Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Rozdział miał być dodany już wieki temu, ale moja kochana beta jest teraz zajęta, więc nie sprawdziła mi tego rozdziału (dlatego błędy wszelakie wybaczcie i wypomnijcie). Wyjechałam i nie miałam dostępu do opowiadania. Dziś wróciłam, więc daję wam rozdział! Mam nadzieję, że się wam spodoba. Jest to swoiste zakończenie "pierwszej serii" opowiadania. Na kolejny rozdział wiele się zmieni, dowiemy się kilku nowych rzeczy, a i wygląd bloga ulegnie zmianie. No, ale nie nudzę więcej i zapraszam do czytania.
********************************************************************
„Bo w życiu wszystko jest możliwe”
Kolejne dni mijały mi na ciągłych przemyśleniach. Nie mogłam się na
niczym skupić, próby kontaktu ze mną zwykle kończyły się niepowodzeniem, a
treningi były dla mnie ogromną męczarnią najeżoną w dodatku sporą ilością
upadków bardziej lub mniej odbijających się na mojej kondycji. Czułam się
naprawdę nieswojo i wcale nie było to związane z tym miejscem czy wrogo
nastawionymi do mnie ludźmi. Dobrze wiedziałam, o co chodziło – o mnie samą...
Od kiedy ponownie trafiłam do obozu, Hao nie spuszczał mnie z oczu. I
właściwie wcale nie było to dziwne, skoro próbowałam stąd uciec. Natomiast
zupełną nowością były czułe gesty, którymi mnie obdarowywał. Nie obchodziło go
nawet, czy ktoś to widzi, czy nie, a nawet miałam wrażenie, że specjalnie robi
to na oczach innych szamanów, co oczywiście nie podobało się żeńskiej części
obozu. A ja sama nie wiem, czy przeszkadzało mi to wszystko. Nie mogę
powiedzieć, że nie było przyjemnym gdy obejmował mnie w talii, całował w
policzki, wargi i czoło, a kiedy ze mną spał, wtulał mnie w siebie lekko, po
czym gładził po boku, nim zasnął. Ale zwyczajnie się już w tym wszystkim
gubiłam. Bo podczas kiedy każda część mojego ciała pragnęła jego dotyku, ciepła
jego skóry, jego miękkich warg na moich własnych, umysł głośno i wyraźnie
krzyczał NIE. A serce? Serce tłukło się gdzieś pomiędzy tym wszystkim i nie
wiedziałam już, czego tak naprawdę chcę.
Weszłam do namiotu po kolejnej serii ćwiczeń i usiadłam ciężko na łóżku.
Jak zwykle zaliczyłam tego dnia sporo nieprzyjemnych spotkań z gruntem, więc
byłam cała brudna od ziemi i miałam przynajmniej tysiąc zadrapań różnego
rodzaju. Przetarłam twarz dłońmi i westchnęłam, patrząc na kalendarz leżący z
boku. Dokładnie dwa tygodnie – tyle właśnie minęło, od kiedy znów tu jestem, a
nadal nie wiem, po jaką cholerę w ogóle Asakura mnie tutaj trzyma, bo wciąż
powtarzał, że dowiem się w odpowiednim momencie.
Jedynym plusem, jeśli w ogóle można to tak nazwać w tej sytuacji, było
to, że coraz lepszy kontakt miałam z moim duchem. Byłam zmuszona korzystać z
pomocy Death codziennie, więc więź między nami siłą rzeczy się umacniała.
Dodatkowo w końcu, po długiej rozłące, została mi zwrócona Perlin, choć nie w
pełnym tego słowa znaczeniu. Mogłam spędzać z nią czas i karmić ją, ale latanie
zostało jej uniemożliwione – spętano jej skrzydła czymś, czego mimo szczerych
chęci nie mogłam się pozbyć żadnymi siłami.
A wracając do minusów – bo oczywiście musiało być ich więcej – to należał
do nich jeszcze medyk. Od kiedy tylko pierwszy raz spotkaliśmy się po moim
powrocie, zauważyłam, że ma wahania nastroju gorsze od baby w ciąży! Jednego
dnia rozmawiał ze mną jak dobry znajomy, rozśmieszał mnie jednocześnie
opatrując moje zadrapania i starał się do mnie zbliżyć w wielu tego słowa
znaczeniach. Z kolei przy następnym spotkaniu robił dokładnie odwrotnie –
milczał, nie był w stanie nawet na mnie spojrzeć i trzymał się na dystans, po
prostu wykonując to, co zostało mu polecone.
Szczerze mówiąc nie byłam pewna o co do końca mu chodzi, ale miałam silne
przeczucie, że jest to związane z jego mistrzem i tym, jak teraz wobec mnie się
zachowuje. Nie chciałam jednak wyciągać pochopnych wniosków, poza tym te, do
których doszłam nie bardzo mi się podobały, więc czekałam, aż sam coś powie na
ten temat, a jeśli nie ma takiego zamiaru, po prostu zapytam.
- W porządku? – Cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na Opacho
wchodzącego do namiotu. Podszedł i usiadł obok mnie, a później wlepił we mnie
duże, czarne, dziecięce oczka, czekając na odpowiedź. Szczerze mówiąc nie
wiedziałabym nawet co mu odpowiedzieć, więc jedynie westchnęłam, zdecydowanie
zbyt ciężko i głośno. Położył swoją małą dłoń na mojej. – Wiesz, że możesz ze
mną porozmawiać o wszystkim…
- Żebyś poszedł do niego i mu powtórzył? Dziękuję bardzo – warknęłam
cicho, na co on od razu zamilkł i cofnął rękę.
Wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony, smutny dźwięk, który zmusił
mnie do ponownego spojrzenia na niego. Nic takiego nie powiedziałam, a mimo
tego w jego oczach zebrały się łzy. Prawie zapomniałam, że to jeszcze małe
dziecko, bo zwykle zachowywał się na o wiele starszego, niż był w
rzeczywistości i tak też przez większość czasu był traktowany. Westchnęłam znów
i zebrałam w sobie wszystkie pokłady cierpliwości, żeby jakoś go udobruchać,
choć miałam ochotę wyjść i go tu zostawić.
- Opacho… Wcale tak nie myślę. Po prostu ostatnio mam gorsze dni –
powiedziałam, kładąc mu dłoń na głowie. – Przepraszam, nie chciałam, żeby było
ci przykro – dodałam. W końcu spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Również to
zrobiłam, odsuwając rękę.
- Wiesz co? On cię chyba kocha – stwierdził nagle, jakby ostatnich pięciu
minut w ogóle nie było. Spojrzałam na niego zdziwiona, unosząc jedną brew do
góry. Takiego czegoś się nie spodziewałam. Bezpośredniość dzieci czasem
naprawdę zaskakiwała.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałam spokojnie. Kocha… Mimo
wszystkiego, co ostatnio miało miejsce i tego, jak nastawienie Hao względem
mnie się zmieniło, nigdy bym nie wpadła na pomysł, żeby zestawić to piękne
słowo z kimś takim jak on. Z resztą czy on w ogóle był zdolny do darzenia kogoś
jakimkolwiek uczuciem, a zwłaszcza takim? Jakoś nie potrafiłam sobie tego
wyobrazić.
- Jestem mały, ale nie głupi – mruknął murzynek z nutką oburzenia w
głosie. Zaśmiałam się krótko, widząc jego minę, ale wciąż czekałam na to, co
jeszcze ma mi do powiedzenia odnośnie swojego wniosku. – Widzę, jak na ciebie
patrzy.
- A jak na mnie patrzy? – Przechyliłam głowę w bok, ciekawa jak on widzi
to wszystko z boku.
- Tak, jakbyś… była tylko ty i nikt więcej. Jeśli ci się coś podoba, albo
się uśmiechasz, on też od razu się uśmiecha – powiedział wprost.
W pierwszej chwili chciałam się odezwać, a w drugiej zamyśliłam się nad
tym. Oczywiście, że czułam jak Asakura wciąż mnie obserwuje. Ale nigdy nie
zauważyłam tego, co teraz powiedział mi chłopiec, albo zwyczajnie nie zwracałam
na to uwagi… Tak czy siak, choć może nie powinno, zrobiło mi się cieplej w
okolicach żołądka. A może po prostu zrobiłam się głodna?
- Znów się poraniłaś. – Zadrżałam, kiedy tylko usłyszałam głos
brązowowłosego. Nie widziałam nawet kiedy wszedł, bo zauważyłam go dopiero
teraz, kiedy stał tuż przed moim nosem. Spojrzałam na niego nieco zmieszana.
Zrozumienie sensu jego słów zajęło mi dłuższą chwilę. Chciałam powiedzieć coś w
stylu „No co ty nie powiesz. Nie zauważyłam.”, ale on odezwał się pierwszy. –
Mówiłem ci tyle razy, żebyś była ostrożna.
Prychnęłam cicho i odwróciłam głowę. Murzynek uśmiechnął się do mnie
lekko, zeskoczył z łóżka i wyszedł z namiotu, zostawiając nas samych. Uniosłam
brew. Nie, żebym podejrzewała dzieci o takie zepsucie, ale miałam wrażenie, że
jego uśmiech był dwuznaczny… Czarnooki
usiadł na jego miejscu i spojrzał mi w twarz. Odgarnął z niej moje brudne od
ziemi włosy i przejechał palcami po zadrapanym policzku. Przymknęłam lekko
powieki, gdy przyjemność zmieszała się z odrobiną bólu.
- Dlaczego wciąż tu jestem? – spytałam cicho.
- Pytasz mnie o to codziennie. Aż tak bardzo cię to dręczy?
- Dobrze wiesz, że tak. Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz.
- Chcę żebyś tu była.
- Po co? Nie będę dla ciebie walczyła, już ci to mówiłam. Po co innego
możesz mnie tutaj chcieć?
Spojrzał mi w oczy tak głęboko, że miałam wrażenie, że czyta właśnie moje
myśli, choć skutecznie je blokowałam. Przejechał kciukiem po moich wargach,
które bezwładnie się rozchyliły. Zebrałam w sobie całą moją silną wolę i
odwróciłam się od niego.
- Proszę, powiedz mi w końcu… Nie wiem już na czym stoję – szepnęłam.
- Nie wiesz już nawet kim jesteś, co czujesz i co myślisz, prawda? –
powiedział, chwytając mnie za ramiona i ponownie zmuszając do spojrzenia na
siebie. – Przestałaś być wszystkiego tak pewna… I czujesz, że jesteś słaba. –
Zacisnęłam szczękę, a w moich oczach zabłyszczały łzy. Nie wiedziałam, czy
udało mu się jednak wedrzeć do mojej głowy, czy po prostu był na tyle
spostrzegawczy, żeby to wszystko ze mnie wyczytać, ale wzbierała we mnie
gorycz. Nie chciałam, by wiedział co czuję. – Ale kiedy będziesz musiała
ostatecznie wybrać przekonasz się, po której stronie stoisz i czego tak
naprawdę chcesz. W końcu przyjdzie odpowiednia pora – mówił, gładząc znów moją
twarz. Zbliżył się do mnie, ucałował moje wargi, później musnął mój policzek i
wstał, by opuścić namiot.
Znów nie powiedział mi niczego nowego i w dodatku nie dał mi się odezwać
słowem. Powtarzał w kółko to samo, a ja nawet nie wiedziałam, o czym mówi. Czy
wie na temat przyszłości coś więcej, niż ja? Skąd przypuszczenie, że
kiedykolwiek będę musiała wybierać? Bałam się, że miał przez to na myśli walkę…
Czy gdybym stanęła pomiędzy Hao a Yoh, byłabym w stanie wybrać, którego z nich
wolę zabić? Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, ale na samą myśl zadrżałam
w środku i łza zakręciła mi się w oku. Wolałabym sama stracić życie, niż musieć
zabijać któregokolwiek z nich.
Kilka minut po tym, jak zostałam sama, do namiotu wszedł Kaise ze standardowym
zestawem do opatrywania mnie. Spojrzałam na niego wciąż jeszcze zaszklonymi
oczami i gdy tylko usiadł naprzeciwko, chwyciłam go mocno za nadgarstek. Nie
zdążył nawet wziąć do rąk tego, co ze sobą przyniósł, więc spojrzał na mnie
zaskoczony.
- Zabierz mnie stąd – szepnęłam. Wpatrywał się we mnie, nic nie mówiąc,
ale widziałam po nim, że intensywnie myśli, starając się mnie zrozumieć.
Przymknęłam powieki. – Jeśli nie możesz zabrać mnie z obozu, weź mnie chociaż z
tego namiotu… Mam już dość siedzenia tutaj – dodałam, gdy nie odzywał się przez
dobrych paręnaście sekund. – Zabierz mnie do siebie – zakończyłam twardo. Długo
musiałam czekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony. W ostateczności skinął
jednak głową i podniósł się. Zerknął jeszcze na mnie, a w końcu chwycił mnie za
przedramię i pociągnął przez obóz do swojego namiotu. Gdy byliśmy już w środku
obdarował mnie chłodnym spojrzeniem.
- O co chodzi? – zapytałam cicho, zupełnie nie rozumiejąc tego wyrazu
twarzy.
- To ja chciałbym wiedzieć, o co chodzi tobie?
- Chciałabym, żebyś pozwolił mi tu z sobą zamieszkać. – Prychnął, gdy to
powiedziałam, więc zmarszczyłam brwi.
- Chyba oszalałaś sądząc, że on pozwoli ci tutaj zostać.
- Pozwoli.
- Dlaczego miałby to zrobić, skoro teraz jesteś jego nowym pupilkiem?
- Nie wiem, o czym w ogóle mówisz – sapnęłam, puszczając mimo uszu słowo
„nowym”. To zabrzmiało tak, jakbym była tylko kolejną taką osobą z kolei. A
może faktycznie byłam?
- Boże. Jesteś głupia, ślepa czy tylko udajesz? Nie bądź śmieszna,
Karmen! Czy naprawdę jesteś jedyną osobą, która nie widzi, ile zaczęłaś dla
niego znaczyć?! Kiedy po twoim zniknięciu nie mógł cię znaleźć i myślał, że już
tu nigdy nie wrócisz, chyba zrozumiałem, że… To znaczy, zrozumiał… - przerwał
na chwilę. – Nigdy nie był taki, jak teraz. Nigdy nie widziałem, żeby
kogokolwiek dotykał tak jak ciebie czy… całował. A jestem w tym obozie długo,
niemal od początku. Naprawdę nie wiesz co to znaczy? Nie bądź dzieckiem, do
cholery! Pozwalasz mu macać się na oczach wszystkich, jakbyś była jego
pieprzoną dziw…
Nim wypowiedział to słowo do końca, spoliczkowałam go tak mocno, jak
umiałam. Na tyle, by również moja dłoń zapiekła z bólu. Odwrócił głowę pod
naciskiem ciosu, wyraźnie zszokowany, a ja oddychałam już płytko od nadmiaru
emocji. Czy on naprawdę chciał to powiedzieć? Naprawdę tak o mnie myślał?
Jakkolwiek mi się to nie podobało, w jego słowach mimo wszystko było trochę
racji. Pozwalałam mu na to wszystko. Nadal pozwalam. Ale przecież pocałunki nic
nie znaczą! Prawda…?
Stałam tam tak długo, aż w końcu na mnie spojrzał. Jego policzek był
mocno zaczerwieniony, a mimo tego nie patrzył na mnie ze złością, do której po
podobnych wybrykach w przypadku Hao byłam przyzwyczajona. Szczerze mówiąc
spodziewałam się, że jeśli mi nie odda, to przynajmniej wyrzuci mnie ze swojego
namiotu. A on zamiast tego podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Gdy
kilkusekundowy szok minął chciałam się wyrwać i krzyczałam na niego, używając
całkiem ładnej wiązanki przekleństw, ale trzymał mnie, póki się nie uspokoiłam.
I chyba byłam mu za to wdzięczna, bo wcale nie chciałam powiedzieć tego, co
teraz wykrzyczałam.
Odsunął się ode mnie nieco i odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy, a w
końcu pocałował mnie delikatnie. Chciałam odwrócić głowę, żeby się od niego
oderwać, ale chwycił moją twarz między dłonie i przycisnął do siebie. Nogi się
pode mną ugięły, gdy rozchyliłam wargi pozwalając mu na pogłębienie pocałunku.
Czułam się w tej chwili taka… łatwa? Sama nie wiem, jak to określić. Nie mniej
pozwoliłam na to, by pieszczota trwała. W końcu odsunął się nieco.
- Ucieknij razem ze mną… - szepnął mi do ucha. Nie mogłam w pierwszej
chwili uwierzyć, że naprawdę to proponował. Sądziłam, że jest wierny Asakurze.
No i, że myśli na tyle racjonalnie by wiedzieć, że to nie ma sensu. Wiem, bo
przecież już próbowałam. Aż tak się pomyliłam w swojej ocenie? – Teraz zbliża
się turniej. Nie będzie cię szukał. Wiem, jak uwolnić twojego smoka. Możemy na
nim odlecieć daleko stąd – mówił, a ja czułam, jak mnie coś rozdziera od
środka. Miał takie miękkie, proszące spojrzenie… Ale musiałam myśleć
racjonalnie. Albo chociaż się postarać. Westchnęłam i pomachałam przecząco
głową.
- Tyle czasu już mnie tutaj trzyma. Nawet jeśli teraz nie będzie mnie
szukał, to co będzie jak skończy się turniej? Jeśli go wygra, to na pewno
szybko nas odnajdzie. Poznałam się już na jego gniewie i nie mam wątpliwości,
że zabiłby nas oboje, jak tylko by nas dopadł. Nie mam zamiaru tak ryzykować i
żyć później w ciągłym strachu, że kiedyś jednak sobie o nas przypomni… –
powiedziałam cicho.
- Wolisz tu zostać razem z nim? – zapytał. Poczułam się, jakby zupełnie
nie słuchał tego, co przed chwilą powiedziałam. Był w tej chwili czymś
zaślepiony, a ja nie chciałam dopuścić do siebie tego, czym…
- Wolę tu zostać razem z tobą – odpowiedziałam w końcu, kładąc dłoń na
jego policzku. Chwycił ją w swoją i zbliżył do swoich ust, żeby ją pocałować.
Uśmiechnęłam się blado. Chwilę później nasze wargi znów się połączyły. A ja nie
wiedziałam, czy to, co powiedziałam, miało w ogóle sens. Czy zrobiłam to, bo
bałam się, że przez inną odpowiedź go stracę? Czy może naprawdę wolałam być z
nim, niż z jego mistrzem? Najlepiej byłoby dla mnie, gdybym była facetem…
Chłopak oderwał się ode mnie i uśmiechnął lekko, wyraźnie zadowolony z
obrotu spraw. Sięgnął po wacik, nasączył go czymś i zaczął powoli oczyszczać
moje nowe zadrapania. Patrzyłam na niego uważnie, zastanawiając się, co ja tak
właściwie robię. Czy przypadkiem nie daję mu złudnej nadziei? A może jednak
jakaś istnieje, tylko sama jeszcze o tym nie wiem? Nie miałam pojęcia jak
nazwać relacje między nami.
Szczerze mówiąc czułam się jak w jakiejś chorej, brazylijskiej
telenoweli, w której główna bohaterka przeżywa tysiąc nieprawdopodobnych
przygód, a później musi wybierać między dwoma mężczyznami. Jest przy tym
zupełnie nieświadoma, że jeden z nich jest jej ojcem, a drugi bratem. W
rezultacie końcowym robione są testy DNA i wychodzi na jaw, że jeden z nich
faktycznie jest jej ojcem więc nie mogą być razem, ale za to ten drugi tak
naprawdę był tylko adoptowany, co ułatwia jej wybór i może z nim szczęśliwie
stworzyć związek. Tak, właśnie tak wyglądają scenariusze tych telenowel. A ja
powoli zaczynałam się bać, że w prawdziwym życiu podobne historie też mogą mieć
miejsce. Szczerze mówiąc wcale bym się nie zdziwiła…
- Gotowe. – Z moich głupich rozmyślań wyrwał mnie głos i w pierwszej
chwili nie wiedziałam nawet kto do mnie mówi, ani odnośnie czego zostało
wypowiedziane to słowo. Dopiero później dotarło do mnie, że chodzi o
oczyszczanie ran.
- Dzięki – mruknęłam cicho i rozejrzałam się. – Musiałabym iść po jakieś
swoje rzeczy. No i umyć się… - stwierdziłam.
- Ja mogę po nie iść, a ty w tym czasie się wykąp. Jak wrócisz muszę
opatrzyć te twoje rany – powiedział, po czym nie czekając na to, co mam w tej
sprawie do powiedzenia, cmoknął mnie w policzek i wyszedł. Westchnęłam.
Wyglądało na to, że z naszej rozmowy medyk wywnioskował, że jesteśmy parą. Ale
nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu zwłaszcza, że wcale nie musiał być to
błąd.
Pół godziny później szłam już w stronę jego namiotu czysta, pachnąca i w
świeżych ubraniach, ale nie zastałam go w środku. I może nawet bym się nie
przejęła gdyby nie to, że mojej torby też tutaj nie było. Przeczuwałam więc, że
spotkał na swojej drodze Hao. W jednej chwili ruszyłam biegiem w tamtą stronę.
I naprawdę, jak Boga kocham – czy choć raz coś by się stało, gdybym nie miała
racji? Obaj panowie stali przed moim dotychczasowym lokum i nie wyglądało to na
rozmowę. Zwłaszcza, że czarnooki właśnie wezwał swojego ducha i gdybym w
ostatniej chwili nie wezwała Death i nie zablokowała jego ataku, nie wiem co
zostałoby z Kaise.
- Czyś ty oszalał do reszty?! – wrzasnęłam, podchodząc do nich. W
pierwszej chwili nie wiedzieli, do którego z nich się zwracam i ja w zasadzie
też nie byłam pewna. Chyba do obu, więc wypadało się poprawić. – O przepraszam,
chciałam powiedzieć „Czy wyście oszaleli do reszty?!”. Chciałeś go zabić?!
Jedynego medyka w obozie?!
Szczerze przyznam, że darłam się na nich bez obaw o własne życie i
zdrowie, bo byłam zwyczajnie wkurzona, że zastałam ich w takiej, a nie innej
sytuacji. Zwłaszcza, że zapewne była ona spowodowana mną. Ach, ci mężczyźni.
Uwielbiają zabierać sobie zabawki… Zaraz, przyrównałam się właśnie do zabawki?
Nie to miałam na myśli!
- A ty? Coś ty znów zrobił?! Nie masz własnego ducha, więc powinieneś
chyba uważać na to co robisz! Gdybym go nie zablokowała, to wiesz, co by z
ciebie zostało?! Gwarantuje ci, że bez problemu zrobilibyśmy z ciebie kotlety
na następny obiad! A ty? Do cholery jasnej, czy ty kiedyś przestaniesz używać
tego potwora do każdej możliwej, najmniejszej sprzeczki?!
Właściwie nie wiedziałam, czemu jeszcze nikt mi nie przerwał i
zorientowałam się, jaki jest tego powód dopiero, kiedy sama z siebie przestałam
gadać. Wszyscy obecni patrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami jak szpak w
pięć groszy, więc również ja na siebie spojrzałam. I to co zobaczyłam zdziwiło
mnie i przeraziło zarazem. Całe moje ciało otaczał gęsty, czarny obłok.
Wyglądało to tak, jakby coś ze mnie parowało, ale nie miało żadnego zapachu.
Nie czułam dotyku tego czegoś. Jedynym zmysłem, który to odbierał, był wzrok. W
jednej chwili zaczęłam otrzepywać się z tego, jakby to miało w pomóc się tego
pozbyć, ale to cholerstwo nie znikało, co tylko dodatkowo mnie denerwowało.
W końcu dałam za wygraną i spojrzałam na mężczyzn przede mną, by sekundę
później odwrócić się i szybkim krokiem ruszyć w stronę lasu. Szamani schodzili
mi z drogi, bladzi jakby ducha zobaczyli. Z kolei ja w międzyczasie
zorientowałam się, że śnieg pod moimi stopami szybko topnieje, co zaowocowało
wnioskiem, że ten dziwny obłok jest ciepły. Nie miałam pojęcia, co to znów
jest, ale powiem szczerze – przestało mnie to obchodzić. Miałam tak serdecznie
dość wszystkiego, że zwyczajnie nie zamierzałam przejmować się każdą kolejną
rzeczą, która stanie mi na drodze. Tak, jak to robiłam wcześniej przez całe
życie. Czas w końcu się za siebie wziąć i wrócić do dawnych postanowień.
- Gdzie idziesz? – Koło mnie pojawił się mój stróż. Dopiero po zadaniu
tego pytania kobieta zauważyła, co się ze mną dzieje i uniosła brwi ku górze. –
To… Co to? – spytała mimo wszystko spokojnie.
- Nie mam zielonego pojęcia i najmniejszej ochoty się tego dowiedzieć –
odparłam, patrząc na nią i zatrzymując się w końcu. – I właściwie nigdzie nie
idę. Staram się ochłonąć i liczę na to, że to coś zniknie. – Wzruszyłam lekko
ramionami.
- Masz czerwone oczy… - oznajmił duch. Tym razem to ja zrobiłam lekko
zdziwioną minę. Czerwone oczy? Jakiś czarne obłoki? Co to ma znaczyć do
cholery? Westchnęłam w końcu ciężko i przetarłam powieki, jakby to miało w
czymkolwiek pomóc. A kiedy ponownie otworzyłam oczy, pojawiła się kolejna
dziwna rzecz.
Zobaczyłam serię różnych obrazów. Pierwszy przedstawiał stróżkę krwi,
wzdłuż której przesuwała się wizja. W końcu doszła do czyjegoś ciała. Po
krótkiej chwili pojęłam, że to jestem ja. Martwa… I w tej chwili sceneria się
zmieniła. Ukazał mi się dom, później jego wnętrze i ja, siedząca na krześle z
małym zawiniątkiem w ramionach, które z całą pewnością było dzieckiem. Ledwo
dojrzałam jego twarz, a obraz znów został zastąpiony nowym. Nie wiedziałam, kim
jest kobieta, która została przedstawiona w podobnych okolicznościach, co ja
chwilę wcześniej. Trzymała niemowlę i karmiła je. Jedyne, co byłam w stanie
zauważyć, to niebieskie włosy na czubku jego głowy. Znów nowa wizja. Miasto.
Duże, zniszczone miasto, nad którym na krwawo czerwonym niebie, wisiał księżyc
w pełni. Ziemia była jałowa, szyby w budynkach powybijane. Dopiero po dłuższej
chwili rozpoznałam Tokio. Ale nie zniszczenia przykuły moją uwagę, a coś
zupełnie innego. Z naprzeciwka widziałam armię. Dużą armię ludzi. A może
szamanów? Najciekawszym elementem była kobieta, która nią przewodziła, a obok
której stał mój nowy duch stróż. W pierwszej chwili pomyślałam więc, że to ja,
ale wyglądała zupełnie inaczej. Nim jednak zdążyłam się przyjrzeć jej twarzy,
obraz rozpłynął się, a ja znów stałam w lesie.
Death wpatrywała się we mnie, nie wiedząc najwyraźniej, co przed chwilą
miało miejsce. Ja z kolei padłam na kolana, nie mogąc utrzymać się na nogach.
Czułam się zmęczona jak po długim biegu, oddychałam szybko i czułam, jak pot
spływa mi po twarzy. Miałam wrażenie, że nagle dostałam wysokiej gorączki.
Zrobiło mi się też niesamowicie niedobrze, a świat na chwilę zawirował.
- Leć… - sapnęłam do swojego ducha. Zrozumiała od razu, że ma kogoś
sprowadzić.
Podczas gdy ona zniknęła, ja
położyłam się i skuliłam na śniegu. Wciąż byłam przytomna, ale nie pamiętam ile
czasu czekałam, ani też kto mnie podniósł. Wiem za to, że zostałam ułożona na
łóżku w namiocie Hao. Na czole Kaise położył mi kompres. Słyszałam jak mówią do
mnie, pytają mnie o coś, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć.
- Jest rozpalona, ledwo mogę ją dotknąć – usłyszałam cichy głos
granatowowłosego.
- Jesteś medykiem, zrób coś! – krzyknął na niego brązowowłosy, po czym
zamaszystym krokiem opuścił namiot.
- Mądry się odezwał… Jakbym mógł, to bym przecież zrobił… - westchnął,
patrząc na mnie. Oczy co chwila same mi się zamykały, ale również starałam się
skupić wzrok na jego twarzy. Jęknęłam cicho, gdy próbowałam się do niego
odezwać. – Cii… Wszystko będzie dobrze – powiedział spokojnie, ściągając z
mojego czoła kompres i kładąc nowy. – Śpij.
Nie musiał mnie namawiać do tego, bym zasnęła. Czułam się po prostu
poważnie chora. Jak jeszcze nigdy w całym moim życiu. Powieki ciążyły mi, jakby
były z ołowiu. Nie mogłam nic powiedzieć, ani nawet się ruszać. I co chwila
przeszywał mnie niewyobrażalny ból. Szczerze mówiąc nie sądziłam nigdy, że
będzie kiedyś tak bardzo pragnęła śmierci, ale gdybym miała wybierać między
nią, a tym, co się ze mną teraz działo, nie zawahałabym się ani na chwilę.
Kilka sekund później już odpływałam, czując jedynie, jak po raz kolejny
zmieniany jest okład na moim czole. A śnił mi się okropny koszmar o tym, że po
przebudzeniu to wszystko nadal będzie trwało i powoli mnie wykończy…
Boże, co za melodramat.
OdpowiedzUsuńZ tym śpi, ten wyzywa ją od dziwek. A potem się całują. Dobra jakoś to przeżyje. Mam nadzieję, że Karmen będzie z Hao.
Co do rozdziału to mimo wcześniej wspomnianego melodramatu spodobał mi się. W sumie nie będę się tego czepiał, ponieważ dziewczyna może mieć problemy z wyborem partnera. Coś mi się zdaje, że Karmen jest demonem albo siostrą Iron Maiden Jeanne. Wiesz po tych czerwonych oczach ^^
Zmieniasz wystrój bloga? W sumie się nie dziwie, ponieważ blogspot daje więcej możliwości. Tak na początek mogłabyś dodać gadżet "Obserwatorzy". Czekam na nn.
Pozdrawiam ;*
PS: Zapraszam też do mnie na opowiadanie SK -> swiat-miedzy-swiatami.blogspot.com