24 stycznia 2013

Rozdział XVI


Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Rozdział miał być dodany już wieki temu, ale moja kochana beta jest teraz zajęta, więc nie sprawdziła mi tego rozdziału (dlatego błędy wszelakie wybaczcie i wypomnijcie). Wyjechałam i nie miałam dostępu do opowiadania. Dziś wróciłam, więc daję wam rozdział! Mam nadzieję, że się wam spodoba. Jest to swoiste zakończenie "pierwszej serii" opowiadania. Na kolejny rozdział wiele się zmieni, dowiemy się kilku nowych rzeczy, a i wygląd bloga ulegnie zmianie. No, ale nie nudzę więcej i zapraszam do czytania.


********************************************************************

„Bo w życiu wszystko jest możliwe”


Kolejne dni mijały mi na ciągłych przemyśleniach. Nie mogłam się na niczym skupić, próby kontaktu ze mną zwykle kończyły się niepowodzeniem, a treningi były dla mnie ogromną męczarnią najeżoną w dodatku sporą ilością upadków bardziej lub mniej odbijających się na mojej kondycji. Czułam się naprawdę nieswojo i wcale nie było to związane z tym miejscem czy wrogo nastawionymi do mnie ludźmi. Dobrze wiedziałam, o co chodziło – o mnie samą...
Od kiedy ponownie trafiłam do obozu, Hao nie spuszczał mnie z oczu. I właściwie wcale nie było to dziwne, skoro próbowałam stąd uciec. Natomiast zupełną nowością były czułe gesty, którymi mnie obdarowywał. Nie obchodziło go nawet, czy ktoś to widzi, czy nie, a nawet miałam wrażenie, że specjalnie robi to na oczach innych szamanów, co oczywiście nie podobało się żeńskiej części obozu. A ja sama nie wiem, czy przeszkadzało mi to wszystko. Nie mogę powiedzieć, że nie było przyjemnym gdy obejmował mnie w talii, całował w policzki, wargi i czoło, a kiedy ze mną spał, wtulał mnie w siebie lekko, po czym gładził po boku, nim zasnął. Ale zwyczajnie się już w tym wszystkim gubiłam. Bo podczas kiedy każda część mojego ciała pragnęła jego dotyku, ciepła jego skóry, jego miękkich warg na moich własnych, umysł głośno i wyraźnie krzyczał NIE. A serce? Serce tłukło się gdzieś pomiędzy tym wszystkim i nie wiedziałam już, czego tak naprawdę chcę.
Weszłam do namiotu po kolejnej serii ćwiczeń i usiadłam ciężko na łóżku. Jak zwykle zaliczyłam tego dnia sporo nieprzyjemnych spotkań z gruntem, więc byłam cała brudna od ziemi i miałam przynajmniej tysiąc zadrapań różnego rodzaju. Przetarłam twarz dłońmi i westchnęłam, patrząc na kalendarz leżący z boku. Dokładnie dwa tygodnie – tyle właśnie minęło, od kiedy znów tu jestem, a nadal nie wiem, po jaką cholerę w ogóle Asakura mnie tutaj trzyma, bo wciąż powtarzał, że dowiem się w odpowiednim momencie.
Jedynym plusem, jeśli w ogóle można to tak nazwać w tej sytuacji, było to, że coraz lepszy kontakt miałam z moim duchem. Byłam zmuszona korzystać z pomocy Death codziennie, więc więź między nami siłą rzeczy się umacniała. Dodatkowo w końcu, po długiej rozłące, została mi zwrócona Perlin, choć nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Mogłam spędzać z nią czas i karmić ją, ale latanie zostało jej uniemożliwione – spętano jej skrzydła czymś, czego mimo szczerych chęci nie mogłam się pozbyć żadnymi siłami.
A wracając do minusów – bo oczywiście musiało być ich więcej – to należał do nich jeszcze medyk. Od kiedy tylko pierwszy raz spotkaliśmy się po moim powrocie, zauważyłam, że ma wahania nastroju gorsze od baby w ciąży! Jednego dnia rozmawiał ze mną jak dobry znajomy, rozśmieszał mnie jednocześnie opatrując moje zadrapania i starał się do mnie zbliżyć w wielu tego słowa znaczeniach. Z kolei przy następnym spotkaniu robił dokładnie odwrotnie – milczał, nie był w stanie nawet na mnie spojrzeć i trzymał się na dystans, po prostu wykonując to, co zostało mu polecone.
Szczerze mówiąc nie byłam pewna o co do końca mu chodzi, ale miałam silne przeczucie, że jest to związane z jego mistrzem i tym, jak teraz wobec mnie się zachowuje. Nie chciałam jednak wyciągać pochopnych wniosków, poza tym te, do których doszłam nie bardzo mi się podobały, więc czekałam, aż sam coś powie na ten temat, a jeśli nie ma takiego zamiaru, po prostu zapytam.
- W porządku? – Cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na Opacho wchodzącego do namiotu. Podszedł i usiadł obok mnie, a później wlepił we mnie duże, czarne, dziecięce oczka, czekając na odpowiedź. Szczerze mówiąc nie wiedziałabym nawet co mu odpowiedzieć, więc jedynie westchnęłam, zdecydowanie zbyt ciężko i głośno. Położył swoją małą dłoń na mojej. – Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim…
- Żebyś poszedł do niego i mu powtórzył? Dziękuję bardzo – warknęłam cicho, na co on od razu zamilkł i cofnął rękę.
Wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony, smutny dźwięk, który zmusił mnie do ponownego spojrzenia na niego. Nic takiego nie powiedziałam, a mimo tego w jego oczach zebrały się łzy. Prawie zapomniałam, że to jeszcze małe dziecko, bo zwykle zachowywał się na o wiele starszego, niż był w rzeczywistości i tak też przez większość czasu był traktowany. Westchnęłam znów i zebrałam w sobie wszystkie pokłady cierpliwości, żeby jakoś go udobruchać, choć miałam ochotę wyjść i go tu zostawić.
- Opacho… Wcale tak nie myślę. Po prostu ostatnio mam gorsze dni – powiedziałam, kładąc mu dłoń na głowie. – Przepraszam, nie chciałam, żeby było ci przykro – dodałam. W końcu spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Również to zrobiłam, odsuwając rękę.
- Wiesz co? On cię chyba kocha – stwierdził nagle, jakby ostatnich pięciu minut w ogóle nie było. Spojrzałam na niego zdziwiona, unosząc jedną brew do góry. Takiego czegoś się nie spodziewałam. Bezpośredniość dzieci czasem naprawdę zaskakiwała.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałam spokojnie. Kocha… Mimo wszystkiego, co ostatnio miało miejsce i tego, jak nastawienie Hao względem mnie się zmieniło, nigdy bym nie wpadła na pomysł, żeby zestawić to piękne słowo z kimś takim jak on. Z resztą czy on w ogóle był zdolny do darzenia kogoś jakimkolwiek uczuciem, a zwłaszcza takim? Jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
- Jestem mały, ale nie głupi – mruknął murzynek z nutką oburzenia w głosie. Zaśmiałam się krótko, widząc jego minę, ale wciąż czekałam na to, co jeszcze ma mi do powiedzenia odnośnie swojego wniosku. – Widzę, jak na ciebie patrzy.
- A jak na mnie patrzy? – Przechyliłam głowę w bok, ciekawa jak on widzi to wszystko z boku.
- Tak, jakbyś… była tylko ty i nikt więcej. Jeśli ci się coś podoba, albo się uśmiechasz, on też od razu się uśmiecha – powiedział wprost.
W pierwszej chwili chciałam się odezwać, a w drugiej zamyśliłam się nad tym. Oczywiście, że czułam jak Asakura wciąż mnie obserwuje. Ale nigdy nie zauważyłam tego, co teraz powiedział mi chłopiec, albo zwyczajnie nie zwracałam na to uwagi… Tak czy siak, choć może nie powinno, zrobiło mi się cieplej w okolicach żołądka. A może po prostu zrobiłam się głodna?
- Znów się poraniłaś. – Zadrżałam, kiedy tylko usłyszałam głos brązowowłosego. Nie widziałam nawet kiedy wszedł, bo zauważyłam go dopiero teraz, kiedy stał tuż przed moim nosem. Spojrzałam na niego nieco zmieszana. Zrozumienie sensu jego słów zajęło mi dłuższą chwilę. Chciałam powiedzieć coś w stylu „No co ty nie powiesz. Nie zauważyłam.”, ale on odezwał się pierwszy. – Mówiłem ci tyle razy, żebyś była ostrożna.
Prychnęłam cicho i odwróciłam głowę. Murzynek uśmiechnął się do mnie lekko, zeskoczył z łóżka i wyszedł z namiotu, zostawiając nas samych. Uniosłam brew. Nie, żebym podejrzewała dzieci o takie zepsucie, ale miałam wrażenie, że jego uśmiech był dwuznaczny…  Czarnooki usiadł na jego miejscu i spojrzał mi w twarz. Odgarnął z niej moje brudne od ziemi włosy i przejechał palcami po zadrapanym policzku. Przymknęłam lekko powieki, gdy przyjemność zmieszała się z odrobiną bólu.
- Dlaczego wciąż tu jestem? – spytałam cicho.
- Pytasz mnie o to codziennie. Aż tak bardzo cię to dręczy?
- Dobrze wiesz, że tak. Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz.
- Chcę żebyś tu była.
- Po co? Nie będę dla ciebie walczyła, już ci to mówiłam. Po co innego możesz mnie tutaj chcieć?
Spojrzał mi w oczy tak głęboko, że miałam wrażenie, że czyta właśnie moje myśli, choć skutecznie je blokowałam. Przejechał kciukiem po moich wargach, które bezwładnie się rozchyliły. Zebrałam w sobie całą moją silną wolę i odwróciłam się od niego.
- Proszę, powiedz mi w końcu… Nie wiem już na czym stoję – szepnęłam.
- Nie wiesz już nawet kim jesteś, co czujesz i co myślisz, prawda? – powiedział, chwytając mnie za ramiona i ponownie zmuszając do spojrzenia na siebie. – Przestałaś być wszystkiego tak pewna… I czujesz, że jesteś słaba. – Zacisnęłam szczękę, a w moich oczach zabłyszczały łzy. Nie wiedziałam, czy udało mu się jednak wedrzeć do mojej głowy, czy po prostu był na tyle spostrzegawczy, żeby to wszystko ze mnie wyczytać, ale wzbierała we mnie gorycz. Nie chciałam, by wiedział co czuję. – Ale kiedy będziesz musiała ostatecznie wybrać przekonasz się, po której stronie stoisz i czego tak naprawdę chcesz. W końcu przyjdzie odpowiednia pora – mówił, gładząc znów moją twarz. Zbliżył się do mnie, ucałował moje wargi, później musnął mój policzek i wstał, by opuścić namiot.
Znów nie powiedział mi niczego nowego i w dodatku nie dał mi się odezwać słowem. Powtarzał w kółko to samo, a ja nawet nie wiedziałam, o czym mówi. Czy wie na temat przyszłości coś więcej, niż ja? Skąd przypuszczenie, że kiedykolwiek będę musiała wybierać? Bałam się, że miał przez to na myśli walkę… Czy gdybym stanęła pomiędzy Hao a Yoh, byłabym w stanie wybrać, którego z nich wolę zabić? Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, ale na samą myśl zadrżałam w środku i łza zakręciła mi się w oku. Wolałabym sama stracić życie, niż musieć zabijać któregokolwiek z nich.
Kilka minut po tym, jak zostałam sama, do namiotu wszedł Kaise ze standardowym zestawem do opatrywania mnie. Spojrzałam na niego wciąż jeszcze zaszklonymi oczami i gdy tylko usiadł naprzeciwko, chwyciłam go mocno za nadgarstek. Nie zdążył nawet wziąć do rąk tego, co ze sobą przyniósł, więc spojrzał na mnie zaskoczony.
- Zabierz mnie stąd – szepnęłam. Wpatrywał się we mnie, nic nie mówiąc, ale widziałam po nim, że intensywnie myśli, starając się mnie zrozumieć. Przymknęłam powieki. – Jeśli nie możesz zabrać mnie z obozu, weź mnie chociaż z tego namiotu… Mam już dość siedzenia tutaj – dodałam, gdy nie odzywał się przez dobrych paręnaście sekund. – Zabierz mnie do siebie – zakończyłam twardo. Długo musiałam czekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony. W ostateczności skinął jednak głową i podniósł się. Zerknął jeszcze na mnie, a w końcu chwycił mnie za przedramię i pociągnął przez obóz do swojego namiotu. Gdy byliśmy już w środku obdarował mnie chłodnym spojrzeniem.
- O co chodzi? – zapytałam cicho, zupełnie nie rozumiejąc tego wyrazu twarzy.
- To ja chciałbym wiedzieć, o co chodzi tobie?
- Chciałabym, żebyś pozwolił mi tu z sobą zamieszkać. – Prychnął, gdy to powiedziałam, więc zmarszczyłam brwi.
- Chyba oszalałaś sądząc, że on pozwoli ci tutaj zostać.
- Pozwoli.
- Dlaczego miałby to zrobić, skoro teraz jesteś jego nowym pupilkiem?
- Nie wiem, o czym w ogóle mówisz – sapnęłam, puszczając mimo uszu słowo „nowym”. To zabrzmiało tak, jakbym była tylko kolejną taką osobą z kolei. A może faktycznie byłam?
- Boże. Jesteś głupia, ślepa czy tylko udajesz? Nie bądź śmieszna, Karmen! Czy naprawdę jesteś jedyną osobą, która nie widzi, ile zaczęłaś dla niego znaczyć?! Kiedy po twoim zniknięciu nie mógł cię znaleźć i myślał, że już tu nigdy nie wrócisz, chyba zrozumiałem, że… To znaczy, zrozumiał… - przerwał na chwilę. – Nigdy nie był taki, jak teraz. Nigdy nie widziałem, żeby kogokolwiek dotykał tak jak ciebie czy… całował. A jestem w tym obozie długo, niemal od początku. Naprawdę nie wiesz co to znaczy? Nie bądź dzieckiem, do cholery! Pozwalasz mu macać się na oczach wszystkich, jakbyś była jego pieprzoną dziw…
Nim wypowiedział to słowo do końca, spoliczkowałam go tak mocno, jak umiałam. Na tyle, by również moja dłoń zapiekła z bólu. Odwrócił głowę pod naciskiem ciosu, wyraźnie zszokowany, a ja oddychałam już płytko od nadmiaru emocji. Czy on naprawdę chciał to powiedzieć? Naprawdę tak o mnie myślał? Jakkolwiek mi się to nie podobało, w jego słowach mimo wszystko było trochę racji. Pozwalałam mu na to wszystko. Nadal pozwalam. Ale przecież pocałunki nic nie znaczą! Prawda…?
Stałam tam tak długo, aż w końcu na mnie spojrzał. Jego policzek był mocno zaczerwieniony, a mimo tego nie patrzył na mnie ze złością, do której po podobnych wybrykach w przypadku Hao byłam przyzwyczajona. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że jeśli mi nie odda, to przynajmniej wyrzuci mnie ze swojego namiotu. A on zamiast tego podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Gdy kilkusekundowy szok minął chciałam się wyrwać i krzyczałam na niego, używając całkiem ładnej wiązanki przekleństw, ale trzymał mnie, póki się nie uspokoiłam. I chyba byłam mu za to wdzięczna, bo wcale nie chciałam powiedzieć tego, co teraz wykrzyczałam.
Odsunął się ode mnie nieco i odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy, a w końcu pocałował mnie delikatnie. Chciałam odwrócić głowę, żeby się od niego oderwać, ale chwycił moją twarz między dłonie i przycisnął do siebie. Nogi się pode mną ugięły, gdy rozchyliłam wargi pozwalając mu na pogłębienie pocałunku. Czułam się w tej chwili taka… łatwa? Sama nie wiem, jak to określić. Nie mniej pozwoliłam na to, by pieszczota trwała. W końcu odsunął się nieco.
- Ucieknij razem ze mną… - szepnął mi do ucha. Nie mogłam w pierwszej chwili uwierzyć, że naprawdę to proponował. Sądziłam, że jest wierny Asakurze. No i, że myśli na tyle racjonalnie by wiedzieć, że to nie ma sensu. Wiem, bo przecież już próbowałam. Aż tak się pomyliłam w swojej ocenie? – Teraz zbliża się turniej. Nie będzie cię szukał. Wiem, jak uwolnić twojego smoka. Możemy na nim odlecieć daleko stąd – mówił, a ja czułam, jak mnie coś rozdziera od środka. Miał takie miękkie, proszące spojrzenie… Ale musiałam myśleć racjonalnie. Albo chociaż się postarać. Westchnęłam i pomachałam przecząco głową.
- Tyle czasu już mnie tutaj trzyma. Nawet jeśli teraz nie będzie mnie szukał, to co będzie jak skończy się turniej? Jeśli go wygra, to na pewno szybko nas odnajdzie. Poznałam się już na jego gniewie i nie mam wątpliwości, że zabiłby nas oboje, jak tylko by nas dopadł. Nie mam zamiaru tak ryzykować i żyć później w ciągłym strachu, że kiedyś jednak sobie o nas przypomni… – powiedziałam cicho.
- Wolisz tu zostać razem z nim? – zapytał. Poczułam się, jakby zupełnie nie słuchał tego, co przed chwilą powiedziałam. Był w tej chwili czymś zaślepiony, a ja nie chciałam dopuścić do siebie tego, czym…
- Wolę tu zostać razem z tobą – odpowiedziałam w końcu, kładąc dłoń na jego policzku. Chwycił ją w swoją i zbliżył do swoich ust, żeby ją pocałować. Uśmiechnęłam się blado. Chwilę później nasze wargi znów się połączyły. A ja nie wiedziałam, czy to, co powiedziałam, miało w ogóle sens. Czy zrobiłam to, bo bałam się, że przez inną odpowiedź go stracę? Czy może naprawdę wolałam być z nim, niż z jego mistrzem? Najlepiej byłoby dla mnie, gdybym była facetem…
Chłopak oderwał się ode mnie i uśmiechnął lekko, wyraźnie zadowolony z obrotu spraw. Sięgnął po wacik, nasączył go czymś i zaczął powoli oczyszczać moje nowe zadrapania. Patrzyłam na niego uważnie, zastanawiając się, co ja tak właściwie robię. Czy przypadkiem nie daję mu złudnej nadziei? A może jednak jakaś istnieje, tylko sama jeszcze o tym nie wiem? Nie miałam pojęcia jak nazwać relacje między nami.
Szczerze mówiąc czułam się jak w jakiejś chorej, brazylijskiej telenoweli, w której główna bohaterka przeżywa tysiąc nieprawdopodobnych przygód, a później musi wybierać między dwoma mężczyznami. Jest przy tym zupełnie nieświadoma, że jeden z nich jest jej ojcem, a drugi bratem. W rezultacie końcowym robione są testy DNA i wychodzi na jaw, że jeden z nich faktycznie jest jej ojcem więc nie mogą być razem, ale za to ten drugi tak naprawdę był tylko adoptowany, co ułatwia jej wybór i może z nim szczęśliwie stworzyć związek. Tak, właśnie tak wyglądają scenariusze tych telenowel. A ja powoli zaczynałam się bać, że w prawdziwym życiu podobne historie też mogą mieć miejsce. Szczerze mówiąc wcale bym się nie zdziwiła…
- Gotowe. – Z moich głupich rozmyślań wyrwał mnie głos i w pierwszej chwili nie wiedziałam nawet kto do mnie mówi, ani odnośnie czego zostało wypowiedziane to słowo. Dopiero później dotarło do mnie, że chodzi o oczyszczanie ran.
- Dzięki – mruknęłam cicho i rozejrzałam się. – Musiałabym iść po jakieś swoje rzeczy. No i umyć się… - stwierdziłam.
- Ja mogę po nie iść, a ty w tym czasie się wykąp. Jak wrócisz muszę opatrzyć te twoje rany – powiedział, po czym nie czekając na to, co mam w tej sprawie do powiedzenia, cmoknął mnie w policzek i wyszedł. Westchnęłam. Wyglądało na to, że z naszej rozmowy medyk wywnioskował, że jesteśmy parą. Ale nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu zwłaszcza, że wcale nie musiał być to błąd.
Pół godziny później szłam już w stronę jego namiotu czysta, pachnąca i w świeżych ubraniach, ale nie zastałam go w środku. I może nawet bym się nie przejęła gdyby nie to, że mojej torby też tutaj nie było. Przeczuwałam więc, że spotkał na swojej drodze Hao. W jednej chwili ruszyłam biegiem w tamtą stronę. I naprawdę, jak Boga kocham – czy choć raz coś by się stało, gdybym nie miała racji? Obaj panowie stali przed moim dotychczasowym lokum i nie wyglądało to na rozmowę. Zwłaszcza, że czarnooki właśnie wezwał swojego ducha i gdybym w ostatniej chwili nie wezwała Death i nie zablokowała jego ataku, nie wiem co zostałoby z Kaise.
- Czyś ty oszalał do reszty?! – wrzasnęłam, podchodząc do nich. W pierwszej chwili nie wiedzieli, do którego z nich się zwracam i ja w zasadzie też nie byłam pewna. Chyba do obu, więc wypadało się poprawić. – O przepraszam, chciałam powiedzieć „Czy wyście oszaleli do reszty?!”. Chciałeś go zabić?! Jedynego medyka w obozie?!
Szczerze przyznam, że darłam się na nich bez obaw o własne życie i zdrowie, bo byłam zwyczajnie wkurzona, że zastałam ich w takiej, a nie innej sytuacji. Zwłaszcza, że zapewne była ona spowodowana mną. Ach, ci mężczyźni. Uwielbiają zabierać sobie zabawki… Zaraz, przyrównałam się właśnie do zabawki? Nie to miałam na myśli!
- A ty? Coś ty znów zrobił?! Nie masz własnego ducha, więc powinieneś chyba uważać na to co robisz! Gdybym go nie zablokowała, to wiesz, co by z ciebie zostało?! Gwarantuje ci, że bez problemu zrobilibyśmy z ciebie kotlety na następny obiad! A ty? Do cholery jasnej, czy ty kiedyś przestaniesz używać tego potwora do każdej możliwej, najmniejszej sprzeczki?!
Właściwie nie wiedziałam, czemu jeszcze nikt mi nie przerwał i zorientowałam się, jaki jest tego powód dopiero, kiedy sama z siebie przestałam gadać. Wszyscy obecni patrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami jak szpak w pięć groszy, więc również ja na siebie spojrzałam. I to co zobaczyłam zdziwiło mnie i przeraziło zarazem. Całe moje ciało otaczał gęsty, czarny obłok. Wyglądało to tak, jakby coś ze mnie parowało, ale nie miało żadnego zapachu. Nie czułam dotyku tego czegoś. Jedynym zmysłem, który to odbierał, był wzrok. W jednej chwili zaczęłam otrzepywać się z tego, jakby to miało w pomóc się tego pozbyć, ale to cholerstwo nie znikało, co tylko dodatkowo mnie denerwowało.
W końcu dałam za wygraną i spojrzałam na mężczyzn przede mną, by sekundę później odwrócić się i szybkim krokiem ruszyć w stronę lasu. Szamani schodzili mi z drogi, bladzi jakby ducha zobaczyli. Z kolei ja w międzyczasie zorientowałam się, że śnieg pod moimi stopami szybko topnieje, co zaowocowało wnioskiem, że ten dziwny obłok jest ciepły. Nie miałam pojęcia, co to znów jest, ale powiem szczerze – przestało mnie to obchodzić. Miałam tak serdecznie dość wszystkiego, że zwyczajnie nie zamierzałam przejmować się każdą kolejną rzeczą, która stanie mi na drodze. Tak, jak to robiłam wcześniej przez całe życie. Czas w końcu się za siebie wziąć i wrócić do dawnych postanowień.
- Gdzie idziesz? – Koło mnie pojawił się mój stróż. Dopiero po zadaniu tego pytania kobieta zauważyła, co się ze mną dzieje i uniosła brwi ku górze. – To… Co to? – spytała mimo wszystko spokojnie.
- Nie mam zielonego pojęcia i najmniejszej ochoty się tego dowiedzieć – odparłam, patrząc na nią i zatrzymując się w końcu. – I właściwie nigdzie nie idę. Staram się ochłonąć i liczę na to, że to coś zniknie. – Wzruszyłam lekko ramionami.
- Masz czerwone oczy… - oznajmił duch. Tym razem to ja zrobiłam lekko zdziwioną minę. Czerwone oczy? Jakiś czarne obłoki? Co to ma znaczyć do cholery? Westchnęłam w końcu ciężko i przetarłam powieki, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. A kiedy ponownie otworzyłam oczy, pojawiła się kolejna dziwna rzecz.
Zobaczyłam serię różnych obrazów. Pierwszy przedstawiał stróżkę krwi, wzdłuż której przesuwała się wizja. W końcu doszła do czyjegoś ciała. Po krótkiej chwili pojęłam, że to jestem ja. Martwa… I w tej chwili sceneria się zmieniła. Ukazał mi się dom, później jego wnętrze i ja, siedząca na krześle z małym zawiniątkiem w ramionach, które z całą pewnością było dzieckiem. Ledwo dojrzałam jego twarz, a obraz znów został zastąpiony nowym. Nie wiedziałam, kim jest kobieta, która została przedstawiona w podobnych okolicznościach, co ja chwilę wcześniej. Trzymała niemowlę i karmiła je. Jedyne, co byłam w stanie zauważyć, to niebieskie włosy na czubku jego głowy. Znów nowa wizja. Miasto. Duże, zniszczone miasto, nad którym na krwawo czerwonym niebie, wisiał księżyc w pełni. Ziemia była jałowa, szyby w budynkach powybijane. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznałam Tokio. Ale nie zniszczenia przykuły moją uwagę, a coś zupełnie innego. Z naprzeciwka widziałam armię. Dużą armię ludzi. A może szamanów? Najciekawszym elementem była kobieta, która nią przewodziła, a obok której stał mój nowy duch stróż. W pierwszej chwili pomyślałam więc, że to ja, ale wyglądała zupełnie inaczej. Nim jednak zdążyłam się przyjrzeć jej twarzy, obraz rozpłynął się, a ja znów stałam w lesie.
Death wpatrywała się we mnie, nie wiedząc najwyraźniej, co przed chwilą miało miejsce. Ja z kolei padłam na kolana, nie mogąc utrzymać się na nogach. Czułam się zmęczona jak po długim biegu, oddychałam szybko i czułam, jak pot spływa mi po twarzy. Miałam wrażenie, że nagle dostałam wysokiej gorączki. Zrobiło mi się też niesamowicie niedobrze, a świat na chwilę zawirował.
- Leć… - sapnęłam do swojego ducha. Zrozumiała od razu, że ma kogoś sprowadzić.
 Podczas gdy ona zniknęła, ja położyłam się i skuliłam na śniegu. Wciąż byłam przytomna, ale nie pamiętam ile czasu czekałam, ani też kto mnie podniósł. Wiem za to, że zostałam ułożona na łóżku w namiocie Hao. Na czole Kaise położył mi kompres. Słyszałam jak mówią do mnie, pytają mnie o coś, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć.
- Jest rozpalona, ledwo mogę ją dotknąć – usłyszałam cichy głos granatowowłosego.
- Jesteś medykiem, zrób coś! – krzyknął na niego brązowowłosy, po czym zamaszystym krokiem opuścił namiot.
- Mądry się odezwał… Jakbym mógł, to bym przecież zrobił… - westchnął, patrząc na mnie. Oczy co chwila same mi się zamykały, ale również starałam się skupić wzrok na jego twarzy. Jęknęłam cicho, gdy próbowałam się do niego odezwać. – Cii… Wszystko będzie dobrze – powiedział spokojnie, ściągając z mojego czoła kompres i kładąc nowy. – Śpij.
Nie musiał mnie namawiać do tego, bym zasnęła. Czułam się po prostu poważnie chora. Jak jeszcze nigdy w całym moim życiu. Powieki ciążyły mi, jakby były z ołowiu. Nie mogłam nic powiedzieć, ani nawet się ruszać. I co chwila przeszywał mnie niewyobrażalny ból. Szczerze mówiąc nie sądziłam nigdy, że będzie kiedyś tak bardzo pragnęła śmierci, ale gdybym miała wybierać między nią, a tym, co się ze mną teraz działo, nie zawahałabym się ani na chwilę. Kilka sekund później już odpływałam, czując jedynie, jak po raz kolejny zmieniany jest okład na moim czole. A śnił mi się okropny koszmar o tym, że po przebudzeniu to wszystko nadal będzie trwało i powoli mnie wykończy…


1 komentarz:

  1. Boże, co za melodramat.
    Z tym śpi, ten wyzywa ją od dziwek. A potem się całują. Dobra jakoś to przeżyje. Mam nadzieję, że Karmen będzie z Hao.
    Co do rozdziału to mimo wcześniej wspomnianego melodramatu spodobał mi się. W sumie nie będę się tego czepiał, ponieważ dziewczyna może mieć problemy z wyborem partnera. Coś mi się zdaje, że Karmen jest demonem albo siostrą Iron Maiden Jeanne. Wiesz po tych czerwonych oczach ^^
    Zmieniasz wystrój bloga? W sumie się nie dziwie, ponieważ blogspot daje więcej możliwości. Tak na początek mogłabyś dodać gadżet "Obserwatorzy". Czekam na nn.
    Pozdrawiam ;*

    PS: Zapraszam też do mnie na opowiadanie SK -> swiat-miedzy-swiatami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń