28 grudnia 2012

Rozdział VIII

„Moje życie beze mnie.”


- Morty? – Nie udało mi się ukryć zaskoczenia na jego widok. Z resztą nie specjalnie się starałam. W każdym razie nie spodziewałam się go tutaj, ale mogłam się domyślić, że się tutaj zjawi. W końcu do tej pory pisałam do niego, a od czterech dni milczałam.

- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Wiesz, jak się o ciebie martwiłem? Myślałem, że coś ci się stało albo, że… W każdym razie musisz mi koniecznie powiedzieć, co się z tobą działo przez ostatnie kilka dni! – Niemal na mnie wyzywał, idąc w moją stronę. Przekręciłam jedynie oczami, uśmiechając się lekko.

- Też się cieszę, że cię widzę – rzuciłam.

- To nie jest śmieszne, wiesz? – powiedział niezadowolony.

- Słuchaj, to nie moja wina, że byłam nieprzytomna.

- Nieprzytomna? Jak to? Co się stało?

- Morty, przestań tak histeryzować. Jak widzisz żyję i jestem cała. Po prostu straciłam przytomność, nic poważnego.

- Nikt od tak sobie nie traci przytomności. – Pomachał mi palcem przed twarzą. Westchnęłam. Co jak co, ale miał rację. Z tym, że ja nie miałam pojęcia, dlaczego to się wydarzyło. Wychodziłam z założenia, że czasem każdemu może się coś takiego zdarzyć.

- Chcesz mi powiedzieć po co ci ta torba? – zapytałam, zmieniając temat. Spojrzał na wskazywany przeze mnie przedmiot, a później znów w moją stronę, robiąc minę niewiniątka. Uniosłam brew do góry.

- Stwierdziłem, że przydam ci się tutaj. No wiesz, jako przyjaciel, wsparcie. Sama rozumiesz – powiedział. Z resztą nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. A jak już się wewnętrznie upewniłam, to nie miałam pojęcia, jak mam zareagować.

- Chyba oszalałeś – stwierdziłam w końcu.

- Ani trochę.

- Nikt nie pozwoli ci tutaj zamieszkać.

- Właściwie już wszystko jest omówione. Moi rodzice wiedzą, dziadek Yoh się zgodził. Wiesz, gadałem z nim w szkole, ale nie chciał mi powiedzieć, co się z tobą stało…

- Ale… – Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Miałam niebywałą ochotę kogoś skrzywdzić. A najlepiej wszystkich, którzy maczali palce w sprowadzeniu tutaj mojego przyjaciela. Jakkolwiek mi go brakowało, uważałam to za bardzo zły pomysł. –Nie chcę cię tutaj.

- Słucham? – Manta wyraźnie nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

- Nie życzę sobie, żebyś tutaj mieszkał, rozumiesz? – powtórzyłam oschle. Byłam naprawdę zła, więc wcale nie musiałam się starać.

- Nie, nie rozumiem – odpowiedział po dłuższej chwili. – Z resztą, porozmawiamy później, jak trochę ochłoniesz – mówiąc to, chłopak zwyczajnie mnie minął i zniknął w głównym budynku.

Nawet się za nim nie obejrzałam. Byłam naprawdę zła, bo miałam wrażenie, że cała ta akcja została przeprowadzona za moimi plecami. To był MÓJ przyjaciel, do cholery! Chyba powinnam brać udział w jego przeprowadzce do tego miejsca, prawda? Zdecydowanie czułam się pominięta, dlatego ten z pozoru radosny fakt, wzbudził we mnie zupełnie odwrotne, negatywne emocje.

Warknęłam coś pod nosem i ruszyłam do swojego pokoju. Przebrałam się w coś odpowiedniego do ćwiczeń i wyszłam. Zdecydowanie potrzebowałam teraz chwili samotności. To całe omdlenie, rozmowa z Yohmey i jeszcze wizyta Mortyego. Miałam po prostu serdecznie dość tego dnia, choć dopiero się zaczynał. Na domiar złego, podczas biegu złapał mnie deszcz. Oddaliłam się nieco od posiadłości, więc nim do niej wróciłam, zdążyłam już zupełnie przemoknąć. Ale za to trochę ochłonęłam – w każdym tego słowa znaczeniu.

- Karmen, gdzie ty byłaś! Leje od pół godziny! – Gdy tylko przeszłam przez próg, powitało mnie troskliwe gadanie mojego przyjaciela. Musiałam przyznać przed samą sobą, że brakowało mi tego. Westchnęłam cicho.

- Biegałam… – mruknęłam. Nie byłam już wściekła, ale humor nadal miałam nie najlepszy, więc wolałam uniknąć dłuższej rozmowy z chłopakiem. Ruszyłam do mojego pokoju, żeby się przebrać.

Niecałe dwie godziny później przyszedł Yoh, informując mnie, że obiad jest już na stole. Chwilę zastanawiałam się, czy chcę siedzieć tam z nimi, ale burczący brzuch nie dał mi się długo namyślać. Bez słowa weszłam do jadalni i zajęłam swoje miejsce przy stole. Nie wiem, czy to ze względu na mnie, czy po prostu nikt nie miał nic do powiedzenia, ale przez cały posiłek panowała między nami zupełna cisza.

Gdy skończyłam jeść, podziękowałam i ruszyłam do swojego pokoju. Nim jednak do niego doszłam, zostałam zatrzymana przez swojego przyjaciela, który dogonił mnie i stanął mina drodze. Spojrzałam na niego z góry, dość nieprzyjemnie z resztą, ale on wcale się nie zraził. Miał zaciętą minę.

- Wiem, że nie lubisz, gdy jakieś decyzje są podejmowane bez twojej wiedzy, ale… przyznaj sama… Nie cieszysz się, że tutaj z tobą będę? – zapytał, uśmiechając się lekko. Prychnęłam cicho i założyłam ręce na piersi, ale w końcu skinęłam lekko głową. – No właśnie. Byłaś nieprzytomna, a ja chciałem się z tobą zobaczyć. Po prostu nie było innego sposobu, żeby to zrobić. Nie złość się już na mnie – powiedział cicho. Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie wielkimi oczami, a moja wyobraźnia sama wykreowała obraz szczeniaczka. Warknęłam coś pod nosem.

- W porządku – mruknęłam w końcu. – Nie jestem zła.

- Super. To może pokażesz mi swój pokój? – zapytał zadowolony.

Kręcąc oczami ruszyłam do przodu, a on obok mnie. Idąc tak, Manta opowiadał co się działo w szkole podczas mojej nieobecności. Właściwie nic ciekawego się nie wydarzyło, choć Morty bardzo rozwlókł się przy historii o dwóch dziewczynach z naszej klasy, które przez dziesięć lat się przyjaźniły, a w zeszłym tygodniu pokłóciły się na tyle poważnie, by teraz uchodzić za wrogów. Czasami się zastanawiałam, czy on przypadkiem nie jest w połowie kobietą, bo czasami naprawdę tak się zachowywał.

- TO jest twój pokój? – zapytał z niedowierzaniem, kiedy weszliśmy do pomieszczenia.

- Zgadza się – przytaknęłam, siadając na fotelu.

- Ja dostałem o połowę mniejszy…

- Cóż, nie da się ukryć, że ty jesteś chłopakiem, a ja jestem dziewczyną. My zawsze potrzebujemy więcej miejsca – powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.

- Bardzo śmieszne. To dyskryminacja.

- Och, daj spokój. I tak niedługo tutaj pomieszkasz – mruknęłam, zakładając nogę na nogę. Spojrzał na mnie uważnie.

- Jak to?

- Czuję, że niedługo rozpocznie się kolejny etap Turnieju. Nie będzie mnie tu wtedy, więc ciebie też nie.

- Jadę z tobą.

- Słuchaj, pogodziłam się już z tym, że tutaj zamieszkasz. Ale nie licz na to, że się zgodzę, żebyś pojechał z nami.

- Jeśli ty mnie nie weźmiesz, zrobi to Yoh. Chcę zobaczyć jak walczycie i w ogóle…

Patrzyłam na niego dłuższą chwilę i tylko silna wola pozwoliła mi na zmielenie paru naprawdę mocnych przekleństw, nim ujrzały one światło dzienne. Tak jak do tej pory miałam spory wpływ na swojego przyjaciela, tak teraz w ogóle mnie nie słuchał. I trudno było mi się z tym pogodzić. Poza tym uważałam, że jego podróż z nami mogłaby się naprawdę źle zakończyć. Mało to szamanów stara się wyeliminować przeciwników jeszcze przed Turniejem? A on nie będzie się bronił, bo nie majak. Warknęłam pod nosem, odwracając głowę. Wydawało mi się, że chcę coś jeszcze dorzucić, ale nie zrobiłam tego, bo usłyszałam głośny warkot dobiegający z dworu. Zdecydowanie był to silnik motoru. Uniosłam brew i ruszyłam, tak samo jak Morty, do drzwi. Byłam ciekawa kogo niesie. Kiedy wyszliśmy z posiadłości, na zewnątrz był już brązowowłosy i Anna. Z motoru właśnie schodził wysoki mężczyzna o czarnych włosach ułożonych w dziwaczną fryzurę.

- Cześć, Rio! – Asakura od razu powitał go z uśmiechem.

- Witaj! Postanowiłem, że wpadnę do was jeszcze przed turniejem! – odpowiedział nieznajomy. Po chwili u jego boku pojawił się zielony duch. Urodą nie grzeszył. Z resztą tak samo, jak jego właściciel. – Och, a ta piękna pani? Kim ona jest? – zapytał, patrząc na mnie. Zmarszczyłam lekko brwi.

- Karmen? Mieszka tutaj. Mój dziadek zgodził się ją trenować – powiedział krótko Yoh.

- Karmen… Czyż tonie najpiękniejsze imię na świecie? – Mężczyzna podszedł do mnie, klęknął i chwycił moją dłoń. Przyglądałam się jego poczynaniom z osłupieniem. Czy tylko mi się wydawało, że z tym kolesiem jest coś nie tak? – Proszę, bądź moją panią, piękna! – Bóg jeden wie, skąd on nagle wyciągnął różę, żeby mi ją wręczyć. Jego oczy błyszczały się lekko, a ja czułam, że nie ogarniam sytuacji. Co to w ogóle za człowiek?! Wyrwałam swoją dłoń z jego rąk i prychnęłam cicho.

- Powiedziałabym, że miło cię poznać, ale nie chcę kłamać – powiedziałam złośliwie, patrząc na niego chłodno. Zupełnie nie podobało mi się to, co zrobił. Może ktoś uznałby to za romantyczne, ale nie ja.

- Czyli odpowiedź brzmi: nie? – zapytał, wyraźnie zawiedziony. Matko, weźcie mnie z tego wariatkowa, bo sama skończę w pokoju bez klamek!

- Naprawdę cię to dziwi, czy udajesz idiotę? – mruknęłam. Dopiero teraz zauważyłam, że Yoh śmieje się z tego wszystkiego dość otwarcie. Z resztą mój przyjaciel też wyglądał na rozbawionego. – Bardzo śmieszne, chłopcy… – warknęłam cicho.

Rio wyglądał na bardzo zasmuconego wiadomością, że nie mam zamiaru być „jego”. Pocieszaniem go od razu zajął się brązowowłosy. Z tego co słyszałam starał się mu wytłumaczyć, że jest mnóstwo innych dziewczyn i na pewno w końcu sobie kogoś znajdzie. Przez myśl przeszło mi, że jak nadal będzie robił rzeczy podobne do tego, co zaprezentował mi, to nikt nigdy go nie zechce. Mogłam się oczywiście mylić, ale naprawdę nie rozumiałabym dziewczyny, której by się to spodobało.

- Co powiedziałeś? – W pewnym momencie odezwała się Anna. Spojrzałam na nią, zastanawiając się o co jej chodzi. Patrzyła złowrogo na Asakurę, na co on uśmiechnął się niewinnie.

- Nic takiego. Właśnie mówiłem Rio, że jesteś wspaniałą dziewczyną i…

- Nie kłam. Słyszałam co powiedziałeś. Więc sądzisz, że ona jest lepsza?

- To nie tak. Po prostu… jest inna.

- Czyli lepsza ode mnie?

- Nie powiedziałem tego! Daj spokój!

- Nie! CZY ONA JEST LEPSZA ODE MNIE?!

- TAK!

Obie strony zamilkły na dłuższą chwilę. Nie miałam zielonego pojęcia, o czym oni w ogóle mówią. Kto jest lepszy od blondynki? To znaczy, ja uważałam, że każdy jest lepszy od niej, ale było to tylko moje własne zdanie. Wpatrywałam się w twarz dziewczyny, intensywnie się nad tym zastanawiając. Pierwszy raz zobaczyłam, że jej oczy są lekko zaszklone. Płacząca Anna? To zdecydowanie nie chciało się zmieścić w mojej głowie.

- W porządku… – Czarnooka ściągnęła ze swojej szyi korale i opuściła powieki. Chwilę później kulki zaczęły lekko się świecić, a w ich obrębie pojawił się sporych gabarytów duch. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Zastanawiałam się, po co właśnie teraz wzywa ona ducha. Przynajmniej wydawało mi się, że to robi. Spojrzała na mnie po chwili. – Karmen, co powiesz na mały pojedynek? – zapytała chłodno.

- Z tobą? – prychnęłam cicho.

- Anno, daj spokój! – Yoh próbował jeszcze przemówić jej do rozsądku, ale z marnym skutkiem.

Przez jej twarz przeszedł grymas złości. Nim się obejrzałam, już leciał we mnie ogromny strumień wody. Skrzyżowałam jedynie ręce, jakby to miało mnie ochronić choć wiedziałam, że nic to nie da. Nie zdążyłabym teraz zdobyć kontroli ducha. Zwłaszcza, że nie miałam przy sobie broni. Zamknęłam oczy, czekając na uderzenie. Ale kiedy po dłuższej chwili nie nastąpiło, rozchyliłam powieki.

Wokół mnie było coś, co najbardziej przywodziło mi na myśl tarczę. Płonęło słabym ogniem i nie przepuszczało ataku dziewczyny. Czułam, że odbiera mi to sporo energii, ale nie mogłam opuścić rąk. Przez chwilę stałam tak w bezruchu, aż w końcu woda przestała lać się na mnie litrami. Upadłam na kolana, oddychając ciężko. Zupełnie znikąd pojawił się ból głowy. Widziałam jeszcze, jak płomienie powoli znikają. Ponownie zamknęłam oczy, słysząc jakieś krzyki wokół. Po raz drugi, podczas pobytu tutaj, zemdlałam i wcale mi się to nie podobało…

Obudziłam się Bóg jeden wie po jakim czasie. Byłam w jakimś bardzo ciemnym pomieszczeniu o pochyłych ścianach. Nie leżałam na swoim łóżku, tylko na jakiejś macie lub czymś podobnym. Dłuższą chwilę zajęło mi zorientowanie się, że jestem w jakimś namiocie. Zupełnie nie wiedziałam, co tutaj robię i chciałam się tego jak najszybciej dowiedzieć. Nie miałam jednak sił się ruszyć, a co dopiero podnieść i wyjść. Byłam w tej chwili zupełnie bezbronna, a czułam, że jestem w niebezpieczeństwie. Nie udało mi się dłużej pomyśleć nad tym, co ze sobą zrobić, bo organizm zmusił mnie do ponownego zapadnięcia w sen.

Gdy spałam wydawało mi się, że ktoś co jakiś czas do mnie przychodzi, ale nie mogłam być tego pewna. Kiedy ponownie się obudziłam, w namiocie było już jasno. Musiałam więc przespać cały wczorajszy dzień. Nie wiedziałam jednak, czy jest ranek, czy może już południe. Ale nie to teraz miało znaczenie. Liczyło się to, gdzie jestem i dlaczego tu jestem. Usiadłam powoli na posłaniu i wstałam. Starałam się poruszać tak, żeby nie było mnie słychać. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo nim zdążyłam wyjść, ktoś do mnie przyszedł.

W wejściu stanął młody chłopak, na oko w moim wieku. Miał na sobie długą, białą pelerynę. Jego włosy sięgały niemal do kolan i były brązowe. A twarz… miał dokładnie taką samą, jak Yoh. Chwilę się w niego wpatrywałam, nie mogąc uwierzyć. Kim on do cholery był? Czy to w ogóle możliwe, żeby być do siebie tak podobnym? Poważnie zastanawiałam się nad tym, czy nie jest może jakimś krewnym Asakury. Nie odzywałam się więc.

- Obudziłaś się – odezwał się do mnie głębokim głosem, tak różniącym się od mojego znajomego. – Świetnie. Jestem Hao, a to jest mój obóz szamanów – przedstawił się.

Kiedy usłyszałam jego imię, nie wiedziałam, jak mam zareagować. Nie spodziewałam się, że spotkam go w takich okolicznościach. Zupełnie nie byłam na to przygotowana. W dodatku pod ręką nie było żadnej broni i nie miałam jak zaatakować. Przestałam kontrolować swój oddech, który nagle stał się płytszy. Mogłam rzucić się na niego z pięściami, ale co by to dało? Przygryzłam mocno wargę, wpatrując się w niego wściekle.

- Morderca… – warknęłam krótko, zduszonym głosem. Nie miałam pojęcia, co zrobić, więc po prostu ruszyłam szybko do wyjścia. Chciałam zwyczajnie uciec, bo czułam się zdezorientowana i bezbronna jak nigdy. Nie udało mi się jednak opuścić namiotu. Chłopak chwycił mnie boleśnie za nadgarstek i pociągnął do tyłu sprawiając, że upadłam. Syknęłam cicho, patrząc na niego z pogardą.

- Takie oskarżenia do nowo poznanego? – powiedział cicho. – Nie przypominam sobie, żebym zabił kogoś w twojej obecności… – dodał, kucając w niewielkiej odległości ode mnie.

Patrzyłam na niego wciąż, myśląc o opowieściach wujka i na zmianę zastanawiając się, co mam robić. Musiałam szybko stąd odejść, wrócić do domu. W pewnym momencie na twarzy Hao pojawił się grymas. Pomachał lekko głową, zaprzeczając. Nie wiedziałam, o co chodzi.

- Pomyśl logicznie. Miałem wtedy tyle lat, co ty. Nie mogłem tego zrobić. Ktoś inny zabił twoich rodziców – stwierdził, uśmiechając się do mnie kpiąco.

I choć może nie powinno tak być, jego słowa zasiały we mnie zwątpienie. Miał racje. Mając tyle lat co ja, nawet jako cholernie silny szaman nie mógł tego zrobić. Zwłaszcza, że wuj opowiadał mi o nim jako o dorosłym mężczyźnie. Sądził, że nigdy go nie poznam, czy zaślepiona nienawiścią nie zwrócę na ten szczegół uwagi? I dlaczego niby mnie okłamał? A może on sam został okłamany? Nie miałam bladego pojęcia, ale czułam jak znika mi grunt pod nogami. Straciłam cel w życiu, jakim była zemsta. Bo skoro nie on to zrobił, nie mogłam go nienawidzić…

Gdzieś w tych rozmyślaniach zgubiłam spostrzeżenie, że brązowowłosy czyta w myślach. A było to dość istotne, bo musiałam je w takim wypadku blokować, co przy takim ich natłoku było niesamowicie trudne. Zapewne dlatego sobie odpuściłam.

- Zostawię cię teraz samą – powiedział Hao, patrząc na mnie jeszcze chwilę. Wstał i zgodnie ze swoimi słowami, wyszedł.

Byłam tak zszokowana tym wszystkim, że nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Z mojej głowy zupełnie wyleciał pomysł ucieczki. Z resztą wszystkie gdzieś uciekły. Musiałam się jak najszybciej dowiedzieć gdzie jestem. Najlepiej złapać jeszcze tego chłopaka,żeby z nim porozmawiać. Nim jednak zdążyłam stanąć na nogi, w całym namiocie pojawił się jakiś dym.

- Co do… -zapytałam sama siebie, ale nim skończyłam zdanie, poczułam jak kręci mi się w głowie. Zatkanie ust na niewiele się już teraz zdało i chwilę później leżałam na ziemi, powoli odpływając.

2 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się, że Hao tak szybko da o sobie znać. I że Karmen nie będzie na tyle wściekła, by od razu próbować go zabić. Cóż…jak widać mam trochę inny punkt widzenia tej sytuacji. Anna jak Anna. Jak zawsze nieustępliwa. Naprawdę zdziwiłam się tym, że Anna mogłaby nawet uronić choć jedną łzę, ale gdy tylko skoczyła w kierunku Karmen, od razu uśmiech zawitał, bo znów byłam pewna co do tej sytuacji. Rozdział mi się podobał. Jak zwykle żadnych błędów. perfekcjonistka z ciebie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszamy na nowy rozdział na http://dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl/. Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń