28 grudnia 2012

Rozdział V

Z powodu awarii komputera nie mogę odwiedzać Waszych blogów, za co chciałam bardzo przeprosić. Notki tutaj dodawać będzie moja przyjaciółka – dziękuję kochanie ;*. Mam nadzieję, że wybaczycie mi nieobecność w życiu waszych blogów i nie przestaniecie śledzić mojej historii. Pozdrawiam ciepło.

********************************************************************

„Chyba nie miałam tego w planach”


- O nie, nie mam zamiaru z tobą walczyć. – Pomachałam przecząco głową, unosząc ręce w obronnym geście i jednocześnie mrużąc lekko oczy.

- Muszę wiedzieć, kogo szkolę… – mruknął siwowłosy.

- To nie jest odpowiedni sposób, żeby to sprawdzić – stwierdziłam.

- Jeśli znasz lepszy, to słucham. Co proponujesz?

Nie umiałam nic odpowiedzieć. Nie miałam innego pomysłu, ale walka wcale nie wydawała mi się dobrym rozwiązaniem. W ostateczności westchnęłam jedynie. Wyglądało na to, że nie miałam większego wyboru, jeśli faktycznie zależało mi na nowych umiejętnościach. Choć tak naprawdę nie wiedziałam, co mnie blokuje. Prócz raczej niewielkiego zagrożenia, jakim mogłam być dla Yoh, nie było żadnych przeciwwskazań przed krótkim pojedynkiem. Poza tym, jeśli naprawdę mocno się skoncentruję, nie powinno dojść do silniejszych ataków z mojej strony.

- Karmen, daj spokój. To tylko koleżeńskie przepychanki. – Uśmiech na twarzy młodego Asakury był przyjazny, choć jego drewniany miecz, który przed chwilą przyniosła mu blondynka, właśnie zmieniał się w kontrolę ducha. Miałam ochotę prychnąć, ale nie zrobiłam tego. Warknęłam za to coś pod nosem i odwróciłam się w stronę Morty’ego.

- Cofnij się. Najlepiej stań za Perlin – poinstruowałam go cicho.

Po chwili minęłam go i sama podeszłam do smoka, żeby odpiąć od jego boku moją katanę. Wzięłam ją, bo miałam wrażenie, że się przyda. Nie myliłam się, choć w swoich domysłach miałam jej użyć raczej do obrony własnej. Wróciłam na swoje poprzednie stanowisko i wyciągnęłam broń przed siebie.

- Matira! – wezwałam mojego ducha, który pojawił się w płomieniach przy moim boku. Bez dalszych poleceń wleciał do ostrza.

- Niebiańskie cięcie! – Nim zdążyłam się nad czymkolwiek zastanowić, Yoh już przypuścił atak. Odparłam go w porę, tworząc wokół siebie tarczę ognia, która zatrzymała świetlisty łuk.

– Ognisty podmuch. – Teraz to ja próbowałam zaatakować, ale chłopak zręcznie zrobił unik, śmiejąc się cicho. Ani trochę nie podobało mi się jego lekceważące podejście do tego pojedynku, ale niewiele mogłam na to poradzić.

Odskoczyłam na bok, kiedy chłopak znów machnął silnie mieczem i mruknęłam coś pod nosem. Tym razem użyłam nieco silniejszego ataku, który co prawda uderzył w mojego przeciwnika, ale nie powalił go na ziemię. Toczyliśmy bój dość długo, bo starałam się ograniczać. Nie zawsze nawet unikałam jego broni, przez co kilkakrotnie mi się oberwało, chociaż i tak wyglądałam nieco lepiej niż brązowowłosy. Jednak jakkolwiek chciałam go oszczędzić, byłam już naprawdę zmęczona tym wszystkim. Westchnęłam więc tylko ciężko i zaczęłam szeptać pod nosem. Słowo za słowem, tak szybko, że nie dało się określić, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Stałam przy tym zupełnie nieruchomo, skupiając się intensywnie. Przez cały czas wypowiadania formuły, miałam zamknięte oczy i dopiero gdy je otworzyłam, potężna kula, która paliła trawę pod sobą i kilka metrów od siebie, pomknęła w stronę Yoh.

Nie minęła chwila, kiedy chłopak padł na ziemię z osmolonymi ubraniami i lekkimi poparzeniami na ciele. Nie wyglądał najlepiej, ale był to jedyny atak, który w tej chwili przyszedł mi do głowy. Poza tym zgodził się na walkę. Zerknęłam na mistrza, który spoglądał przez chwilę na swojego wnuka. Anna właśnie pomagała mu się podnieść i prowadziła go w stronę głównego budynku, posyłając mi przez ramię chłodne spojrzenie. Zdecydowanie nie lubiłyśmy się „od pierwszego wejrzenia”, jeśli można to tak ująć. Zignorowałam jednak dziewczynę i spojrzałam na swojego ducha. Matira zniknęła na moją prośbę, a ja wbiłam katanę w ziemię, czekając na słowa starszego mężczyzny.

- Cieszę się, że będę mógł cię szkolić. Wiele już umiesz – stwierdził. Wyglądał na nieco zamyślonego, jakby analizował to, co przed chwilą widział.

Skinęłam głową na jego słowa i zerknęłam na mojego przyjaciela. Nie byłam pewna jak nazwać jego minę. Było to coś na pograniczu przerażenia i podziwu, bo oczy miał rozszerzone do granic możliwości. Wyglądało jednak na to, że jest cały i zdrowy, nie licząc lekkiego szoku, jaki zapewne przeżył.

- Karmen, moglibyśmy porozmawiać? – Siwowłosy zwrócił się do mnie, ściągając mój wzrok na swoją osobę.

- Oczywiście. – Ruszyłam w jego stronę, zauważając przy okazji, że utykam na jedną nogę. Razem oddaliliśmy się nieco od chłopaka stojącego przy moim smoku. Po dłuższej chwili zatrzymaliśmy się. Cierpliwie czekałam na pierwsze słowa mężczyzny.

- Twój duch jest silnie związany z ogniem? – Sama nie wiedziałam, czy to pytanie, czy stwierdzenie.

- Tak sądzę – odpowiedziałam, ale po krótkim namyśle dodałam. – Ze wszystkich żywiołów zdecydowanie najlepiej radzimy sobie z tym.

Spojrzał na mnie tak ostro, że po moim ciele przebiegł dreszcz. Domyślałam się co jest tego przyczyną. Nie dość, że czytałam księgę Hao Asakury, która wzbogaciła mnie o kilka nowych umiejętności, w tym znajomość Gwiazdy Jedności, to jeszcze zrobiłam to w chwili, kiedy znajdowała się ona w stanowczo nieodpowiednich rękach i byłam pewna, że on zdaje sobie z tego sprawę. Chyba nie zamierzał jednak o tym teraz dyskutować, bo odchrząknął. Jego mina złagodniała znacząco.

- Od jutra zaczynamy treningi. Kiedy przylecisz ze swoimi rzeczami? – zapytał, zerkając na mnie. Zamrugałam parokrotnie. Była mowa o tym, że będzie mnie trenować. Po co miałam tutaj taszczyć jakieś swoje rzeczy?

- Chyba nie bardzo rozumiem… – mruknęłam, mrużąc lekko oczy.

- Och, no, nie sądziłaś chyba, że będziesz tutaj codziennie musiała przychodzić ze swojego domu? To chyba oczywiste, że tymczasowo zamieszkasz tutaj.

- Ale…

- Nie wyobrażam sobie tego inaczej. Treningi są trzy razy dziennie – o świcie, popołudniu i wieczorem – przerwał mi w pół słowa. – Musisz być obecna na wszystkich, żeby się czegokolwiek nauczyć.

- Chyba nie miałam tego w planach – stwierdziłam chłodno.

- Niczego ci nie narzucam, wybór należy do ciebie… – mówiąc to, położył mi dłoń na ramieniu, po czym odszedł, wchodząc do tego samego budynku, w którym Yoh zniknął z Anną.

Stałam chwilę nieruchomo, wpatrując się w drzwi, które za sobą zamknął. Właściwie problem mojej przeprowadzki nie polegał na tym, że nie chciałam, że bałam się czegoś. To w ogóle nie miało nic wspólnego ze mną, a raczej z moim wujkiem. Byłam jedyną osobą, z którą tak naprawdę utrzymywał kontakty. Nie miał przyjaciół i prócz pracy w ciągu dnia jedynym jego zajęciem było szkolenie mnie, i spędzanie ze mną czasu. Nie wyobrażałam go sobie samego w domu. Zanudziłby się na śmierć beze mnie. Ale jednocześnie wiedziałam, że jeśli poproszę go o zgodę, zgodzi się bez słowa. W końcu chce, bym była jak najlepszą szamanką…

- Hej, wszystko w porządku? – Głos Morty’ego wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałam na niego i westchnęłam cicho.

- Tak, wracajmy do domu – mruknęłam, idąc w stronę mojego gada.

Chwilę później byliśmy już w powietrzu, a ja zastanawiałam się, jak opowiedzieć o tym, co dziś miało miejsce mojemu wujkowi tak, żeby nie padł na zawał. To było dość trudne, ale przecież nie mogłam po prostu bez słowa się wyprowadzić. Kiedy zdecydowałam już, co zrobię, zmieniłam tor myślenia i postanowiłam, że wyrzucę przyjaciela przy jego domu, żeby nie musiał wracać na piechotę. Jego rodzice i tak będą zapewne niezadowoleni z tego, że tak późno wraca. W końcu dochodziła już dwudziesta druga…

Wylądowałam na dachu swojego domu. Zaraz potem podziękowałam Perlin za lot i kazałam jej lecieć zapolować, co zrobiła od razu, a sama weszłam do swojego pokoju przez okno i udałam się do łazienki. Przed spotkaniem z wujem musiałam doprowadzić się do porządku, oczyścić kilka zadrapań, a jedno większe na ręce zabandażować. Kiedy skończyłam, od razu ruszyłam na dół, szukając mężczyzny. Zastałam go jedzącego kolację w kuchni, gdzie również dla mnie był przyszykowany talerz. Uśmiechnęłam się lekko.

- Smacznego – powiedziałam, na co nawet nie podniósł wzroku. Najwidoczniej był zły, że nie wiedział gdzie jestem. I to bardziej niż sądziłam, bo nie zapytał nawet, co mi się stało, że jestem taka poobijana. Westchnęłam i bez słowa usiadłam do stołu. Nie zamierzałam o niczym mu mówić, póki nie zapyta, pokazując tym samym, że jego ciekawość jest silniejsza niż złość na mnie. I właściwie nie musiałam tak długo czekać.

- Może mi powiesz, gdzie się podziewałaś? – zapytał chwilę po tym, gdy skończyłam jeść. Spojrzałam na niego i odstawiłam kubek z herbatą.

- Byłam u mistrza Yohmey. Zaproponował mi naukę – odpowiedziałam cicho. Przez chwilę nic nie mówił, tylko wpatrywał się we mnie jakby trochę zszokowany.

- Naprawdę? To wspaniale! Od kiedy zaczynasz? – Gdy już się odezwał, widać było, że jest szczęśliwy. Westchnęłam więc cicho, zdając sobie sprawę z tego, że kolejna informacja nieco zepsuje mu humor.

- Widzisz… Problem w tym, że on chce mnie uczyć jedynie, gdy zamieszkam na miejscu. Tylko wtedy będę obecna na wszystkich treningach.

Zamilkł i przez chwilę analizował moje słowa. Trochę mu to zajęło, nim odezwał się ponownie.

- Zamieszkać tam? – Skinęłam głową na jego ciche pytanie.

Zapadła między nami cisza, więc chwyciłam w dłonie herbatę i upiłam łyk. Spojrzałam na niego i sama nie wiedziałam jakie emocje nim targają. Jego twarz właściwie nie wyrażała żadnych, a oczy z kolei chyba wszystkie, jakie tylko znałam. Westchnęłam cicho, zagryzając wargę.

- Nie zamierzam się na to zgadzać – mruknęłam cicho, ponownie upijając już jedynie letni napój.

- Jak to? – Jego głos się załamał, nawet jeśli starał się do tego nie dopuścić.

- Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym cię tutaj zostawić samego. Tak to.

- Nie ma mowy…

- Tak, masz racje. Nie ma mowy, żebym tam zamieszkała – przerwałam mu w pół słowa, kończąc po swojemu.

- Karmen, chcę, żebyś to zrobiła. To szansa dla ciebie. Ja już niczego więcej cię nie nauczę. Jeśli chcesz wygrać, to musisz mieć dobrego nauczyciela… – powiedział spokojnie, a po krótkim westchnięciu kontynuował. – Ja dam sobie jakoś radę, przecież i tak byłem przygotowany na to, że wyjedziesz, gdy dostaniesz informacje o kolejnym etapie Turnieju…

Spojrzałam na niego i chwilę nie mogłam oderwać wzroku. Uśmiechał się i sama nie byłam pewna, jak ten uśmiech interpretować. W ostateczności jedynie skinęłam głową, zamykając oczy. Nie zamierzałam się z nim kłócić, bo w końcu wyszło by na to, że wyprowadzę się obrażona na niego z wzajemnością. Rozchyliłam powieki, również lekko unosząc kąciki ust.

- Więc kiedy zamierzasz się przenieść? – zapytał, w końcu przerywając ciszę między nami. Zrobiłam dziwną minę.

- Właściwie… myślę, że mogłabym tam lecieć już jutro rano… – mruknęłam cicho.

- Tak szybko? – zapytał, marszcząc lekko brwi. – No… no, dobrze…

- Przepraszam. Jeśli chcesz, mogę dać ci więcej czasu – powiedziałam.

- Nie, nie. Możesz jutro lecieć. Im szybciej zaczniesz trenować tym lepiej.

Wydawał się pewien swoich słów, ale miałam wrażenie, że głos zaczął mu się załamywać na dobre. Z resztą wstał od stołu i przepraszając mnie, wyszedł z kuchni. Nie zamierzałam za nim iść. Byłam niemal pewna, że teraz płacze, bo nim jeszcze wyszedł z pomieszczenia, dostrzegłam w jego oczach łzy. Niewiele mogłam na to poradzić. Właściwie razem wybraliśmy to, co było najsłuszniejsze. A rozłąki zawsze są bolesne, czy tego chcemy, czy nie.

Mnie samej nie zbierało się na łzy. Może dlatego, że wiedziałam, że prędzej czy później tutaj wrócę? A może dlatego, że obiecałam sobie, że po szkole będę tutaj wpadała choćby na pięć minut? Nie wiem. Po prostu nie wzruszyło mnie to tak mocno. Z resztą nie miałam czasu na rozklejanie się. Skoro następnego ranka miałam lecieć na trening, musiałam się spakować już teraz i jak najszybciej iść spać, żeby być wypoczęta.

Chwilę przed północą spotkałam jeszcze wujka, gdy wychodziłam z łazienki. Podszedł do mnie, przytulił mocno i powiedział, że jutro mnie jeszcze pożegna. Co prawda sądziłam, że nie będzie specjalnie dla mnie wstawał o czwartej, ale nie zamierzałam cichaczem się wymykać. Skoro chciał mnie pożegnać, to mogę go nawet sama obudzić. Życzyliśmy sobie więc dobrej nocy i położyliśmy się spać.

Właściwie przez całą noc byłam na granicy jawy i snu, więc wstałam jeszcze przed czwartą. Zapewne byłam zbyt przepełniona różnymi emocjami, żeby dobrze się wyspać, ale wcale nie czułam się zmęczona. Uszykowałam się szybko, zjadłam porządne śniadanie i zrobiłam sobie coś do zabrania. Wstawiłam też wodę zarówno dla siebie, jak i dla wujka, gdyby chciał coś wypić. Krzątałam się po domu chyba z godzinę, nim w końcu, jakieś pięć minut po czwartej, postanowiłam obudzić mężczyznę. Zapukałam do jego sypialni i uchyliłam drzwi.

- Wujku, za chwilę wylatuję… – powiedziałam spokojnie, przez szparę.

Nie musiałam długo czekać, aż wyjdzie do mnie w szlafroku. Stanął naprzeciwko mnie, spojrzał mi w oczy i chwycił moją twarz w dłonie. Tak jak wieczorem, przytulił mnie do siebie mocno. Znów spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

- Nauczyłem cię wszystkiego, co umiałem. Teraz oddaję cię w inne ręce, żebyś mogła uczyć się dalej, ale nie zapominaj o mnie – powiedział lekko drżącym głosem.

- Nie umiałabym. Kocham cię, wujku – powiedziałam cicho, przytulając się do niego mocno. Chyba udzielił mi się jego nastrój, bo poczułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Chwilę tak staliśmy, w kompletnym bezruchu, ale czas nieubłaganie mijał. Odsunęłam się więc w końcu. – Będę cię odwiedzać i na pewno się dowiesz, kiedy wyjeżdżam na dalszą część turnieju – obiecałam jeszcze. – Do zobaczenia.

Wreszcie odwróciłam się i poszłam do swojego pokoju. Ruszył za mną i stanął przy oknie, przez które wyszłam razem z torbą. Wdrapałam się na dach i gwizdnęłam na Perlin, a później ustawiłam na niej wszystkie moje rzeczy, przywiązując je solidnie. Nie chciałam niczego po drodze zgubić. Usiadłam na niej pewnie i spojrzałam w niebo. Słońce dopiero co zaczęło się wychylać, ale zapowiadało się na ładny dzień.

Smoczyca wzbiła się w powietrze, a ja obejrzałam za siebie. Wujek machał do mnie mocno na pożegnanie. Ja również to zrobiłam. I właściwie patrzeliśmy się na siebie tak długo, aż w końcu cały nasz dom zniknął mi z pola widzenia. Westchnęłam i odwróciłam się w kierunku lotu. Zaczynało się dla mnie coś zupełnie nowego i byłam ciekawa, co to wniesie do mojego życia…

2 komentarze:

  1. Znowu będę się czepiać o logikę. Nie dziwisz się już, prawda?W każdym razie Karmen miała zamiar się wyspać, żeby o czwartej rano wstać wypoczęta. A w okolicach pólnocy jeszcze chodziła po domu. Mi osobiście cztery godziny by nie wystarczyły, żeby chociaż być przytomną. Chyba, że szamanom wystarczy połowa normy przeciętnych ludzi. A poza tym, było naprawdę fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. amidamaru1@onet.pl13 lutego 2013 23:50

    Zapraszam na nowy rozdziała na http://dzwonek-wyroczni.blog.onet.pl/. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń