No i cóż... Miałam zrobić tak, żeby każdego miesiąca dodać jedną notkę i teraz też chciałam, ale... Dobra, przyznaję się bez bicia - pamiętałam o tym jeszcze popołudniu, kiedy nie miałam dostępu do internetu. Wróciłam do domu i zapomniałam. Najzwyczajniej w świecie. I bardzo za to przepraszam. Jestem na siebie okropnie zła, bo uciekł mi jeden miesiąc w kalendarzu. Ale już trudno... Nic na to nie poradzę. Czytelników (o ile jakichś jeszcze mam) serdecznie pozdrawiam i zapraszam do zapoznania się z nowym rozdziałem.
********************************************************************
„Co to jest prawdziwe ja?”
Otworzyłam
szeroko oczy. W mojej głowie od razu pojawiły się wspomnienia z walki,
wywołując jej ból. Pamiętałam wszystko jak przez mgłę, a to oznaczało dokładnie
tyle, że znów zostałam czymś uśpiona – tak jak pierwszego dnia tutaj.
Westchnęłam ciężko i chwytając się za
czoło, usiadłam powoli. Dopiero teraz zorientowałam się, że leżę na łóżku, a
nie na swoim posłaniu. I chociaż byłam w namiocie, był on znacznie większy od
mojego. Było tu też więcej rzeczy, a nawet meble – na przykład regał z
książkami i niski stolik, przy którym leżały cztery poduszki.
- Co, do
cholery? – mruknęłam, marszcząc czoło.
Wstałam powoli i
ruszyłam do wyjścia, żeby ostrożnie wyjrzeć na zewnątrz. Okazało się, że jest
już noc, o czym świadczyła ciemność i brak żywej duszy na horyzoncie. Nie
przeszkodziło mi to jednak w spostrzeżeniu, że przed zaśnięciem byłam w
zupełnie innym miejscu. Może wcale nie byłam już w obozie…? Schowałam się znów
do środka i dopiero teraz pozwoliłam sobie na rozejrzenie się. Mój wzrok od
razu padł na leżącą na boku, nadpaloną świecę. Kiedy powiodłam wzrokiem kawałek
dalej, zauważyłam pelerynę – białą, całkiem znajomą. Uderzyła we mnie myśl, że
to jest namiot Hao. Nie rozumiałam tylko, po kiego czorta mnie tutaj umieścił?
I gdzie właściwie był w tej chwili?
- Obudziłaś się.
– Nad moją głową niespodziewanie pojawiła się białowłosa. Muszę przyznać, że
trochę mnie zaskoczyła, bo zdążyłam już o niej zapomnieć. W każdym razie
spojrzałam na nią. Nic nie wskazywało, żeby miała mnie zostawić w spokoju, więc
chyba musiałam znaleźć z nią jakąś nić porozumienia. Albo chociaż próbować… –
Myślałam, że wstaniesz dopiero jutro – stwierdziła.
- Za pierwszym
razem działało dłużej – mruknęłam w odpowiedzi. Po dłuższej chwili odezwałam
się znów. – Gdzie Hao? – Uznałam, że
duch może to wiedzieć.
- Powiedział
tylko, że niedługo wróci i kazał ci to przekazać, jeśli się obudzisz.
Prychnęłam cicho
na jej słowa. No jasne, mam czekać na wielmożnego pana… Westchnęłam i
rozejrzałam się raz jeszcze. W głowie pojawiło mi się kolejne pytanie.
- Co się stało
po tym, jak zostałam uśpiona? – zapytałam. Miałam głównie na myśli losy moich
niedoszłych wybawców. Moja rozmówczyni chyba wyczytała to z moich oczu, bo
uśmiechnęła się blado.
- Zdążyli uciec
bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Skinęłam jedynie
głową. Mimo wszystko uspokoiło mnie to, że Yoh uciekł razem z przyjaciółmi.
Gdyby dostali się w łapy tego szamana z mojego powodu… Wolałam o tym nie myśleć
– po co zaprzątać sobie tym głowę. Nic się przecież nie stało. Westchnęłam
ponownie i zerknęłam w stronę książek, by po krótkiej chwili zdecydować się na
wzięcie jednej do ręki. Zapaliłam sobie świecę i usiadłam wygodnie na poduszce
leżącej obok. Chciałam poczekać na brązowowłosego, żeby wrócić do swojego
namiotu. Nie wiedziałam gdzie go rozstawił po tej kolejnej „przeprowadzce”,
więc musiał mnie do niego zaprowadzić. Właściwie nie wiem, ile czasu
siedziałam, czytając nim w końcu usłyszałam kroki. Chwilę później mężczyzna
wchodził już do środka. Spojrzałam na niego uważnie.
- Dlaczego nie
śpisz? – zapytał od razu, zdejmując z siebie pelerynę. Odrzucił ją na bok i
zwrócił wzrok w moim kierunku.
- Bo nie jestem
u siebie – mruknęłam spokojnie, odkładając lekturę na swoje miejsce.
- Od dzisiaj
jesteś. Będziesz dzieliła namiot ze mną. - Spojrzałam na niego jak na idiotę,
ale wcale nie wyglądał, jakby żartował. Wstałam gwałtownie. Ten człowiek
naprawdę nie dał się lubić! Co on znów wymyślił?!
- Nie wytrzymam
z tobą nawet pięciu minut! Potrzebuję miejsca, gdzie będę mogła od ciebie
odpocząć! – warknęłam głośno, okazując swoje niezadowolenie.
- Nie będę tutaj
spędzał każdej wolnej minuty, o to się nie martw – odpowiedział, ściągając
buty. Najwidoczniej szykował się do snu, zupełnie mnie ignorując.
- Nie o to chodzi
– mruknęłam, naprawdę zdenerwowana. Nie dość, że postawił mnie przed faktem
dokonanym, to teraz pozostawał niewzruszony na moje protesty.
- Więc o co? –
zapytał, bezwstydnie rozpinając spodnie. Nie spuścił ich jednak w dół, tylko
przerwał rozbieranie się i spojrzał na mnie. W zasadzie byłam mu za to
wdzięczna, bo czułabym się przynajmniej nieswojo. Z resztą już się czułam… – O
co chodzi?
- No… - Chciałam
mu powiedzieć, że ma nie udawać kretyna, ale patrząc na jego nagą klatkę
piersiową i rozchylone spodnie, naprawdę nie mogłam skupić na niczym swoich
myśli. W rezultacie końcowym straciłam wątek. – Po prostu nie mam najmniejszej
ochoty dzielić z tobą namiotu – wydukałam w końcu, już nieco ciszej.
- Będziesz
musiała przywyknąć. Żaden inny nie jest wolny.
- Jak to? A co
się stało z moim?
- Mam nową
uczennicę – odpowiedział, przymykając powieki. Sposób w jaki na mnie w tej
chwili patrzył przyprawił mnie o dreszcze. Całkiem przyjemne, warto zaznaczyć…
- Jak ty sobie
to wyobrażasz? Niby gdzie mam spać? Na podłodze? – warknęłam cicho, starając
się utrzymać wzrok na jego oczach.
- Łóżko jest
duże, zmieścimy się we dwójkę – stwierdził, uśmiechając się nieco złośliwie.
Musiałam zrobić zabawną minę, przynajmniej tak sądzę. A z całą pewnością
wytrzeszczyłam na moment oczy. On sobie chyba jaja robił.
- Zapomnij –
syknęłam, siadając twardo z powrotem na poduszce. Jego niedoczekanie. Choćbym
miała nawet kulić się na tych poduszkach i spać bez przykrycia, nie będę z nim
spała! Odwróciłam głowę, ale nawet chwili nie mogłam od niego odsapnąć.
Słyszałam wyraźnie jego kroki, zbliżające się do mnie. Podszedł i kucnął tuż
przede mną. Chwycił delikatnie moją brodę i zmusił do spojrzenia na siebie.
- Chyba się nie
wstydzisz, co? – zakpił z uśmieszkiem na twarzy.
- I jeszcze
czego – prychnęłam, zaciskając lekko szczenkę.
- Więc choć do
łóżka, jest późno.
- Nie wejdę z
tobą do jednego łóżka.
- Dlaczego?
- Nie udawaj
idioty… - warknęłam w końcu, zniecierpliwiona.
Uniósł nieco
gwałtowniej moją brodę do góry. Sądziłam początkowo, że mnie spoliczkuje, ale
nic takiego się nie stało. Nie wiedziałam więc, co ma zamiar zrobić, ale
przypatrywał mi się z dziwnym błyskiem w oku, który nieco mnie niepokoił.
Zbliżył się niebezpiecznie do mojej twarzy, ale wbrew moim przypuszczeniom
zamiast w usta, ucałował mnie w szyję. Zadrżałam. Nie dość, że mnie tutaj
maltretowali, to jeszcze molestowali! Boże, co z tymi ludźmi było nie tak?
Chociaż ważniejsze pytanie brzmiało – co jest ze mną nie tak, że podoba mi się
ta pieszczota? Jego ciepłe wargi na mojej szyi… To było z jego strony coś
innego, niż dotychczas. Kiedy po jednym całusie nastąpił kolejny, a później
parę innych, z moich ust mimowolnie wydobyło się westchnięcie. Oderwał się
wówczas od mojej skóry i zmierzył moją twarz wzrokiem.
- Chodź… -
mruknął jedynie, wstając. Chwycił moją dłoń i pociągnął do góry, żebym również
się podniosła. Cały opór wyleciał ze mnie jak powietrze z balonika. Podeszłam
razem z nim do łóżka i dopiero wtedy się zatrzymałam. Naprawdę nie wyobrażałam
sobie spania z nim. Zwłaszcza, że on właśnie pozbył się swoich spodni i w
bieliźnie ułożył się wygodnie po swojej stronie.
- Jeśli tkniesz
mnie choćby palcem… - warknęłam, patrząc na niego lekko przymrużonymi oczami.
Zaśmiał się jedynie cicho. Westchnęłam zrezygnowana. Chyba nie miałam większego
wyboru. Podejrzewałam, że nawet jeśli chciałabym spać na podłodze, on by po
mnie przyszedł i nawet siłą ułożył na materacu. Tak więc po prostu wsunęłam się
pod kołdrę i przykryłam po czubek nosa. Jedynie oczy i kawałek głowy wystawały
spod pierzyny. Przesunęłam się tak blisko skraju łóżka, jak tylko mogłam.
Ryzyko spadnięcia z łóżka nie było aż taką wysoką ceną w zamian za największą
możliwą odległość między naszą dwójką. Przez dobrych paręnaście minut nie
mogłam zasnąć. Obecność Hao bardzo mi przeszkadzała. Czekałam, aż on pierwszy
uśnie, jednak nawet wtedy trudno mi było to zrobić. Kiedy w końcu się udało,
nie był to zbyt twardy sen. Nawet ciche trzaśnięcie było powodem do tego, żeby
się obudzić. Dopiero koło trzeciej w nocy odpłynęłam na dobre.
Gdy kolejnego
dnia otworzyłam oczy, miałam ochotę trzasnąć brązowowłosemu w głowę i krzyknąć.
Ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Dlaczego chciałam tak zareagować? Cóż,
byliśmy w siebie ciasno wtuleni, a jego twarz była nie dalej jak pięć
centymetrów przed moją. A czemu nic nie
zrobiłam? Bo w gruncie rzeczy ja też go obejmowałam, a do tego było mi całkiem…
przyjemnie. To znaczy, w końcu była zima, więc taka pozycja… A z resztą, to nie
istotne. Nie chciałam nawet przed samą sobą się z tego tłumaczyć.
Przymknęłam
oczy, poruszając się przy tym nieznacznie. Chciałam się mimo wszystko od niego
odsunąć, ale nie dało się. Zbyt mocno mnie trzymał. Mimo mojego wiercenia się,
Asakura nie obudził się. Cóż, łatwo by go było w tej chwili zabić, skoro w
ogóle nie był czujny. Albo po prostu tak dobrze udawał. Chociaż trudno było w
to uwierzyć biorąc pod uwagę, jak wyglądał – włosy przykryły mu nieco twarz, a
wargi były rozchylone. Oddychał spokojnie, miarowo.
Westchnęłam
cicho, zrezygnowana. Wyglądało na to, że nie ominie mnie komentarz z jego
strony odnośnie tego, jak leżymy. A miałam nadzieję wstać i się przebrać póki
śpi. Trochę czasu minęło, nim mruknął coś pod nosem, a później rozchylił
powieki. Starałam się obdarzyć go spojrzeniem przepełnionym całą złością, jaką
mogłam w sobie zebrać, ale w gruncie rzeczy nie było jej tak wiele, jak zwykle.
Zwłaszcza, kiedy obdarzył mnie całkiem uroczym, wcale nie złośliwym uśmiechem.
Spuściłam wzrok, nie mogąc na niego patrzeć. Bez słowa ucałował mnie w czoło, a
później pogładził po talii, gdzie trzymał dłoń. Zadrżałam lekko pod jego
dotykiem i zebrałam się w sobie, aby odsunąć się nieco. Odchrząknęłam cicho i
wstałam z łóżka.
- Gdzie są moje
rzeczy? – zapytałam, dopiero teraz ponownie na niego zerkając. Leżał na boku
opierając się na jednej ręce i skupiał na mnie wzrok. Aż mnie ciarki
przechodziły. Zaczęło się między nami robić naprawdę dziwnie i sama nie
wiedziałam, czy mi się to podoba, czy też nie.
- W tamtej
szafie – odpowiedział, wskazując mebel brodą. Śledził każdy mój kolejny krok w
tamtą stronę. Miałam wrażenie, że zwyczajnie pożera mnie wzrokiem. Otworzyłam
drzwi i wyciągnęłam jakąś bluzkę i nowe spodnie. Odwróciłam się w jego stronę.
- Chyba nie
sądzisz, że będę się przy tobie przebierała? – mruknęłam, unosząc jedną brew. Uśmiechnął
się lekko.
- W rogu jest
miejsce, w którym możesz się ubrać – odpowiedział spokojnie, układając się na
plecach i podkładając sobie ręce pod głowę.
Spojrzałam w
tamtą stronę, żeby zobaczyć o czym mówi. Wyglądało to trochę jak sklepowa
przebieralnia – kotara na metalowej rurce i owalne, stojące lustro. Bez
zbędnych słów zniknęłam za zasłoną, by po chwili wyjść zza niej już w świeżych
rzeczach. Spojrzałam na niego uważnie. Wciąż wylegiwał się w łóżku i chyba nie
miał zamiaru wstawać. Założyłam ręce na piersi, mrużąc oczy. Byłam przekonana,
że gdybym nie obudziła się sama, on by to zrobił. Mimo, że treningi miałam
zwykle popołudniu, to i tak musiałam z rana wstawać. Chyba dla zasady.
- Ruszysz tyłek,
czy nie? – zapytałam spokojnie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się złośliwie.
- Nie. I ty też
nie musiałaś – stwierdził bezczelnie. Prychnęłam. Nie mógł powiedzieć tego
wcześniej?! Zazgrzytałam zębami.
- A co z
treningiem? – zapytałam, zakładając ręce na piersi. Zaśmiał się cicho i
pomachał z niedowierzaniem głową. Wyglądał, jakby patrzyła na kogoś
głupiutkiego.
- Jest sporo na
minusie i z pół metra śniegu. To nie miasto, tutaj nikt nie odśnieża. Chyba nie
sądzisz, że w takich warunkach da się cokolwiek zrobić? – mruknął, wstając
jednak z łóżka. Bez skrępowania, w samych tylko bokserkach, podszedł do mnie. –
Chodź, poleżymy razem, a później się czymś zajmiemy. – Nie miałam pojęcia, czy
on zdaje sobie sprawę z tego jak brzmi to co on powiedział. W każdym razie
spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Czy ty naprawdę
oszalałeś? – zapytałam z lekkim oburzeniem. – Już sam fakt, że muszę z tobą
spać, jest okropny. Chyba nie sądzisz, że kiedykolwiek będę miała ochotę z tobą
„poleżeć”? Jeśli tak, to musisz być kompletnym…
- Jakoś nie
miałaś oporów, żeby zbliżyć się do mnie we śnie – przerwał mi, nim zdążyłam
skończyć. Tym samym nie dał mi się obrazić, a chciałam rzucić dość wyszukaną
wiązanką… W każdym razie zmrużyłam oczy. Przypominanie mi o tym wcale nie było
dobrym pomysłem, bo tylko mnie to denerwowało.
- Jak sam powiedziałeś,
spałam. To chyba samo przez siebie mówi, że nie wiedziałam co robię –
warknęłam.
- A nie uważasz,
że podświadomie zrobiłaś to, czego chciałaś? Twoje ciało chyba lepiej wie o
twoich potrzebach… - Uśmiechnął się lekko i pogładził mnie po policzku.
Chciałam zapanować nad sobą, ale mimo wszystko lekko zadrżałam. Cholerny dupek.
– Widzisz?
- Łapy precz. –
Mój głos był chłodny, gdy to mówiłam. Odtrąciłam jego dłoń i zrobiłam długi
krok w tył. Mężczyzna przypatrywał mi się chwilę, ściągając brwi. Westchnął,
przeczesując długie włosy.
- To przykre, że
starasz się oszukać samą siebie i do tego tak nieudolnie oszukujesz otoczenie…
- mruknął jedynie, podchodząc do szafy i wyciągając z niej świeżą pelerynę. Bez
jakiegokolwiek słowa więcej, opuścił namiot, zarzucając ją na siebie.
Spojrzałam za nim morderczym wzrokiem. Zdecydowanie za śmiało sobie ze mną
poczynał. Z resztą kim on do cholery jest, żeby mówić do mnie takie teksty? Kto
mu pozwolił decydować za mnie, co czuję i myślę? Nikt. Oto odpowiedź.
Nim na poważnie
się zdenerwowałam tym wszystkim i zaczęłam głębiej się nad tym zastanawiać,
zdecydowałam się zająć jakoś swój czas. W końcu kto powiedział, że nie mogę
zrobić sobie treningu tutaj? Jest wystarczająco miejsca na parę ćwiczeń. W
związku z tym poświęciłam jakieś dwie godziny na wysiłek fizyczny i kolejne
pół, żeby nieco odpocząć. Kiedy zaczynało mi się nudzić wpadłam na dość
ryzykowny pomysł wyjścia na zewnątrz. Ale przecież nie mogłam cały dzień
siedzieć i, dajmy na to, czytać. Jakkolwiek lubiłam to robić, cały dzień to
byłoby zdecydowanie za dużo.
Tak więc wyszłam
z namiotu, po ubraniu się w grubsze rzeczy i zimową kurtkę. Śnieg sięgał mi
nieco za kolana, ale nie zamierzałam się tym za bardzo przejmować. Bardziej
martwiłam się, żeby nie spotkać paru nieprzyjaznych mi osób… Albo najlepiej
nikogo. Upewniwszy się, że w zasięgu mojego wzroku nie ma żywej duszy, ruszyłam
przed siebie. Wchodząc między drzewa nie wiedziałam za bardzo, dokąd właściwie
chcę dojść. Początkowo towarzystwa dotrzymywała mi Death, ale nie odzywałam się
do niej zbytnio, więc zniknęła po paru minutach. Chwilę później, między
konarami zamajaczyła mi jakaś postać. Zatrzymałam się w pół kroku i wytężyłam
wzrok, by po kolejnych paru sekundach stwierdzić, że osobą, którą widzę przed
sobą, jest medyk z obozu. Odetchnęłam poniekąd z ulgą – gdyby była to któraś z
wrogich mi szamanek, mogłoby dojść do nieprzyjemności między nami. Mimo
wszystko zawahałam się nie wiedząc, czy iść naprzód i ujawnić się, czy może
jednak zawrócić. Nie zdążyłam jednak zdecydować, los zrobił to za mnie.
Ciemnowłosy ni z
tego ni z owego na mnie spojrzał, a kiedy dostrzegł już, kim jestem, uśmiechnął
się i machnął głową, zachęcając mnie do podejścia. Zagryzłam wargę i spojrzałam
za siebie, zastanawiając się, co zrobić. Cóż, w zasadzie nie miałam wiele do
stracenia, a gdybym odeszła, mógłby pomyśleć, że się boję. Takiej satysfakcji
bym mu nie dała nawet, jeśli była by to prawda. Podeszłam więc do niego
niespiesznie.
- Co tu robisz?
– zapytał od razu, patrzą na mnie uważnie. Wzruszyłam lekko ramionami.
- Spaceruję –
mruknęłam. Nim zapytał o coś jeszcze, a widziałam, że ma zamiar, odezwałam się
znów. – A ty? – Jakby nie patrzeć jego obecność tutaj też była dziwna. Sam, w
lesie, w śniegu po kolana i przy minusowej temperaturze? Cóż, właściwie też
mógł spacerować… Ale miałam wrażenie, że nie to tutaj robi. Z resztą jego
chwilowe milczenie tylko mnie w tym upewniało. Moje spojrzenie stawało się
coraz bardziej podejrzliwe. W końcu chwycił mnie za dłoń i nim zdążyłam nią
szarpnąć, odezwał się.
- Pokarzę ci.
Miałam wiele
powodów, żeby się nie zgodzić, ale jednak pozwoliłam mu pociągnąć się za rękę.
Przeszliśmy zaledwie kilka metrów, nim się zatrzymaliśmy. Puścił mnie wtedy i
po chwili kucnął. Chciałam zapytać, co wyprawia, ale nim to zrobiłam, wykopał w
śniegu sporą dziurę. Dostrzegłam w niej spory, biały kwiat w pełnym rozkwicie.
Nie mogłam uwierzyć i zamrugałam parokrotnie, żeby upewnić się, że wzrok mnie
nie mylił. Jak to było możliwe? Przy takich temperaturach?
- Właśnie to
tutaj robię. Zbieram je – odezwał się Kaise, przypatrując się mojej twarzy.
- Ale… Jak to
możliwe? Śnieg zalega od dwóch tygodni, a temperatura nie przekracza zera
stopni – zapytałam, ściągając lekko brwi. Naprawdę nie umiałam racjonalnie
wytłumaczyć sobie bytu tej rośliny. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie lekko.
- Kwitnie tylko
w takich warunkach. Tak naprawdę pod śniegiem jest znacznie cieplej, niż by się
mogło wydawać. To trochę jak igloo – wytłumaczył mi. – Ta roślina jest
wyjątkowa… Zupełnie jak ty – stwierdził. Patrzył na mnie w tej chwili lekko
błyszczącymi oczami, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, co on plecie.
- Dlaczego mi to
mówisz? – zapytałam cicho. Nie, żeby to było nieuprzejme, ale musiało mieć coś
na celu. Tutaj nikt nie był dla ciebie miły tak po prostu…
- To po prostu
prawda.
- Och, litości.
Chyba nie sądzisz, że jestem taka naiwna? – mruknęłam.
- Nie umiesz
przyjmować komplementów – westchnął zrezygnowany. Cóż mogłam na to powiedzieć?
Właściwie mogło tak być. Nikt wcześniej mi ich zbyt często nie prawił, bo
starałam się ograniczać moje kontakty z ludźmi.
Ciemnowłosy
zerwał kwiat, powąchał go, po czym podał mi. Również zaciągnęłam się jego
zapachem. Słodki, delikatny, przyjemny… Przymknęłam oczy, rozkoszując się nim.
Medyk uśmiechnął się, wstał z kucek i zbliżył się do mnie na odległość paru
centymetrów. Spojrzałam na niego, od razu napotykając jego oczy. Dopiero teraz
zorientowałam się, że prócz niebieskiego koloru, wyraźnie odznaczała się w nich
również zieleń. Poczułam ciepło jego dłoni na moim chłodnym policzku. Przeszedł
mnie lekki dreszcz. Właściwie wiedziałam, do czego to może prowadzić, ale po
raz pierwszy nie broniłam się przed tym.
Tak naprawdę nie miałam chyba nic przeciwko. A może nawet tego chciałam…
Kiedy nasze usta
się zetknęły przymknęłam oczy. Początkowo dawałam się po prostu całować, ale w
końcu zaczęłam odwzajemniać pieszczotę. Dopiero kiedy jego język musnął moje
wargi, cofnęłam się o krok do tyłu. Jakkolwiek to było miłe, nie sądziłam, żeby
był on odpowiednią osobą. Jakby nie patrzeć nie powinnam robić takich rzeczy.
Wciąż byłam porwana, a Kaise wciąż był uczniem Asakury. I to wcale dobrze o nim
nie świadczyło, nawet jeśli przy mnie wydawał się całkiem inny od ludzi tutaj
przebywających. Nawet, jeśli czułam się przy nim coraz bardziej swobodna, a
jego bliskość sprawiała mi przyjemność. Chociaż, jak o tym teraz pomyślałam,
bliskość brązowowłosego była równie miła i musiałam to przyznać przed samą
sobą. Zwłaszcza po tym, co zaszło w nocy i z samego rana… Oczywiście żadnemu z
nich nie powiedziałabym, jak się przy nich czuję, ale chyba obaj to widzieli.
Moja umiejętność skrywania uczuć chyba pogorszyła się razem z moją kondycją.
Z takim
mętlikiem w głowie wpatrywałam się w mężczyznę przede mną, zakrywając dłonią
lekko nabrzmiałe po pocałunku usta. Czułam, że od środka zrobiło mi się
zdecydowanie cieplej. Musiałam też mieć delikatne rumieńce, bo temperatura
policzków też podniosła się o parę stopni. Szczerze mówiąc dopiero teraz
zorientowałam się, że z mojej dłoni wypadł biały kwiat, ale nie miałam odwagi,
żeby podejść i go podnieść. Tyle myśli na raz pojawiało mi się w głowie, że
nawet się nie zdziwiłam, kiedy wpadłam na pomysł, by przenieść się do namiotu
medyka. Z dwojga złego, wolałam jego, niż brązowowłosego…
Ale zanim
wypowiedziałam to na głos, odwróciłam się i ruszyłam szybkim krokiem po swoich
własnych śladach do obozu. Jak
znałam życie zostałoby to bardzo źle odczytane. Bo co niby miałam powiedzieć?
„Chcę z tobą spać”? Albo „Chcę przenieść się do twojego namiotu”? Zwłaszcza po
tym pocałunku zabrzmiałoby to bardzo źle. Nim jeszcze zdążyłam dojść na
miejsce, z nieba zaczęło prószyć. Spojrzałam w górę. Naprawdę wyglądało to
pięknie. Ale nie uspokajało moich myśli…
Westchnęłam i
oparłam się ramieniem o drzewo. Co ja właściwie wyprawiałam? Miałam już ducha,
powinnam stąd uciekać! A ja nadal tutaj zostawałam… Mało tego – wcześniej nawet
nie pomyślałam o tym, że mając nowego stróża mogę zwiać! Cholera, co się ze mną
działo?! Czy to miejsce zupełnie odebrało mi zdolność trzeźwego myślenia? A
może to wszyscy ci ludzie? Może udzieliło mi się ich szaleństwo? To byłoby
właściwie dobre wytłumaczenie, ale czy prawdziwe? Tak naprawdę chyba zaczęłam
się przywiązywać. Może nie do obozu, ale do Hao, czy Kaise. To się po prostu
działo i nie miałam chyba na to najmniejszego wpływu. Zupełnie bez sensu. Muszę
wziąć się w garść, wrócić do dawnej, zimnej siebie, która nikogo do siebie nie
dopuszcza! Tylko, że nie jestem pewna, czy to w ogóle jest możliwe…
- Szlag by ich
wszystkich! – warknęłam. – Death! – wezwałam ducha. Pojawiła się niemal
natychmiast.
- Tak? – Chyba
była nieco zaskoczona faktem, że ją przywołałam. Nigdy wcześniej tego nie
robiłam i chyba nawet wspomniałam jej, że wcale jej nie chcę, więc wcale jej
się nie dziwiłam.
- Pomożesz mi
stąd uciec? – zapytałam, patrząc na nią uważnie. Skinęła głową. – Wiesz gdzie w
ogóle jesteśmy?
- Teoretycznie
tak.
- Będziesz w
stanie mnie stąd wyprowadzić?
- Nie mogę
zagwarantować, że się nie zgubimy. Nie jestem wszechwiedząca.
- W porządku.
Jestem gotowa zaryzykować – westchnęłam. – W takim razie… Death! Kontrola
ducha! – krzyknęłam. Białowłosa błysnęła ostrym światłem i powiększyła się.
Była teraz przynajmniej pięciometrowa, czyli wystarczająco duża, by na nią
wejść. Z jej pleców wyrosła para czarnych skrzydeł, a oczy mieniły się
czerwienią, choć zwykle były niebieskie. Wdrapałam się na nią sprawnie i chwilę
później leciałyśmy już nad lasem. Śnieg przy tej prędkości boleśnie uderzał o
moją twarz, ale nie przejmowałam się tym. Zmierzałam do wolności, którą utraciłam
już kawał czasu temu i to było teraz ważniejsze, niż kilka zadrapań na
policzkach…
Jest! W końcu. Już straciłam nadzieję na kolejną część. W końcu jakieś pocałunki – czekałam na to już od dawna. Dziwię się z resztą, że dopiero teraz. To znaczy, ja wiem, że wcześniej też coś było, ale nie w taki sposób. Wtedy Karmen się nie zaangażowała. No i nareszcie spróbowała uciec. Jestem ciekawa, czy jej się uda. Choć znając ciebie, raczej nie. Aż mnie skręca z ciekawości co dalej. W ogóle to fajnie, że się ustosunkowałaś do komentarzy i na razie skończyłaś z kłótniami na rzecz czegoś nowego. Widać, że szanujesz zdanie czytelników. A to się ceni, bo nie wszyscy to robią.Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. Ciekawa jestem, czy dodasz jeszcze w tym miesiącu? Dużo weny!
OdpowiedzUsuńHa, fajny rozdział^^ Trochę romantyzmu, trochę charakterku… W końcu już nie tylko iskry się pojawiają, a i drobny płomień, że tak powiem:)Wiesz co, kiedy po razi pierwszy napisałaś w tym rozdziale o ciemnowłosym, przed moimi oczami pojawił się Hao i chwilę trwało pojęcie, że to nie o nim… Uważaj z tym:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń