28 grudnia 2012

Rozdział XIV

Oczywiście jak zwykle spóźniony, ale jest! Rozdział specjalnie dla was. Chciałam jeszcze powiedzieć, że bez was pewnie nie pisałabym dalej. Dziękuję, że ze mną jesteście. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Pozdrawiam :*

********************************************************************

„Uwierz w demony, choćby na ich rogach znajdowała się płonąca aureola”


Nie byłam pewna, dokąd właściwie mam lecieć, ani w którą stronę jest dom. Zapewne byłam setki, a nawet tysiące kilometrów od niego. Poza tym zaczął się kolejny etap Turnieju i koniecznie musiałam się dowiedzieć, gdzie się on odbędzie. Co prawda chciałam wygrać głównie dla zemsty, a w tej chwili nie wiedziałam do końca, na kim tak naprawdę powinnam się mścić, ale nie mogłam zaprzepaścić lat treningu. Szukając jakiegoś miasta lub innego miejsca, gdzie mogłabym spotkać ludzi, rozglądałam się wkoło. Niestety, pode mną były jedynie pokryte śniegiem drzewa.

Po około godzinnym locie najwyraźniej wcale nie byłam bliżej jakiejkolwiek cywilizacji. Czułam się nieco zmęczona utrzymywaniem kontroli ducha – zjadała ona całkiem sporo mojego foryoku, głównie dlatego, że nie byłam mocno związana z Death i zapewne zbyt dużo go jej przekazywałam. Zupełnie nieświadomie. Westchnęłam cicho i kazałam białowłosej zniżyć lot. Nie minęło nawet pięć minut, nim pożałowałam swojej decyzji. Tuż obok mojej głowy przeleciała znana mi, czarna strzała. W pierwszej chwili się zdziwiłam, później zaklęłam pod nosem. Zdążyłam już dawno zapomnieć o tym dziwnym ataku i o fakcie, że to ja jestem, zdaniem Hao, celem tych ludzi. Nakazałam duchowi skręcić gwałtownie w prawo. W naszą stronę poleciała cała fala strzał z różnych stron. Jeśli są zatrute jak ostatnim razem, musiałam się postarać, żeby żadna z nich mnie nie trafiła…

- Death, zawracamy! – krzyknęłam.

Mimo wszystko czułam, że w obozie będę bezpieczna. Nawet, jeśli oznaczało to powrót do tego wariatkowa. Zapewne nie ominie mnie kara za próbę ucieczki, jednak była to niewielka cena w zamian za, być może, życie. Ponownie skręciłyśmy, przy czym duch przechylił się tak mocno, że prawie spadłam. Byłam tak skupiona na tym, żeby utrzymać się na jej plecach, że nie zwróciłam nawet uwagi na fakt, że coś wbiło mi się w nogę. Dopiero, kiedy siedziałam już pewnie na swoim miejscu, zobaczyłam wystające drewienko.

– Cholera! – krzyknęłam, wyrywając je mocnym szarpnięciem.

Krew trysnęła z rany, a ja krzyknęłam cicho. Cholernie zabolało, nie dało się tego ukryć. Zerknęłam na grawerowania, żeby upewnić się, czy są takie same, jak poprzednim razem. Jeśli dobrze pamiętałam, a nigdy nie miałam problemów z pamięcią, były identyczne. Do tego na brzegu metalowej części było to, co uważałam za truciznę. Szlag by to wszystko trafił! Choć sądziłam, że minie trochę czasu, nim to, czym była nasączona strzała, zacznie działać, już po chwili poczułam zawrót głowy i zachwiałam się niebezpiecznie do tyłu. Przez kolejnych paręnaście sekund udawało mi się utrzymać kontrolę ducha, ale w pewnym momencie poczułam, jak najzwyczajniej w świecie zaczynam spadać. Później zrobiło się czarno. Tracenie przytomności stało się chyba rzeczą, którą od czasu poznania brązowowłosego robiłam zdecydowanie zbyt często…

Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam zaraz po przebudzeniu się, była świeczka. Z początku była jedynie rozmazaną plamą, ale im dłużej się w nią wpatrywałam, tym bardziej jej obraz się wyostrzał. Stała w świeczniku na ścianie tuż przede mną. Usiadłam powoli, chwytając się za głowę. Nadal nieco mi się w niej kręciło, więc zaklęłam pod nosem. Po kolejnych paru minutach rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Przyznam, że moją pierwszą myślą było „W końcu jakaś nowość – budzę się w innym miejscu niż namiot”. Można powiedzieć, że doszukałam się optymistycznej strony sytuacji… I w sumie była to jedyna „dobra” rzecz. Znajdowałam się prawdopodobnie w lochu. Przynajmniej na to wszystko wskazywało – ściany z szarego kamienia, metalowe drzwi z małą kratką na wysokości oczu. Do tego siedziałam na wilgotnym, śmierdzącym stęchlizną sienniku, a jedynym źródłem światła był mały płomyczek.

- Pięknie… - warknęłam do samej siebie. Naprawdę musiałam mieć cholernego pecha, żeby z jednego więzienia trafić tak szybko do kolejnego i to jeszcze o gorszych warunkach. Z deszczu pod rynnę. Ktoś musiał brać coś naprawdę mocnego, żeby napisać scenariusz mojego życia właśnie w taki sposób! – Death? – wezwałam ducha niepewnie. Miałam obawy, że nie będzie mogła przybyć tak samo, jak Matira nie mogła, gdy byłam w obozie. Na szczęście pojawiła się obok po krótkiej chwili. Odetchnęłam niejako z ulgą i uśmiechnęłam się łagodnie. Zdecydowanie lepiej czułam się ze świadomością, że w razie czego mam się jak bronić. – Gdzie jesteśmy? – zapytałam.

- Nie wiem… - stwierdziła, rozglądając się uważnie. Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Jak mogła nie wiedzieć? Westchnęłam jednak ciężko, nie zamierzając jej o to więcej pytać. Skoro taka była jej odpowiedź, to pewnie jej nie zmieni, niezależnie od tego, czy była prawdziwa, czy też nie.

Wstałam z miejsca i podeszłam do drzwi. Oczywiście były zamknięte. Wyjrzałam przez kratkę, żeby zorientować się, co jest na zewnątrz – panowały tam jednak egipskie ciemności i nie zobaczyłam zupełnie nic. Pozostało mi spróbować się stąd wydostać. Przywołałam białowłosą do siebie. Zmieniła się w miecz łudząco podobny do tego, który sama dzierżyła i wpasowała w moją dłoń. Zamachnęłam się więc silnie, gdy tylko pewnie ją trzymałam. Poleciały iskry, ale nic ponad to. Niezależnie, czy uderzałam bezpośrednio ostrzem, czy używałam jakiegoś ataku, wymagającego użycia foryoku – zupełnie nic się nie działo. Drzwi nie chciały ustąpić mimo tego, że starałam się trafiać w ich najsłabszy punkt, czyli zawiasy. Warknęłam zła. Kolejna klatka, z której nie da się wydostać. Czym sobie na to zasłużyłam?

Po kolejnych paru próbach, zrezygnowana usiadłam twardo na sienniku. I jak tu się nie załamywać? Ilekroć próbowałam coś zrobić, żeby wrócić do domu, coś szło nie tak. Zwyczajnie nie dało się nad sobą nie użalać! Oparłam się o zimną ścianę, odchyliłam głowę do tyłu i wpatrzyłam w sufit licząc na to, że ktoś niedługo tu do mnie przyjdzie. Nie miałam żadnego miernika czasu. Nawet nie wiedziałam, czy jest noc, czy dzień, bo nie było tutaj ani jednego okna. Myślałam, że mnie cholera weźmie i pewnie by tak było, gdyby nie towarzystwo ducha, z którym mogłam porozmawiać. Muszę przyznać, że znalazłyśmy wspólny język i doszłyśmy do porozumienia w pewnych kwestiach.

Jakkolwiek nieźle rozmawiało się z Death, nie było to miejsce i pora na próby nawiązania przyjaźni. Dlatego podczas oczekiwania, aż ktoś się tu po mnie stawi – a co do tego wątpliwości nie miałam – próbowałam jeszcze wielokrotnie sforsować drzwi, a w akcie rezygnacji nawet ścianę. Oczywiście z marnym rezultatem. Nie zrobiłam nawet jednej rysy! Zupełnie nic! Wyglądało to trochę tak, jakby wszystko wokół mnie było odporne na jakąkolwiek broń. Jakby było… zaczarowane.

Nie mam pojęcia, ile czasu tam siedziałam, ale dwukrotnie zdążyłam poczuć zmęczenie i zwyczajnie zasnąć, mimo niepokoju. Miałam ze sobą ducha i wiedziałam, że zostanę obudzona, gdy ktoś przyjdzie. Z resztą niewyspana byłabym mniej zdolna do obrony… Jednak gdy w końcu usłyszałam czyjeś kroki na zewnątrz, wcale nie spałam. Chwilę trwałam w bezruchu, ale kiedy dotarło do mnie, że ktoś biegnie w moją stronę, wstałam gwałtownie. Wyjrzałam przez kratkę na zewnątrz, ale ponownie spotkałam się jedynie z ciemnością. Dopiero po chwili zza zakrętu wyłoniło się niewielkie, żółto-zielone światełko, uformowane w kuleczkę. Zbliżało się miarowo, a ja wyraźnie wyczuwałam czyjeś foryoku. Nie wiedziałam jednak, kto się zbliża, póki osoba ta nie minęła mojego lochu. Była to jakaś dziewczyna i mignęła mi jedynie przed nosem.

 - HEJ! – krzyknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że wcale nie biegła ona do mnie. Może więc była moją szansą na wydostanie się stąd? – ZATRZYMAJ SIĘ! – powtórzyłam wołanie, gdy nie zareagowała. Dopiero teraz spojrzała za siebie i nie widząc nikogo, w końcu się zatrzymała. – Tutaj! – powiedziałam głośno, darując sobie jednak krzyk. Chyba przed kimś uciekała, więc hałas mógł nam obu jedynie narobić kłopotu.

Dziewczyna podeszła do drzwi dość niepewnie i zajrzała do mnie. Wyglądała na młodą, mniej więcej w moim wieku. Jej oczy i włosy były niebieskie. Dodatkowo zauważyłam, że to, co wzięłam za świecącą się kulkę, to w rzeczywistości dwa, lecące blisko siebie duchy uformowane w ten sposób. Musiałam więc mieć do czynienia z szamanką. Nim się odezwałam, ona to zrobiła.

- Kto ty? – zapytała cicho i podejrzliwie, zerkając nerwowo w stronę, z której przybiegła.

- Uwięzili mnie tutaj – powiedziałam cicho, trochę zniecierpliwiona. Chciałam, żeby już mnie stąd uwolniła, a tym czasem ona wpatrywała się we mnie jak szpak w pięć groszy, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Proszę… - szepnęłam, patrząc jej w oczy. Przygryzła wargę i westchnęła ciężko, znów ukradkiem zerkając w bok.

- Dobra, niech stracę. Odsuń się – mruknęła nagle. Wyciągnęła rękę w bok, a jej duchy, łącząc się ze sobą, stworzyły sporych rozmiarów kosę.

- Tego już próbowałam – powiedziałam, mimo wszystko robiąc kilka kroków w tył.

- Więzili mnie tutaj pół roku, więc z łaski swojej zamknij się i rób co mówię – warknęła.

Miałam ochotę bronić swojej dumy, ale nie czas było na takie pierdoły. Pozwoliłam jej działać, stając pod przeciwległą do drzwi ścianą. Przez chwilę wypowiadała słowa w języku, który pierwszy raz słyszałam. Jej kosa mieniła się różnymi kolorami. W końcu zamachnęła się i jednym ruchem zrobiła ogromną dziurę w metalu.

Nie mogłam się powstrzymać przed podejrzliwym spojrzeniem. To, co właśnie zrobiła, świadczyło o jej dużych umiejętnościach jako szamanki – nic więc dziwnego, że budziła tym mój niepokój. Mimo tego, że mnie uwolniła, może mnie zaatakować i prawdopodobnie z łatwością pokonać.

- Pff… - prychnęła, na co uniosłam brew do góry. Jej duchy znów uformowały się w dwie kuleczki światła. – Uwolniłam cię ryzykując, że mnie złapią, a ty takim spojrzeniem mi się odpłacasz? – powiedziała wyraźnie niezadowolona, zakładając ręce na piersi. – Zero wdzięczności, naprawdę.

- Och… Wybacz. Dziękuję za pomoc – powiedziałam, przechodząc ostrożnie przez dziurę. Wyciągnęła dłoń, by mi pomóc. –  Dzięki – mruknęłam znów.

- Właściwie dobrze, że jesteś ostrożna. W tym miejscu lepiej mieć oczy dookoła głowy…

- A gdzie w ogóle jesteśmy?

- Właściwie wiem niewiele. Jesteśmy pod ziemią, jakieś dwadzieścia metrów, może więcej.

- Kto… - Moje kolejne pytanie zostało przerwane jakimś hałasem. Dźwięk dobiegał z korytarza, którym przybiegła tutaj ta dziewczyna.

- Nie ma teraz czasu na pogaduszki, chodź! – powiedziała i ciągnąc mnie za rękę ruszyła biegiem przed siebie.

 – Jestem Terra! – przedstawiła się po dłuższej chwili, nie zatrzymując się, ani nawet nie patrząc na mnie.

- Karmen! – odpowiedziałam po krótkim namyśle. Dopiero teraz zerknęła na mnie i uśmiechnęła się tak, jakby kiedyś już słyszała to imię. Nie odezwała się jednak, a mi nie było w głowie pytać. Chciałam się stąd wydostać.

Korytarz przed nami wił się i ciągnął niemiłosiernie. Na dodatek od głównej drogi odbiegało sporo węższych, ale postanowiłyśmy wspólnie, że nie będziemy w żadną skręcać. Nasze kroki odbijały się echem od ścian, tak samo jak przyspieszone oddechy. Cały czas zerkałam za siebie, by upewnić się, że nie jesteśmy ścigane. Dziwiło mnie, że nie ma tutaj żadnych strażników czy kogokolwiek innego. Po co kogoś więzić, skoro później się go nie pilnuje? Musieli być cholernie pewni tego, że żadna z nas nigdy się nie wydostanie… Cóż, pomylili się na naszą korzyść.

- Cholera! – usłyszałam nagle. Spojrzałam przed siebie – powoli zbliżałyśmy się do jakichś drzwi, z których biło światło. Jednak moja towarzyszka musiała zauważyć coś, czego ja nie dostrzegałam, bo zwalniała stopniowo. W rezultacie końcowym przeszła, a nie przebiegła przez otwór.

Pomieszczenie, do którego dobiegłyśmy, było okrągłe i dobrze oświetlone świecami. Zdawało mi się, że widziałam je już kiedyś… Całkiem niedawno z resztą. Nie miałam jednak zbyt dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. Mój wzrok przyciągnął białowłosy, wysoki mężczyzna o wściekle żółtych oczach i ubrany w czarne kimono, który stał na środku sali. Po jego prawej stronie, nieco z tyłu, dojrzałam jeszcze dziewczynę o długich, miodowych włosach i takiego samego koloru oczach. Miała na sobie mundurek i wyglądała na znudzoną. Prócz tego było tu również dwóch innych mężczyzn.

Długą chwilę wszyscy po prostu staliśmy, wpatrując się w siebie wzajemnie. Nie znałam tych ludzi i nie miałam bladego pojęcia, dlaczego mnie tutaj uwięzili. Czego mogli ode mnie chcieć? I kim w ogóle byli? Szamanami, czy może jeszcze kimś innym? Nie wyczuwałam żadnego foryoku, a jedynie dziwną energię, która zupełnie nic mi nie mówiła…

- Karmen, już nas opuszczasz? – Żółtooki zwrócił się do mnie, uśmiechając dość niesympatycznie. – Sądziłem, że dłużej tu zabawisz… I zapewne tak by się stało – spojrzał na moją towarzyszkę. – Terra, czyżby źle ci tutaj było? – zapytał.

- Jakże mogłoby mi być źle w tym pięciogwiazdkowym hotelu? – mruknęła sarkastycznie.

- Nieładnie tak pyskować – stwierdził, mrużąc oczy. – Uwolniłaś się, co zapewne jest wynikiem mojego niedopatrzenia. Ale nikt nie powiedział, że stąd wyjdziesz. Gwarantuję ci, że już niedługo wrócisz na swoje miejsce. A wtedy zafunduję ci małą lekcję odnośnie ucieczek…

- Stul pysk. Nie wystraszysz mnie – warknęła dziewczyna. – Poza tym chyba o kimś zapominasz. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Mam ją do pomocy. – Wskazała na mnie brodą.

- Ależ skąd. Wiem jednak, jakie są jej obecne umiejętności… Ona jeszcze nic nie wie. Uwolniłaś ją o kilka dni za szybko.

- Że co? – zapytałam, niczego nie rozumiejąc. Wyglądało jednak na to, że szamanka obok mnie też nie bardzo wie, o co dokładnie chodzi.

- Nie czas teraz na wyjaśnienia. Najpierw musicie wrócić do swoich cel… Rose, bądź tak miła.

Nie musiał mówić nic więcej, by blondynka za nim ruszyła w naszą stronę z prędkością, jakiej człowiek osiągnąć nie może, dzierżąc samurajski miecz. Nie miałam pojęcia, skąd go wzięła, ale ledwo zdążyłam uskoczyć przed jej atakiem. W tym samym czasie moja nowa znajoma zdążyła już wezwać swoje duchy, które zamieniły się ponownie w kosę. Zaatakowała mojego oprawcę, skutecznie odwracając jego uwagę ode mnie.

- Death! – przywołałam stróża, który pojawił się obok mnie, zwracając tym samym spojrzenie żółtookiego mężczyzny. Chyba nie był zadowolony z tego, co widzi. Białowłosa uformowała się w miecz i wpasowała do mojej dłoni.

Szybko zorientowałam się, że naszym celem wcale nie ma być zranienie przeciwników, a po prostu obrona własna, wyminięcie ich i wyjście stąd. Nie wiem, czy niebieskowłosa wiedziała, że nie damy im rady, czy może był jakiś inny powód, ale nie obchodziło mnie to, po prostu zaczęłam kierować się w stronę drugich drzwi w tym pomieszczeniu, za którymi wyraźnie widziałam światło dzienne.

Nie udało mi się za bardzo do nich zbliżyć – podczas kiedy Terra stawiała czoła kobiecie o miodowych włosach, przede mną stanął rosły mężczyzna wcześniej stojący na uboczu. Wpatrywał się we mnie spokojnie swoimi niebieskimi oczami, ukrytymi częściowo pod brązowymi włosami. Nie wyglądało wcale na to, żeby zamierzał mnie skrzywdzić. Chciał mnie po prostu zatrzymać.

Nie miałam wielkiego wyboru, więc zamachnęłam się na niego mieczem, ale zrobił sprawny unik. Walczenie z nim było jak walka z wiatrakami – poruszał się zbyt szybko i nie było mowy o tym, bym go minęła czy zraniła. Kim są ci ludzie?! Naprawdę chciałam to wiedzieć. A przede wszystkim byłam ciekawa, czy uda nam się stąd wydostać.

Choć walka była męcząca i wydawało nam się, że wcale nie zmierzamy w stronę wyjścia, parokrotnie udało nam się zranić swoich przeciwników – za pierwszym draśnięciem ze zdziwieniem stwierdziłam, że osocze na ostrzu jest czarne. Nawet nie wiem jak to się stało, ale kiedy przystanęłam na chwilę, powalając chłopaka na ziemię, stałam już niecałe pięć metrów od drzwi. Obok mnie sekundę później pojawiła się niebieskowłosa, dysząc ciężko. Również jej przeciwniczka leżała w tej chwili na ziemi, ale właśnie się podnosiła. Nie myśląc wiele, obie odwróciłyśmy się do nich tyłem i biegiem ruszyłyśmy w wiadomym kierunku. Nie było na co czekać. I kiedy sądziłam już, że udało nam się wydostać z tamtego pomieszczenia, na naszej drodze stanęły płomienie.

- Kurwa! – krzyknęła jedynie moja towarzyszka. Ledwo wyhamowałyśmy przed tym ogniem. Zazgrzytałam zębami słysząc oklaski. Odwróciłyśmy się w stronę białowłosego mężczyzny.

- Brawo! Jestem pod wrażeniem! Prawie wam się udało – powiedział z uśmiechem.

- Zamknij się! Jeszcze nie przegrałyśmy! – Terra nie zamierzała dawać za wygraną. Ja też nie. – Gdybyś był fair, już dawno byłybyśmy na zewnątrz! – Usłyszałyśmy cichy, stonowany śmiech.

- Ależ jestem jak najbardziej fair. Każdy używa swoich umiejętności – mruknął. Ostatnie zdanie pozwoliło mi potwierdzić swojej przypuszczenia. To nie byli szamani.

- Nie rób z siebie większego kretyna, niż jesteś, dobrze?

- Jeśli nadal będziesz taka grubiańska, to przestanę być miły…

- Och, chcesz mi wmówić, że to twoja „lepsza strona”?

- Jak na kogoś, kto jest zdany na moją łaskę całkiem śmiało sobie poczynasz...

Przysłuchiwałam się tej wymianie zdań i nie byłam pewna, czy takie prowokacje są na miejscu. Chwilę później uderzyła we mnie myśl, że skądś to znam. Była to sytuacja łudząco podobna do tych, które miały miejsce między mną a Hao. Teraz, gdy patrzyłam na to z boku, widziałam jak głupia była moja postawa. Sama robiłam sobie krzywdę takim zachowaniem. Szkoda tylko, że musiałam tutaj trafić, żeby się o tym przekonać.

Spojrzałam na płomienie, podczas gdy ta dwójka była zajęta rozmową. Musiał być jakiś sposób, żeby je ugasić i przejść. Uśmiechnęłam się pod nosem. Znałam moc Gwiazdy Jedności – jednym z jej elementów był ogień, ale nie wiedziałam jak silną władzę nad tym żywiołem posiada białowłosy. Dlatego skupiłam się na innym elemencie. Na wodzie. Mogłam ugasić ogień albo chociaż zmniejszyć płomienie na tyle, by dało się nad nimi przeskoczyć. Właśnie teraz, gdy uwaga wszystkich nie była skupiona na mnie, mogłam to zrobić. Zamknęłam oczy, skupiając wszystkie swoje myśli na tym, co chcę osiągnąć.

Później wszystko potoczyło się sprawnie. W jednej chwili wyciągnęłam przed siebie dłoń, z której silnym strumieniem wyleciała woda, drugą ręką chwyciłam za ramię Terry i pociągnęłam ją za sobą nim reszta zebranych w ogóle zorientowała się, co robię. Kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz biegiem ruszyłyśmy przed siebie. Płomienie za naszymi plecami buchnęły jeszcze wyżej, gdy tylko przestałam kierować na nie wodę, co na chwilę zatrzymało naszych oprawców. Był to wystarczający czas, by moja towarzyszka wezwała jednego stróża, wykonała kontrolę ducha i pomogła mi sprawnie wejść na plecy wielkiego anioła. Usłyszałyśmy tylko krzyk porażki białowłosego, ale nie obchodził nas już ten człowiek. Liczyło się to, że uciekłyśmy.

Dopiero teraz pozwoliłam sobie na refleksję odnośnie tego, gdzie jesteśmy. Nie wiedziałam, jak to się stało, ale pod nami rozciągała się pustynia, a słońce grzało niemiłosiernie. Musiałam przyznać, że to dość dziwne, bo pamiętałam przecież zimę i śniegi. Nie chciałam się jednak zastanawiać nad tym, jak daleko znów mnie wywieziono. Poza tym moją uwagę skutecznie odwróciła rozmowa. Jednak zmęczona po walce niebieskowłosa, nie była w stanie zbyt długo utrzymać nas w powietrzu. Zatrzymałyśmy się więc przy pierwszej oazie, jaką zauważyłyśmy.

Usiadłam w cieniu palmy, podczas kiedy ona poszła się umyć. Pół roku nie widziała słońca na oczy i choć powiedziała mi, że tam czasami pozwalali jej na odrobinę higieny osobistej, nie miało to wiele wspólnego z porządną kąpielą. Patrzyłam, jak wyciąga bladą twarz w stronę słońca i uśmiecha się delikatnie. Musiała naprawdę cieszyć się z tego, że w końcu się stamtąd wyrwała.

Odchyliłam głowę w tył. Mimo, że znajdowałam się daleko od obozu, wcale nie czułam się tak, jak się spodziewałam. Wcale nie czułam się wolna, choć dopiero co po raz kolejny uciekłam z miejsca, gdzie przetrzymywano mnie wbrew woli. I nie chodziło o to, że wciąż miałam wrażenie, jakbym była więziona. Po prostu miałam wrażenie, że będąc z Hao wcale nie czułam się jak w klatce, ale dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę…

- Hej! Nie chcesz dołączyć? Woda jest świetna! – zawołała do mnie szamanka. Uśmiechnęłam się jedynie i pomachałam przecząco głową. Wpatrzyłam się w dwa duchy unoszące się nad jej głową. Konkretniej dwie anielice, przedstawione mi jeszcze gdy byłyśmy w powietrzu – Calipso i Haya. Miały dwa skrajne charaktery, ale w walce współgrały nie tylko ze sobą, ale również z Terrą. To było naprawdę interesujące trio.

Przyznam, że podczas lotu nie zadawałam zbyt wielu pytań. Czekałam chyba, aż znajdziemy się w bezpiecznej odległości, a może liczyłam na to, że ona sama zacznie mówić na temat, który najbardziej mnie interesuje. W każdym razie w tej chwili wyglądałam tylko, aż wyjdzie z wody, by dowiedzieć się wszystkiego, co ona sama wiedziała na temat tych ludzi. Byłam niemal pewna, że odpowie przynajmniej na kilka z moich pytań.

Musiałam się wykazać nie lada cierpliwością, bo niebieskooka postanowiła spędzić w oczku sporo czasu – siedziała w nim prawie do zachodu słońca, kiedy to zaczęło się robić chłodniej. Wyglądała trochę jak rodzynka, tak bardzo jej skóra się zmarszczyła. Mimo tego uśmiechnęła się do mnie i przysiadła obok, przeczesując mokre kosmyki palcami.

- Żałuj, że nie weszłaś. Naprawdę orzeźwiające – powiedziała do mnie.

- Kto to był? – zapytałam bez ostrzeżenia, ignorując jej wypowiedź. To było zdecydowanie ważniejsze od moczenia się dla przyjemności.

- Powiem ci szczerze, że jestem zdziwiona… Oni wydawali się znać ciebie bardzo dobrze. Sądziłam, że Karmen, o której mówią, będzie wiedziała kim oni są. Właściwie miałam wrażenie, że jesteś jakąś ważną personą – przerwała na chwilę, żeby na mnie zerknąć. – Ale nie ważne. Wracając do twojego pytania, to były demony.

W pierwszej chwili sądziłam, że się przesłyszałam. Później, że to ona się przejęzyczyła, a następnie, że zwyczajnie żartuje. Jednak wcale na to nie wyglądało. Naprawdę musiało do mnie dotrzeć, że ona jest jak najbardziej poważna. Ale jak to demony? Nie słyszałam o nich ani słowa – co najwyżej w legendach i bajkach. Gdyby żyły na ziemi, to szamani wiedzieliby o nich, prawda? Jeśli tak, to dlaczego ja nic nie wiedziałam? I czego niby mogły ode mnie chcieć? Tyle pytań pojawiło się na raz w mojej głowie, że aż zrobiło mi się słabo. Kami-sama, pomóż…

- Demony…? – To było jedyne, co mogłam z siebie wydusić.

- Zgadza się. Z tego, co dowiedziałam się od nich, tylko rada szamanów wie o ich istnieniu. No i zapewne kilka jednostek… Nie wiem, dlaczego to ukrywają przed resztą, skoro te stwory nie są wcale takie bezpieczne dla innych – warknęła. Właściwie słuchałam jej tylko jednym uchem, bo skupiłam się na przetrawianiu tej informacji i zbierałam w sobie do zadania kolejnego pytania.

- A czego chcą ode mnie?

- Mnie się pytasz? Ja nie mam pojęcia, nie jestem wróżką, a oni nie rozmawiali na tyle otwarcie w mojej obecności. Pewnie nie chcieli, żebym dowiedziała się czegoś ważnego. Ale przynajmniej pięć razy dziennie słyszałam twoje imię i cieszyli się jak dzieci na jakiś „wielki dzień”, który się zbliża.

Właściwie byłam trochę rozczarowana jej odpowiedzią. Liczyłam na to, że dowiem się znacznie więcej. Ale i tak miałam już wystarczająco informacji, żeby się nad tym wszystkim zastanawiać. To było naprawdę dziwne. Znali mnie i najwyraźniej wiązali ze mną jakieś plany. Co niby miał oznaczać ten wielki dzień? Czy to oznaczało, że wciąż będą mnie szukali? Westchnęłam cicho.

- A od ciebie czego chcieli?

- W sumie nic takiego. Z tego co się orientuję, to szukają wśród nas każdego, kto chciałby przejść na ich stronę. I tego właśnie chcieli ode mnie. Ale ja nie miałam na to najmniejszej ochoty. Zwłaszcza, że pieprzyli o jakiejś wojnie.

- Wojna? – zdziwiłam się. - Niby z kim?

- Z ludźmi, szamanami, całym światem – nie mam pojęcia. To są demony, one chyba lubią takie rzeczy. Z resztą mnie nie pytaj nie jestem demonologiem i nie byłam ich przyjaciółką. Wiem niewiele więcej od ciebie – mruknęła, kładąc się wygodnie. – Lepiej opowiedz coś o sobie. Ja już się nagadałam. Ta sztuczka z wodą, którą zrobiłaś – to jest żywioł twojego ducha, czy znasz tajemnicę Gwiazdy Jedności?

- Gwiazda – odpowiedziałam krótko.

- Przydatna umiejętność. Zwłaszcza na pustyni – powiedziała, uśmiechając się lekko. Rozejrzała się. – Słuchaj, trzeba będzie przygotować tutaj miejsce do spania. Noce na pustyniach potrafią być naprawdę zimne.

- Nie będziemy uciekały dalej? Nie wiadomo, czy nas nie szukają.

- Nawet jeśli, potrzebujemy odpoczynku. Czuję się wyczerpana. A nie wydaje mi się, żebyś ty miała w tej chwili wystarczająco dużo foryoku, żeby nas przetransportować nad tą pustynią. Więc nie marudź i pomóż mi zerwać te duże liście – powiedziała, wstając z piasku.

Nie dała mi potwierdzić, że jestem w tej chwili zbyt słaba, ale taka była prawda. Zwłaszcza, że nie kontrolowałam jeszcze przepływu energii między mną, a moim duchem. Westchnęłam więc cicho i również się podniosłam, żeby jej pomóc. Jak się okazało liście posłużyły jej do zrobienia czegoś w stylu namiotu. Tym, co zostało, wyłożyłyśmy piasek, żeby nie wszedł w nocy tam, gdzie nie powinien. Do tego sprawnie rozpaliłyśmy sobie małe ognisko. Pozostawał tylko jeden problem – byłyśmy cholernie głodne. Ja nie dostałam nic do jedzenia od czasu, gdy tam trafiłam. Moja towarzyszka ostatni posiłek miała godzinę przed ucieczką. A tu nie było niczego, co by się nadawało do zjedzenia. Drzewa nie miały owoców, a i zwierząt zbyt wielu tutaj nie zauważyłam – jedynie parę skorpionów i węży. Siedząc już na swoich legowiskach i wyciągając dłonie do ognia zastanawiałyśmy się, co zrobić.

- Chyba nic nie wymyślimy… Nie umiem przyrządzić niczego z tego, co tu wokół pełza. Po prostu trzeba czekać, aż dotrzemy do jakiegoś miasta – powiedziała w końcu Terra.

- To może zająć zbyt wiele czasu. Może znacznie dłużej, niż możemy wytrzymać bez posiłku – mruknęłam.

- Jakoś sobie poradzimy. Uciekłyśmy grupie demonów, to i z taką błahostką damy sobie radę! – Uśmiechnęła się szeroko i uderzyła swoim ramieniem o moje. Zaśmiałam się krótko.

Może miała rację? Powinnam uwierzyć, że od tej chwili będzie już tylko lepiej. Musiało być. Wyrwałam się z dwóch klatek i mimo, że byłam z prawie obcą mi dziewczyną na środku pustyni, to mogłam z całych sił starać się przetrwać, znaleźć drogę na kolejny etap turnieju szamanów i wygrać go. Musiałam dać radę. Obie musiałyśmy…

Przed zaśnięciem rozmawiałyśmy jeszcze przez jakąś godzinę, nie dłużej. W nocy zrobiło się na tyle zimno, że zdecydowałyśmy się wtulić w siebie ciasno. Wiatr wsypywał piasek do wnętrza naszego prowizorycznego namiotu. Byłam na skraju świadomości, tuż przed zaśnięciem, gdy ognisko zgasło, zasypane. Nie wiedziałam, czy kolejnego dnia obudzę się tutaj, czy znów w lochu ani nawet, czy w ogóle otworzę oczy…

3 komentarze:

  1. W końcu znalazłam chwilę, żeby skomentować. Sporo się zaczęło dziać – a przede wszystkim nie ma Hao! Chociaż pewnie wróci… Tak coś czuję. W każdym razie robiłam wielkie oczy – czego chcą od Karmen te demony? Nieźle żeś nam teraz wszystkim smaczek zrobiła! Nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz ten wątek. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieje, że komentarz się ukaże za pierwszym razem, a nie za setnym jak zwykle. Szczerze myślałem, że przeniesiesz się na blogspot. Nie, że Cie do czegoś zmuszam. Lecz Onet jakoś nie lubi publikować komentarzy i na przykład mi często wyskakuje, że twój blog nie istnieje. No ale cóż po jakieś 10 próbie lituje się na de mną i odnajduje twojego bloga. Co do notki to była wciągająca. I nawet sama Karmen chce wrócić do obozu Hao…To do następnej….Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem o co ci chodzi – ja mam problem z dodawaniem nowych rozdziałów, ale ostatnio się to nawet nieco poprawiło i onet nie sprawia mi już takich problemów. Blog zostanie przeniesiony na blogspota, ale w odpowiednim momencie – czyli kiedy zacznę coś na styl drugiej serii. Po prostu głupio mi tak przenosić historię ni z gruszki ni z pietruszki. Bo nie zamierzam przenosić starych postów na nową stronę, zostaną one tutaj.Dziękuję za komentarz, one wiele dla mnie znaczą :)

      Usuń