Witam. Na początek chciałabym podziękować bardzo, za wypromowanie mojego bloga – Lien, jestem ci wdzięczna za pomoc, naprawdę. Chciałabym też gorąco przywitać nowych czytelników. Mam nadzieję, że nie opuścicie mnie zbyt szybko, bo to właśnie wasza obecność nakręca wenę i chęci. Dodatkowo chciałabym podać swój numer GG, na który możecie pisać z pytaniami, albo w celu rozmowy. Jeśli podacie mi wasze numery, będzie to również najwygodniejszy dla mnie sposób powiadamiania was o nowych rozdziałach. To tyle ode mnie. Pozdrawiam was ciepło i zapraszam do czytania.
********************************************************************
„Nie wiesz nawet połowy z tego, co ja o
tobie wiem i nawet jednej czwartej tego, co wiedzieć powinnaś”
Na moje
szczęście, choć brzmi to trochę niedorzecznie, kolejnego dnia Hao był już w obozie
i to przez niego zostałam z samego rana obudzona. Słyszałam już, jak wchodzi do
namiotu, ale nie poruszyłam się. Dopiero, kiedy kucnął przy mnie i pogładził
mój policzek, otworzyłam oczy. Od razy odtrąciłam jego dłoń i zmierzyłam go
chłodnym spojrzeniem. Miał średnio zadowoloną minę i w pierwszej chwili
chciałam zapytać, co się stało, ale w ostateczności nie zrobiłam tego. Usiadłam
za to i przeciągnęłam się leniwie.
- Dlaczego
zawsze, jak mnie chwilę nie ma, na twoim ciele pojawiają się kolejne rany lub
siniaki? – zapytał cicho i dość łagodnie, jak na niego. Spojrzałam na niego,
mrużąc lekko powieki. To niby ja byłam powodem jego wyrazu twarzy? Cóż, mogłam
tak myśleć, ale nie musiało to być prawdą. Nie mniej jego pytanie brzmiało
trochę, jakby się o mnie martwił. Całkiem niezły z niego aktor. Odwróciłam
głowę.
- Pewnie
dlatego, że masz tutaj bandę sadystów – mruknęłam, wstając z łóżka. Sprawnie
włożyłam na siebie spodnie i bluzę, po czym odwróciłam się w jego stronę. W
zasadzie czekałam, aż wyjdzie z namiotu, żebym mogła iść za nim. On jednak
patrzył się na mnie, jakby sam na coś czekał. – Idziemy, czy nie? – zapytałam
po dłuższej chwili, nieco już zniecierpliwiona.
- Dziś pójdziemy
ćwiczyć gdzieś indziej – stwierdził, przypatrując mi się. Uniosłam jedynie brew
do góry, ale nie odezwałam się.
W końcu wyszedł
na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę tego „innego miejsca”. Parokrotnie zbierałam
się w sobie, żeby zapytać dokąd idziemy, ale nie chciałam okazywać
zainteresowania. Miałam wrażenie, że idziemy znacznie dłużej, niż ostatnio i
musiałam przyznać sama przed sobą, że wzbudzało to mój niepokój. A może
planował w końcu coś mi zrobić? Przecież jakiś cel miał w sprowadzeniu mnie
tutaj, a dotychczas mi go nie zdradził, a i oczekiwania wobec mnie miał
minimalne. Cóż, mogłam tylko czekać, aż dojdziemy na miejsce.
W pewnym
momencie brązowowłosy zatrzymał się dość gwałtownie, przez co niemal na niego
wpadłam. Rozejrzałam się – byliśmy w samym środku lasu, wokół były tylko drzewa
i jedna, całkiem spora jaskinia. I co niby mieliśmy tutaj robić? Skakać po gałęziach?
Nic innego w zasadzie nie dało się tu robić – ledwo miałam miejsce, żeby
machnąć ręką. Idealne miejsce, żeby na ten przykład mnie zabić, skoro nie
miałam nawet możliwości bronienia się… Taka myśl przeszła mi przez głowę, ale
szybko zniknęła, bo okazało się, że chłopak nie miał zamiaru zostać w buszu.
Skierował się do wnętrza jaskini. Po chwili wahania ruszyłam za nim. Wciąż nie
mogłam przestać się zastanawiać, dokąd on mnie niby prowadzi.
Nie zdążyłam
zrobić nawet pięciu kroków, gdy zrobiło się zupełnie ciemno i nie widziałam
czubka własnego nosa. Stopniowo zwalniałam kroku, aż w pewnym momencie się
zatrzymałam. Nie miałam bladego pojęcia, czy nadal idę w linii prostej. Nie
byłam nawet pewna, czy towarzyszący mnie szaman wciąż jest w pobliżu. Słyszałam
tylko swój własny oddech i nie powiem, żeby mi się to podobało. Wstrzymałam
oddech, kiedy ktoś mnie chwycił za rękę, ale Asakura odezwał się na dowód, że
to tylko on. Trzymając mnie za dłoń, prowadził mnie głębiej w ciemność.
Sama nie
wiedziałam, ile czasu już tak idziemy. Mogło to być kilka minut, ale równie
dobrze parę godzin. Na szczęście zobaczyłam wreszcie jasne, małe światełko na
końcu jaskini. A więc był to tunel. Słońce oślepiło mnie, kiedy tylko wyszliśmy
na świeże powietrze, więc zmrużyłam oczy. Dłuższą chwilę zajęło mi ponowne
przyzwyczajenie się do jasności. Rozejrzałam się uważnie wokół siebie. Byliśmy
w miejscu otoczonym z jednej strony górami, a z drugiej gęstym lasem nie do
przejścia. Wyglądało na to, że jedyną drogą do tego miejsca jest ten cholernie
długi tunel. Ale muszę przyznać, że warto było iść tu taki kawał. Z gór do
krystalicznie czystego, lazurowego jeziora, spadał przepiękny wodospad, przy
którym widać było bardzo wyraźną tęczę. Słońce przyjemnie grzało, chociaż nim
tutaj doszliśmy, było zakryte chmurami. Wydawało się, jakbyśmy przeszli do
innego wymiaru, albo jakiejś bajki dla dzieci. Do raju.
- Chcę, żeby tak
właśnie wyglądał świat, kiedy skończę z ludźmi – odezwał się szaman. Spojrzałam
na niego uważnie, nie bardzo wiedząc, skąd mu się teraz wzięła chęć na takie
rozmowy. Ja nie miałam na nie ochoty, dlatego nie odpowiedziałam na jego słowa.
- Wezmę się za
ćwiczenia – mruknęłam jedynie, biorąc się za bieganie. Najpierw mały truchcik,
a później się zobaczy. Skinął jedynie głową i przysiadł na jednym z kamieni
koło jeziora, a ja ruszyłam przed siebie.
Nie poszło mi
wcale tak dobrze, jak się spodziewałam. Wyglądało na to, że musiałam
przypomnieć ciału jak się porządnie ruszać. W każdym razie w końcu zaprzestałam
biegu i usiadłam na trawie, zmęczona. Mimo tego, że sapałam już jak stary
pociąg, postanowiłam zrobić jeszcze parę brzuszków. Naprawdę byłam zaskoczona, że tak
szybko straciłam sprawność, ale jednocześnie wierzyłam, że równie szybko ją
odzyskam. W końcu lata ćwiczeń nie pójdą chyba na marne przez parę dni leżenia?
Po serii około dwustu brzuszków dałam sobie spokój. Teraz byłam już naprawdę
zmęczona. Przekręciłam lekko głowę, żeby zerknąć na Hao. Niezmiennie siedział w
tym samym miejscu z przymkniętymi oczami. Wyglądał niezwykle spokojnie, trochę
jakby medytował. Może rzeczywiście to robił – nie umiałam tego ocenić.
Kiedy się tak na
niego patrzyło, naprawdę trudno było uwierzyć w to, co chce zrobić. Ale
przecież nie od dziś, a od wieków ma taki cel. I sami ludzie są temu winni.
Byłam w jego księdze kilka lat temu. Dała mi siłę, ale też zasiała we mnie
zwątpienie. Wtedy jednak nie mogłam przyznać mu racji. Chciałam się na nim
zemścić za to, co zrobił. Ale teraz… Teraz kiedy powiedział mi, że tak naprawdę
nie mógł tego zrobić… Przerwałam nagły potok myśli. Jeszcze przed chwilą nie
chciałam nawiązywać do tej sprawy, a teraz sama poświęcałam jej czas.
Prychnęłam cicho i oczyściłam umysł, dając sobie chwilę wytchnienia.
Podniosłam się z
ziemi dopiero po kilkunastu minutach. Podeszłam do wody i klęknęłam przy
brzegu, żeby nabrać ją w dłonie. Oblałam sobie kark i twarz. Była naprawdę
ciepła mimo tej pory roku i poważnie się zastanawiałam, czy nie popływać.
Problemem było jedynie to, że kiedy wejdę do jeziora w ubraniach, będę mokra. Z
kolei bez ubrań… Nie było mowy o pływaniu bez nich i tyle.
Nieoczekiwanie
brązowowłosy zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie kątem oka. Zdałam sobie
sprawę, że przez chwilę nie blokowałam swoich myśli, więc zapewne je odczytał. Przeklęłam
na siebie pod nosem. Zmrużyłam lekko powieki i wstałam. Jeszcze czego, żeby się
ze mnie śmiał ktoś taki, jak on… Przysiadłam kawałek od niego, ściągnęłam buty
i zamoczyłam je w wodzie. Chociaż tak mogłam skorzystać z jej ciepła. Przymknęłam
oczy i wystawiłam twarz do słońca. Nie mogę jednak powiedzieć, żebym jakoś
szczególnie długo się nim rozkoszowała, bo ktoś szybko mi je zasłonił i nawet
domyślałam się, co to był za „ktoś”. Spojrzałam na chłopaka chłodno.
- Mógłbyś nie
zasłaniać mi słońca? – zapytałam szorstko.
- Zaprowadziłem
cię do takiego miejsca, a ty nadal jesteś niemiła? – mruknął, uśmiechając się
lekko i patrząc mi w oczy.
- Nikt nie
powiedział, że będę dzięki temu milsza.
- Racja...
- Po co tak w
ogóle mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam od razu, mrużąc oczy.
To była rzecz,
która mnie zastanawiała. Jeśli szliśmy tutaj tylko po to, abym w miłych
warunkach poćwiczyła, to nie miałoby sensu. Musiało być więc coś jeszcze. Długo
nie dostawałam odpowiedzi na swoje pytanie. Zamiast tego, brązowowłosy podniósł
dłoń do mojej twarzy i pogładził mnie po policzku. Kciukiem dotknął moich ust,
a później przejechał palcami po mojej szyi, żeby w końcu odsunąć rękę. Mimo
zaprzestania tej pieszczoty, nie ruszył się w ogóle. Nadal wisiał nade mną. Ale
ja też się nie odzywałam. Pozwoliłam mu się tak dotykać bez mrugnięcia okiem, a
teraz po prostu mierzyliśmy się spojrzeniami. Szczerze mówiąc, kiedy tak mu się
przyglądałam z dość niewielkiej odległości, po mojej głowie krążyło parę myśli.
Wszystkie dotyczyły jego wyglądu. Otóż dostrzegłam właśnie, że jest całkiem
przystojny, a jego oczy mają coś w sobie. I jakkolwiek nie lubiłam go całą
sobą, nikt nie powiedział, że nie może mi się podobać pod względem fizycznym,
prawda? W każdym razie, długo tak trwaliśmy w bezruchu. Ale powoli zaczynało
mnie to zwyczajnie drażnić. Przymknęłam lekko oczy, odwróciłam głowę na bok i
odezwałam się.
- Możesz się
odsunąć? Naprawdę mi przeszkadzasz.
- Skoro tak…
Wracajmy więc – odpowiedział, rzeczywiście się odsuwając.
Bez zbędnych
słów ruszył do tunelu. Westchnęłam jedynie, wyciągnęłam nogi z wody i po
założeniu butów dogoniłam go. Po paru krokach ponownie chwycił mnie za rękę. I
nie, żeby mi się to podobało, ale dobrze zrobił. Mogłabym nieświadomie skręcić
i uderzyć w kamienną ścianę. Zastanawiało mnie, dlaczego on niby nie ma takich
problemów… Ja oczywiście nie miałam problemu z omijaniem rzeczy, które były na
mojej drodze, ale nie miałam nigdy pewności, czy wciąż idę prosto. A on szedł
jak po sznureczku…
Jasność ponownie
uderzyła mnie w oczy, gdy wyszliśmy z czarnego tunelu. Nic jednak nie zmieniło
się tutaj, po drugiej stronie. Słońce skryło się gdzieś za szarymi chmurami,
wszystko spowijał półmrok, a do tego zaczął siąpić deszcz. Westchnęłam cicho.
To było jak nagły powrót do rzeczywistości i nie powiem, żeby mi się ona
podobała. Zwłaszcza z wizją powrotu do tego wariatkowa, gdzie chyba wszyscy
chcieli mnie zabić. A nawet, jeśli nie, to przynajmniej porządnie uszkodzić.
Nie udało nam
się jednak przejść nawet paru kroków, kiedy przed nosem mi coś świsnęło. Udało
mi się w porę odchylić w tył, ale było naprawdę blisko, a dostałabym w twarz.
Odwróciłam spojrzenie w tamtą stronę i ze zdumieniem zobaczyłam strzałę.
Idealnie wykonaną, czarną, grawerowaną strzałę. Nie zdążyłam jednak do niej
podejść, bo w moją stronę poleciała kolejna. Ledwo odskoczyłam, a znów musiałam
wykonać unik. Ktoś nas atakował. Poczułam silne szarpnięcie na bok, a później
ciągnięcie w stronę drzew. Z ulgą, jakkolwiek to brzmi, spostrzegłam, że to
Hao. Po dłuższej chwili unikania kolejnych ataków przywołał swojego ducha i
oboje wsiedliśmy na niego. To zdecydowanie było lepszy środek transportu, niż
nasze własne nogi. Spojrzałam za siebie, na las. Kto nas atakował? I tak na
dobrą sprawę – atakował nas, Asakurę, czy mnie? Ściągnęłam brwi, zastanawiając
się nad tym.
W jednej chwili
duch gwałtownie się przechylił. Spojrzałam na jego właściciela i pierwszym, co
zobaczyłam, była strzała wystająca z jego ramienia. Przez chwilę myślałam, że
trafiono go jeszcze na ziemi, ale w momencie, kiedy kolejna świsnęła mi koło
twarzy, przecinając i tak już bolący policzek, zdałam sobie sprawę z tego, że
wciąż jesteśmy na celowniku, a rana chłopaka jest całkiem świeża. Nawet tu, tak
wysoko nad ziemią, sięgała nas broń. Przeklęłam pod nosem. Gdybym miała Matirę
mogłabym coś zrobić. Tymczasem byłam bezbronna, zdana tylko na czarnookiego.
Położyłam się płasko na duchu, żeby stać się trudniejszym celem. Nadal nie
wiedziałam, dla kogo przeznaczone są te strzały.
Nie wiem, ile
czasu minęło, nim w końcu wszystko ucichło i nie lawirowaliśmy po niebie, tylko
lecieliśmy w prostej linii. Spojrzałam wtedy na szamana, a konkretniej na jego
rękę. Na kolanach zbliżyłam się do niego i dotknęłam ramienia, ale spojrzał na
mnie jedynie groźnie, wyrywając się. Syknął przy tym cicho.
- Zostaw. Kaise
się tym zajmie… - mruknął do mnie. I mimo, że starał się grać dobrą minę do
złej gry, nie wyglądał najlepiej.
- Jeśli stracisz
kontrolę ducha, spadniemy – powiedziałam, marszcząc brwi.
- Chyba były
zatrute… - odpowiedział, wyraźnie z tego faktu niezadowolony. Wyglądało na to,
że oboje mówimy o czymś innym. Nie mniej jego słowa trochę mnie zaniepokoiły.
Jeśli groty rzeczywiście były zatrute, to ja też niedługo zmarnieję. W końcu
przecięło mi policzek.
- W takim razie
wyląduj, zanim strzały zaczną działać. Wolę iść i się przewrócić, niż lecieć i
spaść z tej wysokości – warknęłam do niego. To brzmiało niemal jak rozkaz, ale
naprawdę nie miałam zamiaru ginąć w taki sposób.
Spojrzał na mnie
tak chłodno, że aż zmroziło mi krew, ale nadal miałam zacięty wyraz twarzy. Po
dłuższej chwili wpatrywania się we mnie, mruknął coś pod nosem i zaczął zniżać
lot. W końcu byliśmy na ziemi i raczej wolno szliśmy w stronę obozu. Z powodu
całej tej ucieczki trochę zboczyliśmy z kursu. Brązowowłosy chyba nie chciał
naprowadzać napastników na swoich ludzi. Tak czy siak musieliśmy teraz nadrobić
spory kawał. Większość przelecieliśmy, ale biorąc pod uwagę to, że chłopak
wyglądał, jakby niedługo miał stracić przytomność, a mi zaczął się zamazywać
obraz, to co zostało nam do pokonania, wydawało się cholernie długą drogą.
Tak jak się
spodziewałam, nie udało nam się dotrzeć na miejsce, nim Hao przestał być zdolny
do utrzymania się na nogach. Ja bez swojego ducha niewiele mogłam zdziałać. Zwłaszcza,
że porządnie kręciło mi się w głowie. Czymkolwiek była ta trucizna, nie miała
chyba na celu nas zabić, a jedynie uśpić. Gdyby zadziałała od razu, na pewno by
się przydała napastnikom. Znalazłam jakieś niewielkie schronienie, idealnie na
naszą dwójkę i zaprowadziłam go tam. Bardzo nie chciał, żebym podpierała go na
sobie, ale nie miał większego wyjścia. Położyłam go na liściach, które zebrałam
i ułożyłam, a sama przysiadłam na pieńku obok. Oparłam się o zimną skałę i
przymknęłam oczy, przed którymi świat mi wirował. Gdyby nie to draśnięcie, może
to byłaby szansa na moją ucieczkę. Cholera by to wzięła.
Nie wiem, czy
długo tak już siedzieliśmy, ale kiedy spojrzałam ponownie na leżącego szamana,
spał. Albo raczej stracił przytomność. Korzystając z okazji klęknęłam przy nim
i spojrzałam na ramię, unosząc wcześniej przykrywającą je pelerynę. Wyglądało
na to, że ostrze nie naruszyło niczego i mogę spokojnie wyciągnąć strzałę.
Spojrzałam na jego spokojną w śnie twarz i chwyciłam wystający z jego rany
przedmiot. Chwilę tak trwałam, nie mogąc się zdecydować, ale w końcu szarpnęłam
mocno. Czarnooki uniósł się nieznacznie do góry, wydał z siebie cichy,
przeraźliwy dźwięk, ale nie otworzył oczu. Przez jego twarz przetoczył się
grymas bólu. Oddarłam kawałek jego własnej peleryny, żeby przewiązać nią ranę.
Kiedy to zrobiłam, zainteresowałam się bronią.
Westchnęłam
cicho i starłam krew z drewnianego, czarnego trzonka, żeby zobaczyć wyryte tam
znaki. Odniosłam wrażenie, że są to słowa w języku, którego nie znałam, a więc
na pewno nie po japońsku. Starannie wykonana lotka z czarnych piór wzbudziła we
mnie lekkie zdziwienie. Wyglądały trochę, jak krucze. Grot też był czarny –
jedynie na brzegach, pomimo krwi, wydał mi się odrobinę niebieski. Może to był
właśnie kolor trucizny? Obraz przed oczami zawirował mi niebezpiecznie.
Ułożyłam się więc koło Asakury, patrząc nadal na trzymany w dłoniach przedmiot.
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Kiedy się
obudziłam, od razu zauważyłam trzy rzeczy – było ciemno, obok mnie nikt nie leżał,
a z moich rąk zniknęła strzała. Usiadłam gwałtownie na ziemi, co przypłaciłam
nagłym zawrotem głowy. Rozejrzałam się, ale w takich ciemnościach nie mogłam zbyt
wiele dostrzec. Nawet, jakbym bardzo chciała. Warknęłam pod nosem. Co ten dupek
sobie myśli, zostawiając mnie tu samą! I gdzie on do cholery polazł?! Wstałam i
bez zastanowienia ruszyłam w stronę przeciwną do obozu. Skoro już mnie
zostawił, to tak, jakby dał mi zgodę na ucieczkę, czyż nie? Moja chwilowa
nadzieja została jednak szybko zabita.
- Gdzie się
wybierasz? – usłyszałam za plecami.
- Zdaje się, że
już nigdzie… - mruknęłam jedynie w odpowiedzi. Nim zdążyłam się odwrócić, on rozpalił
ognisko. Plus posiadania Ducha Ognia za stróża. Usiadłam obok niego na pieńku.
- Kazałem ci
zostawić mnie w spokoju… - powiedział, patrząc na mnie chłodno. Domyślałam się,
że chodzi mu o ranę.
- Uznałam, że
jeśli zostawię ją w środku, trucizna nadal będzie się sączyła.
- Wtedy mogłabyś
uciec.
- Wtedy
zostałbyś tutaj zupełnie bezbronny. Nie wiadomo, czy ktoś by cię odnalazł, a
nawet jeśli, nie jest powiedziane, że nie byliby to ci napastnicy.
- Proszę,
proszę… Zaczęłaś się o mnie martwić?
- Chciałbyś. Po
prostu nie wiem o co chodzi tym, którzy nas zaatakowali i stwierdziłam, że ty
możesz coś wiedzieć.
- Nie ja byłem
ich celem. - Na jego słowa zamilkłam momentalnie i wpatrzyłam się w niego ze
zdziwieniem. Jak to nie on?
- Sugerujesz, że
chcieli dopaść mnie?
- Właśnie tak.
Dziwi cię to, bo nie wiesz nawet połowy z tego, co ja o tobie wiem i nawet
jednej czwartej tego, co wiedzieć powinnaś – stwierdził, uśmiechając się
nieznacznie i z całą pewnością nieprzyjemnie.
- W takim razie,
panie wszechwiedzący, może mnie oświecisz? Co takiego wiesz, czego ja nie wiem?
- Na wszystko
przyjdzie pora – skwitował.
W rezultacie
końcowym nie uraczył mnie żadnymi informacjami, tylko zamilkł. Prychnęłam cicho
pod nosem. Równie dobrze mogłabym wziąć to za objaw zwykłej niewiedzy. Ale nie
byłam naiwna. To, że nie chciał mi nic powiedzieć, wcale nie znaczyło, że nie
miał nic do powiedzenia. A mi ani odrobinę się to nie podobało. Co było we mnie
tak ciekawego, że chciał mnie on i jeszcze jacyś inni ludzie? Czy mój wujek w
ogóle cokolwiek na ten temat wiedział? Okłamał mnie co do śmierci rodziców –
może więc karmił mnie większą ilością kłamstw niż przypuszczałam? Jeśli tak
właśnie by było, to wszystko, co o sobie wiedziałam, byłoby nic niewarte.
Prychnęłam
ponownie. Jeden człowiek siał w mojej głowie chaos, którego nie mogłam
opanować. Pojawiało się tyle pytań, a nie było żadnych odpowiedzi. Jedyną
osobą, którą mogłabym o wszystko wypytać, był wuj. Ale jak na złość w tej
chwili nie miałam z nim żadnego kontaktu. Objęłam ramionami nogi i oparłam
brodę na kolanach. Mimo, że dopiero co wstałam, znów czułam się zmęczona. Dodatkowo
usypiał mnie przyjemny szum deszczu. Zastanawiałam się, czy mamy w ogóle zamiar
wracać jeszcze tej nocy do obozu, czy zrobimy to dopiero kolejnego dnia.
- Zostajemy tu?
– zapytałam cicho, nawet na niego nie zerkając.
- Nie, za chwilę
będziemy ruszali. Do obozu jest godzina drogi – odpowiedział po dłuższej
chwili.
Westchnęłam
jedynie cicho. Naprawdę chciało mi się spać, więc wstałam. Gdybym dalej
siedziała, mogłabym po prostu odpłynąć, a wtedy nie chciałoby mi się już
budzić, żeby iść do tego wariatkowa. Przeciągnęłam się porządnie i stanęłam
gdzieś na uboczu, co jakiś czas zginając nogi w kolanach. Nie minęło dużo
czasu, nim brązowowłosy w końcu też się ruszył. Chyba widział moje
zniecierpliwione zachowanie. W każdym razie niespiesznie przemieszczaliśmy się
po lesie i jakiś czas później byliśmy na miejscu. Między namiotami jak zwykle
paliło się tylko jedno, największe ognisko. Inne były przygaszone. Nikogo nie
było na horyzoncie zapewne dlatego, że padało.
- Przyślę do
ciebie Kaise, żeby obejrzał twój policzek – poinformował mnie szaman.
- Nie trzeba.
Chcę odpocząć – mruknęłam. Drugim powodem, dla którego to powiedziałam był
fakt, że nie chciałam tego człowieka na oczy oglądać. Bezczelny medyk, który
wciąż mnie całował… - Niech lepiej zajmie się twoim ramieniem. Nie wygląda
dobrze – dodałam, wchodząc po tych słowach do swojego namiotu.
Pierwszy raz
poczułam się tutaj bardziej bezpieczna, niż gdziekolwiek indziej. Zapewne
dlatego, że zostaliśmy zaatakowani. Jak bumerang wróciły do mnie słowa Hao „Nie
ja byłem celem”. Skoro wiedział, że ci ludzie polowali na mnie, to czemu nie
powiedział mi, od kogo mam się trzymać z daleka? Wiedział w ogóle, kto to jest,
czy jedynie się domyślał? Z burzą myśli w głowie położyłam się na posłaniu
nawet nie ściągając brudnych i wilgotnych rzeczy. Długo jeszcze nie mogłam
zasnąć. Wsłuchiwałam się w dźwięk kropli uderzających o mój namiot. Kiedy już
odpłynęłam, był to sen twardy i przyjemny. Pierwszy raz od bardzo dawna miałam
sen, ubrany w kolory i jasność…
Hao i jego tajemnice… Nawet jak coś wie, to nie powie. Ach, uparciuch… A i ja bym się chciała dowiedzieć kto ich zaatakował, dlaczego, po co Hao zabrał ją nad wodospad…^^Pięknie uchwyciłaś postać Asakury. Pan Ze Wszystkim Sobie Poradzę Sam, bo Wszystko Wiem^^ Tajemniczy, dziwne umiejętności, choćby odnajdywanie prostej drogi w ciemności, chłodny, niebezpieczny i… Czuły? Bo chyba tak należałoby odczytać te gładzenie policzka…Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA ten Hao, to jest cwaniaczek. Zabrać dziewczynę w takie miejsce i tylko nadokuczać, mieszając w to chwyty specjalnej wagi. Skądś to znam :D. I jak zwykle tajemnice… Ah, ja również mam do nich wielką tendencję. Bez nich, to jednak byłoby nudno, no bo cóż innego przyciąga nas do czytania takich rzeczy. Przepraszam za tak krótki komentarz, ale plecy mnie już bolą, ręka odpada, a lekcje same się nie odrobią. Możesz mnie powiadamiać o nowych rozdziałach na gg. Nr. 35654956 :D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak późno, ale cały tydzień miałam pełny roboty. Koniec roku szkolnego i takie tam. Został mi jeszcze miesiąc, aby podciągnąć oceny do wymarzonego czerwonego paska na świadectwie. Tak to jest, jak w I gim. olewa się, a nagle w II masz oprzytomnienie, że chcesz jednak mieć średnią powyżej 4.75.Ale do rzeczy. ^^”Też chciałabym pójść do takiego pięknego miejsca *.* Do tego z Hao XD Czyżby Hao zależało na Karmen? Jakoś nigdy nie wyglądał na takiego, co okazuje zainteresowanie inną osobą, a tym bardziej osobą płci pięknej. No, ale sama potrafię zmienić podejście Hao w swoich opowiadaniach ^^”Zastanawiam się, kim są ci ludzie. I co takiego chcą od Karmen. A właściwie, kim jest Karmen? Wiem, że wartościową osobą, bo na byle kogo by nie polowali. Lubię takie tajemnice. Podsycają moją chęć na dalsze czytanie. XD Czekam na next.O, i widzę, że zmieniłaś nagłówek. Bardzo ładny :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń