„W końcu jestem tylko człowiekiem…”
Minął już
tydzień od kiedy ja i Hao zostaliśmy zaatakowani. Już więcej nie poszliśmy w
tamto magiczne miejsce. Trenowałam na tej samej polanie, co inni jego szamani,
jednak o innych porach dnia. Moje kontakty z ludźmi ograniczone były do
minimum. Jedynie Opacho odwiedzał mnie codziennie. Czasem zdarzało nam się też
siedzieć w trójkę, ale zwykle Murzynek był moim „opiekunem”, kiedy jego mistrz
akurat nie mógł ze mną być. Początkowo miałam też wątpliwą przyjemność
widywania się z Kaise, który przychodził oczyszczać moją ranę na policzku i
zmieniać na nim opatrunek. Jednak podczas tej czynności nie patrzył mi nawet w
oczy. Do tego nie odzywał się ani słowem. Taka diametralna zmiana jego
zachowania była naprawdę dziwna i z całą pewnością miała jakąś przyczynę. W
zasadzie korciło mnie, żeby o coś go zapytać, ale jednak tego nie zrobiłam. Z
resztą i tak nie miałam pewności, czy w ogóle mi odpowie…
Ten dzień zaczął
się tak, jak zwykle. Kiedy wstałam, cała reszta była już na swoim treningu,
więc mogłam spokojnie zjeść śniadanie. Po kilku godzinach przyszedł po mnie
Asakura. A w tej chwili kończyłam właśnie ostatnie okrążenie wokół jeziora.
Przysiadłam przy jego brzegu, choć deszcz nie ustawał już od dawna i ziemia
była rozmoczona. Szczerze mówiąc nie przejmowałam się tym zbytnio. Nie musiałam
się martwić o brudne ubrania, bo za każdym razem znikały na jeden dzień i
wracały do mnie czyste.
Zerknęłam na
brązowowłosego, który stał pod drzewem niedaleko. Zawsze obserwował mnie z tego
samego miejsca i chyba był zadowolony z moich postępów. Tak samo jak ja. Niemal
wróciłam do swojej poprzedniej sprawności. To była teraz naprawdę kwestia dni.
Odwróciłam głowę i przeczesałam palcami mokre włosy, wzdychając. Na co mi
wyćwiczone ciało, kiedy wciąż nie mam kontaktu z moim duchem? Nadal nie
wiedziałam, gdzie też się ona podziewa i dlaczego do mnie nie przychodzi.
Przymknęłam oczy. Ostatnio nienawidziłam momentów, w których miałam chwilę na
myślenie. Na raz pojawiało się w mojej głowie tyle różnych rzeczy, że często
bolała mnie od tego. Jak nie Matira i Perlin, to mój wujek razem ze wszystkimi
zagadkami z nim związanymi, a jeśli nie on, to sprawa ostatniego ataku. Działo
się wokół mnie tyle rzeczy, których nie rozumiałam, że czułam się jak ślepiec
błądzący po omacku. Straciłam nagle swój cel, który poniekąd został mi
narzucony i nie wiedziałam już co jest czym, ani kto jest kim. Traciłam grunt
pod nogami…
Poczułam dłoń na
swoim ramieniu, więc odwróciłam wzrok na jej właściciela. Patrzył na mnie
chwilę tak, jakby chciał odczytać moje myśli. Blokowałam je jednak skutecznie,
więc nie mógł tego zrobić. W końcu dał za wygraną.
- Chodźmy już.
Pada coraz mocniej – powiedział spokojnie. Pomógł mi nawet wstać z ziemi, a
później ruszył przodem.
Ostatnio
wydawało mi się, że jest dla mnie milszy. Mimo tego, że nadal mu docinałam, nie
dostawałam w twarz. Nie miałam pojęcia, co wpłynęło na jego zachowanie. Aż tak
przejął się tym atakiem? A może chodziło o coś innego? Kolejne pytania, zero
odpowiedzi. Westchnęłam ponownie, chyba nieco za głośno, bo zwróciło to jego
uwagę. Zerknął na mnie przez ramię, zatrzymując się. Prychnęłam jedynie cicho i
wyprzedziłam go. Jeszcze tego by brakowało, żebym zaczęła dzielić się z nim
moimi wątpliwościami.
Kiedy weszliśmy
do obozu, jak zwykle patrzyło na mnie parę osób. Nadal cieszyłam się tutaj
popularnością w złym tego słowa znaczeniu. Gdybym mogła czytać w myślach,
pewnie usłyszałabym ich mordercze zapędy względem mojej osoby. Jedynym powodem,
dla którego trzymali się ode mnie z daleka, był oczywiście czarnooki. Nie
opuszczał ostatnimi czasy tego miejsca nawet na parę godzin. Ciągle tutaj był –
większość dnia razem ze mną. I w zasadzie pomagało mi to tak samo, jak
szkodziło. Dlaczego? Cóż, wiele szamanek znajdujących się tu było
zafascynowanych tym chłopakiem. A fakt, że miałam go praktycznie całego dla
siebie, naprawdę rodził w nich czystą nienawiść. I nie było ważne, czy
korzystam z jego towarzystwa, czy nie. Liczyło się to, że z nim przebywam.
Razem weszliśmy
do mojego namiotu, gdzie usiadłam na swoim posłaniu. Spojrzałam na niego krótko
i chwyciłam w dłonie moją jedyną rozrywkę tutaj – książkę. Przyniósł mi ją
Opacho, żebym zabijała jakoś czas. Zauważył, że nie jestem zbyt rozmowna, więc
uznał, że to dobry pomysł. I nie pomylił się. Nie zdążyłam jednak przeczytać
nawet dwóch zdań, kiedy Hao mi przerwał.
- Myślę, że
jesteś gotowa na nowego ducha – powiedział ni z gruszki, ni z pietruszki.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Nowego? –
zapytałam, marszcząc brwi.
- Tak.
Silniejszego - mruknął.
- Nie pomyślałeś
może, że nie chcę mieć nowego ducha? Wyobraź sobie, że dla mnie to nie tylko
broń, z którą nie trzeba mieć żadnej więzi – warknęłam, zatrzaskując książkę.
- Jeśli tak ci
zależy na więzi, możesz ją zbudować.
- Jesteś głupi
jeśli sądzisz, że silny duch zastąpi mi Matirę, z którą współpracowałam od lat.
Zanim będę walczyła razem z nim tak, jak walczyłam z nią, minie sporo czasu!
- Minie mniej
czasu, niż ci się wydaje…
- Nie pieprz! Z
resztą co niby zrobiłeś Matirze? Gdzie ona się podziała?!
- Odesłałem ją.
Te dwa słowa wprawiły
mnie początkowo w osłupienie. Oznaczało to dokładnie tyle, że jest w zaświatach
i już do mnie nie wróci. Chyba, że jakieś medium specjalnie ją dla mnie
przywoła, a akurat żadnego nie miałam pod ręką. Z każdą kolejną sekundą
wzbierała we mnie złość, aż w końcu nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie ze
swojego miejsca i z całą siłą, jaką mogłam z siebie wykrzesać, uderzyłam
chłopaka z pięści w twarz. Zachwiał się na nogach, ale w ostateczności się nie
przewrócił. Zamachnęłam się więc drugi raz, ale zdążył chwycić moją rękę.
Pociągnął mnie za nią tak, że przylgnęłam do niego całym ciałem. Spojrzał mi w
oczy z taką samą złością, z jaką ja w tej chwili patrzyłam na niego. Mój oddech
stał się nierówny od emocji, które we mnie wezbrały. W oczach mimowolnie pojawiły
się łzy wściekłości.
- Nigdy więcej
tego nie rób… - usłyszałam jego syknięcie.
Jego władczość w
tej chwili wkurzała mnie bardziej niż zwykle. Nic więc dziwnego, że moje kolano
automatycznie poszło do góry, trafiając go w czuły punkt. Zgiął się w pół i
puścił mnie, co wykorzystałam od razu, uderzając go ponownie pięścią. Pod jej
naciskiem wyszedł z namiotu, a ja ruszyłam za nim. Od razu zwróciliśmy uwagę
wszystkich, którzy stali na zewnątrz. Była to raczej niewielka widownia, bo
przecież lało. Nim zdecydowałam się na kolejny cios, brązowowłosy już się
otrząsnął. Oboje niemal emanowaliśmy złością. Za jego plecami pojawił się Duch
Ognia, ale w obecnej sytuacji nie przejęłam się tym. Nawet jeśli spali mnie
teraz żywcem, warto było mu przywalić. Tak jak się spodziewałam, czerwony
potwór chwycił mnie w swoje szpony i ścisnął boleśnie.
- Albo jesteś
głupia, albo nie zależy ci na swoim życiu – warknął do mnie Asakura.
- Gdybym miała
ducha, już dawno… - przerwałam, bo potwór ścisnął mnie mocniej i nie mogłam złapać
tchu.
- W takiej
sytuacji wciąż masz odwagę pyskować?
Nie byłam w
stanie odpowiedzieć. Kątem oka zauważyłam, że ludzie powychodzili ze swoich
namiotów, żeby popatrzeć. Ich gęby wykrzywiały się w paskudnych uśmiechach
satysfakcji. Jęknęłam cicho z bólu, gdy jedno z moich żeber pękło z cichym
trzaskiem. Tak dawno nikt mnie tu nie torturował, że chyba trzeba to było mocno
nadrobić paroma złamaniami…
- Takiej…
gnidzie… zawsze… - wysapałam z trudem. Chwilę później krzyknęłam głośno, gdy
kolejne dwa żebra trzasnęły.
- Mistrzu!
Mistrzu, proszę! – usłyszałam cienki głos. Opacho podbiegł do mężczyzny i
patrzył na niego błagalnie, chcąc uprosić wypuszczenie mnie. Kolejny dźwięk
złamania, tym razem w ręce. – Mistrzu! Mistrzu!
Ból był nie do
zniesienia, więc po prostu zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć. Kiedy
się obudziłam, leżałam u siebie cała w bandażach. Wszystko bolało mnie na tyle,
żebym nawet nie miała ochoty się ruszać. Ledwo otworzyłam oczy, żeby się
rozejrzeć. Obok mnie siedział Kaise. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że już nie
śpię.
- Jak się
czujesz? – zapytał cicho, przyglądając mi się uważnie. Głupie pytanie…
- Długo już tu
leżę? – mruknęłam zachrypniętym głosem.
- Będzie jakieś…
dwanaście dni – stwierdził, po chwili zastanowienia. Świetnie, znów leżałam
przez tak długi okres czasu. Chciałam usiąść, ale jedynie syknęłam i opadłam
znów na posłanie. – Spokojnie. Masz pęknięte cztery żebra i złamaną kość
promieniową ręki. Do pełni zdrowia wrócisz dopiero za dwa tygodnie z hakiem.
- I mam tu tak
leżeć jeszcze tyle czasu? – warknęłam cicho. Zaśmiał się.
- Nawet taka
poobijana nadal masz charakterek… - powiedział rozbawiony. – Ale nie. Możesz
wstać nawet dzisiaj, ale nie bez pomocy. Musisz chodzić z asystą i nie za dużo.
Wtedy szybciej wrócisz do zdrowia.
- Co z ciebie za
medyk, skoro nie umiesz mnie poskładać od razu? – prychnęłam. Ponownie się
zaśmiał. Chwilę później usiadłam z jego pomocą. Bolało mnie jak cholera. Ten
dupek, Hao, jeszcze mi za to zapłaci. Po prostu go zabiję. Nie wiem jeszcze
jak, ale na pewno to zrobię. Moje mordercze myśli przerwał medyk.
- Dla
pocieszenia powiem ci, że nieźle urządziłaś Mistrza. Miał pięknego siniaka
przez cały tydzień. Nie wspominając o tym, jak wyglądał jego…
- Kaise. –
Dźwięk tego głosu sprawił, że przez moje ciało przeszły ciarki. Spojrzałam
nienawistnie na człowieka stojącego w wejściu. Był to oczywiście czarnooki. –
Zostaw nas na chwilę samych – zwrócił się do ciemnowłosego. Chwilę patrzyli na
siebie w milczeniu, ale w końcu rozkaz został wykonany. Zostałam sama z tym
sadystycznym szamanem.
Usiadł obok
mnie, ale nawet nie chciałam na niego patrzeć. Minęło dobrych parę minut, kiedy
poczułam jego dłoń na policzku. Była to jedna z niewielu części mojego ciała,
która nie bolała. Pogładził mnie, zjechał palcami do mojej brody i delikatnie
odwrócił twarz w swoją stronę. Gdyby tylko spojrzenie mogło zabić, leżałby już
martwy. Tymczasem zmarszczył jedynie brwi i westchnął.
- Sama się o to
prosiłaś… - stwierdził przyciszonym głosem.
- I chcesz mi
wmówić, że wcale nie sprawia ci to przyjemności? Dobre sobie… Po prostu
szukałeś pretekstu, żeby znowu połechtać swoje ego. Atakować bezbronnego
duchem, zamiast walczyć fair wydaje się być bardzo w twoim stylu – wyrzuciłam z
siebie. Zacisnął jedynie szczękę i długo się nie odzywał.
- Znów to robisz
– warknął w końcu.
- Nie moja wina,
że bardzo nie lubisz być krytykowany. Wystarczy słowo o tobie źle powiedzieć i
choćby nawet było prawdziwe, to cię to złości. Wiesz, jak to się nazywa?
SŁABOŚĆ – powiedziałam.
Widziałam kątem
oka, jak zaciska drugą dłoń w pięść i już myślałam, że mnie uderzy, ale
powstrzymał się. Przymknął na chwilę powieki. Wyraźnie nie miał do mnie
cierpliwości i jeśli chciałam wyjść z tego żywa, była najwyższa pora, żeby się
przymknąć. Nabrałam więc wody w usta i czekałam, aż on coś powie.
- Naprawdę
trudno jest cię oswoić… - mruknął, tym razem spokojnie. – Cały czas zachowujesz
się jak zwierze w klatce i atakujesz nawet rękę, która cię karmi…
- Gdybyś mnie w
tej klatce nie zamknął, nie musiałbyś mnie karmić – warknęłam od razu.
Uśmiechnął się jedynie lekko. Znów położył dłoń na moim policzku i pogładził
go.
- Chodź. Zabiorę
cię na zewnątrz – powiedział w końcu, wstając i wyciągając po mnie ręce.
Nie miałam
najmniejszej ochoty z nim iść, ale w ostateczności zgodziłam się, by pomógł mi
się podnieść. Wydawałam z siebie serię dźwięków świadczących o bólu, ale i tak
ograniczałam je do minimum. Idąc z nim pod rękę wyszłam powoli przed namiot.
Bez słowa dołączył do nas Kaise, przytrzymując mnie z drugiej strony. Przeszliśmy
się tylko trochę – ilość kroków, które zrobiłam, mogłabym zliczyć na palcach
obu rąk. A mimo tego, kiedy powoli układałam się na posłaniu, czułam się
zmęczona jak po długim biegu.
Kolejne dni
wcale nie były lepsze. Wychodziłam codziennie razem z tymi dwoma mężczyznami i
robiłam postępy, ale nadal nie było to coś, co by mnie zadowalało. Pierwszy raz
byłam tak poważnie uszkodzona i czułam się jeszcze bardziej bezbronna niż
zwykle. Do tego byłam skazana na tę dwójkę – osoby, których nienawidziłam
najbardziej z całej tej zgrai. No, może honorowe miejsce razem z nimi zajęła by
jeszcze Caroline, ale ostatnio na szczęście nie dawała mi się we znaki.
Dopiero po
okresie półtora tygodnia, kiedy spadły pierwsze śniegi, byłam w stanie chodzić
samodzielnie. Nadal jednak asystował mi Hao, robiąc sobie ze mną krótkie
spacery. Zwykle milczeliśmy, a kiedy już on rozpoczynał rozmowę, dość szybko
kończyłam ją jakąś złośliwością, po której on po prostu nie chciał nic więcej
mówić. Najwidoczniej naprawdę nie sprawiało mu przyjemności znęcanie się nade
mną i wolał, żebym go nie prowokowała.
Wszystkie
złamania i pęknięcia zagoiły się w sumie dopiero po ponad miesiącu od tego
pamiętnego incydentu. Był już początek grudnia. Dopiero wtedy byłam w stanie
biegać i wykonywać wszystkie ćwiczenia. Problemem było jednak to, że ponownie
straciłam sprawność. Jeśli miałam ją tak tracić i odzyskiwać na zmianę, to
naprawdę nie miało większego sensu. Byłam w tym obozie ponad dwa miesiące i nic
dobrego z tego nie wynikało. Brązowowłosy też nie miał ze mnie żadnych korzyści
i naprawdę nie wiedziałam, na kiego grzyba mnie tu trzyma.
Tego dnia, kiedy
się obudziłam, siedział już przy mnie i przyglądał mi się. Spojrzałam na niego
jedynie chłodno i usiadłam, przeciągając się. Chciałam się ubrać, ale od razu
zauważyłam, że wszystkie moje rzeczy zniknęły z namiotu.
- Co jest grane?
– mruknęłam niespokojnie.
- Przenosimy się
w bardziej osłonięte miejsce. Jest już zbyt zimno, żeby obóz był na tak
otwartej przestrzeni – stwierdził chłopak. – Kiedy zwiniemy twój namiot,
przeniesiemy się do reszty.
Po tych słowach
wstał i wyszedł. Warknęłam jedynie cicho i naciągnęłam na siebie kurtkę. Nie
była moja, należała do jednej z obozowiczek i zapewne została jej odebrana
wbrew jej woli. W każdym razie kiedy już ją narzuciłam, również wyszłam. Nie
zdążyłam nawet palcem kiwnąć, kiedy namiot został złożony przez mojego
towarzysza. Wyciągnął do mnie rękę, żebym stanęła blisko niego. Niechętnie i
ociągając się, ale w końcu to zrobiłam. Objął mnie luźno w pasie i chwilę później
staliśmy już w zupełnie innym miejscu, gdzie szamani rozbijali od nowa swoje
namioty. Mój został postawiony tak szybko, jak został zwinięty. Nie musiałam
nic robić, jak tylko wejść do środka i grzać się. Niestety nie było mi to dane.
- Chodź. – Zaraz
po tym krótkim poleceniu Asakura ruszył przed siebie. Wzdychając ciężko
ruszyłam za nim. Brnęliśmy w śniegu po kostki i coraz bardziej oddalaliśmy się
od reszty. Zwykle nie kończyło się to dla mnie dobrze, więc po parunastu
minutach zatrzymałam się.
- Gdzie mnie
znów prowadzisz?! – krzyknęłam za nim, kiedy nie zatrzymał się. Odwrócił się w
moją stronę.
- W porządku.
Tutaj też jest dobrze – odpowiedział, zbliżając się do mnie.
- Po co mnie tu
przyprowadziłeś? – mruknęłam, mrużąc oczy.
- Zdecydowałem
się dać ci nowego ducha mimo, że go nie chcesz – stwierdził i nim zdążyłam się
odezwać, za jego plecami pojawiła się białowłosa kobieta. Była ubrana w
zdobiony, czarny strój, a w dłoni trzymała równie czarne ostrze o jasnej
poświacie. Wyglądała, jakby za życia była księżniczką, ale też wojowniczką. –
To Death. Jeden z piętnastu najsilniejszych duchów. Teraz jesteś słaba, ale
kiedy poprawisz znów swoją sprawność, będziesz mogła w pełni korzystać z jej
umiejętności – wyjaśnił mi pokrótce.
Nie odezwałam
się. Naprawdę, duch był wspaniały. Ale nic nie mogło mi zastąpić Matiry.
Zacisnęłam szczękę i spuściłam głowę.
Odwróciłam się na pięcie i po prostu ruszyłam w drogę powrotną. Nie
poszedł za mną, ale za to białowłosa tak. Leciała bezgłośnie obok mnie i
dałabym sobie rękę uciąć, że przypatrywała mi się uważnie. Zatrzymałam się
gwałtownie. Ona też to zrobiła.
- Czego? –
warknęłam.
- Jestem twoim
duchem. To chyba normalne, że ci towarzyszę?
- Jak sobie
chcesz… - mruknęłam jedynie. Tego jeszcze brakowało, żebym zaczęła się kłócić z
umarłym. Weszłam zamaszyście do swojego namiotu i usiadłam twardo na posłaniu.
Miałam ochotę rozszarpać wszystko na strzępy. Ten cholerny dupek w ogóle nie
liczył się z moim zdaniem! Nie, wróć. On się z niczyim zdaniem nie liczył.
Prychnęłam pod nosem. Brakuje mu kogoś, kto by mu nakopał. Naprawdę…
- Ze mną
będziesz tu bezpieczna – odezwała się po dłuższej chwili Death.
Spojrzałam na
nią chłodno. Tak, to był chyba jedyny plus tego wszystkiego. Jednak prawda była
taka, że ze swoją starą towarzyszką byłabym nie mniej bezpieczna. Może nawet
bardziej. Przecież znałyśmy się na wylot, czytałyśmy sobie wzajemnie w myślach.
Była między nami więź, której długo nie zbuduję z nowym stróżem, jeśli w ogóle
do tego dojdzie. Westchnęłam jedynie, postanawiając przemilczeć to wszystko, co
krążyło mi po głowie. Minęło coś koło godziny, nim do mojego namiotu ponownie
ktoś wszedł. Był to Kaise. Można powiedzieć, że ostatnio nawet uspokoiły się
moje mordercze zapędy względem jego osoby. Zajmował się mną przez cały ten czas,
kiedy leżałam połamana. Oczywiście był to jego obowiązek, ale mimo wszystko
wydawał się sympatyczny. Przestał nawet stosować te swoje głupie gierki.
Spojrzał na ducha wiszącego w powietrzu obok mnie. Uniósł jedną brew.
- Widzę, że
Mistrz ci coś sprezentował… - powiedział spokojnie.
- Wcale jej nie
chcę. Wolałabym odzyskać Matirę – warknęłam w odpowiedzi. – On chyba od zawsze
był takim dupkiem, bo taką wprawę mógł osiągnąć tylko poprzez lata praktyki…
Usłyszałam ciche
parsknięcie śmiechu, które jednak zostało w miarę szybko opanowane. Spojrzałam
na mężczyznę i westchnęłam. Zamknęłam na chwilę oczy, a kiedy ponownie je
otworzyłam, jego twarz znajdowała się tuż przede mną. Zmrużyłam powieki. Był
zdecydowanie zbyt blisko i wyglądało na to, że teraz, kiedy jestem już zdrowa,
znów zamierza się bawić. Nie mniej pozwoliłam mu na pogładzenie mojego
policzka. Uśmiechnął się lekko, kiedy nie odsunęłam się, ani nie odtrąciłam
jego dłoni.
- Znów zaczynasz
tę swoją dziwną grę? – zapytałam cicho. Jego mina zdecydowanie zmizerniała.
Ściągnął brwi.
- Grę? Nigdy
żadnej nie prowadziłem – stwierdził. Prychnęłam jedynie w odpowiedzi.
- Dobre sobie.
Od początku tylko mnie macasz i całujesz. Znajdź sobie w końcu inną ofiarę. A
może robisz tak z każdą?
- Tłumaczysz
sobie wszystko po swojemu, zamiast zapytać. To głupie, wiesz?
- Och, znalazł
się ten, który może mi tłumaczyć, co jest głupie, a co nie! Proszę cię. Twoim
zdaniem całowanie się z byle kim jest mądre, tak?
- A kto
powiedział, że jesteś byle kim?
- Nie wmówisz
mi, że tego dnia, kiedy się poznaliśmy, byłam dla ciebie kimś.
- Racja. –
Uśmiechnął się. – Wtedy byłaś „byle kim”. Ale trochę już się znamy. Dużo się
zmieniło…
- Naprawdę? Bo
ja czuję, jakbym cały czas stała w miejscu. Nic się nie zmieniło, prócz pory
roku. Nie jestem ani trochę bliższa wygranej w Turnieju Szamanów, można nawet
powiedzieć, że zrobiłam kilka kroków w tył.
- Więc jednak
coś się zmieniło. Czy na lepsze, czy na gorsze, to już zależy od punktu
patrzenia.
Zamilkłam,
wpatrując się w jego oczy. Tak, racja… Wiele się zmieniło – w moim przypadku
zdecydowanie na gorsze. I było mi z tym źle. Ciężko. A najgorsze w tym
wszystkim było to, że byłam zupełnie bezsilna. Nie mogłam zrobić nic, żeby
poprawić swoją sytuację. Bo jaka była pewność, że jak znów odzyskam sprawność,
to coś znowu się nie wydarzy? Mogę wracać do punktu wyjścia wciąż i wciąż, a to
nie będzie miało najmniejszego sensu. Żałowałam już wielokrotnie, że nie ma
tutaj nikogo, kto by mnie wsparł. Na przykład Mortiego albo wujka. Nawet Yoh
byłby zapewne przydatny z tym swoim wiecznym optymizmem.
Po dłuższym
namyśle zrobiłam coś, czego w normalnych okolicznościach nigdy bym nie
spróbowała. Po prostu zbliżyłam się do ciemnowłosego jeszcze bardziej i
przytuliłam się do niego delikatnie, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
Zdrętwiał na moment, więc domyśliłam się, że zwyczajnie zdziwiłam go swoim
zachowaniem, ale w ostateczności objął mnie ramionami. Pozwoliłam sobie zamknąć
oczy i po prostu chłonęłam jego bliskość. Czasem nawet ktoś taki jak ja jej
potrzebował. W końcu jestem tylko człowiekiem…
Kiedy się od
niego odsunęłam, od razu spojrzałam mu w twarz. Wyglądał, jakby naprawdę nie
wiedział, co mi w głowie siedzi. W zasadzie sama już nie wiedziałam. Wokół mnie
działo się tyle różnych rzeczy, które miały na tyle spory wpływ na moje życie,
że naprawdę się już zgubiłam. We wszystkim. W rzeczywistości nie miałam już
pojęcia, kim tak naprawdę jestem. Wszystko stało pod znakiem zapytania – moja
teraźniejszość, przyszłość, a nawet przeszłość. Przetarłam twarz dłonią i
westchnęłam ciężko.
- Odpocznij… -
powiedział cicho Kaise. Pochylił się jeszcze, żeby pocałować mnie w czubek
głowy i tyle go widziałam. Death już dawno gdzieś się ulotniła. Właściwie nawet
tego nie zauważyłam. Zostałam więc w namiocie sama. Położyłam się na posłaniu i
przykryłam szczelnie. Czułam się tak zmęczona psychicznie… Chciałam choć na
chwilę móc uciec od tego wszystkiego. Od dręczących mnie pytań, ludzi, którzy
mnie męczą. I przede wszystkim jak najdalej od tego miejsca. Nie wiem, kiedy
odpłynęłam, ale sen wcale nie przyniósł oczekiwanego odpoczynku.
Obudził mnie
głośny huk gdzieś w pobliżu namiotu. Usiadłam gwałtownie i w milczeniu
nasłuchiwałam. Dopiero, kiedy usłyszałam po raz drugi ten sam dźwięk, wybiegłam
na zewnątrz i zaczęłam się rozglądać. Szamani wokół biegali jak szaleni, nie
zwracając na mnie uwagi. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, więc po prostu
ruszyłam w kierunku dymu unoszącego się gdzieś z lasu. Obok mnie pojawił się
duch.
- To nie jest
dobry pomysł – powiedziała kobieta, patrząc na mnie.
- Pozwól, że
sama to ocenię – mruknęłam jedynie. Nie odezwała się więcej, ale towarzyszyła
mi nadal.
Dobiegłam po
chwili na miejsce. Moim oczom ukazała się scena walki. Hao z kilkoma szamanami
przeciw Yoh i jego przyjaciołom. Omiotłam ich wszystkich spojrzeniem. Komuś już
się oberwało od Ducha Ognia, ale nie znałam tego chłopaka. Kolejny właśnie
dostał z czerwonej łapy i uderzył plecami o drzewo. Starałam się trzeźwo
myśleć, ale było to dość trudne. W końcu jednak westchnęłam ciężko.
- Będę cię potrzebowała
– stwierdziłam, zwracając się do białowłosej.
Wybiegłam
bardziej do przodu, stając niemalże pomiędzy brązowowłosymi. Kiedy tak na nich
spojrzałam, dostrzegłam miażdżące podobieństwo, które wcześniej jakoś nie
rzuciło mi się w oczy, ale nie miałam teraz czasu się nad tym dłużej
zastanawiać. Chwyciłam wystający spod śniegu kijek. Musiało mi to wystarczyć,
bo nie miałam żadnej broni – sztylety zostały w namiocie. Szybko wprowadziłam
swojego nowego ducha do kawałka drewna. Zapewne zasługą Death, zamienił się on
w ten sam miecz, który zwykle ze sobą miała. Dodatkowo był nieco większy. Bez
zastanowienia ruszyłam więc na czerwonego potwora i zamachnęłam się silnie.
Siła zderzenia odrzuciła mnie do tyłu, ale udało mi się utrzymać na nogach.
- Cholera… - warknęłam.
Chyba dopiero
teraz zauważyli mnie walczący mężczyźni. Spojrzeli na mnie i od razu
zauważyłam, że sięga po mnie Duch Ognia. Zamachnęłam się znów, kiedy jego łapa
była już blisko. Udało mi się odciąć mu palce, ale szybko odrosły. Dało mi to
jednak możliwość ucieczki w stronę Yoh. Stanęłam obok niego. Uśmiechnął się
lekko. Wyglądał, jakby mój widok go uspokoił. Może myślał, że nie żyję?
- Co tu
robicie?! – krzyknęłam do niego, robiąc unik.
- Kolejny etap
Turnieju już się zaczął. Przy okazji udało nam się ciebie odnaleźć. Więc
wpadliśmy, żeby cię odbić.
- I jaki jest
plan?
- Plan? Nie mamy
planu!
- NIE MACIE
PLANU?! – wrzasnęłam. Przez chwilę miałam spokój, bo na Hao ruszył jakiś
fioletowowłosy. – Co to ma niby znaczyć?! – uspokoiłam się nieco, ale nadal
byłam podenerwowana. Akcja ratownicza bez żadnego planu była z góry skazana na
niepowodzenie.
- Po prostu! Nie
mamy i już!
Miałam ochotę zrobić mu niewysłowioną krzywdę, kiedy mówił o
tym tak lekko. Ale ważniejsze było, żeby bronić się przed drugim Asakurą.
Niestety szybko okazało się, że moje domysły były słuszne. Już sam właściciel
tego obozu nieźle dawał sobie radę z moją grupą wybawców. A po kilku minutach
walki dołączyło do jeszcze więcej uczniów. W chwili nieuwagi, chcąc bronić
Mortiego, którego jakiś geniusz tutaj przyprowadził, dostałam się w ręce
czerwonego potwora. A oni musieli uciekać. Sama kazałam im to zrobić. W takim
stanie i tak już by nie wygrali. Grzecznie będąc w uścisku, poczułam, że robię
się senna. Chwilę później straciłam przytomność…
Akcja ratunkowa coś nie wyszła. Bywa ^^ Hao, panuj nad sobą człowieku! Jak tak dalej będą nim targać emocje to przypadkowo podpali Karmen, albo cały obóz. Dobra, to dość czarny scenariusz z paleniem. No, ale nie zmieniajmy faktu, że jak Hao nie zacznie nad sobą panować to będzie źle. [Tsa... A Karmen to może mnie obrażać - Hao.] Wcale tak nie twierdzę. Karmen i Hao powinni pójść na kompromis, zastosować empatię, czy coś w tym stylu. Czekam na next. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale już na samą myśl o łamiących się żebrach robi mi się niedobrze. Zdecydowanie nie nadaje się na lekarza czy chirurga. Co ten hao sobie myśli?! Naprawdę mnie zdenerwował. Z tą całą akcją i zamianą ducha. Ja też bym mu przywaliła. I także w „to” miejsce. Rozdział, jak zauważyłam, był dłuższy niż zwykle, ale muszę powiedzieć, że przeczytałam go jeszcze szybciej niż poprzednie. Teraz zostaje już tylko kwestia czy Yoh i reszcie uda się wyrwać Karmen. Jak dla mnie fajnie było czytać o sprzeczkach jej i Hao, ale chyba czas na coś nowego.
OdpowiedzUsuńCzytam twojego bloga od jakiegoś czasu i w końcu doszłam do najnowszego rozdziału! Powiem ci szczerze, że piszesz świetnie. Mam nadzieję, że piszesz jakąś książkę, albo chociaż masz zamiar, bo uwierz, że cokolwiek, co wydasz, z całą pewnością będzie się sprzedawać. Oczywiście jeszcze trochę drogi przed tobą, bo zawsze jest coś, czego można się jeszcze nauczyć, ale ja tam kupuję cię w całości.Co do opowiadania – podoba mi się twardość Karmen. Właściwie mało jest takich bohaterek w dzisiejszych książkach (wiem, że to opowiadanie jest na podstawie anime, które z resztą oglądałam, ale to nieistotne). W ogóle niewiele książek ma kobiece bohaterki. Na palcach jednej ręki mogę wymienić, a 90% z nich jest z całą pewnością miękka.Jednakże zgodzę się z osobą powyżej, że czytanie kłótni bohaterki jest fajne, ale chciałabym czegoś nowego. Jakiejś zmiany sytuacji. Rozumiem, że nie możesz tak gwałtownie przechodzić z tematu do tematu, ale już trochę Karmen siedzi w tym obozie. Więc mogłoby się wydarzyć coś nowego, niż ciągłe omdlenia, ranienia, kłótnie i tym podobne sprawy.Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na nowy rozdział. Wierzę, że pojawi się niedługo, bo już jest nowy miesiąc. Dużo weny życzę!
OdpowiedzUsuń