Oczywiście jak zwykle spóźniony, ale jest! Rozdział specjalnie dla was. Chciałam jeszcze powiedzieć, że bez was pewnie nie pisałabym dalej. Dziękuję, że ze mną jesteście. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Pozdrawiam :*
********************************************************************
„Uwierz w demony, choćby na ich rogach
znajdowała się płonąca aureola”
Nie byłam pewna,
dokąd właściwie mam lecieć, ani w którą stronę jest dom. Zapewne byłam setki, a
nawet tysiące kilometrów od niego. Poza tym zaczął się kolejny etap Turnieju i
koniecznie musiałam się dowiedzieć, gdzie się on odbędzie. Co prawda chciałam
wygrać głównie dla zemsty, a w tej chwili nie wiedziałam do końca, na kim tak
naprawdę powinnam się mścić, ale nie mogłam zaprzepaścić lat treningu. Szukając
jakiegoś miasta lub innego miejsca, gdzie mogłabym spotkać ludzi, rozglądałam
się wkoło. Niestety, pode mną były jedynie pokryte śniegiem drzewa.
Po około godzinnym locie najwyraźniej wcale
nie byłam bliżej jakiejkolwiek cywilizacji. Czułam się nieco zmęczona
utrzymywaniem kontroli ducha – zjadała ona całkiem sporo mojego foryoku,
głównie dlatego, że nie byłam mocno związana z Death i zapewne zbyt dużo go jej
przekazywałam. Zupełnie nieświadomie. Westchnęłam cicho i kazałam białowłosej
zniżyć lot. Nie minęło nawet pięć minut, nim pożałowałam swojej decyzji. Tuż
obok mojej głowy przeleciała znana mi, czarna strzała. W pierwszej chwili się
zdziwiłam, później zaklęłam pod nosem. Zdążyłam już dawno zapomnieć o tym
dziwnym ataku i o fakcie, że to ja jestem, zdaniem Hao, celem tych ludzi. Nakazałam
duchowi skręcić gwałtownie w prawo. W naszą stronę poleciała cała fala strzał z
różnych stron. Jeśli są zatrute jak ostatnim razem, musiałam się postarać, żeby
żadna z nich mnie nie trafiła…
- Death,
zawracamy! – krzyknęłam.
Mimo wszystko
czułam, że w obozie będę bezpieczna. Nawet, jeśli oznaczało to powrót do tego
wariatkowa. Zapewne nie ominie mnie kara za próbę ucieczki, jednak była to
niewielka cena w zamian za, być może, życie. Ponownie skręciłyśmy, przy czym
duch przechylił się tak mocno, że prawie spadłam. Byłam tak skupiona na tym,
żeby utrzymać się na jej plecach, że nie zwróciłam nawet uwagi na fakt, że coś
wbiło mi się w nogę. Dopiero, kiedy siedziałam już pewnie na swoim miejscu,
zobaczyłam wystające drewienko.
– Cholera! –
krzyknęłam, wyrywając je mocnym szarpnięciem.
Krew trysnęła z
rany, a ja krzyknęłam cicho. Cholernie zabolało, nie dało się tego ukryć.
Zerknęłam na grawerowania, żeby upewnić się, czy są takie same, jak poprzednim
razem. Jeśli dobrze pamiętałam, a nigdy nie miałam problemów z pamięcią, były
identyczne. Do tego na brzegu metalowej części było to, co uważałam za
truciznę. Szlag by to wszystko trafił! Choć sądziłam, że minie trochę czasu,
nim to, czym była nasączona strzała, zacznie działać, już po chwili poczułam
zawrót głowy i zachwiałam się niebezpiecznie do tyłu. Przez kolejnych
paręnaście sekund udawało mi się utrzymać kontrolę ducha, ale w pewnym momencie
poczułam, jak najzwyczajniej w świecie zaczynam spadać. Później zrobiło się
czarno. Tracenie przytomności stało się chyba rzeczą, którą od czasu poznania
brązowowłosego robiłam zdecydowanie zbyt często…
Pierwszą rzeczą,
którą zobaczyłam zaraz po przebudzeniu się, była świeczka. Z początku była
jedynie rozmazaną plamą, ale im dłużej się w nią wpatrywałam, tym bardziej jej
obraz się wyostrzał. Stała w świeczniku na ścianie tuż przede mną. Usiadłam
powoli, chwytając się za głowę. Nadal nieco mi się w niej kręciło, więc
zaklęłam pod nosem. Po kolejnych paru minutach rozejrzałam się po
pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Przyznam, że moją pierwszą myślą było
„W końcu jakaś nowość – budzę się w innym miejscu niż namiot”. Można
powiedzieć, że doszukałam się optymistycznej strony sytuacji… I w sumie była to
jedyna „dobra” rzecz. Znajdowałam się prawdopodobnie w lochu. Przynajmniej na
to wszystko wskazywało – ściany z szarego kamienia, metalowe drzwi z małą
kratką na wysokości oczu. Do tego siedziałam na wilgotnym, śmierdzącym
stęchlizną sienniku, a jedynym źródłem światła był mały płomyczek.
- Pięknie… -
warknęłam do samej siebie. Naprawdę musiałam mieć cholernego pecha, żeby z
jednego więzienia trafić tak szybko do kolejnego i to jeszcze o gorszych
warunkach. Z deszczu pod rynnę. Ktoś musiał brać coś naprawdę mocnego, żeby
napisać scenariusz mojego życia właśnie w taki sposób! – Death? – wezwałam
ducha niepewnie. Miałam obawy, że nie będzie mogła przybyć tak samo, jak Matira
nie mogła, gdy byłam w obozie. Na szczęście pojawiła się obok po krótkiej
chwili. Odetchnęłam niejako z ulgą i uśmiechnęłam się łagodnie. Zdecydowanie
lepiej czułam się ze świadomością, że w razie czego mam się jak bronić. – Gdzie
jesteśmy? – zapytałam.
- Nie wiem… -
stwierdziła, rozglądając się uważnie. Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Jak
mogła nie wiedzieć? Westchnęłam jednak ciężko, nie zamierzając jej o to więcej
pytać. Skoro taka była jej odpowiedź, to pewnie jej nie zmieni, niezależnie od
tego, czy była prawdziwa, czy też nie.
Wstałam z
miejsca i podeszłam do drzwi. Oczywiście były zamknięte. Wyjrzałam przez
kratkę, żeby zorientować się, co jest na zewnątrz – panowały tam jednak
egipskie ciemności i nie zobaczyłam zupełnie nic. Pozostało mi spróbować się
stąd wydostać. Przywołałam białowłosą do siebie. Zmieniła się w miecz łudząco
podobny do tego, który sama dzierżyła i wpasowała w moją dłoń. Zamachnęłam się
więc silnie, gdy tylko pewnie ją trzymałam. Poleciały iskry, ale nic ponad to.
Niezależnie, czy uderzałam bezpośrednio ostrzem, czy używałam jakiegoś ataku,
wymagającego użycia foryoku – zupełnie nic się nie działo. Drzwi nie chciały
ustąpić mimo tego, że starałam się trafiać w ich najsłabszy punkt, czyli
zawiasy. Warknęłam zła. Kolejna klatka, z której nie da się wydostać. Czym
sobie na to zasłużyłam?
Po kolejnych
paru próbach, zrezygnowana usiadłam twardo na sienniku. I jak tu się nie załamywać?
Ilekroć próbowałam coś zrobić, żeby wrócić do domu, coś szło nie tak.
Zwyczajnie nie dało się nad sobą nie użalać! Oparłam się o zimną ścianę,
odchyliłam głowę do tyłu i wpatrzyłam w sufit licząc na to, że ktoś niedługo tu
do mnie przyjdzie. Nie miałam żadnego miernika czasu. Nawet nie wiedziałam, czy
jest noc, czy dzień, bo nie było tutaj ani jednego okna. Myślałam, że mnie
cholera weźmie i pewnie by tak było, gdyby nie towarzystwo ducha, z którym
mogłam porozmawiać. Muszę przyznać, że znalazłyśmy wspólny język i doszłyśmy do
porozumienia w pewnych kwestiach.
Jakkolwiek
nieźle rozmawiało się z Death, nie było to miejsce i pora na próby nawiązania
przyjaźni. Dlatego podczas oczekiwania, aż ktoś się tu po mnie stawi – a co do
tego wątpliwości nie miałam – próbowałam jeszcze wielokrotnie sforsować drzwi,
a w akcie rezygnacji nawet ścianę. Oczywiście z marnym rezultatem. Nie zrobiłam
nawet jednej rysy! Zupełnie nic! Wyglądało to trochę tak, jakby wszystko wokół
mnie było odporne na jakąkolwiek broń. Jakby było… zaczarowane.
Nie mam pojęcia,
ile czasu tam siedziałam, ale dwukrotnie zdążyłam poczuć zmęczenie i zwyczajnie
zasnąć, mimo niepokoju. Miałam ze sobą ducha i wiedziałam, że zostanę obudzona,
gdy ktoś przyjdzie. Z resztą niewyspana byłabym mniej zdolna do obrony… Jednak gdy
w końcu usłyszałam czyjeś kroki na zewnątrz, wcale nie spałam. Chwilę trwałam w
bezruchu, ale kiedy dotarło do mnie, że ktoś biegnie w moją stronę, wstałam
gwałtownie. Wyjrzałam przez kratkę na zewnątrz, ale ponownie spotkałam się jedynie
z ciemnością. Dopiero po chwili zza zakrętu wyłoniło się niewielkie,
żółto-zielone światełko, uformowane w kuleczkę. Zbliżało się miarowo, a ja
wyraźnie wyczuwałam czyjeś foryoku. Nie wiedziałam jednak, kto się zbliża, póki
osoba ta nie minęła mojego lochu. Była to jakaś dziewczyna i mignęła mi jedynie
przed nosem.
- HEJ! – krzyknęłam, kiedy zdałam sobie
sprawę, że wcale nie biegła ona do mnie. Może więc była moją szansą na
wydostanie się stąd? – ZATRZYMAJ SIĘ! – powtórzyłam wołanie, gdy nie zareagowała.
Dopiero teraz spojrzała za siebie i nie widząc nikogo, w końcu się zatrzymała.
– Tutaj! – powiedziałam głośno, darując sobie jednak krzyk. Chyba przed kimś
uciekała, więc hałas mógł nam obu jedynie narobić kłopotu.
Dziewczyna
podeszła do drzwi dość niepewnie i zajrzała do mnie. Wyglądała na młodą, mniej
więcej w moim wieku. Jej oczy i włosy były niebieskie. Dodatkowo zauważyłam, że
to, co wzięłam za świecącą się kulkę, to w rzeczywistości dwa, lecące blisko
siebie duchy uformowane w ten sposób. Musiałam więc mieć do czynienia z
szamanką. Nim się odezwałam, ona to zrobiła.
- Kto ty? –
zapytała cicho i podejrzliwie, zerkając nerwowo w stronę, z której przybiegła.
- Uwięzili mnie
tutaj – powiedziałam cicho, trochę zniecierpliwiona. Chciałam, żeby już mnie
stąd uwolniła, a tym czasem ona wpatrywała się we mnie jak szpak w pięć groszy,
wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Proszę… - szepnęłam, patrząc jej w
oczy. Przygryzła wargę i westchnęła ciężko, znów ukradkiem zerkając w bok.
- Dobra, niech
stracę. Odsuń się – mruknęła nagle. Wyciągnęła rękę w bok, a jej duchy, łącząc
się ze sobą, stworzyły sporych rozmiarów kosę.
- Tego już
próbowałam – powiedziałam, mimo wszystko robiąc kilka kroków w tył.
- Więzili mnie
tutaj pół roku, więc z łaski swojej zamknij się i rób co mówię – warknęła.
Miałam ochotę
bronić swojej dumy, ale nie czas było na takie pierdoły. Pozwoliłam jej
działać, stając pod przeciwległą do drzwi ścianą. Przez chwilę wypowiadała
słowa w języku, który pierwszy raz słyszałam. Jej kosa mieniła się różnymi
kolorami. W końcu zamachnęła się i jednym ruchem zrobiła ogromną dziurę w
metalu.
Nie mogłam się
powstrzymać przed podejrzliwym spojrzeniem. To, co właśnie zrobiła, świadczyło
o jej dużych umiejętnościach jako szamanki – nic więc dziwnego, że budziła tym
mój niepokój. Mimo tego, że mnie uwolniła, może mnie zaatakować i
prawdopodobnie z łatwością pokonać.
- Pff… -
prychnęła, na co uniosłam brew do góry. Jej duchy znów uformowały się w dwie
kuleczki światła. – Uwolniłam cię ryzykując, że mnie złapią, a ty takim
spojrzeniem mi się odpłacasz? – powiedziała wyraźnie niezadowolona, zakładając
ręce na piersi. – Zero wdzięczności, naprawdę.
- Och… Wybacz.
Dziękuję za pomoc – powiedziałam, przechodząc ostrożnie przez dziurę.
Wyciągnęła dłoń, by mi pomóc. – Dzięki –
mruknęłam znów.
- Właściwie
dobrze, że jesteś ostrożna. W tym miejscu lepiej mieć oczy dookoła głowy…
- A gdzie w
ogóle jesteśmy?
- Właściwie wiem
niewiele. Jesteśmy pod ziemią, jakieś dwadzieścia metrów, może więcej.
- Kto… - Moje
kolejne pytanie zostało przerwane jakimś hałasem. Dźwięk dobiegał z korytarza,
którym przybiegła tutaj ta dziewczyna.
- Nie ma teraz
czasu na pogaduszki, chodź! – powiedziała i ciągnąc mnie za rękę ruszyła
biegiem przed siebie.
– Jestem Terra! – przedstawiła się po dłuższej
chwili, nie zatrzymując się, ani nawet nie patrząc na mnie.
- Karmen! –
odpowiedziałam po krótkim namyśle. Dopiero teraz zerknęła na mnie i uśmiechnęła
się tak, jakby kiedyś już słyszała to imię. Nie odezwała się jednak, a mi nie
było w głowie pytać. Chciałam się stąd wydostać.
Korytarz przed
nami wił się i ciągnął niemiłosiernie. Na dodatek od głównej drogi odbiegało
sporo węższych, ale postanowiłyśmy wspólnie, że nie będziemy w żadną skręcać.
Nasze kroki odbijały się echem od ścian, tak samo jak przyspieszone oddechy.
Cały czas zerkałam za siebie, by upewnić się, że nie jesteśmy ścigane. Dziwiło
mnie, że nie ma tutaj żadnych strażników czy kogokolwiek innego. Po co kogoś
więzić, skoro później się go nie pilnuje? Musieli być cholernie pewni tego, że żadna
z nas nigdy się nie wydostanie… Cóż, pomylili się na naszą korzyść.
- Cholera! –
usłyszałam nagle. Spojrzałam przed siebie – powoli zbliżałyśmy się do jakichś
drzwi, z których biło światło. Jednak moja towarzyszka musiała zauważyć coś,
czego ja nie dostrzegałam, bo zwalniała stopniowo. W rezultacie końcowym
przeszła, a nie przebiegła przez otwór.
Pomieszczenie,
do którego dobiegłyśmy, było okrągłe i dobrze oświetlone świecami. Zdawało mi
się, że widziałam je już kiedyś… Całkiem niedawno z resztą. Nie miałam jednak
zbyt dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. Mój wzrok przyciągnął białowłosy,
wysoki mężczyzna o wściekle żółtych oczach i ubrany w czarne kimono, który stał
na środku sali. Po jego prawej stronie, nieco z tyłu, dojrzałam jeszcze
dziewczynę o długich, miodowych włosach i takiego samego koloru oczach. Miała
na sobie mundurek i wyglądała na znudzoną. Prócz tego było tu również dwóch
innych mężczyzn.
Długą chwilę
wszyscy po prostu staliśmy, wpatrując się w siebie wzajemnie. Nie znałam tych
ludzi i nie miałam bladego pojęcia, dlaczego mnie tutaj uwięzili. Czego mogli
ode mnie chcieć? I kim w ogóle byli? Szamanami, czy może jeszcze kimś innym?
Nie wyczuwałam żadnego foryoku, a jedynie dziwną energię, która zupełnie nic mi
nie mówiła…
- Karmen, już
nas opuszczasz? – Żółtooki zwrócił się do mnie, uśmiechając dość
niesympatycznie. – Sądziłem, że dłużej tu zabawisz… I zapewne tak by się stało
– spojrzał na moją towarzyszkę. – Terra, czyżby źle ci tutaj było? – zapytał.
- Jakże mogłoby
mi być źle w tym pięciogwiazdkowym hotelu? – mruknęła sarkastycznie.
- Nieładnie tak
pyskować – stwierdził, mrużąc oczy. – Uwolniłaś się, co zapewne jest wynikiem
mojego niedopatrzenia. Ale nikt nie powiedział, że stąd wyjdziesz. Gwarantuję
ci, że już niedługo wrócisz na swoje miejsce. A wtedy zafunduję ci małą lekcję
odnośnie ucieczek…
- Stul pysk. Nie
wystraszysz mnie – warknęła dziewczyna. – Poza tym chyba o kimś zapominasz. –
Uśmiechnęła się złośliwie. – Mam ją do pomocy. – Wskazała na mnie brodą.
- Ależ skąd. Wiem jednak, jakie są jej obecne
umiejętności… Ona jeszcze nic nie wie. Uwolniłaś ją o kilka dni za szybko.
- Że co? –
zapytałam, niczego nie rozumiejąc. Wyglądało jednak na to, że szamanka obok
mnie też nie bardzo wie, o co dokładnie chodzi.
- Nie czas teraz
na wyjaśnienia. Najpierw musicie wrócić do swoich cel… Rose, bądź tak miła.
Nie musiał mówić
nic więcej, by blondynka za nim ruszyła w naszą stronę z prędkością, jakiej
człowiek osiągnąć nie może, dzierżąc samurajski miecz. Nie miałam pojęcia, skąd
go wzięła, ale ledwo zdążyłam uskoczyć przed jej atakiem. W tym samym czasie
moja nowa znajoma zdążyła już wezwać swoje duchy, które zamieniły się ponownie
w kosę. Zaatakowała mojego oprawcę, skutecznie odwracając jego uwagę ode mnie.
- Death! – przywołałam
stróża, który pojawił się obok mnie, zwracając tym samym spojrzenie żółtookiego
mężczyzny. Chyba nie był zadowolony z tego, co widzi. Białowłosa uformowała się
w miecz i wpasowała do mojej dłoni.
Szybko
zorientowałam się, że naszym celem wcale nie ma być zranienie przeciwników, a
po prostu obrona własna, wyminięcie ich i wyjście stąd. Nie wiem, czy
niebieskowłosa wiedziała, że nie damy im rady, czy może był jakiś inny powód,
ale nie obchodziło mnie to, po prostu zaczęłam kierować się w stronę drugich
drzwi w tym pomieszczeniu, za którymi wyraźnie widziałam światło dzienne.
Nie udało mi się
za bardzo do nich zbliżyć – podczas kiedy Terra stawiała czoła kobiecie o
miodowych włosach, przede mną stanął rosły mężczyzna wcześniej stojący na
uboczu. Wpatrywał się we mnie spokojnie swoimi niebieskimi oczami, ukrytymi
częściowo pod brązowymi włosami. Nie wyglądało wcale na to, żeby zamierzał mnie
skrzywdzić. Chciał mnie po prostu zatrzymać.
Nie miałam
wielkiego wyboru, więc zamachnęłam się na niego mieczem, ale zrobił sprawny
unik. Walczenie z nim było jak walka z wiatrakami – poruszał się zbyt szybko i
nie było mowy o tym, bym go minęła czy zraniła. Kim są ci ludzie?! Naprawdę
chciałam to wiedzieć. A przede wszystkim byłam ciekawa, czy uda nam się stąd wydostać.
Choć walka była
męcząca i wydawało nam się, że wcale nie zmierzamy w stronę wyjścia,
parokrotnie udało nam się zranić swoich przeciwników – za pierwszym draśnięciem
ze zdziwieniem stwierdziłam, że osocze na ostrzu jest czarne. Nawet nie wiem
jak to się stało, ale kiedy przystanęłam na chwilę, powalając chłopaka na
ziemię, stałam już niecałe pięć metrów od drzwi. Obok mnie sekundę później
pojawiła się niebieskowłosa, dysząc ciężko. Również jej przeciwniczka leżała w
tej chwili na ziemi, ale właśnie się podnosiła. Nie myśląc wiele, obie
odwróciłyśmy się do nich tyłem i biegiem ruszyłyśmy w wiadomym kierunku. Nie
było na co czekać. I kiedy sądziłam już, że udało nam się wydostać z tamtego
pomieszczenia, na naszej drodze stanęły płomienie.
- Kurwa! – krzyknęła
jedynie moja towarzyszka. Ledwo wyhamowałyśmy przed tym ogniem. Zazgrzytałam
zębami słysząc oklaski. Odwróciłyśmy się w stronę białowłosego mężczyzny.
- Brawo! Jestem
pod wrażeniem! Prawie wam się udało – powiedział z uśmiechem.
- Zamknij się!
Jeszcze nie przegrałyśmy! – Terra nie zamierzała dawać za wygraną. Ja też nie.
– Gdybyś był fair, już dawno byłybyśmy na zewnątrz! – Usłyszałyśmy cichy,
stonowany śmiech.
- Ależ jestem
jak najbardziej fair. Każdy używa swoich umiejętności – mruknął. Ostatnie zdanie
pozwoliło mi potwierdzić swojej przypuszczenia. To nie byli szamani.
- Nie rób z
siebie większego kretyna, niż jesteś, dobrze?
- Jeśli nadal
będziesz taka grubiańska, to przestanę być miły…
- Och, chcesz mi
wmówić, że to twoja „lepsza strona”?
- Jak na kogoś,
kto jest zdany na moją łaskę całkiem śmiało sobie poczynasz...
Przysłuchiwałam
się tej wymianie zdań i nie byłam pewna, czy takie prowokacje są na miejscu.
Chwilę później uderzyła we mnie myśl, że skądś to znam. Była to sytuacja
łudząco podobna do tych, które miały miejsce między mną a Hao. Teraz, gdy
patrzyłam na to z boku, widziałam jak głupia była moja postawa. Sama robiłam
sobie krzywdę takim zachowaniem. Szkoda tylko, że musiałam tutaj trafić, żeby
się o tym przekonać.
Spojrzałam na
płomienie, podczas gdy ta dwójka była zajęta rozmową. Musiał być jakiś sposób,
żeby je ugasić i przejść. Uśmiechnęłam się pod nosem. Znałam moc Gwiazdy
Jedności – jednym z jej elementów był ogień, ale nie wiedziałam jak silną
władzę nad tym żywiołem posiada białowłosy. Dlatego skupiłam się na innym
elemencie. Na wodzie. Mogłam ugasić ogień albo chociaż zmniejszyć płomienie na
tyle, by dało się nad nimi przeskoczyć. Właśnie teraz, gdy uwaga wszystkich nie
była skupiona na mnie, mogłam to zrobić. Zamknęłam oczy, skupiając wszystkie
swoje myśli na tym, co chcę osiągnąć.
Później wszystko
potoczyło się sprawnie. W jednej chwili wyciągnęłam przed siebie dłoń, z której
silnym strumieniem wyleciała woda, drugą ręką chwyciłam za ramię Terry i
pociągnęłam ją za sobą nim reszta zebranych w ogóle zorientowała się, co robię.
Kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz biegiem ruszyłyśmy przed siebie. Płomienie za
naszymi plecami buchnęły jeszcze wyżej, gdy tylko przestałam kierować na nie
wodę, co na chwilę zatrzymało naszych oprawców. Był to wystarczający czas, by
moja towarzyszka wezwała jednego stróża, wykonała kontrolę ducha i pomogła mi
sprawnie wejść na plecy wielkiego anioła. Usłyszałyśmy tylko krzyk porażki
białowłosego, ale nie obchodził nas już ten człowiek. Liczyło się to, że uciekłyśmy.
Dopiero teraz
pozwoliłam sobie na refleksję odnośnie tego, gdzie jesteśmy. Nie wiedziałam,
jak to się stało, ale pod nami rozciągała się pustynia, a słońce grzało
niemiłosiernie. Musiałam przyznać, że to dość dziwne, bo pamiętałam przecież
zimę i śniegi. Nie chciałam się jednak zastanawiać nad tym, jak daleko znów
mnie wywieziono. Poza tym moją uwagę skutecznie odwróciła rozmowa. Jednak
zmęczona po walce niebieskowłosa, nie była w stanie zbyt długo utrzymać nas w
powietrzu. Zatrzymałyśmy się więc przy pierwszej oazie, jaką zauważyłyśmy.
Usiadłam w
cieniu palmy, podczas kiedy ona poszła się umyć. Pół roku nie widziała słońca
na oczy i choć powiedziała mi, że tam czasami pozwalali jej na odrobinę higieny
osobistej, nie miało to wiele wspólnego z porządną kąpielą. Patrzyłam, jak
wyciąga bladą twarz w stronę słońca i uśmiecha się delikatnie. Musiała naprawdę
cieszyć się z tego, że w końcu się stamtąd wyrwała.
Odchyliłam głowę
w tył. Mimo, że znajdowałam się daleko od obozu, wcale nie czułam się tak, jak
się spodziewałam. Wcale nie czułam się wolna, choć dopiero co po raz kolejny
uciekłam z miejsca, gdzie przetrzymywano mnie wbrew woli. I nie chodziło o to,
że wciąż miałam wrażenie, jakbym była więziona. Po prostu miałam wrażenie, że
będąc z Hao wcale nie czułam się jak w klatce, ale dopiero teraz zdałam sobie z
tego sprawę…
- Hej! Nie
chcesz dołączyć? Woda jest świetna! – zawołała do mnie szamanka. Uśmiechnęłam
się jedynie i pomachałam przecząco głową. Wpatrzyłam się w dwa duchy unoszące
się nad jej głową. Konkretniej dwie anielice, przedstawione mi jeszcze gdy
byłyśmy w powietrzu – Calipso i Haya. Miały dwa skrajne charaktery, ale w walce
współgrały nie tylko ze sobą, ale również z Terrą. To było naprawdę
interesujące trio.
Przyznam, że
podczas lotu nie zadawałam zbyt wielu pytań. Czekałam chyba, aż znajdziemy się
w bezpiecznej odległości, a może liczyłam na to, że ona sama zacznie mówić na
temat, który najbardziej mnie interesuje. W każdym razie w tej chwili
wyglądałam tylko, aż wyjdzie z wody, by dowiedzieć się wszystkiego, co ona sama
wiedziała na temat tych ludzi. Byłam niemal pewna, że odpowie przynajmniej na
kilka z moich pytań.
Musiałam się
wykazać nie lada cierpliwością, bo niebieskooka postanowiła spędzić w oczku
sporo czasu – siedziała w nim prawie do zachodu słońca, kiedy to zaczęło się
robić chłodniej. Wyglądała trochę jak rodzynka, tak bardzo jej skóra się
zmarszczyła. Mimo tego uśmiechnęła się do mnie i przysiadła obok, przeczesując
mokre kosmyki palcami.
- Żałuj, że nie
weszłaś. Naprawdę orzeźwiające – powiedziała do mnie.
- Kto to był? –
zapytałam bez ostrzeżenia, ignorując jej wypowiedź. To było zdecydowanie
ważniejsze od moczenia się dla przyjemności.
- Powiem ci
szczerze, że jestem zdziwiona… Oni wydawali się znać ciebie bardzo dobrze.
Sądziłam, że Karmen, o której mówią, będzie wiedziała kim oni są. Właściwie
miałam wrażenie, że jesteś jakąś ważną personą – przerwała na chwilę, żeby na
mnie zerknąć. – Ale nie ważne. Wracając do twojego pytania, to były demony.
W pierwszej
chwili sądziłam, że się przesłyszałam. Później, że to ona się przejęzyczyła, a
następnie, że zwyczajnie żartuje. Jednak wcale na to nie wyglądało. Naprawdę
musiało do mnie dotrzeć, że ona jest jak najbardziej poważna. Ale jak to
demony? Nie słyszałam o nich ani słowa – co najwyżej w legendach i bajkach.
Gdyby żyły na ziemi, to szamani wiedzieliby o nich, prawda? Jeśli tak, to
dlaczego ja nic nie wiedziałam? I czego niby mogły ode mnie chcieć? Tyle pytań
pojawiło się na raz w mojej głowie, że aż zrobiło mi się słabo. Kami-sama, pomóż…
- Demony…? – To
było jedyne, co mogłam z siebie wydusić.
- Zgadza się. Z
tego, co dowiedziałam się od nich, tylko rada szamanów wie o ich istnieniu. No
i zapewne kilka jednostek… Nie wiem, dlaczego to ukrywają przed resztą, skoro
te stwory nie są wcale takie bezpieczne dla innych – warknęła. Właściwie
słuchałam jej tylko jednym uchem, bo skupiłam się na przetrawianiu tej
informacji i zbierałam w sobie do zadania kolejnego pytania.
- A czego chcą
ode mnie?
- Mnie się
pytasz? Ja nie mam pojęcia, nie jestem wróżką, a oni nie rozmawiali na tyle
otwarcie w mojej obecności. Pewnie nie chcieli, żebym dowiedziała się czegoś
ważnego. Ale przynajmniej pięć razy dziennie słyszałam twoje imię i cieszyli
się jak dzieci na jakiś „wielki dzień”, który się zbliża.
Właściwie byłam
trochę rozczarowana jej odpowiedzią. Liczyłam na to, że dowiem się znacznie
więcej. Ale i tak miałam już wystarczająco informacji, żeby się nad tym
wszystkim zastanawiać. To było naprawdę dziwne. Znali mnie i najwyraźniej
wiązali ze mną jakieś plany. Co niby miał oznaczać ten wielki dzień? Czy to
oznaczało, że wciąż będą mnie szukali? Westchnęłam cicho.
- A od ciebie
czego chcieli?
- W sumie nic
takiego. Z tego co się orientuję, to szukają wśród nas każdego, kto chciałby
przejść na ich stronę. I tego właśnie chcieli ode mnie. Ale ja nie miałam na to
najmniejszej ochoty. Zwłaszcza, że pieprzyli o jakiejś wojnie.
- Wojna? –
zdziwiłam się. - Niby z kim?
- Z ludźmi,
szamanami, całym światem – nie mam pojęcia. To są demony, one chyba lubią takie
rzeczy. Z resztą mnie nie pytaj nie jestem demonologiem i nie byłam ich
przyjaciółką. Wiem niewiele więcej od ciebie – mruknęła, kładąc się wygodnie. –
Lepiej opowiedz coś o sobie. Ja już się nagadałam. Ta sztuczka z wodą, którą
zrobiłaś – to jest żywioł twojego ducha, czy znasz tajemnicę Gwiazdy Jedności?
- Gwiazda –
odpowiedziałam krótko.
- Przydatna
umiejętność. Zwłaszcza na pustyni – powiedziała, uśmiechając się lekko.
Rozejrzała się. – Słuchaj, trzeba będzie przygotować tutaj miejsce do spania.
Noce na pustyniach potrafią być naprawdę zimne.
- Nie będziemy
uciekały dalej? Nie wiadomo, czy nas nie szukają.
- Nawet jeśli,
potrzebujemy odpoczynku. Czuję się wyczerpana. A nie wydaje mi się, żebyś ty
miała w tej chwili wystarczająco dużo foryoku, żeby nas przetransportować nad
tą pustynią. Więc nie marudź i pomóż mi zerwać te duże liście – powiedziała,
wstając z piasku.
Nie dała mi
potwierdzić, że jestem w tej chwili zbyt słaba, ale taka była prawda.
Zwłaszcza, że nie kontrolowałam jeszcze przepływu energii między mną, a moim
duchem. Westchnęłam więc cicho i również się podniosłam, żeby jej pomóc. Jak
się okazało liście posłużyły jej do zrobienia czegoś w stylu namiotu. Tym, co
zostało, wyłożyłyśmy piasek, żeby nie wszedł w nocy tam, gdzie nie powinien. Do
tego sprawnie rozpaliłyśmy sobie małe ognisko. Pozostawał tylko jeden problem –
byłyśmy cholernie głodne. Ja nie dostałam nic do jedzenia od czasu, gdy tam
trafiłam. Moja towarzyszka ostatni posiłek miała godzinę przed ucieczką. A tu
nie było niczego, co by się nadawało do zjedzenia. Drzewa nie miały owoców, a i
zwierząt zbyt wielu tutaj nie zauważyłam – jedynie parę skorpionów i węży.
Siedząc już na swoich legowiskach i wyciągając dłonie do ognia zastanawiałyśmy
się, co zrobić.
- Chyba nic nie
wymyślimy… Nie umiem przyrządzić niczego z tego, co tu wokół pełza. Po prostu
trzeba czekać, aż dotrzemy do jakiegoś miasta – powiedziała w końcu Terra.
- To może zająć
zbyt wiele czasu. Może znacznie dłużej, niż możemy wytrzymać bez posiłku –
mruknęłam.
- Jakoś sobie
poradzimy. Uciekłyśmy grupie demonów, to i z taką błahostką damy sobie radę! –
Uśmiechnęła się szeroko i uderzyła swoim ramieniem o moje. Zaśmiałam się
krótko.
Może miała
rację? Powinnam uwierzyć, że od tej chwili będzie już tylko lepiej. Musiało
być. Wyrwałam się z dwóch klatek i mimo, że byłam z prawie obcą mi dziewczyną
na środku pustyni, to mogłam z całych sił starać się przetrwać, znaleźć drogę
na kolejny etap turnieju szamanów i wygrać go. Musiałam dać radę. Obie
musiałyśmy…
Przed zaśnięciem rozmawiałyśmy jeszcze
przez jakąś godzinę, nie dłużej. W nocy zrobiło się na tyle zimno, że
zdecydowałyśmy się wtulić w siebie ciasno. Wiatr wsypywał piasek do wnętrza
naszego prowizorycznego namiotu. Byłam na skraju świadomości, tuż przed
zaśnięciem, gdy ognisko zgasło, zasypane. Nie wiedziałam, czy kolejnego dnia
obudzę się tutaj, czy znów w lochu ani nawet, czy w ogóle otworzę oczy…
W końcu znalazłam chwilę, żeby skomentować. Sporo się zaczęło dziać – a przede wszystkim nie ma Hao! Chociaż pewnie wróci… Tak coś czuję. W każdym razie robiłam wielkie oczy – czego chcą od Karmen te demony? Nieźle żeś nam teraz wszystkim smaczek zrobiła! Nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz ten wątek. Czekam na next.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że komentarz się ukaże za pierwszym razem, a nie za setnym jak zwykle. Szczerze myślałem, że przeniesiesz się na blogspot. Nie, że Cie do czegoś zmuszam. Lecz Onet jakoś nie lubi publikować komentarzy i na przykład mi często wyskakuje, że twój blog nie istnieje. No ale cóż po jakieś 10 próbie lituje się na de mną i odnajduje twojego bloga. Co do notki to była wciągająca. I nawet sama Karmen chce wrócić do obozu Hao…To do następnej….Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńRozumiem o co ci chodzi – ja mam problem z dodawaniem nowych rozdziałów, ale ostatnio się to nawet nieco poprawiło i onet nie sprawia mi już takich problemów. Blog zostanie przeniesiony na blogspota, ale w odpowiednim momencie – czyli kiedy zacznę coś na styl drugiej serii. Po prostu głupio mi tak przenosić historię ni z gruszki ni z pietruszki. Bo nie zamierzam przenosić starych postów na nową stronę, zostaną one tutaj.Dziękuję za komentarz, one wiele dla mnie znaczą :)
Usuń