28 grudnia 2012

Rozdział VII

Po pierwsze – wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, żeby był wspaniały, pełen pozytywnych niespodzianek i pozwolił wszystkim na spełnienie marzeń. A teraz kolejny rozdział. Zapraszam serdecznie.

********************************************************************

„Cztery dni”


Kolejne dni nie przyniosły właściwie nic nowego. Cały czas ćwiczyłam na własną rękę. Nie bardzo wiedziałam, po co w ogóle tutaj jestem, skoro mistrza praktycznie nie widywałam. Nie zamierzałam jednak marnować swojego czasu na szukanie Yohmey po całej posiadłości. Zwłaszcza, że zdawał się on unikać mnie jak ognia. Postanowiłam poczekać do końca tygodnia, zobaczyć, czy coś się zmieni i wtedy zdecydować co dalej.

Minęło dokładnie pięć dni, od kiedy tutaj trafiłam. Między treningami jedynie dwa razy znalazłam czas, by skontaktować się z wujkiem. Z tego co mówił, dawał sobie całkiem nieźle radę beze mnie, ale i tak miałam zamiar odwiedzić go w weekend. Musiałam się upewnić, że dba zarówno o siebie, jak i o dom. Na dzień naszego spotkania wybrałam sobotę. Z samego rana poinformowałam Yoh, że nie będzie mnie przynajmniej do południa i od razu wsiadłam na Perlin. 

Droga do domu wydała mi się dziwnie krótka i w moim odczuciu już chwilę później lądowałam na dachu domu. Kiedy ostrożnie weszłam do środka, panowała tam kompletna cisza. Oznaczało to dokładnie tyle, że Kaiso jeszcze śpi. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i postanowiłam zrobić mu śniadanie. Minęła chyba cała godzina nim mężczyzna, zapewne zbudzony lekkim hałasem jaki chcąc nie chcąc narobiłam, zszedł na dół do kuchni. Na mój widok klasnął radośnie w dłonie, podszedł do mnie i przytulił mocno. Tak, zdecydowanie się za mną stęsknił.  Gdy już mnie puścił, usiadł przy stole, czekając aż podam mu jedzenie. Kiedy postawiłam przed nim talerz, do razu chwycił za widelec. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego, popijając herbatę, którą sobie zrobiłam.

- Jak się mieszka u rodziny Asakura? – zapytał, jednocześnie mieląc coś w ustach. Najwidoczniej nie mógł się doczekać rozmowy ze mną.

- Tak jak ci mówiłam, mam własny pokój. Trzy razy dziennie ćwiczę – mruknęłam. – No wiesz, jest w porządku – dodałam, wzdychając cicho. Wujek uniósł lekko brwi.

- Nie masz specjalnie zadowolonego tonu. – Zauważył. - Coś jest nie tak? – Odłożył na chwilę sztuciec, mierząc mnie uważnie wzrokiem. Spojrzałam na niego, po czym przymknęłam oczy.

- Nie, wszystko jest ok. Po prostu… spodziewałam się treningów z Yohmey, a nie widziałam go już od dwóch dni. Z kolei w poprzednie omijał mnie szerokim łukiem. Nie wiem, po co tam w ogóle jestem. Przecież w całej tej przeprowadzce chodziło właśnie o lekcje pod jego okiem. To nie ma sensu.

- Tak, faktycznie. To trochę mija się z celem – przyznał i zamilkł na chwilę, marszcząc czoło. Intensywnie o czymś przez chwilę myślał. – Wydaje mi się, że musisz po prostu się o to upomnieć. A jeśli to nic nie da, to możesz po prostu wrócić. – Wzruszył ramionami, żeby zaznaczyć, że to tylko luźna propozycja, ale i tak wiedziałam, że cieszyłby się, gdyby do tego doszło. Uśmiechnęłam się lekko.

Ale miał rację. Musiałam porozmawiać z Yohmey. Po prostu nie było innego wyjścia z sytuacji. W końcu mieliśmy umowę, prawda? A on zwyczajnie mnie unikał! Z resztą, niby dlaczego to robił? I po co w ogóle mnie tam zaprosił, skoro od początku nie miał zamiaru mnie trenować? Nic, ale to nic, nie trzymało się kupy. Westchnęłam cicho, potakując na słowa wujka.

Na tym zakończyliśmy rozmowę, a gdy mężczyzna już zjadł, wyszliśmy z domu. Razem poszliśmy do parku na przechadzkę. Pogoda była miła, słońce przyjemnie świeciło. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach, na przykład o mojej niechęci do Anny z wzajemnością. Nie mówiłam mu o niej wcześniej, bo przecież sama zainteresowana mogłaby to usłyszeć. Owszem, nie była to tajemnica, ale mimo wszystko wolałabym, żeby nie usłyszała tej informacji. Gdy wujek o tym usłyszał, zaśmiał się jedynie i nie skomentował tego. Spędziliśmy razem kilka godzin rozmawiając, ale jakkolwiek było miło, musiałam powoli wracać. Kaiso nie przyjął tego ze szczególnym zadowoleniem, ale mimo tego uśmiechnął się do mnie czule i wróciliśmy do domu.

- Tylko pamiętaj do mnie dzwonić – przypomniał mi, gdy jedną nogą byłam już za oknem. Zatrzymałam się. – No i odwiedź mnie jeszcze. Możesz to robić częściej. Nie zapomnij też z nim porozmawiać – instruował mnie ciągle.

- Tak, tak. O wszystkim będę pamiętała – potwierdziłam z rozbawieniem. – Do usłyszenia. I dbaj o siebie! – Tymi słowami zakończyłam nasze pożegnanie i wyszłam na dwór. Chwilę później byłam już w drodze powrotnej do domu Asakury.

Tego dnia nie udało mi się jednak złapać mistrza, bo dowiedziałam się, że on zwyczajnie gdzieś wyjechał, zostawiając nas samych sobie. Miałam ochotę krzyczeć ze złości, ale starałam się panować nad takimi odruchami. Wybrałam więc inną, bardziej pożyteczną formę wyładowania negatywnej energii i zabrałam się za ćwiczenia. Yoh był już w ich trakcie i właśnie przygotowywał się do biegu na czas, co stwierdziłam po trzymanym przez Annę stoperze. Podeszłam do nich i uniosłam brew.

- Biegi na czas? – zapytałam z zaciekawieniem, bo jakoś nie mogłam doszukać się celu takiego zabiegu.

- Tak. Będę porównywała jego wyniki w kilkudniowych odstępach. – Blondynka odezwała się do mnie, mierząc mnie od góry do dołu. W jej oczach zabłyszczało coś, co zakrawało o złowieszczość. – Może też pobiegniesz? Porównamy was… - Jej słowa i postawa wyraźnie mówiły, że spodziewa się jego wygranej.

- W zasadzie to nie jest głupi pomysł – przyznał jej brązowowłosy. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się zachęcająco. Właściwie nie było żadnego powodu, dla którego miałabym tego nie robić. Skinęłam więc lekko głową.

- W porządku – mruknęłam.

Bez zbędnego gadania ustawiliśmy się na linii startu, którą chłopak zakreślił butem na ziemi i czekaliśmy na znak od czarnookiej. Gdy tylko go usłyszeliśmy, ruszyliśmy z miejsca. Trasa naszego małego wyścigu prowadziła wokół całej posiadłości. W sumie była to droga mierząca około dwa kilometry. Już na początku postanowiłam sobie, że postaram się wygrać, żeby Anna nie miała satysfakcji z mojej przegranej. Spodziewałam się, że Yoh będzie całkiem niezłym biegaczem, ale szybko zorientowałam się, że został nieco w tyle. Nie oznaczało to wcale, że jest mniej sprawny. Biegi były czymś, na czym najbardziej skupiałam swoje treningi, więc nie było niczym dziwnym, że właśnie one najlepiej mi szły. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie spodziewałam się tak sporej różnicy w naszym czasie.

- Karmen, cztery minuty, pięćdziesiąt sekund. Yoh, sześć minut … - Dziewczyna, która odczytała nasze wyniki, była wyraźnie niezadowolona. Z resztą spojrzenie, jakie posłała brunetowi, było naprawdę miażdżące.

- To dlatego, że… - Chłopak odezwał się, zapewne próbując się z tego usprawiedliwić.

- Już ja wiem, dlaczego. Ona zwyczajnie bardziej się przykłada! – Anna przerwała mu ostro. – Od dzisiaj będziesz wykonywał wszystkie ćwiczenia podwójnie! – dodała po chwili ciszy. Zerknęła na mnie, skinęła głową, co odebrałam jako wyraz uznania i poszła w stronę głównego budynku. – Idę obejrzeć serial – stwierdziła już spokojnie, na co Asakura ruszył wolno za nią. – Co wcale nie oznacza, że ty masz przestać ćwiczyć! – dodała, zupełnie jakby widziała, co on robi. Zatrzymał się w miejscu. - Wrócę tu za pół godziny! – To z kolei brzmiało zupełnie jak ostrzeżenie, a nie zwykła informacja. Po tych słowach zniknęła za drzwiami.

Spojrzałam na chłopaka, który nieco załamany wrócił do mnie. Zmrużyłam lekko oczy i uśmiechnęłam się, machając lekko głową. Nie dało się ukryć, że on wciąż zachowywał się jak dzieciak, chociaż byliśmy w tym samym wieku. Z resztą domyślałam się, że on będzie taki zawsze. Kwestia charakteru, ot cała filozofia.

- W takim razie poćwiczymy razem – mruknęłam cicho, na co on zdecydowanie się rozpromienił. Najwidoczniej wizja wspólnego wyciskania z siebie siódmych potów podobała mu się bardziej, niż robienie tego samotnie. Zabraliśmy się więc do roboty.

Chociaż blondynka zapowiedziała, że niedługo wróci skontrolować Yoh, nie pojawiła się już z powrotem. Może to i lepiej, bo wcale nie potrzebowaliśmy jej inspekcji. Było nam znacznie przyjemniej bez jej obecności, bo przeplataliśmy nasz trening rozmową. Chociaż właściwie bardziej przypominało to jego monolog, bo ja nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Nie mniej było sympatycznie. Atmosfera niewiele się zmieniła podczas kolacji. Nawet czarnooka wydała mi się milsza niż zwykle, ale sama nie wiedziałam, czy to nie przypadkiem złudzenie. Cały dzień mogłam zaliczyć zdecydowanie do udanych. Przynajmniej do czasu…

Mój humor zepsuł się chwilę przed dwudziestą drugą, kiedy siedzieliśmy przed telewizorem. Powodem był okropny ból głowy, który przez kilka dłużących się minut nie chciał odpuścić. I to mimo leków, które mi podano. Nie miałam okazji doczekać się ich działania bo w końcu poczułam silne zawroty i zwyczajnie zemdlałam. Pierwszy raz w całym swoim życiu…

Kiedy obudziłam się jakiś czas później, nadal mocno bębniło mi w czaszce. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że leżę na łóżku w swoim pokoju. Rozchyliłam powieki i zerknęłam za okno. Niebo było ciemne, więc domyśliłam się, że jest noc. Ponownie zamknęłam oczy. Byłam zmęczona i po prostu chciałam dalej spać.

Następnym razem obudziły mnie już promienie słońca, wpadające do pomieszczenia. Ból głowy zniknął nie wiadomo gdzie, a ja czułam się wypoczęta. Przeciągnęłam się leniwie i spojrzałam na zegar. Nie mogłam uwierzyć, że jest już dziesiąta, bo nie pamiętałam dnia, kiedy ostatnio tak długo spałam. Nie mniej służyło mi to, bo miałam wrażenie, że mogę tego dnia zrobić wszystko.

Gdy odwiedziłam już łazienkę i ubrałam się w świeże rzeczy, ruszyłam do kuchni, żeby coś zjeść. Byłam naprawdę głodna, choć poprzedniego dnia, na kolację, zjadłam sporą porcję jedzenia. Na miejscu niespodziewanie zastałam Annę, która właśnie zabierała się za gotowanie, jak się domyślałam po godzinie, obiadu. Spojrzała na mnie, jak tylko usłyszała, że przyszłam.

- Obudziłaś się już? – zapytała z nutką zaskoczenia. – Zastanawialiśmy się, jak długo jeszcze będziesz nieprzytomna – dodała, widząc moją minę.

- Jak to „jak długo jeszcze”? – Nie bardzo rozumiałam, co ona ma na myśli, ani też dlaczego użyła słowa „nieprzytomna”.

- Nie wiem czy wiesz, ale leżałaś w łóżku przez całe cztery dni – poinformowała mnie, unosząc brew do góry.

- Cztery dni? – Naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Nie dość, że pierwszy raz w życiu straciłam przytomność, to jeszcze na tak długo? To naprawdę nie mieściło mi się w głowie. Zwłaszcza, że nigdy nie miewałam takich napadów bólu i nie wiedziałam, skąd on się w ogóle wziął. Chwilę milczałam, obserwując poczynania blondynki. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że jest ważniejsza rzecz od tego, ile i dlaczego spałam. – Yohmey już wrócił? – zapytałam. Nadal musiałam z nim porozmawiać.

- Tak. Kiedy tylko usłyszał o tobie.

Nie potrzebowałam żadnej informacji więcej. Tak więc bez słowa, zupełnie zapominając o tym, że chciałam coś zjeść, poszłam poszukać mężczyzny. Po pierwsze chciałam się dowiedzieć kiedy i czy w ogóle zamierza trenować moje umiejętności. Po drugie, koniecznie musiałam powiedzieć mu, że choć ból głowy minął, miałam  dziwne przeczucia. Czułam, że coś się niebawem wydarzy. Coś, co wszystko zmieni. Po prostu sama jeszcze nie wiedziałam, co to może być i chciałam, żeby on pomógł mi znaleźć odpowiedź.

Znalazłam go w jednym z pokoi, który przypominał gabinet. Siedział wygodnie przy biurku, na fotelu, a obok niego stała niska, siwowłosa kobieta, równie stara jak on sam. Spojrzałam na nią niepewnie. Widziałam ją pierwszy raz w życiu i nie miałam pomysłu, kim może być.

- Witaj, Karmen. Cieszę się, że już się obudziłaś – powiedziała ów nieznajoma. Zmrużyłam lekko powieki.

- Kim pani jest? – zapytałam cicho, mierząc ją od góry do dołu.

- Kino Asakura. Jestem babką Yoh – przedstawiła się. Pochyliłam lekko głowę na tę wieść.

- Miło mi panią poznać. Ale przyszłam tutaj w innej sprawie. Chciałabym porozmawiać.

- Więc mów.

- Bez obrazy, ale chciałabym zostać z mistrzem na osobności.

- Nie ma takiej rzeczy, której byśmy sobie nie mówili – mężczyzna odezwał się w końcu. Spojrzałam na niego i po chwili westchnęłam zrezygnowana.

- Miał pan mnie trenować. Tymczasem prawie pana na oczy nie widuję. Nie nauczyłam się niczego nowego, od kiedy tutaj jestem. Chcę wiedzieć, czy w ogóle rozpoczniemy jakieś ćwiczenia, czy może jednak nie? – zapytałam, nie kryjąc swojego lekkiego poirytowania całą sytuacją. Przez chwilę nie otrzymywałam odpowiedzi, ale nim zdążyłam się o nią upomnieć, w końcu ją dostałam.

- Oczywiście, że rozpoczniemy. Pod koniec tego tygodnia, kiedy wrócisz do formy po czterodniowym leżeniu w bezruchu.

- Zapewniam, że nadal…

- Pod koniec tygodnia. – Yohmey przerwał mi, nie pozwalając dokończyć zdania. – A teraz idź przyjąć gościa.

- Gościa? – Szczerze nie miałam pojęcia, o kogo może chodzić. Ta informacja zbiła mnie z tropu na tyle, bym na razie odpuściła sobie rozmowę ze starcem. Z resztą wszystko wskazywało na to, że nawet nie chciał słyszeć o wcześniejszym zabraniu się do roboty. Ruszyłam więc do drzwi, żeby zobaczyć, któż to do mnie tutaj przyjechał. I szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tutaj akurat tej osoby.

3 komentarze:

  1. To na prawdę intrygujące kim może być ów nieznajoma, która ma ich odwiedzić. Podejrzeń mam wiele, ale myślę, że i tak mnie zaskoczysz. Czyżby Yohmey miał jakieś wątpliwości co do Karmen? To dość nietypowe, że od tak zostawia swoją uczennice. Ale cóż… Wiem, że w końcu to wszystko się jakoś wyjaśni. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na prolog do drugiej części odpowiadania na http://dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl/.

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie zapraszam na nowy rozdział na http://www.dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń