dobry. Właśnie miałem iść cię obudzić. Głodna? – powiedział
wesoło. Uniosłam jedynie brew w zdziwieniu. Ciekawa byłam, skąd u niego taki
dobry nastrój.
- Dzień dobry… - mruknęłam jedynie, siadając do stołu. Zajął miejsce
naprzeciwko, życzyliśmy sobie smacznego i zaczęliśmy jeść.
Może do najwykwintniejszych śniadań mojego życia to nie należało, ale
było mi naprawdę miło ze świadomością, że nie musiałam kiwnąć nawet małym
paluszkiem i zostało to zrobione z myślą o mnie. Podczas posiłku zaczęliśmy
nawet rozmawiać o czymś mało istotnym, co pomogło mi choć na chwilę oderwać się
od dręczących mnie myśli i nieco zarazić się pogodą ducha mojego rozmówcy.
Gdy skończyliśmy, przygotowałam nam jeszcze coś na drogę, po czym umyłam
naczynia wodą, którą wytworzyłam dzięki znajomości Gwiazdy Jedności. Po prostu
nie mogłam zostawić tutaj bałaganu. Wtedy byliśmy już gotowi do drogi powrotnej
do domu. Perlin również wydawała się gotowa – wypoczęta i najedzona. Tak więc
niespełna dwie godziny później byliśmy już w drodze. Atmosfera znacznie się
rozluźniła – może dlatego, że byłam już zbyt zmęczona myśleniem i dobrze robiła
mi rozmowa praktycznie o niczym? Tak czy inaczej znacznie przyjemniej
podróżowało nam się z powrotem do obozu.
Na tyle, że gdy lot przedłużył się o cały jeden dzień, wcale nie byłam zła.
Dopiero na miejscu mój humor nieco się zmienił. Odeszłam do medyka w
milczeniu, kierując się od razu w stronę namiotu Hao. Nie zastałam go w nim,
ale chyba dotarły do niego wieści o naszym powrocie, bo nie minęło nawet
dziesięć minut, a pojawił w wejściu. Patrzył mi w twarz wyczekująco, głodny
informacji o tym, czego się dowiedziałam. Ale tak naprawdę nie było przecież o
czym mówić. Dlatego też wzruszyłam w końcu ramionami, wzdychając cicho.
- Niczego się nie dowiedziałam. Nie ma go w domu od dwóch miesięcy, ale
chyba go nie sprzedał, bo nie zabrał praktycznie żadnych rzeczy. Nie mogę
uwierzyć, że zostawił to wszystko… - powiedziałam cicho.
- Wiesz gdzie jest?
- Niby skąd mam to do cholery wiedzieć? – warknęłam. – Europa to raczej
duży obszar do poszukiwań – dodałam.
- Europa… - mruknął pod nosem, więc spojrzałam na niego zainteresowana.
Czyżby wiedział coś, o czym ja nie wiem? ZNÓW? Nie odezwał się jednak więcej, a
ja nie zamierzałam pytać.
- Nie wiem już, co mam zrobić, żeby dowiedzieć się czegokolwiek o samej
sobie… Jeśli nie mogę zapytać jego, to kogo? – powiedziałam, siadając ciężko na
łóżku. Po chwili uderzyła mnie pewna myśl. Zerknęłam badawczo w stronę szamana.
– A ten demon? Daimon, tak? Może on coś wie?
- Nawet jeśli coś wie, nie powie ci tego za darmo.
- Może poda cenę, którą będę w stanie zapłacić.
- Nawet o tym nie myśl! – krzyknął na mnie, wyraźnie rozzłoszczony.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym nie iść do niego nawet
za cenę oddania się w jego ręce? Może powiedzieć mi coś, czego o sobie nie wiem
i jest demonem, więc na pewno nauczy mnie więcej, niż ty kiedykolwiek będziesz
w stanie. Dlaczego twoim zdaniem miałabym zostać tutaj? – odparłam chłodno,
patrząc mu prosto w oczy.
Nie odzywał się długo. Mierzyliśmy się po prostu na spojrzenia. Nie
wiedziałam, czy nie mówi, bo nie zna takiego argumentu, nie chce go wyjawić,
czy może z jakiegoś innego śmiesznego powodu. W końcu jednak się poruszył, ale nie
wyszedł, jak się tego spodziewałam, a pochylił się nade mną i pocałował mnie –
mocno, nieco boleśnie nawet, ale jednocześnie sprawiał mi tym przyjemność.
Chciałam odsunąć się w tył, co zakończyło się na tym, że padłam na łóżko
ciągnąc go za sobą. Ciężar jego ciała przygniótł mnie nieco, czułam jego ciepło
tak blisko siebie. Sama nie wiem w którym momencie moja ręka powędrowała na
jego kark, przyciągając go do mnie. Nasz pocałunek nieprzerwanie stawał się
coraz namiętniejszy. I sama nie wiem, czy przeklinałam, czy może jednak
dziękowałam za osobę, która weszła do środka i odchrząknęła, tym samym
przerywając nam.
- Mistrzu, kolejna bitwa odbędzie się za pół godziny – usłyszałam głos
Opacho, na którego zerknęłam przelotnie. Zadrżał i szybko wyszedł, gdy tylko
powiedział co miał do powiedzenia.
Asakura spojrzał na mnie lekko zmrużonymi oczami i oblizał swoje wargi,
wykrzywiając je w uśmiechu. Chyba nie był zadowolony z tego, że musi się teraz
ode mnie odsunąć i wyjść. Z resztą nadal trzymałam go za kark, więc zapewne
myślał, że i ja bym tego nie chciała. Ostatecznie skończyło się na tym, że
musnął jeszcze przelotnie moje usta i podniósł się ze mnie, kierując swoje
kroki do wyjścia.
- Możesz przyjść i obejrzeć naszą walkę – powiedział.
- Och, cóż za zaszczyt – mruknęłam z przekąsem, mimo to wstając i
ruszając z nim. Poczekał na mnie i objął mnie ręką w talii. Jak zauważyłam po
minach ludzi z jego drużyny, którzy czekali już na nas, nie byli oni zbyt
zadowoleni z tego widoku. Chyba przeszkadzała im moja obecność. Ale kto by się
tym przejmował? Można nawet powiedzieć, że odczuwałam satysfakcję, mogąc utrzeć
im nosa po prostu będąc koło nich.
W kilka chwil przenieśliśmy się pod wielką arenę, która to była miejscem
tej potyczki. Weszliśmy do środka razem, ale tam musieliśmy się już rozdzielić.
Ja poszłam w stronę trybun, oni z kolei do sędziów oceniających walkę, by
zgłosić swoją obecność. Znalazłam w końcu dogodne dla siebie miejsce i usiadłam
wygodnie. Przyznam, że z początku nie rozglądałam się zbytnio, ale gdy kolejne
minuty nic się nie działo, w końcu mój wzrok samoistnie zaczął przesuwać się po
ludziach siedzących przede mną i wkoło mnie.
Mimo, że wiedziałam, że paczka Yoh jest w mieście, zdziwiłam się na ich
widok. Siedzieli cztery rzędy przede mną i rozmawiali o czymś między sobą. Nie
mogłam usłyszeć co prawda ani słowa, ale byłam święcie przekonana, że mówią o
zbliżającej się walce. W pierwszej chwili coś przewróciło mi się w żołądku bo
pomyślałam, że mogą mnie rozpoznać i podejść, ale później dotarło do mnie, że
nawet jeśli, to nic z tego nie wyniknie. Znają mnie przecież jedynie jako
dziewczynę z baru, której brązowowłosy zapłacił za szklankę wody. Nie mniej
poczułam lekkie zdenerwowanie, gdy Yoh spojrzał na mnie i uśmiechnął się
szeroko, a później rzeczywiście podszedł, machając do mnie lekko ręką.
- Hej! Jak się masz? – zapytał wesoło.
- W porządku – odparłam krótko, również lekko się do niego uśmiechając.
- Nie spytałem cię o to ostatnim razem – zaczął. - Bierzesz udział w
Turnieju? Nie widziałem twojego dzwonka, a raczej wszyscy noszą je ze sobą.
- Słucham? – Byłam tak zaskoczona tym pytaniem, że w pierwszej chwili nie
wiedziałam nawet, jak brzmi prawidłowa odpowiedź. Szybko się jednak poprawiłam.
– To znaczy… Nie. Jestem tu… z kimś.
- Z kimś?
- Tak, z kimś.
- A z kim? – Najwidoczniej brała górę jego ciekawość.
- Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa… - powiedziałam, unosząc
brew. Nie chciałam być niemiła, ale wciąż byłam zdania, że nie chcę im się
tłumaczyć z tego, dlaczego wyglądam tak, a nie inaczej. Z kolei przyznanie się
do tego, że jestem tu z drużyną Hao bez wyznania, że jestem Karmen, z całą
pewnością uczyniłoby ze mnie wroga numer jeden dla tej grupki szamanów.
- No dobra, w porządku – odparł brązowowłosy, zerkając w stronę areny, na
której właśnie ustawiały się dwie drużyny. Wcale nie był urażony tym, że nie
chcę mu odpowiedzieć na pytanie. Zamiast tego wyglądał na nieco zmartwionego i
nie miałam właściwie pomysłu na to, co może być tego przyczyną.
- Wszystko w porządku? – zapytałam cicho.
- Hmm? Tak. Właściwie tak… Tylko martwię się o tych szamanów.
- Dlaczego? – zapytałam domyślając się, że chodzi o przeciwników Hao.
- Drużyna Gwiazdy jest bezwzględna. Walczą na śmierć i życie, choć to
wcale nie jest konieczne. Wygrali wszystkie swoje bitwy do tej pory. Żaden z
ich przeciwników nie przeżył… - powiedział poważnym, nieco smutnym głosem z nutką
goryczy. Nigdy nie słyszałam Yoh mówiącego w ten sposób. Było to dla mnie na
tyle zaskakujące, że aż wzięłam niekontrolowany wdech.
Szczerze powiem, że naprawdę nie chciałam wierzyć w jego słowa i musiałam
się przekonać na własne oczy. Czy to możliwe, że faktycznie dochodzi tutaj do
morderstwa? Nie ma żadnych przepisów tego zabraniających – o tym wiedziałam
doskonale, bo już w walkach eliminacyjnych można było pozbywać się
przeciwników. Dlatego też z niepokojem czekałam na rozpoczęcie walki.
Jednocześnie modliłam się, by nic złego się nie wydarzyło. Wiedziałam aż za
dobrze, że zareaguję, gdy tylko dojdzie do czegoś takiego. Byłam gotowa
zaingerować w tą walkę, żeby ocalić życie tych niewinnych szamanów, a z moją
obecną mocą, której zupełnie nie kontrolowałam, nie miałam pojęcia, co może się
wydarzyć…
Rozdział genialny. I dość długi, też bym chciał umieć przelewać myśli na papier bądź klawiaturę ^^
OdpowiedzUsuńHm... Scena Karmen i Hao genialna. Tak fajnie to wszystko ujęłaś. Po mału kończysz "romans" jej i medyka, by zacząć tworzyć nowy związek. Pomysłowe i bardzo trudne do zrealizowania.
Dzisiaj może wstawię u siebie rozdział i wspomnę o twoim blogu ^^ Mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzać.
Czekam na nn.
Pozdrawiam. ^.^
Masz talent dziewczyno. Wyzwalasz we mnie niesamowity głód na tą opowieść i ciągle chcę więcej. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w planowanym przez ciebie terminie, bo jak będę musiała dłużej czekać, to chyba umrę :P Czekam więc niecierpliwie na nowy rozdział i weny życzę :)
OdpowiedzUsuń