28 grudnia 2012

Rozdział XIII

No i cóż... Miałam zrobić tak, żeby każdego miesiąca dodać jedną notkę i teraz też chciałam, ale... Dobra, przyznaję się bez bicia - pamiętałam o tym jeszcze popołudniu, kiedy nie miałam dostępu do internetu. Wróciłam do domu i zapomniałam. Najzwyczajniej w świecie. I bardzo za to przepraszam. Jestem na siebie okropnie zła, bo uciekł mi jeden miesiąc w kalendarzu. Ale już trudno... Nic na to nie poradzę. Czytelników (o ile jakichś jeszcze mam) serdecznie pozdrawiam i zapraszam do zapoznania się z nowym rozdziałem.

********************************************************************

„Co to jest prawdziwe ja?”


Otworzyłam szeroko oczy. W mojej głowie od razu pojawiły się wspomnienia z walki, wywołując jej ból. Pamiętałam wszystko jak przez mgłę, a to oznaczało dokładnie tyle, że znów zostałam czymś uśpiona – tak jak pierwszego dnia tutaj. Westchnęłam ciężko i  chwytając się za czoło, usiadłam powoli. Dopiero teraz zorientowałam się, że leżę na łóżku, a nie na swoim posłaniu. I chociaż byłam w namiocie, był on znacznie większy od mojego. Było tu też więcej rzeczy, a nawet meble – na przykład regał z książkami i niski stolik, przy którym leżały cztery poduszki.

- Co, do cholery? – mruknęłam, marszcząc czoło.

Wstałam powoli i ruszyłam do wyjścia, żeby ostrożnie wyjrzeć na zewnątrz. Okazało się, że jest już noc, o czym świadczyła ciemność i brak żywej duszy na horyzoncie. Nie przeszkodziło mi to jednak w spostrzeżeniu, że przed zaśnięciem byłam w zupełnie innym miejscu. Może wcale nie byłam już w obozie…? Schowałam się znów do środka i dopiero teraz pozwoliłam sobie na rozejrzenie się. Mój wzrok od razu padł na leżącą na boku, nadpaloną świecę. Kiedy powiodłam wzrokiem kawałek dalej, zauważyłam pelerynę – białą, całkiem znajomą. Uderzyła we mnie myśl, że to jest namiot Hao. Nie rozumiałam tylko, po kiego czorta mnie tutaj umieścił? I gdzie właściwie był w tej chwili?

- Obudziłaś się. – Nad moją głową niespodziewanie pojawiła się białowłosa. Muszę przyznać, że trochę mnie zaskoczyła, bo zdążyłam już o niej zapomnieć. W każdym razie spojrzałam na nią. Nic nie wskazywało, żeby miała mnie zostawić w spokoju, więc chyba musiałam znaleźć z nią jakąś nić porozumienia. Albo chociaż próbować… – Myślałam, że wstaniesz dopiero jutro – stwierdziła.

- Za pierwszym razem działało dłużej – mruknęłam w odpowiedzi. Po dłuższej chwili odezwałam się znów.  – Gdzie Hao? – Uznałam, że duch może to wiedzieć.

- Powiedział tylko, że niedługo wróci i kazał ci to przekazać, jeśli się obudzisz.

Prychnęłam cicho na jej słowa. No jasne, mam czekać na wielmożnego pana… Westchnęłam i rozejrzałam się raz jeszcze. W głowie pojawiło mi się kolejne pytanie.

- Co się stało po tym, jak zostałam uśpiona? – zapytałam. Miałam głównie na myśli losy moich niedoszłych wybawców. Moja rozmówczyni chyba wyczytała to z moich oczu, bo uśmiechnęła się blado.

- Zdążyli uciec bez większego uszczerbku na zdrowiu.

Skinęłam jedynie głową. Mimo wszystko uspokoiło mnie to, że Yoh uciekł razem z przyjaciółmi. Gdyby dostali się w łapy tego szamana z mojego powodu… Wolałam o tym nie myśleć – po co zaprzątać sobie tym głowę. Nic się przecież nie stało. Westchnęłam ponownie i zerknęłam w stronę książek, by po krótkiej chwili zdecydować się na wzięcie jednej do ręki. Zapaliłam sobie świecę i usiadłam wygodnie na poduszce leżącej obok. Chciałam poczekać na brązowowłosego, żeby wrócić do swojego namiotu. Nie wiedziałam gdzie go rozstawił po tej kolejnej „przeprowadzce”, więc musiał mnie do niego zaprowadzić. Właściwie nie wiem, ile czasu siedziałam, czytając nim w końcu usłyszałam kroki. Chwilę później mężczyzna wchodził już do środka. Spojrzałam na niego uważnie.

- Dlaczego nie śpisz? – zapytał od razu, zdejmując z siebie pelerynę. Odrzucił ją na bok i zwrócił wzrok w moim kierunku.

- Bo nie jestem u siebie – mruknęłam spokojnie, odkładając lekturę na swoje miejsce.

- Od dzisiaj jesteś. Będziesz dzieliła namiot ze mną. - Spojrzałam na niego jak na idiotę, ale wcale nie wyglądał, jakby żartował. Wstałam gwałtownie. Ten człowiek naprawdę nie dał się lubić! Co on znów wymyślił?!

- Nie wytrzymam z tobą nawet pięciu minut! Potrzebuję miejsca, gdzie będę mogła od ciebie odpocząć! – warknęłam głośno, okazując swoje niezadowolenie.

- Nie będę tutaj spędzał każdej wolnej minuty, o to się nie martw – odpowiedział, ściągając buty. Najwidoczniej szykował się do snu, zupełnie mnie ignorując.

- Nie o to chodzi – mruknęłam, naprawdę zdenerwowana. Nie dość, że postawił mnie przed faktem dokonanym, to teraz pozostawał niewzruszony na moje protesty.

- Więc o co? – zapytał, bezwstydnie rozpinając spodnie. Nie spuścił ich jednak w dół, tylko przerwał rozbieranie się i spojrzał na mnie. W zasadzie byłam mu za to wdzięczna, bo czułabym się przynajmniej nieswojo. Z resztą już się czułam… – O co chodzi?

- No… - Chciałam mu powiedzieć, że ma nie udawać kretyna, ale patrząc na jego nagą klatkę piersiową i rozchylone spodnie, naprawdę nie mogłam skupić na niczym swoich myśli. W rezultacie końcowym straciłam wątek. – Po prostu nie mam najmniejszej ochoty dzielić z tobą namiotu – wydukałam w końcu, już nieco ciszej.

- Będziesz musiała przywyknąć. Żaden inny nie jest wolny.

- Jak to? A co się stało z moim?

- Mam nową uczennicę – odpowiedział, przymykając powieki. Sposób w jaki na mnie w tej chwili patrzył przyprawił mnie o dreszcze. Całkiem przyjemne, warto zaznaczyć…

- Jak ty sobie to wyobrażasz? Niby gdzie mam spać? Na podłodze? – warknęłam cicho, starając się utrzymać wzrok na jego oczach.

- Łóżko jest duże, zmieścimy się we dwójkę – stwierdził, uśmiechając się nieco złośliwie. Musiałam zrobić zabawną minę, przynajmniej tak sądzę. A z całą pewnością wytrzeszczyłam na moment oczy. On sobie chyba jaja robił.

- Zapomnij – syknęłam, siadając twardo z powrotem na poduszce. Jego niedoczekanie. Choćbym miała nawet kulić się na tych poduszkach i spać bez przykrycia, nie będę z nim spała! Odwróciłam głowę, ale nawet chwili nie mogłam od niego odsapnąć. Słyszałam wyraźnie jego kroki, zbliżające się do mnie. Podszedł i kucnął tuż przede mną. Chwycił delikatnie moją brodę i zmusił do spojrzenia na siebie.

- Chyba się nie wstydzisz, co? – zakpił z uśmieszkiem na twarzy.

- I jeszcze czego – prychnęłam, zaciskając lekko szczenkę.

- Więc choć do łóżka, jest późno.

- Nie wejdę z tobą do jednego łóżka.

- Dlaczego?

- Nie udawaj idioty… - warknęłam w końcu, zniecierpliwiona.

Uniósł nieco gwałtowniej moją brodę do góry. Sądziłam początkowo, że mnie spoliczkuje, ale nic takiego się nie stało. Nie wiedziałam więc, co ma zamiar zrobić, ale przypatrywał mi się z dziwnym błyskiem w oku, który nieco mnie niepokoił. Zbliżył się niebezpiecznie do mojej twarzy, ale wbrew moim przypuszczeniom zamiast w usta, ucałował mnie w szyję. Zadrżałam. Nie dość, że mnie tutaj maltretowali, to jeszcze molestowali! Boże, co z tymi ludźmi było nie tak? Chociaż ważniejsze pytanie brzmiało – co jest ze mną nie tak, że podoba mi się ta pieszczota? Jego ciepłe wargi na mojej szyi… To było z jego strony coś innego, niż dotychczas. Kiedy po jednym całusie nastąpił kolejny, a później parę innych, z moich ust mimowolnie wydobyło się westchnięcie. Oderwał się wówczas od mojej skóry i zmierzył moją twarz wzrokiem.

- Chodź… - mruknął jedynie, wstając. Chwycił moją dłoń i pociągnął do góry, żebym również się podniosła. Cały opór wyleciał ze mnie jak powietrze z balonika. Podeszłam razem z nim do łóżka i dopiero wtedy się zatrzymałam. Naprawdę nie wyobrażałam sobie spania z nim. Zwłaszcza, że on właśnie pozbył się swoich spodni i w bieliźnie ułożył się wygodnie po swojej stronie.

- Jeśli tkniesz mnie choćby palcem… - warknęłam, patrząc na niego lekko przymrużonymi oczami. Zaśmiał się jedynie cicho. Westchnęłam zrezygnowana. Chyba nie miałam większego wyboru. Podejrzewałam, że nawet jeśli chciałabym spać na podłodze, on by po mnie przyszedł i nawet siłą ułożył na materacu. Tak więc po prostu wsunęłam się pod kołdrę i przykryłam po czubek nosa. Jedynie oczy i kawałek głowy wystawały spod pierzyny. Przesunęłam się tak blisko skraju łóżka, jak tylko mogłam. Ryzyko spadnięcia z łóżka nie było aż taką wysoką ceną w zamian za największą możliwą odległość między naszą dwójką. Przez dobrych paręnaście minut nie mogłam zasnąć. Obecność Hao bardzo mi przeszkadzała. Czekałam, aż on pierwszy uśnie, jednak nawet wtedy trudno mi było to zrobić. Kiedy w końcu się udało, nie był to zbyt twardy sen. Nawet ciche trzaśnięcie było powodem do tego, żeby się obudzić. Dopiero koło trzeciej w nocy odpłynęłam na dobre.

Gdy kolejnego dnia otworzyłam oczy, miałam ochotę trzasnąć brązowowłosemu w głowę i krzyknąć. Ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Dlaczego chciałam tak zareagować? Cóż, byliśmy w siebie ciasno wtuleni, a jego twarz była nie dalej jak pięć centymetrów przed moją.  A czemu nic nie zrobiłam? Bo w gruncie rzeczy ja też go obejmowałam, a do tego było mi całkiem… przyjemnie. To znaczy, w końcu była zima, więc taka pozycja… A z resztą, to nie istotne. Nie chciałam nawet przed samą sobą się z tego tłumaczyć.

Przymknęłam oczy, poruszając się przy tym nieznacznie. Chciałam się mimo wszystko od niego odsunąć, ale nie dało się. Zbyt mocno mnie trzymał. Mimo mojego wiercenia się, Asakura nie obudził się. Cóż, łatwo by go było w tej chwili zabić, skoro w ogóle nie był czujny. Albo po prostu tak dobrze udawał. Chociaż trudno było w to uwierzyć biorąc pod uwagę, jak wyglądał – włosy przykryły mu nieco twarz, a wargi były rozchylone. Oddychał spokojnie, miarowo.

Westchnęłam cicho, zrezygnowana. Wyglądało na to, że nie ominie mnie komentarz z jego strony odnośnie tego, jak leżymy. A miałam nadzieję wstać i się przebrać póki śpi. Trochę czasu minęło, nim mruknął coś pod nosem, a później rozchylił powieki. Starałam się obdarzyć go spojrzeniem przepełnionym całą złością, jaką mogłam w sobie zebrać, ale w gruncie rzeczy nie było jej tak wiele, jak zwykle. Zwłaszcza, kiedy obdarzył mnie całkiem uroczym, wcale nie złośliwym uśmiechem. Spuściłam wzrok, nie mogąc na niego patrzeć. Bez słowa ucałował mnie w czoło, a później pogładził po talii, gdzie trzymał dłoń. Zadrżałam lekko pod jego dotykiem i zebrałam się w sobie, aby odsunąć się nieco. Odchrząknęłam cicho i wstałam z łóżka.

- Gdzie są moje rzeczy? – zapytałam, dopiero teraz ponownie na niego zerkając. Leżał na boku opierając się na jednej ręce i skupiał na mnie wzrok. Aż mnie ciarki przechodziły. Zaczęło się między nami robić naprawdę dziwnie i sama nie wiedziałam, czy mi się to podoba, czy też nie.

- W tamtej szafie – odpowiedział, wskazując mebel brodą. Śledził każdy mój kolejny krok w tamtą stronę. Miałam wrażenie, że zwyczajnie pożera mnie wzrokiem. Otworzyłam drzwi i wyciągnęłam jakąś bluzkę i nowe spodnie. Odwróciłam się w jego stronę.

- Chyba nie sądzisz, że będę się przy tobie przebierała? – mruknęłam, unosząc jedną brew. Uśmiechnął się lekko.

- W rogu jest miejsce, w którym możesz się ubrać – odpowiedział spokojnie, układając się na plecach i podkładając sobie ręce pod głowę.

Spojrzałam w tamtą stronę, żeby zobaczyć o czym mówi. Wyglądało to trochę jak sklepowa przebieralnia – kotara na metalowej rurce i owalne, stojące lustro. Bez zbędnych słów zniknęłam za zasłoną, by po chwili wyjść zza niej już w świeżych rzeczach. Spojrzałam na niego uważnie. Wciąż wylegiwał się w łóżku i chyba nie miał zamiaru wstawać. Założyłam ręce na piersi, mrużąc oczy. Byłam przekonana, że gdybym nie obudziła się sama, on by to zrobił. Mimo, że treningi miałam zwykle popołudniu, to i tak musiałam z rana wstawać. Chyba dla zasady.

- Ruszysz tyłek, czy nie? – zapytałam spokojnie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się złośliwie.

- Nie. I ty też nie musiałaś – stwierdził bezczelnie. Prychnęłam. Nie mógł powiedzieć tego wcześniej?! Zazgrzytałam zębami.

- A co z treningiem? – zapytałam, zakładając ręce na piersi. Zaśmiał się cicho i pomachał z niedowierzaniem głową. Wyglądał, jakby patrzyła na kogoś głupiutkiego.

- Jest sporo na minusie i z pół metra śniegu. To nie miasto, tutaj nikt nie odśnieża. Chyba nie sądzisz, że w takich warunkach da się cokolwiek zrobić? – mruknął, wstając jednak z łóżka. Bez skrępowania, w samych tylko bokserkach, podszedł do mnie. – Chodź, poleżymy razem, a później się czymś zajmiemy. – Nie miałam pojęcia, czy on zdaje sobie sprawę z tego jak brzmi to co on powiedział. W każdym razie spojrzałam na niego jak na idiotę.

- Czy ty naprawdę oszalałeś? – zapytałam z lekkim oburzeniem. – Już sam fakt, że muszę z tobą spać, jest okropny. Chyba nie sądzisz, że kiedykolwiek będę miała ochotę z tobą „poleżeć”? Jeśli tak, to musisz być kompletnym…

- Jakoś nie miałaś oporów, żeby zbliżyć się do mnie we śnie – przerwał mi, nim zdążyłam skończyć. Tym samym nie dał mi się obrazić, a chciałam rzucić dość wyszukaną wiązanką… W każdym razie zmrużyłam oczy. Przypominanie mi o tym wcale nie było dobrym pomysłem, bo tylko mnie to denerwowało.

- Jak sam powiedziałeś, spałam. To chyba samo przez siebie mówi, że nie wiedziałam co robię – warknęłam.

- A nie uważasz, że podświadomie zrobiłaś to, czego chciałaś? Twoje ciało chyba lepiej wie o twoich potrzebach… - Uśmiechnął się lekko i pogładził mnie po policzku. Chciałam zapanować nad sobą, ale mimo wszystko lekko zadrżałam. Cholerny dupek. – Widzisz?

- Łapy precz. – Mój głos był chłodny, gdy to mówiłam. Odtrąciłam jego dłoń i zrobiłam długi krok w tył. Mężczyzna przypatrywał mi się chwilę, ściągając brwi. Westchnął, przeczesując długie włosy.

- To przykre, że starasz się oszukać samą siebie i do tego tak nieudolnie oszukujesz otoczenie… - mruknął jedynie, podchodząc do szafy i wyciągając z niej świeżą pelerynę. Bez jakiegokolwiek słowa więcej, opuścił namiot, zarzucając ją na siebie. Spojrzałam za nim morderczym wzrokiem. Zdecydowanie za śmiało sobie ze mną poczynał. Z resztą kim on do cholery jest, żeby mówić do mnie takie teksty? Kto mu pozwolił decydować za mnie, co czuję i myślę? Nikt. Oto odpowiedź.

Nim na poważnie się zdenerwowałam tym wszystkim i zaczęłam głębiej się nad tym zastanawiać, zdecydowałam się zająć jakoś swój czas. W końcu kto powiedział, że nie mogę zrobić sobie treningu tutaj? Jest wystarczająco miejsca na parę ćwiczeń. W związku z tym poświęciłam jakieś dwie godziny na wysiłek fizyczny i kolejne pół, żeby nieco odpocząć. Kiedy zaczynało mi się nudzić wpadłam na dość ryzykowny pomysł wyjścia na zewnątrz. Ale przecież nie mogłam cały dzień siedzieć i, dajmy na to, czytać. Jakkolwiek lubiłam to robić, cały dzień to byłoby zdecydowanie za dużo.

Tak więc wyszłam z namiotu, po ubraniu się w grubsze rzeczy i zimową kurtkę. Śnieg sięgał mi nieco za kolana, ale nie zamierzałam się tym za bardzo przejmować. Bardziej martwiłam się, żeby nie spotkać paru nieprzyjaznych mi osób… Albo najlepiej nikogo. Upewniwszy się, że w zasięgu mojego wzroku nie ma żywej duszy, ruszyłam przed siebie. Wchodząc między drzewa nie wiedziałam za bardzo, dokąd właściwie chcę dojść. Początkowo towarzystwa dotrzymywała mi Death, ale nie odzywałam się do niej zbytnio, więc zniknęła po paru minutach. Chwilę później, między konarami zamajaczyła mi jakaś postać. Zatrzymałam się w pół kroku i wytężyłam wzrok, by po kolejnych paru sekundach stwierdzić, że osobą, którą widzę przed sobą, jest medyk z obozu. Odetchnęłam poniekąd z ulgą – gdyby była to któraś z wrogich mi szamanek, mogłoby dojść do nieprzyjemności między nami. Mimo wszystko zawahałam się nie wiedząc, czy iść naprzód i ujawnić się, czy może jednak zawrócić. Nie zdążyłam jednak zdecydować, los zrobił to za mnie.

Ciemnowłosy ni z tego ni z owego na mnie spojrzał, a kiedy dostrzegł już, kim jestem, uśmiechnął się i machnął głową, zachęcając mnie do podejścia. Zagryzłam wargę i spojrzałam za siebie, zastanawiając się, co zrobić. Cóż, w zasadzie nie miałam wiele do stracenia, a gdybym odeszła, mógłby pomyśleć, że się boję. Takiej satysfakcji bym mu nie dała nawet, jeśli była by to prawda. Podeszłam więc do niego niespiesznie.

- Co tu robisz? – zapytał od razu, patrzą na mnie uważnie. Wzruszyłam lekko ramionami.

- Spaceruję – mruknęłam. Nim zapytał o coś jeszcze, a widziałam, że ma zamiar, odezwałam się znów. – A ty? – Jakby nie patrzeć jego obecność tutaj też była dziwna. Sam, w lesie, w śniegu po kolana i przy minusowej temperaturze? Cóż, właściwie też mógł spacerować… Ale miałam wrażenie, że nie to tutaj robi. Z resztą jego chwilowe milczenie tylko mnie w tym upewniało. Moje spojrzenie stawało się coraz bardziej podejrzliwe. W końcu chwycił mnie za dłoń i nim zdążyłam nią szarpnąć, odezwał się.

- Pokarzę ci.

Miałam wiele powodów, żeby się nie zgodzić, ale jednak pozwoliłam mu pociągnąć się za rękę. Przeszliśmy zaledwie kilka metrów, nim się zatrzymaliśmy. Puścił mnie wtedy i po chwili kucnął. Chciałam zapytać, co wyprawia, ale nim to zrobiłam, wykopał w śniegu sporą dziurę. Dostrzegłam w niej spory, biały kwiat w pełnym rozkwicie. Nie mogłam uwierzyć i zamrugałam parokrotnie, żeby upewnić się, że wzrok mnie nie mylił. Jak to było możliwe? Przy takich temperaturach?

- Właśnie to tutaj robię. Zbieram je – odezwał się Kaise, przypatrując się mojej twarzy.

- Ale… Jak to możliwe? Śnieg zalega od dwóch tygodni, a temperatura nie przekracza zera stopni – zapytałam, ściągając lekko brwi. Naprawdę nie umiałam racjonalnie wytłumaczyć sobie bytu tej rośliny. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie lekko.

- Kwitnie tylko w takich warunkach. Tak naprawdę pod śniegiem jest znacznie cieplej, niż by się mogło wydawać. To trochę jak igloo – wytłumaczył mi. – Ta roślina jest wyjątkowa… Zupełnie jak ty – stwierdził. Patrzył na mnie w tej chwili lekko błyszczącymi oczami, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, co on plecie.

- Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam cicho. Nie, żeby to było nieuprzejme, ale musiało mieć coś na celu. Tutaj nikt nie był dla ciebie miły tak po prostu…

- To po prostu prawda.

- Och, litości. Chyba nie sądzisz, że jestem taka naiwna? – mruknęłam.

- Nie umiesz przyjmować komplementów – westchnął zrezygnowany. Cóż mogłam na to powiedzieć? Właściwie mogło tak być. Nikt wcześniej mi ich zbyt często nie prawił, bo starałam się ograniczać moje kontakty z ludźmi.

Ciemnowłosy zerwał kwiat, powąchał go, po czym podał mi. Również zaciągnęłam się jego zapachem. Słodki, delikatny, przyjemny… Przymknęłam oczy, rozkoszując się nim. Medyk uśmiechnął się, wstał z kucek i zbliżył się do mnie na odległość paru centymetrów. Spojrzałam na niego, od razu napotykając jego oczy. Dopiero teraz zorientowałam się, że prócz niebieskiego koloru, wyraźnie odznaczała się w nich również zieleń. Poczułam ciepło jego dłoni na moim chłodnym policzku. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Właściwie wiedziałam, do czego to może prowadzić, ale po raz pierwszy nie broniłam się przed tym.  Tak naprawdę nie miałam chyba nic przeciwko. A może nawet tego chciałam…

Kiedy nasze usta się zetknęły przymknęłam oczy. Początkowo dawałam się po prostu całować, ale w końcu zaczęłam odwzajemniać pieszczotę. Dopiero kiedy jego język musnął moje wargi, cofnęłam się o krok do tyłu. Jakkolwiek to było miłe, nie sądziłam, żeby był on odpowiednią osobą. Jakby nie patrzeć nie powinnam robić takich rzeczy. Wciąż byłam porwana, a Kaise wciąż był uczniem Asakury. I to wcale dobrze o nim nie świadczyło, nawet jeśli przy mnie wydawał się całkiem inny od ludzi tutaj przebywających. Nawet, jeśli czułam się przy nim coraz bardziej swobodna, a jego bliskość sprawiała mi przyjemność. Chociaż, jak o tym teraz pomyślałam, bliskość brązowowłosego była równie miła i musiałam to przyznać przed samą sobą. Zwłaszcza po tym, co zaszło w nocy i z samego rana… Oczywiście żadnemu z nich nie powiedziałabym, jak się przy nich czuję, ale chyba obaj to widzieli. Moja umiejętność skrywania uczuć chyba pogorszyła się razem z moją kondycją.

Z takim mętlikiem w głowie wpatrywałam się w mężczyznę przede mną, zakrywając dłonią lekko nabrzmiałe po pocałunku usta. Czułam, że od środka zrobiło mi się zdecydowanie cieplej. Musiałam też mieć delikatne rumieńce, bo temperatura policzków też podniosła się o parę stopni. Szczerze mówiąc dopiero teraz zorientowałam się, że z mojej dłoni wypadł biały kwiat, ale nie miałam odwagi, żeby podejść i go podnieść. Tyle myśli na raz pojawiało mi się w głowie, że nawet się nie zdziwiłam, kiedy wpadłam na pomysł, by przenieść się do namiotu medyka. Z dwojga złego, wolałam jego, niż brązowowłosego…

Ale zanim wypowiedziałam to na głos, odwróciłam się i ruszyłam szybkim krokiem po swoich własnych śladach do obozu. Jak znałam życie zostałoby to bardzo źle odczytane. Bo co niby miałam powiedzieć? „Chcę z tobą spać”? Albo „Chcę przenieść się do twojego namiotu”? Zwłaszcza po tym pocałunku zabrzmiałoby to bardzo źle. Nim jeszcze zdążyłam dojść na miejsce, z nieba zaczęło prószyć. Spojrzałam w górę. Naprawdę wyglądało to pięknie. Ale nie uspokajało moich myśli…

Westchnęłam i oparłam się ramieniem o drzewo. Co ja właściwie wyprawiałam? Miałam już ducha, powinnam stąd uciekać! A ja nadal tutaj zostawałam… Mało tego – wcześniej nawet nie pomyślałam o tym, że mając nowego stróża mogę zwiać! Cholera, co się ze mną działo?! Czy to miejsce zupełnie odebrało mi zdolność trzeźwego myślenia? A może to wszyscy ci ludzie? Może udzieliło mi się ich szaleństwo? To byłoby właściwie dobre wytłumaczenie, ale czy prawdziwe? Tak naprawdę chyba zaczęłam się przywiązywać. Może nie do obozu, ale do Hao, czy Kaise. To się po prostu działo i nie miałam chyba na to najmniejszego wpływu. Zupełnie bez sensu. Muszę wziąć się w garść, wrócić do dawnej, zimnej siebie, która nikogo do siebie nie dopuszcza! Tylko, że nie jestem pewna, czy to w ogóle jest możliwe…

- Szlag by ich wszystkich! – warknęłam. – Death! – wezwałam ducha. Pojawiła się niemal natychmiast.

- Tak? – Chyba była nieco zaskoczona faktem, że ją przywołałam. Nigdy wcześniej tego nie robiłam i chyba nawet wspomniałam jej, że wcale jej nie chcę, więc wcale jej się nie dziwiłam.

- Pomożesz mi stąd uciec? – zapytałam, patrząc na nią uważnie. Skinęła głową. – Wiesz gdzie w ogóle jesteśmy?

- Teoretycznie tak.

- Będziesz w stanie mnie stąd wyprowadzić?

- Nie mogę zagwarantować, że się nie zgubimy. Nie jestem wszechwiedząca.

- W porządku. Jestem gotowa zaryzykować – westchnęłam. – W takim razie… Death! Kontrola ducha! – krzyknęłam. Białowłosa błysnęła ostrym światłem i powiększyła się. Była teraz przynajmniej pięciometrowa, czyli wystarczająco duża, by na nią wejść. Z jej pleców wyrosła para czarnych skrzydeł, a oczy mieniły się czerwienią, choć zwykle były niebieskie. Wdrapałam się na nią sprawnie i chwilę później leciałyśmy już nad lasem. Śnieg przy tej prędkości boleśnie uderzał o moją twarz, ale nie przejmowałam się tym. Zmierzałam do wolności, którą utraciłam już kawał czasu temu i to było teraz ważniejsze, niż kilka zadrapań na policzkach…

2 komentarze:

  1. Jest! W końcu. Już straciłam nadzieję na kolejną część. W końcu jakieś pocałunki – czekałam na to już od dawna. Dziwię się z resztą, że dopiero teraz. To znaczy, ja wiem, że wcześniej też coś było, ale nie w taki sposób. Wtedy Karmen się nie zaangażowała. No i nareszcie spróbowała uciec. Jestem ciekawa, czy jej się uda. Choć znając ciebie, raczej nie. Aż mnie skręca z ciekawości co dalej. W ogóle to fajnie, że się ustosunkowałaś do komentarzy i na razie skończyłaś z kłótniami na rzecz czegoś nowego. Widać, że szanujesz zdanie czytelników. A to się ceni, bo nie wszyscy to robią.Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. Ciekawa jestem, czy dodasz jeszcze w tym miesiącu? Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, fajny rozdział^^ Trochę romantyzmu, trochę charakterku… W końcu już nie tylko iskry się pojawiają, a i drobny płomień, że tak powiem:)Wiesz co, kiedy po razi pierwszy napisałaś w tym rozdziale o ciemnowłosym, przed moimi oczami pojawił się Hao i chwilę trwało pojęcie, że to nie o nim… Uważaj z tym:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń