„Co przyniesie nowy dzień”
Przez kolejne
trzy dni w ogóle nie opuszczałam namiotu. I może trochę dokuczałaby mi
ciekawość, co też się dzieje na zewnątrz, gdyby nie to, że codziennie odwiedzał
mnie ten murzynek. Opacho. Przynosił mi dwa posiłki i, zwykle wieczorem,
zmieniał mi opatrunek na policzku. Z resztą nawet, gdy mógł już odejść,
zostawał ze mną. Opowiadał mi nieco o tym miejscu i o ludziach, którzy się tu
znajdują.
Nie musiałam o
nic pytać, by dowiedzieć się, że brązowowłosa, która mnie zaatakowała to
Caroline Perrero. Jest tutaj zastępcą Hao pod jego nieobecność, co wcale mi się
nie podobało. Oczami wyobraźni widziałam już, jak wykorzystuje jego chwilowe
zniknięcie, by torturować mnie boleśnie...
Prócz tego
dowiedziałam się również kim był ten bezczelny typek, którego miałam wątpliwą
przyjemność poznać jednej nocy. Był medykiem i nazywał się Kaise Mochimori.
Dodatkowo był starszym bratem dziewczyny, która trzymała z Caroline - Rosaline.
To on mnie opatrzył i był odpowiedzialny za to, by na mojej twarzy nie pozostał
nawet najmniejszy ślad po ranie.
Słuchałam w
milczeniu wszystkich opowieści Opacho. Czasem jedynie uśmiechałam się lekko,
lub dziękowałam cicho, gdy mi pomagał. Ze wszystkich osób, jakie do tej pory
tutaj poznałam, on wydawał się najmilszy. Duży wpływ miał na to fakt, że był to
jeszcze chłopiec, który ledwo co skończył dziesięć lat. Ale przecież widziałam
tutaj takie dzieciaki, które patrzyły na co drugą osobę tak, jakby chciały
samym tylko spojrzeniem ją zabić. On tu po prostu nie pasował. Obiecałam sobie,
że nawet wbrew jego woli – a wydawał się naprawdę przywiązany do Hao – zabiorę
go z tego miejsca.
Jeśli chodzi o
Asakurę to przyznam, że cholernie ciekawiło mnie, gdzie on się podziewa. Nie
przychodził do mnie, nie próbował niczego wymusić i naprawdę zastanawiałam się,
po jakiego czorta mnie tu w ogóle przyprowadził. Ale nie pytałam o nic. Nie
chciałam okazywać zainteresowania na żaden temat, a zwłaszcza na jego.
W myślach
śmiałam się gorzko, że wywołałam wilka z lasu, gdy czwartego dnia w wejściu do
namiotu pojawił się nie kto inny, jak brązowowłosy. Świtało, więc obudził mnie
swoim wtargnięciem. Postanowiłam jednak leżeć jak martwa mucha – może znudzi
się i odejdzie, zostawiając mnie w spokoju?
- Wstawaj. Czas
na trening – powiedział szorstko.
Trzymając się
swojego postanowienia, nie ruszyłam się. Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem
jednego oka. Słyszałam jego kroki, zbliżające się w moją stronę, które ucichły,
gdy stał już gdzieś koło mojej głowy. Chwilę czułam jego wzrok na swojej
twarzy, ale ignorowałam go skutecznie.
Gwoli
wyjaśnienia, wcale nie chodziło o to, że naprawdę nie miałam ochoty na
ćwiczenia. W końcu to robiłam przez większą część swojego życia. Ale biorąc pod
uwagę to, że od paru dobrych dni nie ruszałam tyłka prawie w ogóle, a moje
ćwiczenia ograniczały się do robienia brzuszków, to nie miałam najmniejszego
zamiaru zrywać się z samego rana tylko po to, żeby usatysfakcjonować tego
człowieka. A jeśli on sądził inaczej to musiało mu się zdrowo poprzestawiać.
Kiedy chwilę
później poczułam jego dłoń na swojej twarzy, musiałam naprawdę bardzo się
postarać, żeby nie wydać z siebie żadnego stłumionego nawet dźwięku. Delikatnym
ruchem zgarnął niesforny kosmyk za moje ucho i westchnął cicho. Kto by się po
nim spodziewał takiej subtelności? Ja na pewno nie. Mimochodem moja skóra
zareagowała – włoski na moich ramionach stanęły dęba.
- Wiem, że nie
śpisz. Wstawaj – powiedział nieco przyjemniej, niż za pierwszym razem.
Mruknęłam coś pod nosem, odwróciłam się na drugi bok i przykryłam kołdrą niemal
po czubek głowy.
Wcale nie miałam
nadziei, że zostawi mnie w spokoju. I nie myliłam się. Nie minęła chwila,
kiedy, zaraz po kolejnym westchnięciu, mężczyzna szarpnął za pościel,
odkrywając mnie. Mimo, że od razu poczułam chłód, nie ruszyłam się. Ale kiedy
dostałam wodą w twarz, nie mogłam zostawić tego obojętnie. Usiadłam gwałtownie
i spojrzałam na niego chłodno. On uśmiechnął się jedynie wrednie. Och, gdybym
tylko znalazła taką siłę, żeby zetrzeć mu to z twarzy…
- Oddawaj kołdrę
– powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu, wyciągając dłoń po przykrycie.
Niech sobie nie
myśli, że poddam się tak szybko i zwlekę się z posłania. Potrafię być uparta,
jeśli tylko widzę szansę na wygraną. A w tym wypadku chciałam po prostu być
wrzodem na dupie tutejszego społeczeństwa. Nawet małe nieposłuszeństwa były
krokiem na przód.
– Chcę jeszcze poleżeć – dodałam, kiedy nie
doczekałam się żadnej reakcji z jego strony.
- A ja chcę,
żebyś wstała – odpowiedział, odrzucając kołdrę w kąt. Spojrzał na mnie z góry.
– Wstaniesz po dobroci, czy mam cię stąd wyciągnąć siłą? – zapytał.
Prychnęłam,
podczas kiedy on zmierzył mnie wzrokiem, po czym uśmiechnął się. Domyślałam
się, że chodzi o to, jak jestem ubrana – krótkie spodenki i bluzka na naramkach
były idealne do spania, ale sądząc po temperaturze, nijak nie nadawały się na
dzisiejszą pogodę. Zmrużyłam lekko oczy.
- Nie mam
zamiaru dziś się stąd ruszać – powiedziałam. Ignorując chłód, do którego już
nieco się przyzwyczaiłam, położyłam się znów i zamknęłam oczy. Zamierzałam go
olać i poczekać, aż sobie pójdzie.
Szczerze mówiąc
nie sądziłam, że naprawdę użyje siły, żeby mnie stąd wyciągnąć. Przekonałam się
o tym dopiero, kiedy Hao podniósł mnie na ręce. Otworzyłam od razu oczy i
automatycznie objęłam go jedną ręką za kark, żeby przypadkiem nie wpadło mu do
głowy, żeby specjalnie mnie upuścić. Wyszedł ze mną na dwór, gdzie nie dość, że
było dobrych parę stopni zimniej, to jeszcze zaczynało mżyć. Zadrżałam.
- Puszczaj –
syknęłam, choć musiałam przyznać w myślach, że w tej chwili, kiedy był on
jedynym źródłem ciepła w okolicy, całkiem przyjemnie było być tak blisko.
Machnęłam jednak nogami, żeby nadać siłę mojemu żądaniu. Zignorował mnie,
uśmiechając się jedynie.
- Wstaniesz i
ubierzesz się, czy mam cię zanieść tak, jak jesteś? – zapytał złośliwie.
Prychnęłam
cicho. Cholerny dupek. Pozostawało mi jedynie faktycznie się ubrać. W końcu nie
zmusi mnie do ćwiczeń, a przynajmniej nie będę marzła. Wyrwałam się z jego
uścisku, który nieco się poluźnił. Odstawił mnie na ziemię i założył ręce na
piersi. Zmierzyłam go chłodnym wzrokiem i weszłam do namiotu. Chwilę później
znów stałam obok niego, ubrana w długie spodnie i ciepłą bluzę z kapturem,
który miałam naciągnięty na głowę. Spojrzałam na chłopaka lekko zmrużonymi
oczami. Uśmiechnął się jedynie z zadowoleniem i ruszył przed siebie.
Przekręciłam z dezaprobatom oczami i poszłam za nim.
Deszcz nabierał
na sile i nawet w miarę porządne ubranie nie powstrzymywało mojego ciała przed
lekkim drżeniem. Szliśmy chyba dobre pół godziny między drzewami, nim w końcu
wyszliśmy na polanę nieco większą od tej, na której rozbito obóz. Na samym jego
środku było jezioro, którego tafla zmącona była od spadających z nieba kropel.
Piękno krajobrazu zakłócały tłumy szamanów, którzy w niewielkich, około
trzydziestoosobowych grupach, prowadzili właśnie trening.
- Mistrzu.
Rozglądając się
wkoło nawet nie zauważyłam, kiedy stanęła obok nas długowłosa, szczupła
dziewczyna z papierosem między wargami. Jak na taką pogodę ubrana była dość
kuso, ale najwidoczniej jej to nie przeszkadzało. Zaciągnęła się po raz
ostatni, zgasiła peta i schowała go do kieszeni.
- Mam ją wziąć
do swojej grupy? – zapytała, zerkając na mnie. Na oko była niewiele starsza ode
mnie, ale samym tylko spojrzeniem się wywyższała. Zmrużyłam powieki.
- Nie, Kanna.
Sam się nią zajmę – odpowiedział brązowowłosy, również kierując na mnie swój
wzrok.
Kobieta skinęła
jedynie i oddaliła się. Chwilę trwaliśmy w bezruchu, co szczerze mówiąc trochę
mnie wkurzało. W końcu Hao ruszył przed siebie, zapewne chcąc, bym zrobiła to
samo, ale ja stałam jak słup soli i nie zamierzałam zrobić choćby kroku. Biorąc
pod uwagę to, że nawet się nie zatrzymał, chyba nie miał nic przeciwko.
Podszedł do czarnowłosej dziewczyny, która właśnie, tak samo jak reszta jej
grupy, robiła pompki. Z tego co pamiętałam, to właśnie była Rosaline. I chyba
się nie pomyliłam, bo po chwili obok wspomnianej dwójki stała już Caroline.
Zerknęła na mnie, skinęła głową i wróciła do wydawania poleceń swojej grupie.
Pozostała dwójka ruszyła w moją stronę
Stanęli obok i…
nic. Po prostu stali. Z minuty na minutę coraz bardziej wzbierała we mnie
złość. To po to zostałam wyrzucona z namiotu? Żeby sterczeć tutaj jak skończony
debil? W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam się odezwać.
- Jeśli chciałeś
się po prostu gapić, to równie dobrze mógłbyś to robić, gdybym leżała w
namiocie – mruknęłam spokojnie. Spojrzał na mnie. Kącik jego ust uniósł się
lekko i wcale mi się to nie spodobało. Coś czułam, że zaraz pożałuję, że się
odezwałam.
- Skoro wolisz
jednak trening od tego, to w porządku – odpowiedział. Zmrużyłam powieki,
prychając cicho. Jego niedoczekanie. – Rosaline – powiedział, a ona jedynie
skinęła głową.
Czarnowłosa
wezwała swojego ducha stróża, nieco przypominającego demona i już sądziłam, że
ma zamiar mnie zaatakować, ale stało się coś nieco innego. Poczułam, że dusza
wchodzi w moje ciało i chwilę później, wbrew swojej woli, zaczęłam biegać wokół
jeziora. Starałam się z tym walczyć przez całe pierwsze okrążenie, ale to
jedynie pogarszało sprawę i sprawiało mi ból. Przeklęłam pod nosem. Brak ducha
naprawdę robił ze mnie kompletnie bezbronnego człowieka.
Pięć okrążeń
później czułam się już naprawdę zmęczona – zarówno biegiem, jak i opętaniem.
Przerwa w ćwiczeniach osłabiła moją kondycję bardziej, niż się mogłam
spodziewać. Kiedy przebiegałam po raz kolejny koło Asakury, postanowiłam jednak
się poddać. Rzuciłam szybko „Dość”. Naprawdę nie mogłam już dłużej wytrzymać. I
tak spodziewałam się, że wszystko będzie mnie cholernie bolało. Ku mojemu
zdziwieniu moja prośba została spełniona. Duch opuścił moje ciało, a ja padłam
w błoto. Zupełnie już straciłam czucie w nogach i po prostu nie mogłam się na
nich utrzymać. Jęknęłam cicho.
Czarnowłosa
zaśmiała się cicho, ale najwidoczniej Hao spiorunował ją spojrzeniem, bo szybko
zamilkła. Ledwo co łapałam oddech i wciąż czułam lekki ból w klatce piersiowej,
związany z opętaniem. Mężczyzna podszedł do mnie i zarzucił mi na plecy coś
ciepłego i suchego. Nie kryłam zdziwienia tym troskliwym gestem z jego strony.
A chyba jeszcze bardziej byłam zaskoczona tym, że była to jego peleryna.
- Na dziś
wystarczy – powiedział, ale nie wiedziałam, czy mówi do mnie, czy może jednak
do Rosaline. Uznałam jednak, że do niej, bo odezwała się niemal od razu.
- Dlaczego?
Trening będzie trwał jeszcze dwie godziny więc…
- Taka jest moja
decyzja. Wracaj do swojej grupy – przerwał jej szybko. Chwilę jeszcze nie
ruszała się z miejsca, ale w końcu odeszła. – Usiądź, a gdy odpoczniesz,
wrócimy do obozu. – Tym razem na pewno zwrócił się do mnie. Ruszył między
swoich podopiecznych, zostawiając mnie samą.
Wykrzesałam z
siebie trochę energii, żeby się podnieść i na chwiejnych nogach doszłam do
jednego z drzew, żeby usiąść pod nim i oprzeć się plecami o pień. Przeczesałam
włosy palcami, żeby zebrać je z twarzy. Wyglądało na to, że lepiej będzie dla
mnie, jeśli sama będę trenowała. Bo więcej czegoś takiego nie wytrzymam.
Przeklęłam pod nosem. Obserwowałam przez rozchylone powieki ćwiczących wciąż
szamanów. W międzyczasie zdałam sobie sprawę, że nie ma tutaj jednej z osób,
które znałam – Kaise. Nigdzie nie widziałam tego bezczelnego typka i
zastanawiałam się, dlaczego nie ma go tu, podczas kiedy wszyscy inni wyciskają
z siebie siódme poty. Nie poświęciłam jednak na te rozmyślania wiele czasu. W
końcu co on mnie obchodził?
Zdawało mi się,
że minęło coś koło godziny, nim brązowowłosy wrócił do mnie i spojrzał z góry.
Posłałam mu nienawistne spojrzenie, na co on zaśmiał się krótko. Mimowolnie mój
wzrok zsunął się na jego nagą, mokrą od deszczu klatkę piersiową. Nie dało się
ukryć, że był całkiem umięśniony. Z resztą nie musiałam tego widzieć, żeby to
wiedzieć. Musiałam się zapatrzeć, bo chłopak znów zaczął się śmiać. Wróciłam
wzrokiem na jego twarz. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, leżałby już martwy i to
nie po raz pierwszy…
- Widzę, że
nieco już odpoczęłaś – zaczął. – Jutro też będziesz miała trening – dodał
cicho.
Bez słowa
poprawiłam okrycie na swoich ramionach. Z resztą nie miałam wiele do gadania.
Rachunek był prosty – albo samowolnie wezmę się za ćwiczenia, albo zostanę do
nich zmuszona tak, jak dziś. Znalazł na mnie sposób i to w tym wszystkim nie
podobało mi się najbardziej. Wstałam, podpierając się o drzewo i spojrzałam na
niego wyczekująco. Powiedział, że wrócimy do obozu, więc chciałam jak
najszybciej to zrobić i zaszyć się w swoim namiocie.
Nie musiałam
długo czekać na reakcję z jego strony. Ruszył między drzewa powolnym krokiem,
co w tej chwili było mi na rękę, bo wszystko naprawdę mnie bolało. Przez to co
prawda nieco wydłużyła się nasza droga, ale coś za coś, prawda? Kiedy tylko
doszliśmy na miejsce, poszłam do siebie. Położyłam się od razu na posłaniu.
Potrzebowałam teraz odpocząć. Opatuliłam się szczelnie peleryną Hao, zdając
sobie przy okazji sprawę z tego, że ma całkiem przyjemny zapach. Prychnęłam
cicho na swoją własną myśl i przymknęłam oczy. Nie chciałam spać, więc po
prostu leżałam. Postanowiłam wstać jakieś dwie godziny później, kiedy to
zrobiłam się głodna. Zastanawiałam się, czy tak jak do tej pory, wpadnie do
mnie Opacho. Jak się okazało chwilę
później, nie miał zamiaru przyjść. Zamiast tego w wejściu stanęła
niebieskowłosa dziewczyna. Widziałam ją już tego dnia i jeśli pamięć mnie nie
myliła, miała na imię Kanna.
- Za chwilę
będzie posiłek. Jeśli chcesz się załapać na większą porcję, radzę ci już teraz
stanąć w kolejce – poinformowała mnie i wyszła.
Chwilę się
zastanawiałam, czy chcę wychodzić. W końcu znaczyło to dokładnie tyle, że znów
będę miała styczność z tą bandą. Chęć zjedzenia czegoś przeważyła i w końcu się
podniosłam. Odrzuciłam na posłanie pelerynę i wyszłam na zewnątrz. Mimo, że
wciąż padało, na polanie stało mnóstwo szamanów. Wszyscy ustawiali się w
kolejki do trzech garnków, gdzie dostawali porcję jedzenia.
Rozejrzałam się
uważnie, żeby wyłapać, w której z nich stoi Caroline i Rosaline, żeby
przypadkiem nie znaleźć się w ich pobliżu. Nie miałam zamiaru kusić losu, co
to, to nie. W końcu ustawiłam się za jakimś chłopakiem, na oko
czternastoletnim. Całkiem szybko nadeszła moja kolej. Dostałam metalowy,
głęboki talerz, napełniony gulaszem, a do tego kromkę chleba i łyżkę. Bez słowa
odeszłam, rozglądając się na boki. I to był mój błąd – powinnam patrzeć przed
siebie. Wtedy z całą pewnością zauważyłabym, że ktoś podkłada mi nogę.
Wypuściłam z rąk jedzenie, żeby na dłoniach odbić się od ziemi i uniknąć
zderzenia z nią. Skoczyłam w ten sposób jakiś metr do przodu i wylądowałam na
zgiętych nogach. Spojrzałam na sprawcę. Był to jakiś młody, czarnowłosy
chłopaczek. Posyłał mi właśnie wredne spojrzenie. Zmrużyłam powieki. Czego ten
smarkać ode mnie chciał?
- Brawo,
Gilbert. – Szybko wszystko stało się jasne. Do chłopca podeszła Caroline i
położyła mu dłoń na ramieniu. – Dziwię się, że w ogóle odważyłaś się wyjść z
namiotu, kiedy nie ma mistrza – powiedziała do mnie.
- Nie ma…? -
powtórzyłam cicho. Cholera jasna, jak to „nie ma”?! Wstałam z ziemi.
- Zgadza się…
Wróci za dzień, może dwa. Wiesz, co to znaczy? Nie wiem, czy słyszałaś, ale ja
tu rządzę, kiedy jego nie ma – mruknęła, uśmiechając się nieprzyjemnie.
Zmełłam w ustach
przekleństwo i wszystko to, co chciałam jej powiedzieć. Nie zamierzałam się
jednak przejmować. Nie słuchałam się jego, więc nie miałam też powodu, żeby
słuchać jej. Chociaż szczerze mówiąc odnosiłam wrażenie, że jest ona gorsza w obyciu.
Może to kwestia płci, a może po prostu charakteru, ale tak to właśnie
wyglądało.
- Myślę, że
powinnaś posprzątać ten bałagan, który narobiłaś. No i trzeba będzie jeszcze
pozmywać naczynia po obiedzie. – Brązowowłosa znów się odezwała. Ja miałam zamiar
milczeć. – Zabrakło ci języka w gębie? – zapytała po dłuższej chwili. Podeszła
do mnie i spojrzała mi w oczy. – I może dodatkowo ogłuchłaś? Kazałam ci coś
zrobić… - syknęła.
Ponownie nie
odpowiedziałam i tym razem za to zapłaciłam. Dziewczyna wymierzyła mi
siarczysty policzek. Cofnęłam się dwa kroki do tyłu, spuszczając głowę w dół.
Bez słowa kobieta chciała podejść do mnie, zapewne po to, żeby znów mnie
zaatakować. Została jednak zatrzymana.
- Caroline, daj
jej już spokój – usłyszałam męski głos. Uniosłam wzrok, żeby zobaczyć Kaise za
jej plecami. Trzymał ją właśnie za ramiona, patrząc jednak na mnie, a nie na
nią. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Puszczaj mnie…
- syknęła w jego stronę. - Żadna smarkata pupilka mistrza, nie będzie mnie
ignorowała! – krzyknęła, dając upust swojej irytacji.
- Taka piękna, a
taka zła… Szkoda – mruknął cicho.
Jego ręka
przesunęła się na jej kark. Ucisnął to miejsce i w jednej chwili jej ciało
stało się wiotkie. Chwycił ją w ramiona i posłał mi uśmiech. Odwróciłam
spojrzenie i ruszyłam żwawym krokiem do swojego namiotu. Wszystko wskazywało na
to, że tylko tam mogłam się czuć bezpiecznie. Usiadłam ciężko na posłaniu,
chowając twarz w dłonie. Miałam już serdecznie dość tej bezbronności. Nie
mogłam nawet zjeść w spokoju, bo byłam atakowana, a nie miałam jak się bronić.
Mogłam robić uniki, użyć sztyletów, ale to i tak nie było przydatne w momencie,
kiedy wszyscy wokół mieli do dyspozycji duchy. Pozwoliłam, żeby łzy bezsilności
popłynęły mi z oczu. Chciałam już wrócić o domu…
- Nic ci nie
jest? – Do namiotu ktoś wszedł i sądząc po głosie był to mój wybawca. Nie
chciałam, żeby ktokolwiek stąd widział mnie płaczącą, więc otarłam gwałtownie
twarz i odwróciłam głowę.
- Nic mi nie
jest – powiedziałam chłodno, nie zaszczycając go spojrzeniem.
- No wiesz,
mogłabyś być milsza – stwierdził z nutką niezadowolenia w głosie. Prychnęłam
pod nosem. Dobre sobie…
- Nie prosiłam o
pomoc. Sam się wyrwałeś – mruknęłam. Zbliżył się do mnie i chwycił moją brodę,
żeby skierować moją twarz w swoją stronę.
- Racja, ale
gdyby nie ja…
- Dałabym sobie
radę – przerwałam mu.
Chwilę
mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu uśmiechnął się lekko i przeniósł dłoń
z mojej brody na policzek, w który dostałam. Pogładził go, przy czym moja
zacięta mina nieco złagodniała, a później lekko ucałował. Zupełnie nie
rozumiałam, co mu chodzi po głowie, ale niewiele mnie to obchodziło. Po prostu
zamachnęłam się i uderzyłam go z otwartej dłoni, po czym odsunęłam się nieco.
Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, westchnął ciężko i pomachał z dezaprobatą
głową. Wyszedł bez słowa, zostawiając mnie znów samą.
Nie miałam zbyt
wiele czasu na to, żeby pomyśleć o jego dziwnym zachowaniu, nieco różniącym się
od morderczych zapędów całej reszty, bo przyszedł Opacho z porcją jedzenia dla
mnie. Spojrzałam na niego z nutką pretensji, na co uśmiechnął się
przepraszająco i podał mi talerz.
- Byłem zajęty.
Przykro mi, że miałaś przez to nieprzyjemności – powiedział cicho, na co
westchnęłam i skinęłam głową, uśmiechając się lekko.
Zajęłam się
swoim posiłkiem, podczas którego on mi towarzyszył, mówiąc do mnie. Z resztą
przesiedział tutaj ze mną cały czas, aż do wieczora, kiedy to opuścił mnie,
życząc dobrej nocy. Nie mając wiele do roboty i nie chcąc za bardzo analizować
działań Kaise, postanowiłam się położyć. Pamiętałam przecież o tym, że jutro
znów mam trening. Miałam jednak nadzieję, że nie będę do tego zmuszona, jeśli
Hao nie będzie na miejscu. Naprawdę nie miałam ochoty na kolejne zaczepki,
bicie mnie i poniżanie. Przykryłam się kołdrą po czubek głowy i zamknęłam oczy.
Zobaczymy co przyniesie nowy dzień…
********************************************************************
Przyznaję, że jestem nieco rozczarowana słabą popularnością bloga. Jest to pewnie w dużej mierze wina tego, że słabo się reklamuję. Ale po prostu nie chcę SPAMować. Bo przecież wiem, że raczej nie będę czytała blogów, ponieważ zwyczajnie nie mam na to czasu. Jedynymi blogami, jakie rzeczywiście czytam są te z linków, ale zwykle nie mam nawet chwili, żeby je skomentować (za co bardzo przepraszam dziewczyny z Dzwonka wyroczni). Byłabym więc wdzięczna, jeśli polecilibyście, drodzy czytelnicy (choć chyba w większej mierze czytelniczki), mojego bloga swoim znajomym. To tyle ode mnie. Pozdrawiam i do następnego rozdziału!
Czyli jednak trzeba się odnaleźć w obozie Hao. no, ale jeśli zacznie współpracować to może nie będzie tak źle? Chociaż pod nieobecność Hao w obozie panuje istny terror. Nikt się nie buntuje? Nie doniesie Hao? Przecież powinien bardziej dbać o uczniów!Często nadużywasz zwrotów „mi”, „mnie” itp. Kiedy je piszesz zastanów się czy na pewno są potrzebne. Zwykle tak nie jest, zawłaszcza przy narracji pierwszoosobowej.Co do czasu w moim opowiadaniu, to myślę, że po najbliższym rozdziale powinien zostać dokładniej określony. Ale Sayuri ma koło 34 lat.Pozdrawiam i jak tylko dodam nowy rozdział to zaproszę czytelników na Twój blog:)
OdpowiedzUsuńhttp://smierc-krola.blogspot.com -zapraszam
OdpowiedzUsuńTwój blog jest ciekawy… Więc będziesz miala kolejnego czytelnika; Notka ciekawa , z niecierpliwością czekam na coś nowego.
OdpowiedzUsuńOhayo :) Bardzo podoba mi się Twój blog. Naprawdę fajny :) Notka tak samo mi się podoba. Pozdrawiam CarpeDiem :D
OdpowiedzUsuńNo to masz kolejną czytelniczkę ^^ Szukam jak głupia coraz to nowsze blogi o SK, takie moje skrzywienie, że uwielbiam o nich czytać ^^”. Poza tym, twoje opowiadanie, naprawdę mnie zaciekawiło i musze przyznac, że świetnie piszesz ^^ [swiat-li-anahi]
OdpowiedzUsuńOhayo, masz kolejną czytelniczkę. Tak, tak. Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie.W obozie panuje jakiś terror, gdy nie ma Hao. Ale ja nie lubię tej Caroline == Chętnie bym ją wyeliminowała z obiegu >) Uważam, że jej niechęć jest spowodowana zazdrością o Karmen. W końcu Hao nie zabiera do swojego obozu kogoś, kto nie ma dla niego wartości. Zdecydowanie widzi w Karmen kogoś wyjątkowego.I nadal mnie zastanawia, kto podpalił dom Karmen. W końcu Hao był w wieku Karmen i nijak mi się nie ima to, że to Asakura podpalił domek wraz z jej rodzicami. Albo wujcio kłamie, albo nie zna całej prawdy. Lub też uważał, że Karmen nie odkryje prawdy, ale jak na razie sama nie wiem, co jest tu prawdą. Czekam na next. Jeśli to nie problem to informuj mnie na gg: 25593142 lub na którymś z blogów (1. http://rachel-len-sk.blogspot.com/ 2. http://sk-new-story.blogspot.com/ 3. http://asakura-no-futago-in-porando.blogspot.com/ ). Przy okazji zapraszam też do mnie. Dodaję do linków. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń