28 grudnia 2012

Rozdział XI

Witam. Na początek chciałabym podziękować bardzo, za wypromowanie mojego bloga – Lien, jestem ci wdzięczna za pomoc, naprawdę. Chciałabym też gorąco przywitać nowych czytelników. Mam nadzieję, że nie opuścicie mnie zbyt szybko, bo to właśnie wasza obecność nakręca wenę i chęci. Dodatkowo chciałabym podać swój numer GG, na który możecie pisać z pytaniami, albo w celu rozmowy. Jeśli podacie mi wasze numery, będzie to również najwygodniejszy dla mnie sposób powiadamiania was o nowych rozdziałach. To tyle ode mnie. Pozdrawiam was ciepło i zapraszam do czytania.

********************************************************************

„Nie wiesz nawet połowy z tego, co ja o tobie wiem i nawet jednej czwartej tego, co wiedzieć powinnaś”




Na moje szczęście, choć brzmi to trochę niedorzecznie, kolejnego dnia Hao był już w obozie i to przez niego zostałam z samego rana obudzona. Słyszałam już, jak wchodzi do namiotu, ale nie poruszyłam się. Dopiero, kiedy kucnął przy mnie i pogładził mój policzek, otworzyłam oczy. Od razy odtrąciłam jego dłoń i zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. Miał średnio zadowoloną minę i w pierwszej chwili chciałam zapytać, co się stało, ale w ostateczności nie zrobiłam tego. Usiadłam za to i przeciągnęłam się leniwie.


- Dlaczego zawsze, jak mnie chwilę nie ma, na twoim ciele pojawiają się kolejne rany lub siniaki? – zapytał cicho i dość łagodnie, jak na niego. Spojrzałam na niego, mrużąc lekko powieki. To niby ja byłam powodem jego wyrazu twarzy? Cóż, mogłam tak myśleć, ale nie musiało to być prawdą. Nie mniej jego pytanie brzmiało trochę, jakby się o mnie martwił. Całkiem niezły z niego aktor. Odwróciłam głowę.


- Pewnie dlatego, że masz tutaj bandę sadystów – mruknęłam, wstając z łóżka. Sprawnie włożyłam na siebie spodnie i bluzę, po czym odwróciłam się w jego stronę. W zasadzie czekałam, aż wyjdzie z namiotu, żebym mogła iść za nim. On jednak patrzył się na mnie, jakby sam na coś czekał. – Idziemy, czy nie? – zapytałam po dłuższej chwili, nieco już zniecierpliwiona.


- Dziś pójdziemy ćwiczyć gdzieś indziej – stwierdził, przypatrując mi się. Uniosłam jedynie brew do góry, ale nie odezwałam się.


W końcu wyszedł na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę tego „innego miejsca”. Parokrotnie zbierałam się w sobie, żeby zapytać dokąd idziemy, ale nie chciałam okazywać zainteresowania. Miałam wrażenie, że idziemy znacznie dłużej, niż ostatnio i musiałam przyznać sama przed sobą, że wzbudzało to mój niepokój. A może planował w końcu coś mi zrobić? Przecież jakiś cel miał w sprowadzeniu mnie tutaj, a dotychczas mi go nie zdradził, a i oczekiwania wobec mnie miał minimalne. Cóż, mogłam tylko czekać, aż dojdziemy na miejsce.


W pewnym momencie brązowowłosy zatrzymał się dość gwałtownie, przez co niemal na niego wpadłam. Rozejrzałam się – byliśmy w samym środku lasu, wokół były tylko drzewa i jedna, całkiem spora jaskinia. I co niby mieliśmy tutaj robić? Skakać po gałęziach? Nic innego w zasadzie nie dało się tu robić – ledwo miałam miejsce, żeby machnąć ręką. Idealne miejsce, żeby na ten przykład mnie zabić, skoro nie miałam nawet możliwości bronienia się… Taka myśl przeszła mi przez głowę, ale szybko zniknęła, bo okazało się, że chłopak nie miał zamiaru zostać w buszu. Skierował się do wnętrza jaskini. Po chwili wahania ruszyłam za nim. Wciąż nie mogłam przestać się zastanawiać, dokąd on mnie niby prowadzi.


Nie zdążyłam zrobić nawet pięciu kroków, gdy zrobiło się zupełnie ciemno i nie widziałam czubka własnego nosa. Stopniowo zwalniałam kroku, aż w pewnym momencie się zatrzymałam. Nie miałam bladego pojęcia, czy nadal idę w linii prostej. Nie byłam nawet pewna, czy towarzyszący mnie szaman wciąż jest w pobliżu. Słyszałam tylko swój własny oddech i nie powiem, żeby mi się to podobało. Wstrzymałam oddech, kiedy ktoś mnie chwycił za rękę, ale Asakura odezwał się na dowód, że to tylko on. Trzymając mnie za dłoń, prowadził mnie głębiej w ciemność.


Sama nie wiedziałam, ile czasu już tak idziemy. Mogło to być kilka minut, ale równie dobrze parę godzin. Na szczęście zobaczyłam wreszcie jasne, małe światełko na końcu jaskini. A więc był to tunel. Słońce oślepiło mnie, kiedy tylko wyszliśmy na świeże powietrze, więc zmrużyłam oczy. Dłuższą chwilę zajęło mi ponowne przyzwyczajenie się do jasności. Rozejrzałam się uważnie wokół siebie. Byliśmy w miejscu otoczonym z jednej strony górami, a z drugiej gęstym lasem nie do przejścia. Wyglądało na to, że jedyną drogą do tego miejsca jest ten cholernie długi tunel. Ale muszę przyznać, że warto było iść tu taki kawał. Z gór do krystalicznie czystego, lazurowego jeziora, spadał przepiękny wodospad, przy którym widać było bardzo wyraźną tęczę. Słońce przyjemnie grzało, chociaż nim tutaj doszliśmy, było zakryte chmurami. Wydawało się, jakbyśmy przeszli do innego wymiaru, albo jakiejś bajki dla dzieci. Do raju.


- Chcę, żeby tak właśnie wyglądał świat, kiedy skończę z ludźmi – odezwał się szaman. Spojrzałam na niego uważnie, nie bardzo wiedząc, skąd mu się teraz wzięła chęć na takie rozmowy. Ja nie miałam na nie ochoty, dlatego nie odpowiedziałam na jego słowa.


- Wezmę się za ćwiczenia – mruknęłam jedynie, biorąc się za bieganie. Najpierw mały truchcik, a później się zobaczy. Skinął jedynie głową i przysiadł na jednym z kamieni koło jeziora, a ja ruszyłam przed siebie.


Nie poszło mi wcale tak dobrze, jak się spodziewałam. Wyglądało na to, że musiałam przypomnieć ciału jak się porządnie ruszać. W każdym razie w końcu zaprzestałam biegu i usiadłam na trawie, zmęczona. Mimo tego, że sapałam już jak stary pociąg, postanowiłam zrobić jeszcze parę  brzuszków. Naprawdę byłam zaskoczona, że tak szybko straciłam sprawność, ale jednocześnie wierzyłam, że równie szybko ją odzyskam. W końcu lata ćwiczeń nie pójdą chyba na marne przez parę dni leżenia? Po serii około dwustu brzuszków dałam sobie spokój. Teraz byłam już naprawdę zmęczona. Przekręciłam lekko głowę, żeby zerknąć na Hao. Niezmiennie siedział w tym samym miejscu z przymkniętymi oczami. Wyglądał niezwykle spokojnie, trochę jakby medytował. Może rzeczywiście to robił – nie umiałam tego ocenić.


Kiedy się tak na niego patrzyło, naprawdę trudno było uwierzyć w to, co chce zrobić. Ale przecież nie od dziś, a od wieków ma taki cel. I sami ludzie są temu winni. Byłam w jego księdze kilka lat temu. Dała mi siłę, ale też zasiała we mnie zwątpienie. Wtedy jednak nie mogłam przyznać mu racji. Chciałam się na nim zemścić za to, co zrobił. Ale teraz… Teraz kiedy powiedział mi, że tak naprawdę nie mógł tego zrobić… Przerwałam nagły potok myśli. Jeszcze przed chwilą nie chciałam nawiązywać do tej sprawy, a teraz sama poświęcałam jej czas. Prychnęłam cicho i oczyściłam umysł, dając sobie chwilę wytchnienia.


Podniosłam się z ziemi dopiero po kilkunastu minutach. Podeszłam do wody i klęknęłam przy brzegu, żeby nabrać ją w dłonie. Oblałam sobie kark i twarz. Była naprawdę ciepła mimo tej pory roku i poważnie się zastanawiałam, czy nie popływać. Problemem było jedynie to, że kiedy wejdę do jeziora w ubraniach, będę mokra. Z kolei bez ubrań… Nie było mowy o pływaniu bez nich i tyle.


Nieoczekiwanie brązowowłosy zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie kątem oka. Zdałam sobie sprawę, że przez chwilę nie blokowałam swoich myśli, więc zapewne je odczytał. Przeklęłam na siebie pod nosem. Zmrużyłam lekko powieki i wstałam. Jeszcze czego, żeby się ze mnie śmiał ktoś taki, jak on… Przysiadłam kawałek od niego, ściągnęłam buty i zamoczyłam je w wodzie. Chociaż tak mogłam skorzystać z jej ciepła. Przymknęłam oczy i wystawiłam twarz do słońca. Nie mogę jednak powiedzieć, żebym jakoś szczególnie długo się nim rozkoszowała, bo ktoś szybko mi je zasłonił i nawet domyślałam się, co to był za „ktoś”. Spojrzałam na chłopaka chłodno.


- Mógłbyś nie zasłaniać mi słońca? – zapytałam szorstko.


- Zaprowadziłem cię do takiego miejsca, a ty nadal jesteś niemiła? – mruknął, uśmiechając się lekko i patrząc mi w oczy.


- Nikt nie powiedział, że będę dzięki temu milsza.


- Racja...


- Po co tak w ogóle mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam od razu, mrużąc oczy.


To była rzecz, która mnie zastanawiała. Jeśli szliśmy tutaj tylko po to, abym w miłych warunkach poćwiczyła, to nie miałoby sensu. Musiało być więc coś jeszcze. Długo nie dostawałam odpowiedzi na swoje pytanie. Zamiast tego, brązowowłosy podniósł dłoń do mojej twarzy i pogładził mnie po policzku. Kciukiem dotknął moich ust, a później przejechał palcami po mojej szyi, żeby w końcu odsunąć rękę. Mimo zaprzestania tej pieszczoty, nie ruszył się w ogóle. Nadal wisiał nade mną. Ale ja też się nie odzywałam. Pozwoliłam mu się tak dotykać bez mrugnięcia okiem, a teraz po prostu mierzyliśmy się spojrzeniami. Szczerze mówiąc, kiedy tak mu się przyglądałam z dość niewielkiej odległości, po mojej głowie krążyło parę myśli. Wszystkie dotyczyły jego wyglądu. Otóż dostrzegłam właśnie, że jest całkiem przystojny, a jego oczy mają coś w sobie. I jakkolwiek nie lubiłam go całą sobą, nikt nie powiedział, że nie może mi się podobać pod względem fizycznym, prawda? W każdym razie, długo tak trwaliśmy w bezruchu. Ale powoli zaczynało mnie to zwyczajnie drażnić. Przymknęłam lekko oczy, odwróciłam głowę na bok i odezwałam się.


- Możesz się odsunąć? Naprawdę mi przeszkadzasz.


- Skoro tak… Wracajmy więc – odpowiedział, rzeczywiście się odsuwając.


Bez zbędnych słów ruszył do tunelu. Westchnęłam jedynie, wyciągnęłam nogi z wody i po założeniu butów dogoniłam go. Po paru krokach ponownie chwycił mnie za rękę. I nie, żeby mi się to podobało, ale dobrze zrobił. Mogłabym nieświadomie skręcić i uderzyć w kamienną ścianę. Zastanawiało mnie, dlaczego on niby nie ma takich problemów… Ja oczywiście nie miałam problemu z omijaniem rzeczy, które były na mojej drodze, ale nie miałam nigdy pewności, czy wciąż idę prosto. A on szedł jak po sznureczku…


Jasność ponownie uderzyła mnie w oczy, gdy wyszliśmy z czarnego tunelu. Nic jednak nie zmieniło się tutaj, po drugiej stronie. Słońce skryło się gdzieś za szarymi chmurami, wszystko spowijał półmrok, a do tego zaczął siąpić deszcz. Westchnęłam cicho. To było jak nagły powrót do rzeczywistości i nie powiem, żeby mi się ona podobała. Zwłaszcza z wizją powrotu do tego wariatkowa, gdzie chyba wszyscy chcieli mnie zabić. A nawet, jeśli nie, to przynajmniej porządnie uszkodzić.


Nie udało nam się jednak przejść nawet paru kroków, kiedy przed nosem mi coś świsnęło. Udało mi się w porę odchylić w tył, ale było naprawdę blisko, a dostałabym w twarz. Odwróciłam spojrzenie w tamtą stronę i ze zdumieniem zobaczyłam strzałę. Idealnie wykonaną, czarną, grawerowaną strzałę. Nie zdążyłam jednak do niej podejść, bo w moją stronę poleciała kolejna. Ledwo odskoczyłam, a znów musiałam wykonać unik. Ktoś nas atakował. Poczułam silne szarpnięcie na bok, a później ciągnięcie w stronę drzew. Z ulgą, jakkolwiek to brzmi, spostrzegłam, że to Hao. Po dłuższej chwili unikania kolejnych ataków przywołał swojego ducha i oboje wsiedliśmy na niego. To zdecydowanie było lepszy środek transportu, niż nasze własne nogi. Spojrzałam za siebie, na las. Kto nas atakował? I tak na dobrą sprawę – atakował nas, Asakurę, czy mnie? Ściągnęłam brwi, zastanawiając się nad tym.


W jednej chwili duch gwałtownie się przechylił. Spojrzałam na jego właściciela i pierwszym, co zobaczyłam, była strzała wystająca z jego ramienia. Przez chwilę myślałam, że trafiono go jeszcze na ziemi, ale w momencie, kiedy kolejna świsnęła mi koło twarzy, przecinając i tak już bolący policzek, zdałam sobie sprawę z tego, że wciąż jesteśmy na celowniku, a rana chłopaka jest całkiem świeża. Nawet tu, tak wysoko nad ziemią, sięgała nas broń. Przeklęłam pod nosem. Gdybym miała Matirę mogłabym coś zrobić. Tymczasem byłam bezbronna, zdana tylko na czarnookiego. Położyłam się płasko na duchu, żeby stać się trudniejszym celem. Nadal nie wiedziałam, dla kogo przeznaczone są te strzały.


Nie wiem, ile czasu minęło, nim w końcu wszystko ucichło i nie lawirowaliśmy po niebie, tylko lecieliśmy w prostej linii. Spojrzałam wtedy na szamana, a konkretniej na jego rękę. Na kolanach zbliżyłam się do niego i dotknęłam ramienia, ale spojrzał na mnie jedynie groźnie, wyrywając się. Syknął przy tym cicho.


- Zostaw. Kaise się tym zajmie… - mruknął do mnie. I mimo, że starał się grać dobrą minę do złej gry, nie wyglądał najlepiej.


- Jeśli stracisz kontrolę ducha, spadniemy – powiedziałam, marszcząc brwi.


- Chyba były zatrute… - odpowiedział, wyraźnie z tego faktu niezadowolony. Wyglądało na to, że oboje mówimy o czymś innym. Nie mniej jego słowa trochę mnie zaniepokoiły. Jeśli groty rzeczywiście były zatrute, to ja też niedługo zmarnieję. W końcu przecięło mi policzek.


- W takim razie wyląduj, zanim strzały zaczną działać. Wolę iść i się przewrócić, niż lecieć i spaść z tej wysokości – warknęłam do niego. To brzmiało niemal jak rozkaz, ale naprawdę nie miałam zamiaru ginąć w taki sposób.


Spojrzał na mnie tak chłodno, że aż zmroziło mi krew, ale nadal miałam zacięty wyraz twarzy. Po dłuższej chwili wpatrywania się we mnie, mruknął coś pod nosem i zaczął zniżać lot. W końcu byliśmy na ziemi i raczej wolno szliśmy w stronę obozu. Z powodu całej tej ucieczki trochę zboczyliśmy z kursu. Brązowowłosy chyba nie chciał naprowadzać napastników na swoich ludzi. Tak czy siak musieliśmy teraz nadrobić spory kawał. Większość przelecieliśmy, ale biorąc pod uwagę to, że chłopak wyglądał, jakby niedługo miał stracić przytomność, a mi zaczął się zamazywać obraz, to co zostało nam do pokonania, wydawało się cholernie długą drogą.


Tak jak się spodziewałam, nie udało nam się dotrzeć na miejsce, nim Hao przestał być zdolny do utrzymania się na nogach. Ja bez swojego ducha niewiele mogłam zdziałać. Zwłaszcza, że porządnie kręciło mi się w głowie. Czymkolwiek była ta trucizna, nie miała chyba na celu nas zabić, a jedynie uśpić. Gdyby zadziałała od razu, na pewno by się przydała napastnikom. Znalazłam jakieś niewielkie schronienie, idealnie na naszą dwójkę i zaprowadziłam go tam. Bardzo nie chciał, żebym podpierała go na sobie, ale nie miał większego wyjścia. Położyłam go na liściach, które zebrałam i ułożyłam, a sama przysiadłam na pieńku obok. Oparłam się o zimną skałę i przymknęłam oczy, przed którymi świat mi wirował. Gdyby nie to draśnięcie, może to byłaby szansa na moją ucieczkę. Cholera by to wzięła.


Nie wiem, czy długo tak już siedzieliśmy, ale kiedy spojrzałam ponownie na leżącego szamana, spał. Albo raczej stracił przytomność. Korzystając z okazji klęknęłam przy nim i spojrzałam na ramię, unosząc wcześniej przykrywającą je pelerynę. Wyglądało na to, że ostrze nie naruszyło niczego i mogę spokojnie wyciągnąć strzałę. Spojrzałam na jego spokojną w śnie twarz i chwyciłam wystający z jego rany przedmiot. Chwilę tak trwałam, nie mogąc się zdecydować, ale w końcu szarpnęłam mocno. Czarnooki uniósł się nieznacznie do góry, wydał z siebie cichy, przeraźliwy dźwięk, ale nie otworzył oczu. Przez jego twarz przetoczył się grymas bólu. Oddarłam kawałek jego własnej peleryny, żeby przewiązać nią ranę. Kiedy to zrobiłam, zainteresowałam się bronią.


Westchnęłam cicho i starłam krew z drewnianego, czarnego trzonka, żeby zobaczyć wyryte tam znaki. Odniosłam wrażenie, że są to słowa w języku, którego nie znałam, a więc na pewno nie po japońsku. Starannie wykonana lotka z czarnych piór wzbudziła we mnie lekkie zdziwienie. Wyglądały trochę, jak krucze. Grot też był czarny – jedynie na brzegach, pomimo krwi, wydał mi się odrobinę niebieski. Może to był właśnie kolor trucizny? Obraz przed oczami zawirował mi niebezpiecznie. Ułożyłam się więc koło Asakury, patrząc nadal na trzymany w dłoniach przedmiot. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.


Kiedy się obudziłam, od razu zauważyłam trzy rzeczy – było ciemno, obok mnie nikt nie leżał, a z moich rąk zniknęła strzała. Usiadłam gwałtownie na ziemi, co przypłaciłam nagłym zawrotem głowy. Rozejrzałam się, ale w takich ciemnościach nie mogłam zbyt wiele dostrzec. Nawet, jakbym bardzo chciała. Warknęłam pod nosem. Co ten dupek sobie myśli, zostawiając mnie tu samą! I gdzie on do cholery polazł?! Wstałam i bez zastanowienia ruszyłam w stronę przeciwną do obozu. Skoro już mnie zostawił, to tak, jakby dał mi zgodę na ucieczkę, czyż nie? Moja chwilowa nadzieja została jednak szybko zabita.


- Gdzie się wybierasz? – usłyszałam za plecami.


- Zdaje się, że już nigdzie… - mruknęłam jedynie w odpowiedzi. Nim zdążyłam się odwrócić, on rozpalił ognisko. Plus posiadania Ducha Ognia za stróża. Usiadłam obok niego na pieńku.


- Kazałem ci zostawić mnie w spokoju… - powiedział, patrząc na mnie chłodno. Domyślałam się, że chodzi mu o ranę.


- Uznałam, że jeśli zostawię ją w środku, trucizna nadal będzie się sączyła.


- Wtedy mogłabyś uciec.


- Wtedy zostałbyś tutaj zupełnie bezbronny. Nie wiadomo, czy ktoś by cię odnalazł, a nawet jeśli, nie jest powiedziane, że nie byliby to ci napastnicy.


- Proszę, proszę… Zaczęłaś się o mnie martwić?


- Chciałbyś. Po prostu nie wiem o co chodzi tym, którzy nas zaatakowali i stwierdziłam, że ty możesz coś wiedzieć.


- Nie ja byłem ich celem. - Na jego słowa zamilkłam momentalnie i wpatrzyłam się w niego ze zdziwieniem. Jak to nie on?


- Sugerujesz, że chcieli dopaść mnie?


- Właśnie tak. Dziwi cię to, bo nie wiesz nawet połowy z tego, co ja o tobie wiem i nawet jednej czwartej tego, co wiedzieć powinnaś – stwierdził, uśmiechając się nieznacznie i z całą pewnością nieprzyjemnie.


- W takim razie, panie wszechwiedzący, może mnie oświecisz? Co takiego wiesz, czego ja nie wiem?


- Na wszystko przyjdzie pora – skwitował.


W rezultacie końcowym nie uraczył mnie żadnymi informacjami, tylko zamilkł. Prychnęłam cicho pod nosem. Równie dobrze mogłabym wziąć to za objaw zwykłej niewiedzy. Ale nie byłam naiwna. To, że nie chciał mi nic powiedzieć, wcale nie znaczyło, że nie miał nic do powiedzenia. A mi ani odrobinę się to nie podobało. Co było we mnie tak ciekawego, że chciał mnie on i jeszcze jacyś inni ludzie? Czy mój wujek w ogóle cokolwiek na ten temat wiedział? Okłamał mnie co do śmierci rodziców – może więc karmił mnie większą ilością kłamstw niż przypuszczałam? Jeśli tak właśnie by było, to wszystko, co o sobie wiedziałam, byłoby nic niewarte.


Prychnęłam ponownie. Jeden człowiek siał w mojej głowie chaos, którego nie mogłam opanować. Pojawiało się tyle pytań, a nie było żadnych odpowiedzi. Jedyną osobą, którą mogłabym o wszystko wypytać, był wuj. Ale jak na złość w tej chwili nie miałam z nim żadnego kontaktu. Objęłam ramionami nogi i oparłam brodę na kolanach. Mimo, że dopiero co wstałam, znów czułam się zmęczona. Dodatkowo usypiał mnie przyjemny szum deszczu. Zastanawiałam się, czy mamy w ogóle zamiar wracać jeszcze tej nocy do obozu, czy zrobimy to dopiero kolejnego dnia.


- Zostajemy tu? – zapytałam cicho, nawet na niego nie zerkając.


- Nie, za chwilę będziemy ruszali. Do obozu jest godzina drogi – odpowiedział po dłuższej chwili.


Westchnęłam jedynie cicho. Naprawdę chciało mi się spać, więc wstałam. Gdybym dalej siedziała, mogłabym po prostu odpłynąć, a wtedy nie chciałoby mi się już budzić, żeby iść do tego wariatkowa. Przeciągnęłam się porządnie i stanęłam gdzieś na uboczu, co jakiś czas zginając nogi w kolanach. Nie minęło dużo czasu, nim brązowowłosy w końcu też się ruszył. Chyba widział moje zniecierpliwione zachowanie. W każdym razie niespiesznie przemieszczaliśmy się po lesie i jakiś czas później byliśmy na miejscu. Między namiotami jak zwykle paliło się tylko jedno, największe ognisko. Inne były przygaszone. Nikogo nie było na horyzoncie zapewne dlatego, że padało.


- Przyślę do ciebie Kaise, żeby obejrzał twój policzek – poinformował mnie szaman.


- Nie trzeba. Chcę odpocząć – mruknęłam. Drugim powodem, dla którego to powiedziałam był fakt, że nie chciałam tego człowieka na oczy oglądać. Bezczelny medyk, który wciąż mnie całował… - Niech lepiej zajmie się twoim ramieniem. Nie wygląda dobrze – dodałam, wchodząc po tych słowach do swojego namiotu.


Pierwszy raz poczułam się tutaj bardziej bezpieczna, niż gdziekolwiek indziej. Zapewne dlatego, że zostaliśmy zaatakowani. Jak bumerang wróciły do mnie słowa Hao „Nie ja byłem celem”. Skoro wiedział, że ci ludzie polowali na mnie, to czemu nie powiedział mi, od kogo mam się trzymać z daleka? Wiedział w ogóle, kto to jest, czy jedynie się domyślał? Z burzą myśli w głowie położyłam się na posłaniu nawet nie ściągając brudnych i wilgotnych rzeczy. Długo jeszcze nie mogłam zasnąć. Wsłuchiwałam się w dźwięk kropli uderzających o mój namiot. Kiedy już odpłynęłam, był to sen twardy i przyjemny. Pierwszy raz od bardzo dawna miałam sen, ubrany w kolory i jasność…

3 komentarze:

  1. Hao i jego tajemnice… Nawet jak coś wie, to nie powie. Ach, uparciuch… A i ja bym się chciała dowiedzieć kto ich zaatakował, dlaczego, po co Hao zabrał ją nad wodospad…^^Pięknie uchwyciłaś postać Asakury. Pan Ze Wszystkim Sobie Poradzę Sam, bo Wszystko Wiem^^ Tajemniczy, dziwne umiejętności, choćby odnajdywanie prostej drogi w ciemności, chłodny, niebezpieczny i… Czuły? Bo chyba tak należałoby odczytać te gładzenie policzka…Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ten Hao, to jest cwaniaczek. Zabrać dziewczynę w takie miejsce i tylko nadokuczać, mieszając w to chwyty specjalnej wagi. Skądś to znam :D. I jak zwykle tajemnice… Ah, ja również mam do nich wielką tendencję. Bez nich, to jednak byłoby nudno, no bo cóż innego przyciąga nas do czytania takich rzeczy. Przepraszam za tak krótki komentarz, ale plecy mnie już bolą, ręka odpada, a lekcje same się nie odrobią. Możesz mnie powiadamiać o nowych rozdziałach na gg. Nr. 35654956 :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybacz, że tak późno, ale cały tydzień miałam pełny roboty. Koniec roku szkolnego i takie tam. Został mi jeszcze miesiąc, aby podciągnąć oceny do wymarzonego czerwonego paska na świadectwie. Tak to jest, jak w I gim. olewa się, a nagle w II masz oprzytomnienie, że chcesz jednak mieć średnią powyżej 4.75.Ale do rzeczy. ^^”Też chciałabym pójść do takiego pięknego miejsca *.* Do tego z Hao XD Czyżby Hao zależało na Karmen? Jakoś nigdy nie wyglądał na takiego, co okazuje zainteresowanie inną osobą, a tym bardziej osobą płci pięknej. No, ale sama potrafię zmienić podejście Hao w swoich opowiadaniach ^^”Zastanawiam się, kim są ci ludzie. I co takiego chcą od Karmen. A właściwie, kim jest Karmen? Wiem, że wartościową osobą, bo na byle kogo by nie polowali. Lubię takie tajemnice. Podsycają moją chęć na dalsze czytanie. XD Czekam na next.O, i widzę, że zmieniłaś nagłówek. Bardzo ładny :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń