28 grudnia 2012

Rozdział XV


 „Pozory mylą”


Mimo wszelkich obaw, z którymi zasypiałam, kolejnego dnia zostałam obudzona przez promienie słońca muskające przyjemnie moją twarz. Leniwie otworzyłam oczy, od razu uświadamiając sobie, że Terry nie ma obok mnie. Usiadłam więc dość gwałtownie i rozejrzałam się, aby po chwili odetchnąć spokojnie. Siedziała niedaleko przy rozpalonym ognisku. Nad ogniem trzymała spory, całkiem płaski kamień, na którym smażyły się cztery malutkie jajka. Uniosłam brew do góry w tym samym momencie, w którym ona na mnie spojrzała.

- Obudziłaś się już, świetnie. Śniadanie zaraz będzie gotowe, ale ostrzegam, że moja restauracja straciła wszystkie gwiazdki w momencie, kiedy zostałam pozbawiona soli, pieprzu i sztućców – powiedziała, uśmiechając się do mnie. Zrobiłam to samo, rozbawiona. Tak, jej humor zdecydowanie do mnie trafiał.

- Dam sobie jakoś radę – odpowiedziałam, przeciągając się.

Ziewnęłam chwilę później i przetarłam twarz. Byłam wypoczęta, a i mój głód miał za chwilę zostać zaspokojony. Będziemy więc mogły podjąć kolejną próbę odnalezienia jakiejkolwiek cywilizacji. Miałam szczerą nadzieję, że tym razem się uda. Kolejny raz możemy nie mieć takiego szczęścia i nie znaleźć ani oazy, ani jedzenia, a biorąc pod uwagę wczorajszą pogodę nocą, to może się dla nas źle skończyć. Wstałam i zbliżyłam się do oczka wodnego, żeby przemyć twarz. Musiało być wcześnie, bo słońce było jeszcze w miarę nisko, a i temperatura nie była zbyt wysoka.

- Chodź. Musimy się jakoś podzielić tymi jajkami – zwróciła się do mnie Terra.

Dołączyłam do niej, uśmiechając się delikatnie. Jedzenie akurat takiej potrawy palcami było naprawdę upierdliwe i trochę trudne, ale dałyśmy sobie radę. Dowiedziałam się też w międzyczasie, że były to jaja jakiegoś węża, a przynajmniej tak sądziła niebieskowłosa. Chwilę po posiłku byłyśmy już gotowe, żeby dalej szukać. Oczywiście wolałyśmy się przygotować na ewentualny brak schronienia i wzięłyśmy ze sobą kilka dużych liści, które wcześniej służyły nam za posłanie.

Zdecydowałyśmy, że polecimy na moim duchu i zamienimy się dopiero, gdy nie będę miała już sił. Kiedy wzbiłyśmy się w powietrze, zdecydowałyśmy się lecieć w stronę gór, znajdujących się dobrych kilkanaście, albo i kilkadziesiąt kilometrów na północ. Mimo posiadania celu, rozglądałyśmy się wokół. Liczyłyśmy na to, że jednak kogoś znajdziemy, albo jakieś miasto pojawi się znikąd. Wszędzie był jednak tylko ten cholerny piasek, więc w końcu zrezygnowałam z szukaniem jakiegoś wyróżniającego się punktu. Minęła dobra godzina, nim moja towarzyszka odezwała się z entuzjazmem.

- Spójrz, tam! – krzyknęła, wskazując coś palcem.

 Nie od razu dojrzałam, o co chodzi. Później widziałam jedynie ciemną plamę. Dopiero kiedy zniżyłam lot okazało się, że to grupka ludzi. Powinnam być ostrożna, ale chęć wydostania się stąd była silniejsza od zdrowego rozsądku. Dlatego też dość szybko wylądowałam i zeskoczyłam z ducha. Kiedy byłam niedaleko naszych prawdopodobnych wybawców, zaczęłam ich rozpoznawać.

Przyznam, że w pierwszej chwili zwątpiłam i zwolniłam kroku, ale kiedy usłyszałam śmiech jednego z chłopaków, byłam już pewna, że to nie żadna fatamorgana. To naprawdę był Yoh! Nie zorientowali się jeszcze, że staram się ich dogonić. Zatrzymali się dopiero, kiedy Terra, o której niemalże zapomniałam, wydarła się do nich „stójcie”. Odwrócili się jak jeden mąż i wytrzeszczyli oczy. Wyglądali tak zabawnie, kiedy zorientowali się, kto przed nimi stoi.

- Karmen? – Jako pierwsza z szoku, bo chyba to właśnie odczytałam z jej twarzy, otrząsnęła się Anna. Patrzyła na mnie dość niepewnie, ale nie tak chłodno, jak do tego przywykłam. Może to właśnie był powód mojego uśmiechu, a może po prostu zrobiłam to, bo uświadomiłam sobie, że w porównaniu do Hao ta dziewczyna była prawdziwym aniołem. Nieistotne.

- Karmen! – Rozpoznałabym ten głos wszędzie. Morty przepchał się przez kilka osób i stanął przede mną. Chwilę wpatrywał się w moją twarz ze zdziwieniem, później zaszkliły mu się oczy, a w ostateczności wydarł się na mnie. - Jak ty się tu znalazłaś?! - Miałam ochotę zaśmiać się i przytulić go. Naprawdę trudno mi było uwierzyć w to, że nie widzieliśmy się kilka miesięcy… Tęskniłam za nim, nie mogłam powiedzieć, że nie.

- W bardzo dużym skrócie, przyleciałam tu – odpowiedziałam.

Zbyt dużo czasu zajęłoby mi opowiadanie, co dokładnie się stało. Z resztą wolałam nikogo tym nie martwić. Demony były tylko i wyłącznie moim problemem. Widziałam, że mój przyjaciel układa usta do następnego pytania, ale nie zdążył nic powiedzieć. Za moimi plecami pojawiła się moja towarzyszka.

- No nie wierzę, kogo moje oczy widzą. A wy skąd tutaj? – odezwała się. Spojrzałam na nią zaskoczona, Mówiła tak, jakby ich znała. Ona zaśmiała się jedynie. – Poznałam Yoh i Annę jakiś rok temu – odpowiedziała na moje nieme pytanie. – Widzę, że nic się nie zmieniłeś – dodała, zwracając się już do szamana. – No, ale co tutaj robicie?

- Jak to co? Nic nie wiesz? – Asakura zerknął na nią dziwnie.

- O czym znów?

- Kolejny etap turnieju się zaczął. Szukamy miejsca, gdzie będzie się odbywał.

Widziałam jak przez twarz Terry przetaczają się różne emocje. Od zdziwienia, aż po złość, na której w ostateczności stanęło. Wydała z siebie głośny, charczący dźwięk, żeby dać upust emocjom, a później spojrzała na mnie z zaciśniętą szczęką.

- Wyobrażasz sobie, że przez te cholerne pokraki nie przystąpiłam do Turnieju, choć tak długo się przygotowywałam? – syknęła. Wiedziałam doskonale, o kim mówi, więc westchnęłam jedynie cicho. Teraz już nic na to nie poradzi.

- Nie, żebym chciał przeszkadzać w tej fascynującej scence, ale może ruszylibyśmy się stąd? Nie mamy całego dnia – usłyszałam nieco nosowy głos. Chwilę później wiedziałam już, że należy on do chłopaka o fioletowych włosach ułożonych w dość osobliwy, całkiem wysoki czubek, który dodawał mu kilka centymetrów. Wpatrywał się we mnie żółtymi, kocimi oczyma.

- Racja. Wieczorem zrobimy obozowisko. Wtedy będzie czas na rozmowy – odezwała się od razu Anna.

Nikt nie protestował, więc zwyczajnie ruszyliśmy przed siebie. Morty trzymał się blisko mnie, jakby bał się, że zaraz zniknę, a Terra rozpoczęła rozmowę z Yoh, choć nie słyszałam, o czym mówią. Kiedy omiotłam towarzystwo wzrokiem zauważyłam, że żótkooki nie był jedyną osobą, której nie znałam. Niedaleko niego szła dwójka chłopaków, której nigdy wcześniej nie widziałam – niebieskowłosy i czarnowłosy. Gdzieś z boku jak cień przemieszczała się młoda różowowłosa dziewczyna, obok której szła niebieskowłosa – obie wyglądały na nieco młodsze od nas. Dodatkowo razem z Ryo, szła wysoka, zielonowłosa kobieta. Po mężczyźnie idącym kilka metrów za nią, który z całą pewnością nie był żywym człowiekiem wnioskowałam, że jest ona szamanką doshi. Nie miałam pojęcia, co to za ludzie, ale byłam przekonana o tym, że niedługo zostaniemy sobie wszyscy przedstawieni, więc nie pytałam o nic przyjaciela.

Szliśmy niemal przez cały dzień, robiąc sobie dwie, może trzy krótkie przerwy, aż w końcu udało nam się dotrzeć do gór. Gdy weszliśmy między nie, postanowiliśmy zostać tutaj na noc – był już wieczór i dalsza wędrówka nie miała sensu, choć jeszcze się nie ściemniło. Wszyscy byliśmy naprawdę zmęczeni, a niektóre jednostki skarżyły się na bóle nóg. Byłam pewna, że skały ochronią nas przed wiatrem i zatrzymają nieco ciepła, więc było to dobre miejsce na zatrzymanie się.

Tak więc kilkanaście minut później siedzieliśmy już przy ognisku, rozmawiając między sobą. Pierwszą rzeczą, jaką chciałam wiedzieć było to, skąd Manta się tutaj wziął. Nie był szamanem i moim zdaniem groziło mu niebezpieczeństwo w drodze na turniej, bo jako jedyny z nas nie mógł się bronić. Yoh z dość głupią miną odpowiedział, że po prostu chciał z nimi lecieć, a on mu nie odmówił. Miałam ochotę zabić go gołymi rękoma albo najlepiej wzrokiem za taką głupotę i nieodpowiedzialność, ale w rezultacie końcowym nic nie powiedziałam. On i tak już tutaj z nami był, a odprowadzenie go do jakiegoś lotniska by mógł wrócić do domu, zajęłoby zbyt wiele czasu.

Kolejną rzeczą jaką się dowiedziałam, były imiona wszystkich osób, których nie znałam. Niebieskowłosy chłopak nazywał się Horo, fioletowowłosy Ren, a czarnowłosy Choco. Różowowłosa dziewczyna nazywała się Tamao, a jej koleżanka Pilica i była siostrą Horo. Tak jak sądziłam, obie były młodsze od reszty osób w grupie, bo miały zaledwie piętnaście lat. Z kolei Jun, zielonowłosa kobieta, była starszą siostrą Rena.

Nie trzeba było być wybitnie spostrzegawczym, żeby po chwili obserwowania tych dwóch pierwszych chłopaków, zobaczyć dość osobliwe objawy ich przyjaźni. O ile tak w ogóle można to nazwać. Dokuczali sobie przy każdej możliwej okazji, rzucali w siebie niewybrednymi, złośliwymi żartami. Czasem dochodziło niemal do rękoczynów, ale za każdym razem Anna w ostatniej chwili temu zapobiegała, uspokajając ich w dość niedelikatny sposób. Co do tego trzeciego chłopaka, cóż… Jego poczucie humoru pozostawiało wiele do życzenia i byłam przekonana, że w całym moim życiu nie nadarzy się nigdy okazja do zacytowania któregoś z jego słabych, mało śmiesznych żarcików. Ale Pilica głośnym i wyraźnym śmiechem dawała nam do zrozumienia, że jej się one naprawdę podobają. Nazwałabym to błędem młodości, ale to przecież kwestia gustu, prawda?

- Jak udało ci się uciec od Hao?

Szczerze mówiąc to pytanie zupełnie nagle padło z ust Yoh i wywołało kompletną ciszę. Wszyscy wlepili we mnie wzrok, czekając na odpowiedź. Może spodziewali się jakiejś mrożącej krew w żyłach historii albo epickiej wygranej z wyżej wymienionym? Musiałam ich rozczarować. Westchnęłam więc jedynie cicho i wzruszyłam ramionami, unosząc spojrzenie na autora tego pytania.

- Właściwie miałam zwykłe szczęście. Wykorzystałam chwilę jego nieuwagi i uciekłam na duchu, którego mi dał…

- Tak po prostu? – odezwał się znów brązowowłosy.

- Dokładnie. Chyba trochę mi zaufał. Tak sądzę. Poza tym pewnie sporo czasu minęło, nim zorientował się, że nie ma mnie już w obozie. A wtedy byłam już w zupełnie innym miejscu, daleko od niego – mruknęłam spokojnie. Przez chwilę wszyscy milczeli, ale ciekawość Yoh nie pozwoliła mu siedzieć cicho.

- Powiedz mi, jaki on jest? – zapytał cicho. Spojrzałam na niego uważnie, mrużąc powieki. Właściwie nie byłam pewna, o co tak naprawdę pyta. O charakter, jego umiejętności, słabe punkty, przyzwyczajenia, czy o wszystko na raz?

- Nie wiem… - odpowiedziałam ostrożnie, ale widząc jego minę, po której było widać, że oczekuje dalszego ciągu mojej wypowiedzi, postanowiłam wydusić z siebie nieco więcej, choć naprawdę nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. – Właściwie prócz złej, powierzchownej strony, kiedy to zgrywa wielkiego pana i jest kompletnym… - zaczęłam, niemal się zagalopowując. Odchrząknęłam cicho. – To znaczy… Prócz tego, że jest maniakalnym sadystą, to zdarza mu się być… miłym i delikatnym – stwierdziłam przyciszonym głosem.

W momencie, kiedy wypowiedziałam te słowa, wszyscy zaczęli przyglądać mi się tak, jakbym uciekła z wariatkowa. Właściwie wcale im się nie dziwiłam. Nie znali go, więc to, co teraz powiedziałam, musiało dla nich brzmieć niedorzecznie. Westchnęłam głośno i wstałam, by odejść od nich kawałek. Gdy tylko odsunęłam się od płomieni, zrobiło mi się chłodniej, więc objęłam się za ramiona. Trudno mi się było z tym pogodzić, ale usłyszałam we własnym głosie nutkę nostalgii… Czy to możliwe, że… tęskniłam? Ach, bzdura! Chyba jeszcze nie oszalałam do reszty?

- Wszystko w porządku? – usłyszałam za plecami. Anna wyrwała mnie z lekkiego zamyślenia. Podeszła do mnie wolno, patrząc mi prosto w oczy.

- Tak – powiedziałam krótko.

- Nie możesz się dziwić, że tak zareagowaliśmy.

- Naprawdę, jest w porządku. Nie dziwię się. Przecież wiem, że znacie go tylko od tej strony, którą pokazuje – mruknęłam cicho. – Sama już nie wiem, co powinnam myśleć o tym człowieku. Jeszcze kilka miesięcy temu sądziłam, że zabił moich rodziców. Myślałam, że jest kimś złym, kto tylko przez przypadek chce zrobić coś dobrego. A teraz wydaje mi się, że jest kimś dobrym, tylko zabrał się za ratowanie świata w zły sposób… - mówiłam przyciszonym głosem, nawet na nią nie patrząc. – Przybiera taką maskę, jaką wygodnie jest mu nosić w danej chwili i przed daną osobą. Przez to już nie wiem, kim tak naprawdę jest.

- Przywiązałaś się do niego. – To krótkie stwierdzenie ścisnęło mi żołądek.

- Nie – odpowiedziałam z udawaną pewnością.

- Ja cię o to nie pytam. Słysząc jak o nim mówisz można dojść tylko do takiego wniosku. Ale on jest naszym przeciwnikiem. Nawet Rada szamanów nie chce pozwolić, by wygrał Turniej. Czy ci się to podoba, czy nie, jest brany za wroga. Ale decyzja, po której stronie staniesz, należy tylko i wyłącznie do ciebie – powiedziała, kładąc mi dłoń na ramieniu. Szybko jednak ją cofnęła.

W zasadzie była to nasza pierwsza normalna i poważna rozmowa, a to, co usłyszałam, brzmiało jak rada. Nie oceniała mnie. Mówiła jedynie co uważa i stwierdzała fakty. Nie miałam nic więcej do powiedzenia, więc skinęłam lekko głową, by dać znać, że dotarły do mnie jej słowa. Patrzyła na mnie jeszcze chwilę, po czym bez słowa odeszła. Pozwoliłam sobie na głęboki wdech. Przywiązałam się… To brzmiało tak śmiesznie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. To, jak on mnie tam traktował. Jak leżałam poturbowana przez niego. Co ze mną niby jest nie tak, że przywiązałam się akurat do takiego człowieka? Nawet nie chciałam sobie odpowiadać na to pytanie. Najchętniej pozbyłabym się wszystkich myśli, bo zwyczajnie szumiało mi w głowie…

Minęło chyba dobre pół godziny, nim wróciłam do reszty. Chciałam dać sobie czas na ochłonięcie, a im – na puszczenie w niepamięć tego, co powiedziałam, a najlepiej całego tematu Hao. Kiedy do nich dołączyłam, śmiali się w najlepsze, więc byłam przekonana, że tak właśnie się stało i coś innego jest w tej chwili na tapecie. Uśmiechnęłam się więc lekko do samej siebie i przysiadłam na swoim miejscu. Na rozmowie czas mijał nam przyjemnie i dość szybko. Nim się obejrzeliśmy nadeszła noc i zrobiło się naprawdę ciemno. Do tego oczywiście temperatura znacznie spadła. Ku uciesze mojej i Terry, ktoś miał dodatkowe śpiwory, więc mogłyśmy z nich skorzystać.

Siedziałam na swoim posłaniu, podczas gdy reszta spała już w najlepsze. Byłam zmęczona, nawet bardzo, ale zwyczajnie nie mogłam zasnąć. Nie dość, że czułam niepokój, to jeszcze zbyt wiele myśli kłębiło się w mojej głowie. Miałam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak, jak być powinno. Coś się zmieniło i nie wiedziałam jeszcze, czy na dobre, czy na złe. To wszystko co się wokół mnie działo, te kilka miesięcy w obozie, spotkanie z demonami… To było naprawdę za dużo. Nie miałam siły układać sobie tego wszystkiego w głowie. Dodatkowo nie chciałam z nikim o tym rozmawiać. Razem z Terrą ustaliłyśmy, że reszta naszych znajomych nie musi wiedzieć, gdzie byłyśmy, nim ich znalazłyśmy. Uznałyśmy, że na razie będzie dla nich lepiej, jeśli nie będą zdawali sobie sprawy z istnienia demonów. Potarłam nieco zmarznięte ramiona.

- Czemu jeszcze nie śpisz? – usłyszałam gdzieś z boku.

Odwróciłam się gwałtownie, ale uspokoiłam się w momencie, gdy zobaczyłam siedzącego w swoim śpiworze Rena. Przyglądał mi się uważnie z nutką chłodu, który wywołał w moim ciele lekki dreszcz. Wzruszyłam lekko ramionami w odpowiedzi na jego pytanie i spojrzałam w ogień.

- Nie jestem zmęczona – mruknęłam w końcu, co oczywiście było zwykłym kłamstwem. Ale nie czułam potrzeby żalenia się ze swoich problemów temu chłopakowi. Chwilę słyszałam szum, a później kątem oka zobaczyłam go, siadającego obok. Wbił wzrok w to samo miejsce, co ja. – Obudziłam cię? – zapytałam cicho.

- Nie – odpowiedział krótko, swoim tonem wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę.

Siedzieliśmy więc razem w ciszy, wspólnie wpatrując się w ognisko. Widziałam w płomieniach różne kształty, które zdawały się układać w jedną, spójną całość. Może wyczytałabym coś z tego, gdybym bardzo się na tym skupiła. Ale wcale nie chciałam wiedzieć, co tam majaczy. Miałam dość wrażeń jak na tak krótki okres. Ale los postanowił dostarczyć mi ich większą ilość - w pewnej chwili przeszył mnie silny dreszcz i poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Przez chwilę myślałam, że to chłopak siedzący obok mnie, ale zorientowałam się w końcu, że to wcale nie złote oczy się we mnie wpatrują…

Za plecami Rena, na wysepce skalnej, stał nie kto inny jak Hao. Miał założone na piersi ręce, a wiatr rozwiewał lekko jego włosy i pelerynę. Wyglądał jak demon wyłaniający się z mroku. Nic nie mogłam wyczytać z wyrazu jego twarzy, ale to co poczułam… Sama nie wiem, jak to opisać. W jednej chwili moje serce zabiło mocniej. A może stanęło?

- Wszystko w porządku?

Zwróciłam nieco nieprzytomny wzrok na fioletowowłosego przede mną, zdając sobie sprawę, że to co wzięłam za wiele minut, tak naprawdę było kilkoma sekundami. Ren musiał zobaczyć szok wymalowany na mojej twarzy, bo odwrócił się szybko za siebie. Ale Asakury już tam nie było… W tej chwili straciłam nawet pewność co do tego, czy on tam naprawdę stał. Może tylko mi się zdawało? Niby jak odnalazłby mnie na tej pustyni? Czyżbym naprawdę traciła już zmysły?

Zaczęłam łapczywie brać oddechy, jakbym przez cały ten czas wstrzymywała powietrze. Czułam, że zrobiło mi się słabo, a obraz przed moimi oczami zawirował. Szaman wyciągnął w moją stronę rękę, by mnie przytrzymać i mówił coś do mnie, ale widziałam jedynie poruszające się wargi. Nie słyszałam żadnych słów, za to bardzo wyraźnie zaczęłam słyszeć trzaski drewna w płomieniach. Spojrzałam w tamtą stronę i szybko tego pożałowałam. Obraz krwi był tak bardzo wyraźny… Jakiś mężczyzna miał zakrwawione dłonie. I ciało… Martwe ciało jakiejś kobiety.

Wstałam gwałtownie i chciałam się cofnąć, ale chłopak nadal mnie trzymał. Wizja z ogniska zniknęła, a obraz zamazał mi się pod wpływem łez, które nagle się tam zebrały. Miałam ochotę płakać, a usta drżały mi mocno. Kiedy poczułam, jak jego ramiona mnie obejmują, po prostu się wtuliłam, bez zastanawiania się kto to i zwracania uwagi na fakt, jak krótko się znamy. Byłam po prostu na skraju wytrzymałości, a to co teraz zobaczyłam zmroziło mnie do szpiku kości. Jeśli to była przyszłość, to kto będzie tą kobietą? A mężczyzna? Byłam pewna, że znam obie te osoby i to w tym wszystkim podobało mi się najmniej…

Fakt, że czyjeś ramiona obejmowały mnie ciasno, naprawdę pomagał mi się uspokoić. Co prawda był to dość długi proces, ale w końcu mój oddech się wyrównał, a łzy zniknęły. Wciąż czułam niepokój, ale przynajmniej już nie panikowałam. Odchrząknęłam cicho, żeby Ren poluźnił uścisk, po czym odsunęłam się od niego. Dopiero teraz poczułam lekkie skrępowanie, ale mimo tego spojrzałam na niego.

- Dzięki… - mruknęłam cicho. On wciąż wpatrywał się w moją twarz. Starał się odnaleźć wzrokiem moje oczy, ale skrzętnie unikałam jego spojrzenia.

- W porządku – odpowiedział spokojnie po dłuższej chwili.

- Chciałabym, żeby to zostało między nami. Naprawdę nie potrzebuję kolejnych, niepotrzebnych pytań – powiedziałam, podchodząc do swojego śpiwora, by się w nim położyć. Byłam pewna, że tej nocy nie zasnę, ale chciałam wyplątać się z ewentualnej rozmowy. Odwróciłam się plecami do chłopaka, by dać mu to jasno do zrozumienia.

- Jeśli… chciałabyś coś z siebie wyrzucić, to… mogę cię wysłuchać. – Fioletowowłosy odezwał się do mnie jeszcze po raz ostatni. Później słyszałam już tylko, jak się kładzie. Na pierwszy rzut oka wydał mi się kimś chłodnym i zamkniętym w sobie, ale w tej chwili udowodnił, że wcale taki nie jest. Pozory naprawdę potrafiły mylić. Ile jeszcze razy się o tym przekonam?

Przykryłam się po sam nos i starałam się zasnąć, ale każdy, nawet najmniejszy szmer, skutecznie mi to uniemożliwiał. Udało mi się to dosłownie na godzinę lub dwie przed tym, jak wszyscy zaczęli się budzić. Chcąc, nie chcąc musiałam wstać. Unikałam spojrzenia fioletowowłosego, którego nie umiałam znieść po wczorajszym, a które wciąż na sobie czułam. Trzymałam się raczej z tyłu i nie rozmawiałam z nikim. Morty uznał, że jestem bardziej milcząca niż zwykle, na co ja jedynie uśmiechnęłam się lekko. Cóż, byłam zmęczona, miałam mętlik w głowie i ciągłe wrażenie, że ktoś obserwuje każdy nasz krok. Jakoś nie miałam ochoty na pogaduszki.

Po kilku godzinach marszu zrobiliśmy sobie kilkuminutową przerwę. Usiadłam sobie spokojnie na boku, nieco oddalona od reszty. Choć w pierwszej chwili mój przyjaciel chciał podejść do mnie, wystarczyło jedno moje spojrzenie, by zrezygnował z tego pomysłu. Naprawdę nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Dziś wyjątkowo denerwował mnie jego cienki głos, który docierał do moich uszu w potoku jego słów.

Nim jeszcze wyruszyliśmy w dalszą drogę, znów zobaczyłam Hao na skalnej ścianie. Był tam dosłownie ułamek sekundy i teraz byłam niemal przekonana o tym, że zwyczajnie zwariowałam, a jego tutaj nie ma. Czułam, że jestem w rozsypce i było to tak cholernie do mnie niepodobne, że miałam ochotę krzyczeć ze złości i bezradności. Czułam się zwyczajnie źle z samą sobą.

Dotarło do mnie, że wujek stworzył dla mnie swego rodzaju klosz ochronny po tym, jak straciłam rodziców, a teraz, kiedy go opuściłam, kolejno uderzały we mnie wszystkie możliwe nieszczęścia. A ja tak naprawdę zupełnie nie byłam na to gotowa. Miałam szybko i bez problemów dokonać zemsty, a później zastanowić się nad nowym celem życia. Taki był pierwotny plan. Nie było mowy o poznaniu Asakury od innej strony, dowiedzeniu się, że nie miał możliwości zabicia mojej rodziny, spotkaniu demonów, straceniu ducha i setce innych rzeczy! Cholera, to nie tak miało być!

- Karmen, idziemy – usłyszałam wołanie Anny. Spojrzałam na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem, po czym wstałam z głazu, na którym siedziałam. Nie zdążyłam jednak zrobić nawet trzech kroków, kiedy poczułam szarpnięcie za włosy. Zostałam pociągnięta dość boleśnie w tył i usłyszałam znajomy głos tuż przy moim uchu.

- Nieładnie tak uciekać… - Nie miałam wątpliwości co do tego, że jest to brązowowłosy. Spojrzałam na grupę szamanów przede mną. Większość trzymała już broń w ręce. – Nie radzę wam tego robić – zwrócił się do nich chłopak. Puścił moje włosy, by chwycić mnie teraz w pasie. Odwróciłam głowę w jego stronę, ale on nie patrzył na mnie, tylko na moich towarzyszy.

- Zostaw ją… - Pierwszy raz słyszałam Yoh mówiącego tak chłodno.

- Bo co? Zaatakujesz mnie tą swoją wykałaczką? – zakpił Hao. – Nawet, jeśli zaatakujecie razem, nie macie większych szans na wygraną. Chcę wam oszczędzić bólu i porażki, a wy nie umiecie tego docenić…

- Zamknij się! – Tym razem odezwał się Ren, robiąc kilka kroków w naszą stronę. W jednej chwili pomiędzy mną a moimi przyjaciółmi, pojawił się Duch Ognia.

- Z miłą chęcią bym się z wami pobawił, ale nie mam na to czasu. Zobaczymy się później, bracie.

Po tych słowach czarnooki przeniósł nas w inne miejsce. Zauważyłam niedaleko namioty, więc musieliśmy być obok obozu. Nie miałam jednak chwili, by o czymkolwiek pomyśleć, bo dostałam w twarz. Oczywiście na tyle mocno, by upaść na ziemię. Przygryzłam sobie przy tym wargę i poczułam metaliczny smak krwi. Spojrzałam na chłopaka wściekle, załzawionymi oczami. 

- Czego ty ode mnie chcesz?! Czego wy wszyscy ode mnie chcecie, do cholery?! Mam już dość! Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to teraz! – krzyknęłam do niego, nawet nie starając się powstrzymywać łez.

Naprawdę chciałam już mieć spokój. A jeśli jedynym sposobem na to, była śmierć, to byłam na nią gotowa. W tej właśnie chwili chciałam tego, jak niczego innego. On jednak wpatrywał się we mnie chwilę, po czym podszedł szybko. Sądziłam, że ponownie mnie uderzy, ale on kucnął przede mną i przytulił mnie do siebie, całując mnie w głowę. Boże, na ilu jeszcze wariatów z niestabilną osobowością trafię?

- Nie uciekaj nigdy więcej… - powiedział cicho, nieco szorstkim głosem.

- Pozwól mi do nich wrócić – szepnęłam, wciąż płacząc.

Odsunął się ode mnie odrobinę, by spojrzeć mi w oczy. Pogładził mój policzek, ścierając z niego mokre ślady. Objął moją twarz dłońmi. W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, ale milczał. Westchnął za to, założył mi włosy za ucho i kciukiem przejechał po moich nieco spierzchniętych wargach. Nie poruszyłam się nawet. Chwilę później czułam już jego usta na swoich. Nie byłam zdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po prostu zamknęłam oczy, podczas gdy on stopniowo pogłębiał pocałunek. Byłam zmęczona i, mówiąc krótko, zwyczajnie załamana, więc nawet się przed tym nie broniłam. W pewnym momencie zaczęłam nawet odwzajemniać ten gest.

Bądź, co bądź było to przyjemne, chociaż nie miałam pewności, czy miało jakiekolwiek znaczenie to, z kim się właśnie całuję. Chyba po prostu w chwili słabości potrzebowałam odrobiny czułości. Poczucia, że ktoś ze mną jest. Możliwe, że nawet gdyby zrobił to tamten demon, to moje samopoczucie uległoby poprawie.

Kiedy się ode mnie oderwał, oparłam czoło o jego ramię. Ponownie mnie do siebie przytulił. W tej chwili o niczym nie myślałam. Nie zastanawiałam się dlaczego on się tak zachowuje. Po co to robi. Czy coś do mnie czuje. Czego w końcu chce. To w tej chwili nie miało znaczenia. Chciałam mieć pustkę w głowie i najlepiej zniknąć. Tak, jak to pierwsze mi wychodziło, tak to drugie nie bardzo.

- Chodź, położysz się – powiedział cicho Hao, podnosząc się i zmuszając mnie do zrobienia tego samego.

Poprowadził mnie powoli do swojego namiotu. Czułam na sobie spojrzenia obozowiczów, ale nie miałam nawet ochoty podnosić zwieszonej bezwładnie głowy. Z resztą pewnie byłam obdarowywana tą samą nienawiścią co zwykle. Gdy doszliśmy na miejsce, brązowowłosy pomógł mi położyć się na łóżku i okrył mnie kołdrą. Pogładził delikatnie moją twarz, przy czym zamknęłam oczy. Sądziłam, że zostawi mnie teraz samą. Wyjdzie i wróci dopiero po kilku godzinach. Ale on obszedł mebel dookoła, by położyć się z drugiej strony i przylgnąć ciasno do moich pleców.

Zasnęłam wyjątkowo szybko. Może za sprawą zmęczenia fizycznego i psychicznego, a może dlatego, że on leżał obok mnie gładząc mnie lekko po ręce opuszkami palców. Liczy się to, że kiedy obudziłam się dobrych kilka godzin później, czułam się lepiej, a przede wszystkim byłam wypoczęta. Fakt, że wciąż byłam uwięziona w objęciu Asakury nie przeszkadzał mi tak, jak być może powinien.

Westchnęłam cicho, przypominając sobie słowa Anny. Decyzja po której stronie stanę, należy do mnie... Wcześniej sądziłam, że podjęłam decyzję już dawno temu. Ale teraz, kiedy leżałam tutaj z tym człowiekiem, wtulona w niego, traciłam pewność. A wiedziałam, że jeśli zmienię stronę, stanę przeciwko moim przyjaciołom. Pytanie brzmiało, która strona tak naprawdę jest właściwa? Czy one przypadkiem też tylko nie stwarzają pozorów?

1 komentarz:

  1. Coś cudownego :) Bardzo spodobała mi się wykreowana przez Ciebie postać Karen. Taka krnąbrna, swojska, nie dająca się motać dziewucha. Fabuła strasznie trzyma w napięciu. Czekam na następną część. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń