28 grudnia 2012

Rozdział VI

Kolejny rozdział oddaję w wasze ręce. Właściwie jesteśmy coraz bliżej akcji, która dużo zmieni w opowiadaniu, bo na razie trochę się to ciągnie, za co przepraszam. W każdym razie zapraszam do czytania i wyrażania opinii.

********************************************************************

„Nie mam zamiaru wykonywać twoich poleceń.”


Wylądowałam miękko na trawie i sprawnie zeskoczyłam ze smoka. Zapominając o uszkodzonej nodze, prawie się przewróciłam, co naprawdę mnie zdenerwowało. Wprost nienawidziłam, kiedy z jakiegoś powodu nie mogłam wykonywać wszystkich czynności bez bólu czy narażania swojego zdrowia. Warknęłam więc jakieś przekleństwo pod nosem i zaczęłam ściągać bagaże z grzbietu mojego zwierza.

Nie miałam pojęcia jak to się stało, że tyle tego ze sobą zabrałam, ale kiedy wszystko leżało już na ziemi koło mnie, doszłam do wniosku, że chcąc nie chcąc, będę musiała iść dwa razy, by zabrać się ze wszystkim. Westchnęłam ciężko i ruszyłam w stronę głównego budynku, po drodze zdając sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie mam pojęcia, dokąd mam iść. Może powinnam raczej kierować się w stronę któregoś z mniejszych domków? Na szczęście nie musiałam się długo nad tym zastanawiać. Yohmey wyszedł naprzeciw mnie i uśmiechnął się lekko.

- Witaj. Widzę, że twój wuj pozwolił ci się u mnie szkolić – powiedział od razu. I sama nie umiałam określić, czy jest zadowolony z tego faktu, czy też nie bardzo, ale jego głos brzmiał dość dziwnie. Niemniej przytaknęłam na jego słowa. – Znakomicie. Anna zaprowadzi cię do twojego nowego pokoju.

Na sam dźwięk jej imienia skrzywiłam się nieznacznie. Zresztą dziewczyna, która pojawiła się obok mnie nie wiadomo skąd, też nie miała zadowolonej miny na mój widok. Poważnie zastanawiałam się nad tym, jak niby mamy koegzystować w swojej obecności. Wydawało mi się to niemal niemożliwe, ale może nasza niechęć do siebie z czasem minie? Albo gorzej – nabierze na sile i w międzyczasie któraś z nas skróci drugą o głowę… Sama nie wiedziałam, czy mam się śmiać ze swoich myśli, czy jednak płakać, więc po prostu ruszyłam za blondynką.

Doprowadziła mnie do średniej wielkości pokoju o beżowych ścianach, który znajdował się w głównym budynku. Pomieszczenie było w pełni umeblowane i zupełnie odstawało od tradycyjnych, japońskich sypialni, które to mijałyśmy po drodze. Ale może to i lepiej? W końcu nie upchnęłabym wszystkich swoich rzeczy do jednej małej szafki…

- Śniadanie jest za pół godziny – rzuciła chłodno czarnooka i zostawiła mnie samą w pomieszczeniu.

Przez głowę przemknęło mi, że nie tknę niczego, co ona przygotuje, bo jeszcze „przypadkiem” trafi mi się zatruta porcja, ale darowałam sobie wypowiedzenie tej myśli na głos. Po prostu odstawiłam swoje torby i ruszyłam po te, które zostały przy Perlin. Kiedy je również tutaj przytargałam, zaczęłam się urządzać. A dokładniej wkładać swoje rzeczy do największej szafy. Jedyne, co zmieniłam w zewnętrznym wystroju, było zawieszenie złotego zegara na ścianie naprzeciwko łóżka. Po prostu musiałam go mieć zawsze na oku, bo miałam w zwyczaju wszędzie przychodzić na czas. Z resztą dobrze, że wyciągnęłam go wcześniej niż kilka innych szpargałów, bo w chwili jego zawieszania zorientowałam się, że jest już pora śniadania. Zostawiłam więc cały ten bałagan i ruszyłam… No, właśnie, nie wiedziałam gdzie jest jadalnia. Zacisnęłam zęby, prychając cicho pod nosem. Nim jednak zaczęłam się gubić, trafiłam na kogoś.

- O! Już jesteś! – Głos za moimi plecami zmusił mnie do spojrzenia w tamtym kierunku. Uśmiechnęłam się lekko na widok Yoh, choć fakt, że tors miał owinięty bandażem ucieszył mnie nieco mniej. – Chodź. Anna naprawdę nie lubi, kiedy ktoś spóźnia się na posiłki przez nią przygotowywane – powiedział cicho i zaraz zaśmiał się ze swoich słów.

Nie mogłam powstrzymać się od zrobienia dumnej miny, kiedy razem z chłopakiem weszłam do jadalni. Głównie dlatego, że obejmował mnie luźno w pasie, a dziewczyna podająca właśnie jedzenie spojrzała na mnie niemal morderczym wzrokiem. Wcale nie byłam złośliwa, to wychodziło samo z siebie. A satysfakcja z jej niezadowolenia? No, cóż, sama się o to prosiła…

Klęknęłam wygodnie przy stole i czekałam, aż wszystko będzie gotowe. Dopiero gdy inni zaczęli jeść, sama chwyciłam pałeczki i nałożyłam sobie nieco do miski. Musiałam przyznać, jakkolwiek blondynki nie lubiłam, że umie naprawdę dobrze gotować. Z resztą, w ramach próby zakolegowania się z nią, powiedziałam na głos, że jedzenie jest „całkiem niezłe”. Nie liczyłam co prawda na to, że jakoś znacząco ociepli to stosunki między nami, ale grunt to próbować, prawda?

- Więc od czego rozpoczniemy trening? – zapytałam jakieś dziesięć minut po tym, jak wszyscy skończyliśmy jeść.

- Przede wszystkim od popołudnia. Jesteś kontuzjowana, Yoh też. W takim stanie jedynie się zmęczycie, a nie o to przecież chodzi – mruknął Yohmey, popijając herbatę.

Chciałam zaprotestować, powiedzieć, że spokojnie mogę ćwiczyć, ale nie zamierzałam się kłócić. Nie z kimś takim jak mistrz. Skinęłam więc jedynie głową i wstałam, dziękując za posiłek. Wróciłam do swojego pokoju i kontynuowałam rozpakowywanie się. Nie zamierzałam tego dnia iść do szkoły. Musiałam się tu jakoś zaaklimatyzować, dowiedzieć się, co gdzie jest i oczywiście, które z pomieszczeń są najczęściej używane przez Annę, by omijać je szerokim łukiem. Tak na wszelki wypadek.

Po godzinie wszystkie moje rzeczy miały już swoje miejsce, więc poszłam nieco się porozglądać. Obejrzałam kuchnię, spory salon, odnalazłam dwie łazienki i kilka pokoi, do których nie chciałam wchodzić, ponieważ nie wiedziałam, czyje są. Po tych krótkich oględzinach i dziesięciu minutach bezczynnego siedzenia, połączonego z nudzeniem się, doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi mi, jeśli sama nieco potrenuję. Ot tak, dla zabicia czasu i przygotowania się do tego, co ma zamiar zafundować mi starszy mężczyzna. Warto było też wzmocnić sobie nieco nogę. Wstałam więc z fotela i wyciągnęłam z jednej z szuflad specjalnie ciężarki, które przyczepiłam sobie do nadgarstków. Przebrałam się też w coś wygodniejszego, związałam włosy białą wstążką i tak przygotowana wyszłam na zewnątrz, by nieco pobiegać.

Podczas moich lekkich ćwiczeń, bo co jak co, ale nie chciałam zbytnio obciążać obolałej kończyny, Anna minęła mnie przynajmniej ze cztery razy. Skłoniło mnie to do poważnych rozmyślań na temat tego, czy ona po prostu tak ma, czy może jednak robi to specjalnie, żeby mnie obserwować. Kolejną myślą było co prawda, czy nie popadam w lekką paranoję, ale tak czy siak, wydało mi się to nieco podejrzane.

W każdym razie może to i lepiej, że tak koło mnie chodziła, bo dowiedziałam się przy okazji, że brązowowłosy jest w szkole, choć wydawało mi się, że dziś zrobił sobie wolne. Na kolejne pytanie, które brzmiało: „A ty? Dlaczego nie chodzisz do niej razem z nami?”, nie uzyskałam odpowiedzi, więc nie odezwałam się do niej więcej, bo i nie miałam po co. Trening skończyłam po jedenastej, kiedy czułam już spore zmęczenie i dość mocno zaczął mi dokuczać ból w nodze. Ruszyłam więc zaraz pod prysznic, a po nim do swojego pokoju z zamiarem krótkiej drzemki, ale nie było mi to dane. Ledwo co się położyłam, a do mojego pokoju ktoś zapukał. Spojrzałam w tamtą stronę naprawdę niechętnym wzrokiem, modląc się w duchu, żeby nikt nie kazał mi się teraz wysilać fizycznie.

- Proszę – mruknęłam. Musiałam mieć zabawną minę, kiedy za drzwiami zobaczyłam blondynkę.

- Możesz mi pomóc przy obiedzie? – powiedziała chłodno, ale uprzejmie. Skinęłam głową, jednocześnie zastanawiając się, czy sama wpadła na ten pomysł, czy może Yohmey kazał jej to zrobić. Tak czy inaczej ruszyłam za nią do kuchni.

Gotowałyśmy razem, ale milczałyśmy. Właściwie wyszło nam to całkiem nieźle i uwinęłyśmy się w miarę szybko, więc może dobrym pomysłem było wspólne robienie posiłku? Zwłaszcza, że obie przyznałyśmy sobie nawzajem, że całkiem nieźle gotujemy, przez co parę razy się do siebie uśmiechnęłyśmy. Tak, było to dość dziwne, bo pierwszy raz widziałam na twarzy tej dziewczyny uśmiech, ale nie dało się ukryć, że wolałam między nami taką atmosferę, aniżeli napiętą i dość wrogą.

- Muszę przyznać, że wspaniale pachnie ten wasz obiad – mistrz wszedł do kuchni z zadowoloną miną. Jego postawa i wzrok rozwiały moje wątpliwości co do tego, czyim pomysłem było wspólne gotowanie z Anną.

- Wydaje mi się, że będzie równie dobrze smakował – stwierdziłam cicho, zerkając na czarnooką. Skinęła głową i zamieszała w garnku.

- W takim razie nie przeszkadzam.

Właściwie chwilę po tym, jak starzec wyszedł, posiłek był już gotowy. Oznaczało to dokładnie tyle, że czekaliśmy już tylko na Yoh. Gdy chłopak wrócił do domu, informując mnie od razu, że Manta o mnie pytał, usiedliśmy przy stole.

- Na dwa tygodnie jesteście zwolnieni ze szkoły – powiedział nagle siwowłosy. Spojrzałam na niego dziwnie, ale nic nie powiedziałam, tylko wróciłam do jedzenia. Domyślałam się, że niedługo rozpocznie się kolejny etap turnieju i musieliśmy się przyłożyć do treningów. Nic więc dziwnego, że mężczyzna chce nam maksymalnie wydłużyć czas na przygotowanie się.

Po jedzeniu młodszy Asakura zebrał talerze i odniósł do kuchni. Ja tymczasem wróciłam do pokoju. Nie miałam zielonego pojęcia, kiedy mają się rozpocząć ćwiczenia, więc mogłam jedynie czekać. Z resztą wyczekiwałam tak przez dwie godziny, nim w końcu ktoś zapukał do moich drzwi. Jak się po chwili okazało, znów była to blondynka. Poinformowała mnie krótko, że mam wyjść przed posiadłość i już jej nie było.

Zebrałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy, takich jak katana, mały sztylecik, obciążniki na ręce i nogi oraz butelkę wody i wyszłam z budynku. Brązowowłosy właśnie robił pompki, które na głos liczyła mu Anna. Nigdzie natomiast nie widziałam mistrza. Uniosłam lekko jedną brew i podeszłam do dwójki stojącej mniej więcej na środku ogrodu.

- Świetnie, że już jesteś. Na ziemię i trzysta pompek – rozkazała, dziewczyna. Spojrzałam na nią jak, nie przymierzając, na idiotkę i nie ruszyłam się ani o krok. Spojrzała na mnie ostro i zmierzyła od góry do dołu. – Nie słyszałaś, co do ciebie powiedziałam? – zapytała cicho.

- Słyszałam i to bardzo wyraźnie. Problem w tym, że nie widzę powodu, dla którego miałabym wykonać twoje… polecenie – odparłam uprzejmie, mrużąc jednak lekko oczy.

- Och, to dość proste. Zanim mistrz będzie cię czegokolwiek uczył, przejdziesz przez tygodniowy trening ze mną. – Jej głos brzmiał tak słodko, a jednocześnie był tak nasycony jadem, że naprawdę miałam ochotę zareagować aż nazbyt gwałtownie.

- Zdaje się, że o niczym takim nie było mowy – syknęłam. Przez myśl przeszło mi, gdzie się podziała ta przyjemna atmosfera, która była między nami podczas gotowania, ale szybko zepchnęłam ją na bok. – Nie mam zamiaru wykonywać twoich poleceń. Zwłaszcza, że nie wymyślisz nic ponad to, co sama mogę zrobić.

- Nie radzę ci się mi sprzeciwiać.

- Doprawdy? Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym być posłuszna.

- A chcesz pożegnać się ze swoim duchem? – warknęła do mnie, patrząc na mnie błyszczącymi złośliwością oczami.

Chwilę milczałam, wpatrując się w nią. Jej słowa mogły znaczyć dokładnie tyle, że jest duchowym medium i może odesłać mojego stróża do zaświatów. Zacisnęłam mocniej zęby i zmrużyłam oczy, licząc wszystkie za i przeciw. W ostatecznym rozrachunku nie wierzyłam, że ona naprawdę może to zrobić, a moja duma zostałaby kategorycznie zdeptana, jeśli bym się jej słuchała.

- Nie ośmieliłabyś się tego zrobić.

- A chcesz się przekonać? – Ściągnęła z szyi korale.

Przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami i miałam wrażenie, że gdyby to było możliwe, między naszymi źrenicami ciskałyby pioruny. Sama nie wiem, ile czasu jeszcze byśmy tam stały, gdyby z ziemi nie odezwał się do nas Yoh.

- Ej, dziewczyny. Dajcie spokój. Anno, niech ćwiczy to co chce, ale w odpowiedniej ilości, co? Znajdźmy wyjście z sytuacji… – Zamilkł w momencie, kiedy obie spiorunowałyśmy go wzrokiem. Uśmiechnął się wtedy niewinnie i na kolanach odszedł nieco dalej. Znów spojrzałam na dziewczynę, ale tym razem tylko po to, by unieść lekko kącik ust i odwrócić się od niej.

- Jakby ktoś mnie szukał, to jestem na tyłach posiadłości – powiedziałam, ruszając w tamtą stronę. Miałam wrażenie, że słyszę jeszcze, jak blondynka mamrocze coś pod nosem, ale równie dobrze mogło mi się jedynie wydawać. Za to doskonale słyszałam jej krzyk.

- Yoh! Trzy tysiące przysiadów! – wrzasnęła, na niczego niewinnego chłopaka. Pomachałam jedynie głową z dezaprobatą, czując jednocześnie, że z tej potyczki wyszłam z podniesioną głową. Nie tylko zachowałam ducha, mimo jej gróźb, ale też postawiłam na swoim. I właściwie w naszej „sprzeczce” nie chodziło o to, że za sobą nie przepadamy, a o to, że naprawdę nie wierzyłam, by mogła mnie ona nauczyć czegokolwiek innego niż to, co sama umiem.

Gdy doszłam na miejsce swojego treningu, od razu wzięłam się do pracy. Słysząc wcześniej, ile serii ćwiczeń musi wykonywać brązowowłosy, doszłam do wniosku, że i ja zwiększę liczbę swoich. W końcu prócz podniesienia swojego Foryoku cały czas musiałam pracować nad zwiększeniem sprawności fizycznej, a przyznam, że najwięcej czasu poświęcałam bieganiu.

Może to dlatego, a może dlatego, że męczyłam się prawie cztery godziny, ale gdy tylko weszłam do swojego pokoju, padłam na łóżko i zwyczajnie zasnęłam. Zanim jednak to się stało, przez myśl przemknęło mi, że naprawdę muszę się za siebie wziąć, jeśli ma mi się udać w Turnieju…

4 komentarze:

  1. violeta.draconis@onet.pl13 lutego 2013 23:54

    Dwa akapity, i już mi się podoba :) Tak jak i imię. Zawsze pociągały mnie takie nazwy, jak i smoki, duchy i te inne Kopciuszki. Wielka wyobraźnia, naprawdę wielka… Ten ten obrazek główny też mi się podoba. Krótko mówiąc, blog jest świetny :) Zapraszam na mój (chociaż taki niebieściutki nie jest):http://violetaidraco.blog.onet.pl/ Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś czuje, że jeszcze trochę, a nasza droga Karmen z hukiem wyniesie się stąd. Choć widać, że ma swoją dumę. Czy kiedykolwiek zaistnieje choć źdźbło przyjaźni między nimi? Raczej wątpię. Mało jest osób, które potrafiłyby podskoczyć Annie. Mogę uznać to za naprawdę nieziemskie zjawisko. Yoh, jak to Yoh. Wolałby spać i co najwyżej gdzie pieprz rośnie uciekać przed robotą. A stara się, stara!Jestem ciekawa co z tego wyniknie. Szykuje się niezła burza. Burza z piorunami. Już się nie mogę doczekać. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szykuje się poważna wojna na złośliwości. Podoba mi się ten pomysł :). Zmęczyłam się od samego czytania o bieganiu, setkach pompek i tysiącach przysiadów. Chyba nie nadaję się do udziału w jakimkolwiek Turnieju ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na nowy rozdział na naszym blogu http://dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl/. Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń