Po pierwsze – wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, żeby był wspaniały, pełen pozytywnych niespodzianek i pozwolił wszystkim na spełnienie marzeń. A teraz kolejny rozdział. Zapraszam serdecznie.
********************************************************************
********************************************************************
„Cztery dni”
Kolejne dni nie
przyniosły właściwie nic nowego. Cały czas ćwiczyłam na własną rękę. Nie bardzo
wiedziałam, po co w ogóle tutaj jestem, skoro mistrza praktycznie nie
widywałam. Nie zamierzałam jednak marnować swojego czasu na szukanie Yohmey po
całej posiadłości. Zwłaszcza, że zdawał się on unikać mnie jak ognia.
Postanowiłam poczekać do końca tygodnia, zobaczyć, czy coś się zmieni i wtedy
zdecydować co dalej.
Minęło dokładnie
pięć dni, od kiedy tutaj trafiłam. Między treningami jedynie dwa razy znalazłam
czas, by skontaktować się z wujkiem. Z tego co mówił, dawał sobie całkiem
nieźle radę beze mnie, ale i tak miałam zamiar odwiedzić go w weekend. Musiałam
się upewnić, że dba zarówno o siebie, jak i o dom. Na dzień naszego spotkania
wybrałam sobotę. Z samego rana poinformowałam Yoh, że nie będzie mnie
przynajmniej do południa i od razu wsiadłam na Perlin.
Droga do domu
wydała mi się dziwnie krótka i w moim odczuciu już chwilę później lądowałam na
dachu domu. Kiedy ostrożnie weszłam do środka, panowała tam kompletna cisza.
Oznaczało to dokładnie tyle, że Kaiso jeszcze śpi. Uśmiechnęłam się do siebie
pod nosem i postanowiłam zrobić mu śniadanie. Minęła chyba cała godzina nim
mężczyzna, zapewne zbudzony lekkim hałasem jaki chcąc nie chcąc narobiłam,
zszedł na dół do kuchni. Na mój widok klasnął radośnie w dłonie, podszedł do
mnie i przytulił mocno. Tak, zdecydowanie się za mną stęsknił. Gdy już mnie puścił, usiadł przy stole,
czekając aż podam mu jedzenie. Kiedy postawiłam przed nim talerz, do razu
chwycił za widelec. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego, popijając herbatę, którą
sobie zrobiłam.
- Jak się
mieszka u rodziny Asakura? – zapytał, jednocześnie mieląc coś w ustach.
Najwidoczniej nie mógł się doczekać rozmowy ze mną.
- Tak jak ci
mówiłam, mam własny pokój. Trzy razy dziennie ćwiczę – mruknęłam. – No wiesz,
jest w porządku – dodałam, wzdychając cicho. Wujek uniósł lekko brwi.
- Nie masz
specjalnie zadowolonego tonu. – Zauważył. - Coś jest nie tak? – Odłożył na
chwilę sztuciec, mierząc mnie uważnie wzrokiem. Spojrzałam na niego, po czym
przymknęłam oczy.
- Nie, wszystko jest
ok. Po prostu… spodziewałam się treningów z Yohmey, a nie widziałam go już od
dwóch dni. Z kolei w poprzednie omijał mnie szerokim łukiem. Nie wiem, po co
tam w ogóle jestem. Przecież w całej tej przeprowadzce chodziło właśnie o
lekcje pod jego okiem. To nie ma sensu.
- Tak,
faktycznie. To trochę mija się z celem – przyznał i zamilkł na chwilę,
marszcząc czoło. Intensywnie o czymś przez chwilę myślał. – Wydaje mi się, że
musisz po prostu się o to upomnieć. A jeśli to nic nie da, to możesz po prostu
wrócić. – Wzruszył ramionami, żeby zaznaczyć, że to tylko luźna propozycja, ale
i tak wiedziałam, że cieszyłby się, gdyby do tego doszło. Uśmiechnęłam się
lekko.
Ale miał rację.
Musiałam porozmawiać z Yohmey. Po prostu nie było innego wyjścia z sytuacji. W
końcu mieliśmy umowę, prawda? A on zwyczajnie mnie unikał! Z resztą, niby
dlaczego to robił? I po co w ogóle mnie tam zaprosił, skoro od początku nie
miał zamiaru mnie trenować? Nic, ale to nic, nie trzymało się kupy. Westchnęłam
cicho, potakując na słowa wujka.
Na tym zakończyliśmy
rozmowę, a gdy mężczyzna już zjadł, wyszliśmy z domu. Razem poszliśmy do parku
na przechadzkę. Pogoda była miła, słońce przyjemnie świeciło. Rozmawialiśmy o mało
istotnych rzeczach, na przykład o mojej niechęci do Anny z wzajemnością. Nie
mówiłam mu o niej wcześniej, bo przecież sama zainteresowana mogłaby to
usłyszeć. Owszem, nie była to tajemnica, ale mimo wszystko wolałabym, żeby nie
usłyszała tej informacji. Gdy wujek o tym usłyszał, zaśmiał się jedynie i nie
skomentował tego. Spędziliśmy razem kilka godzin rozmawiając, ale jakkolwiek było
miło, musiałam powoli wracać. Kaiso nie przyjął tego ze szczególnym zadowoleniem,
ale mimo tego uśmiechnął się do mnie czule i wróciliśmy do domu.
- Tylko pamiętaj
do mnie dzwonić – przypomniał mi, gdy jedną nogą byłam już za oknem.
Zatrzymałam się. – No i odwiedź mnie jeszcze. Możesz to robić częściej. Nie
zapomnij też z nim porozmawiać – instruował mnie ciągle.
- Tak, tak. O
wszystkim będę pamiętała – potwierdziłam z rozbawieniem. – Do usłyszenia. I
dbaj o siebie! – Tymi słowami zakończyłam nasze pożegnanie i wyszłam na dwór.
Chwilę później byłam już w drodze powrotnej do domu Asakury.
Tego dnia nie
udało mi się jednak złapać mistrza, bo dowiedziałam się, że on zwyczajnie
gdzieś wyjechał, zostawiając nas samych sobie. Miałam ochotę krzyczeć ze
złości, ale starałam się panować nad takimi odruchami. Wybrałam więc inną,
bardziej pożyteczną formę wyładowania negatywnej energii i zabrałam się za
ćwiczenia. Yoh był już w ich trakcie i właśnie przygotowywał się do biegu na
czas, co stwierdziłam po trzymanym przez Annę stoperze. Podeszłam do nich i
uniosłam brew.
- Biegi na czas?
– zapytałam z zaciekawieniem, bo jakoś nie mogłam doszukać się celu takiego
zabiegu.
- Tak. Będę
porównywała jego wyniki w kilkudniowych odstępach. – Blondynka odezwała się do
mnie, mierząc mnie od góry do dołu. W jej oczach zabłyszczało coś, co zakrawało
o złowieszczość. – Może też pobiegniesz? Porównamy was… - Jej słowa i postawa
wyraźnie mówiły, że spodziewa się jego wygranej.
- W zasadzie to
nie jest głupi pomysł – przyznał jej brązowowłosy. Spojrzałam na niego, a on
uśmiechnął się zachęcająco. Właściwie nie było żadnego powodu, dla którego
miałabym tego nie robić. Skinęłam więc lekko głową.
- W porządku –
mruknęłam.
Bez zbędnego
gadania ustawiliśmy się na linii startu, którą chłopak zakreślił butem na ziemi
i czekaliśmy na znak od czarnookiej. Gdy tylko go usłyszeliśmy, ruszyliśmy z
miejsca. Trasa naszego małego wyścigu prowadziła wokół całej posiadłości. W
sumie była to droga mierząca około dwa kilometry. Już na początku postanowiłam
sobie, że postaram się wygrać, żeby Anna nie miała satysfakcji z mojej
przegranej. Spodziewałam się, że Yoh będzie całkiem niezłym biegaczem, ale
szybko zorientowałam się, że został nieco w tyle. Nie oznaczało to wcale, że
jest mniej sprawny. Biegi były czymś, na czym najbardziej skupiałam swoje
treningi, więc nie było niczym dziwnym, że właśnie one najlepiej mi szły. Nie
zmieniało to jednak faktu, że nie spodziewałam się tak sporej różnicy w naszym
czasie.
- Karmen, cztery
minuty, pięćdziesiąt sekund. Yoh, sześć minut … - Dziewczyna, która odczytała
nasze wyniki, była wyraźnie niezadowolona. Z resztą spojrzenie, jakie posłała
brunetowi, było naprawdę miażdżące.
- To dlatego,
że… - Chłopak odezwał się, zapewne próbując się z tego usprawiedliwić.
- Już ja wiem,
dlaczego. Ona zwyczajnie bardziej się przykłada! – Anna przerwała mu ostro. –
Od dzisiaj będziesz wykonywał wszystkie ćwiczenia podwójnie! – dodała po chwili
ciszy. Zerknęła na mnie, skinęła głową, co odebrałam jako wyraz uznania i
poszła w stronę głównego budynku. – Idę obejrzeć serial – stwierdziła już
spokojnie, na co Asakura ruszył wolno za nią. – Co wcale nie oznacza, że ty
masz przestać ćwiczyć! – dodała, zupełnie jakby widziała, co on robi. Zatrzymał
się w miejscu. - Wrócę tu za pół godziny! – To z kolei brzmiało zupełnie jak
ostrzeżenie, a nie zwykła informacja. Po tych słowach zniknęła za drzwiami.
Spojrzałam na
chłopaka, który nieco załamany wrócił do mnie. Zmrużyłam lekko oczy i
uśmiechnęłam się, machając lekko głową. Nie dało się ukryć, że on wciąż
zachowywał się jak dzieciak, chociaż byliśmy w tym samym wieku. Z resztą
domyślałam się, że on będzie taki zawsze. Kwestia charakteru, ot cała
filozofia.
- W takim razie
poćwiczymy razem – mruknęłam cicho, na co on zdecydowanie się rozpromienił.
Najwidoczniej wizja wspólnego wyciskania z siebie siódmych potów podobała mu
się bardziej, niż robienie tego samotnie. Zabraliśmy się więc do roboty.
Chociaż
blondynka zapowiedziała, że niedługo wróci skontrolować Yoh, nie pojawiła się
już z powrotem. Może to i lepiej, bo wcale nie potrzebowaliśmy jej inspekcji.
Było nam znacznie przyjemniej bez jej obecności, bo przeplataliśmy nasz trening
rozmową. Chociaż właściwie bardziej przypominało to jego monolog, bo ja nie
miałam zbyt wiele do powiedzenia. Nie mniej było sympatycznie. Atmosfera
niewiele się zmieniła podczas kolacji. Nawet czarnooka wydała mi się milsza niż
zwykle, ale sama nie wiedziałam, czy to nie przypadkiem złudzenie. Cały dzień
mogłam zaliczyć zdecydowanie do udanych. Przynajmniej do czasu…
Mój humor zepsuł
się chwilę przed dwudziestą drugą, kiedy siedzieliśmy przed telewizorem.
Powodem był okropny ból głowy, który przez kilka dłużących się minut nie chciał
odpuścić. I to mimo leków, które mi podano. Nie miałam okazji doczekać się ich
działania bo w końcu poczułam silne zawroty i zwyczajnie zemdlałam. Pierwszy
raz w całym swoim życiu…
Kiedy obudziłam
się jakiś czas później, nadal mocno bębniło mi w czaszce. Chwilę zajęło mi
zorientowanie się, że leżę na łóżku w swoim pokoju. Rozchyliłam powieki i
zerknęłam za okno. Niebo było ciemne, więc domyśliłam się, że jest noc.
Ponownie zamknęłam oczy. Byłam zmęczona i po prostu chciałam dalej spać.
Następnym razem
obudziły mnie już promienie słońca, wpadające do pomieszczenia. Ból głowy
zniknął nie wiadomo gdzie, a ja czułam się wypoczęta. Przeciągnęłam się leniwie i
spojrzałam na zegar. Nie mogłam uwierzyć, że jest już dziesiąta, bo nie
pamiętałam dnia, kiedy ostatnio tak długo spałam. Nie mniej służyło mi to, bo
miałam wrażenie, że mogę tego dnia zrobić wszystko.
Gdy odwiedziłam
już łazienkę i ubrałam się w świeże rzeczy, ruszyłam do kuchni, żeby coś zjeść.
Byłam naprawdę głodna, choć poprzedniego dnia, na kolację, zjadłam sporą porcję
jedzenia. Na miejscu niespodziewanie zastałam Annę, która właśnie zabierała się
za gotowanie, jak się domyślałam po godzinie, obiadu. Spojrzała na mnie, jak
tylko usłyszała, że przyszłam.
- Obudziłaś się
już? – zapytała z nutką zaskoczenia. – Zastanawialiśmy się, jak długo jeszcze
będziesz nieprzytomna – dodała, widząc moją minę.
- Jak to „jak
długo jeszcze”? – Nie bardzo rozumiałam, co ona ma na myśli, ani też dlaczego
użyła słowa „nieprzytomna”.
- Nie wiem czy
wiesz, ale leżałaś w łóżku przez całe cztery dni – poinformowała mnie, unosząc
brew do góry.
- Cztery dni? –
Naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Nie dość, że pierwszy raz w życiu
straciłam przytomność, to jeszcze na tak długo? To naprawdę nie mieściło mi się
w głowie. Zwłaszcza, że nigdy nie miewałam takich napadów bólu i nie
wiedziałam, skąd on się w ogóle wziął. Chwilę milczałam, obserwując poczynania
blondynki. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że jest ważniejsza rzecz od
tego, ile i dlaczego spałam. – Yohmey już wrócił? – zapytałam. Nadal musiałam z
nim porozmawiać.
- Tak. Kiedy
tylko usłyszał o tobie.
Nie
potrzebowałam żadnej informacji więcej. Tak więc bez słowa, zupełnie
zapominając o tym, że chciałam coś zjeść, poszłam poszukać mężczyzny. Po
pierwsze chciałam się dowiedzieć kiedy i czy w ogóle zamierza trenować moje
umiejętności. Po drugie, koniecznie musiałam powiedzieć mu, że choć ból głowy
minął, miałam dziwne przeczucia. Czułam,
że coś się niebawem wydarzy. Coś, co wszystko zmieni. Po prostu sama jeszcze
nie wiedziałam, co to może być i chciałam, żeby on pomógł mi znaleźć odpowiedź.
Znalazłam go w
jednym z pokoi, który przypominał gabinet. Siedział wygodnie przy biurku, na
fotelu, a obok niego stała niska, siwowłosa kobieta, równie stara jak on sam.
Spojrzałam na nią niepewnie. Widziałam ją pierwszy raz w życiu i nie miałam
pomysłu, kim może być.
- Witaj, Karmen.
Cieszę się, że już się obudziłaś – powiedziała ów nieznajoma. Zmrużyłam lekko
powieki.
- Kim pani jest?
– zapytałam cicho, mierząc ją od góry do dołu.
- Kino Asakura.
Jestem babką Yoh – przedstawiła się. Pochyliłam lekko głowę na tę wieść.
- Miło mi panią
poznać. Ale przyszłam tutaj w innej sprawie. Chciałabym porozmawiać.
- Więc mów.
- Bez obrazy,
ale chciałabym zostać z mistrzem na osobności.
- Nie ma takiej
rzeczy, której byśmy sobie nie mówili – mężczyzna odezwał się w końcu.
Spojrzałam na niego i po chwili westchnęłam zrezygnowana.
- Miał pan mnie
trenować. Tymczasem prawie pana na oczy nie widuję. Nie nauczyłam się niczego
nowego, od kiedy tutaj jestem. Chcę wiedzieć, czy w ogóle rozpoczniemy jakieś
ćwiczenia, czy może jednak nie? – zapytałam, nie kryjąc swojego lekkiego
poirytowania całą sytuacją. Przez chwilę nie otrzymywałam odpowiedzi, ale nim
zdążyłam się o nią upomnieć, w końcu ją dostałam.
- Oczywiście, że
rozpoczniemy. Pod koniec tego tygodnia, kiedy wrócisz do formy po czterodniowym
leżeniu w bezruchu.
- Zapewniam, że
nadal…
- Pod koniec
tygodnia. – Yohmey przerwał mi, nie pozwalając dokończyć zdania. – A teraz idź
przyjąć gościa.
- Gościa? –
Szczerze nie miałam pojęcia, o kogo może chodzić. Ta informacja zbiła mnie z
tropu na tyle, bym na razie odpuściła sobie rozmowę ze starcem. Z resztą
wszystko wskazywało na to, że nawet nie chciał słyszeć o wcześniejszym zabraniu
się do roboty. Ruszyłam więc do drzwi, żeby zobaczyć, któż to do mnie tutaj przyjechał.
I szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tutaj akurat tej osoby.
To na prawdę intrygujące kim może być ów nieznajoma, która ma ich odwiedzić. Podejrzeń mam wiele, ale myślę, że i tak mnie zaskoczysz. Czyżby Yohmey miał jakieś wątpliwości co do Karmen? To dość nietypowe, że od tak zostawia swoją uczennice. Ale cóż… Wiem, że w końcu to wszystko się jakoś wyjaśni. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZapraszam na prolog do drugiej części odpowiadania na http://dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl/.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nowy rozdział na http://www.dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuń