16 września 2013

Rozdział XXI

Niespodzianka! Rozdział ukazał się wcześniej niż planowałam (w sumie tylko o jeden dzień, ale jak na mnie to i tak chwalebne, bo zwykle nic, tylko się spóźniam xD). No, a następny rozdziałek już napisany, więc pojawi się niebawem. Za tydzień lub dwa - zależy, jak pójdzie mi pisanie jeszcze następnego :P Tak czy inaczej mam nadzieję, że wam się spodoba!
Pozdrawiam :3

***********************************************************

„Powtórka z rozrywki”

Właściwie ogniste kule wyleciały z moich dłoni automatycznie, nim zdążyłam zadecydować, czy chcę zaatakować, czy nie. Ale skoro już tak się stało, miałam nadzieję, że ugodzę w mężczyznę. Niestety, w ostatniej chwili wytworzył on przed sobą półprzezroczystą, lekko niebieską tarczę, która wyglądała jakby była wykonana z wody. Wyglądał na co najmniej oburzonego, a przecież z naszej dwójki to mnie porwano! Uniosłam pogardliwie brew do góry.
- Dzień dobry – powiedział urażonym tonem. Dopiero teraz zauważyłam, że na srebrnej tacy ma dla mnie jedzenie. Nie zmieniało to jednak faktu nie zasługiwał ani na wdzięczność, ani na moje zaufanie. Porwał mnie do cholery!
- Wypuść mnie – syknęłam cicho, mrużąc na niego oczy. Byłam gotowa zaatakować go ponownie, tym razem być może skuteczniej.
- Ależ myszko… - Skrzywiłam się na samo to słowo. Drażnił mnie nim od samego początku. - …naprawdę nikt cię tutaj nie trzyma. Możesz poruszać się po willi całkiem swobodnie. Po terenach wokół niej również.
- Chyba się nie zrozumieliśmy – powiedziałam przesłodzonym głosem. - Chcę opuścić to miejsce, cały twój zasmarkany teren i wrócić do obozu. TERAZ.
- Czyżby? – Akija zmrużył oczy. Zdawało mi się, że zagrała w nich przez sekundę czerwień. – Chcesz wrócić do Hao Asakury? Tego samego, który cały czas pragnie twojej mocy i wodzi cię za nos udając, że zależy mu na czymś więcej? Tego, który chce cię w sobie rozkochać bo wierzy, że to mu ułatwi sprawę i sama mu ją oddasz?
- ZAMKNIJ SIĘ! – krzyknęłam, przerywając mu tę wyliczankę. Uśmiechnął się nieco złośliwie, na co zmarszczyłam z niezadowoleniem nos.
- Naprawdę sądziłaś, że jego intencje mogą być czyste? Wierzyłaś, że niczego od ciebie nie chce? I walczyłby tak o ciebie? – Zaczął od nowa mówić. – Nie sądziłem, że możesz być taka naiwna. Albo taka głupia…
- POWIEDZIAŁAM, ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnęłam, nie kontrolowanie wyciągając dłonie przed siebie. Nawet nie musiałam się skupić, by wyrzucić z siebie kolejne kule ognia. Ale on wszystkie sprawnie pokonywał swoją tarczą. Z kolei ja byłam naprawdę wściekła i dyszałam jak rozjuszone zwierze. Coraz bardziej chciałam mu wyrządzić krzywdę. – Wynoś się! Wynoś się, do cholery i nie pokazuj mi się na oczy!
Widziałam, jak wokół mnie znów robi się gorąco, bo przedmioty znajdujące się blisko mnie na to reagowały, ale miałam głęboko w poważaniu to, czy coś tutaj obrócę w proch, czy nie. On patrzył na mnie jakby z satysfakcją, najwidoczniej zadowolony z tego, że doprowadził mnie to takiego stanu. Miałam tak wielką ochotę zetrzeć z jego twarzy ten ohydny uśmieszek, że aż mnie bolało, że nie mam możliwości tego zrobić. Ale kiedy mężczyzna podszedł do mnie, jakby zupełnie nie słyszał, co do niego mówię albo raczej zupełnie to ignorując, naprawdę miałam chęć coś rozsadzić. Chwycił mnie lekko za brodę i uniósł ją do góry. Nic więcej nie zdążył zrobić, bo odtrąciłam jego dłoń.
- Łapy przy sobie – mruknęłam, mrużąc oczy. Uśmiechnął się po raz kolejny, ale tym razem nie było w tym grymasie kpiny.
- Czas, żebyś zaczęła poznawać prawdę, myszko. Tego właśnie przez cały czas chciałaś, więc powinnaś być gotowa na to, że to nie będą historie i fakty rodem z bajki, która kończy się happy end’em. Życie jest brutalne, twoje nawet bardziej niż innych. Byłaś karmiona wieloma kłamstwami wyssanymi z palca. Ode mnie dowiesz się prawdy, ale gwarantuję ci, że jej poznanie będzie niejednokrotnie bolesne. Szukałem cię właśnie po to, żeby wszystko ci opowiedzieć…
- Świetnie. Masz niepowtarzalną okazję do rozpoczęcia swojej prawdomówności, odpowiadając mi na pytanie: kim do cholery jesteś, że sobie na tyle pozwalasz? – warknęłam. On westchnął jedynie cicho i pomachał głową z rezygnacją.
- Zjedz śniadanie. Przyjdę po ciebie o siedemnastej – powiedział. Wyciągnął rękę w moją stronę, Bóg jeden wie po co, ale uchyliłam się. Uśmiechnął się jakby smutno i odwrócił na pięcie, ruszając do wyjścia z pokoju. – Smacznego – rzucił jeszcze przez ramię, nim zamknął za sobą drzwi.
Wpatrywałam się w nie chwilę, a później wydałam cichy dźwięk złości, by dać jej chociaż niewielki upust. Usiadłam ciężko na sofie i spojrzałam na przyniesione mi śniadanie. Wyglądało normalnie, całkiem smacznie, ale przecież mogło być zatrute albo naszpicowane narkotykami czy innymi dziwactwami. Nie mniej mój żołądek burknięciami domagał się zapełnienia, więc po przeszło dwudziestominutowej walce ze samą sobą, w końcu skusiłam się na kilka kęsów.

*

Niebieskowłosy mężczyzna stał jeszcze chwilę za drzwiami pokoju Karmen, rozmyślając. Chciał jej wszystko wyznać, ale uważał, że nie jest jeszcze gotowa na poznanie prawdy. To przewróci jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Musi przekazywać jej informacje powoli i w odpowiednich ku temu momentach. Westchnął cicho i ruszył długim korytarzem przed siebie, by po chwili skręcić do salonu głównego. Tam, na czerwonym fotelu o mahoniowych nogach, siedziała białowłosa kobieta. Zwróciła na niego swoje znudzone spojrzenie. Jej ciemnofioletowe oczy hipnotyzowały. Akija uśmiechnął się, ale ona pozostała niewzruszona.
- Powiedziałeś jej? – zapytała cicho, a jednak doskonale było ją słychać.
- Jeszcze nie – odparł.
- Pośpiesz się. Chcę ją trenować.
- Wiesz, jakie są zasady. Jeśli sama nie będzie tego chciała…
- Będzie chciała… - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy.
- Nie pozwolę ci mącić jej w głowie.
- Jakoś nie miałeś z tym problemu, gdy jej szukałeś i kazałeś mi szperać w ludzkich głowach.
- To zupełnie coś innego. – Usta kobiety wykrzywiły się w niezbyt przyjemnym grymasie, przypominającym uśmiech.
- Doprawdy? – zapytała, wstając z fotela. Zrobiła kilka powłóczystych kroków przed siebie.
- Lana, do ciężkiej cholery! Jeśli w ogóle chcesz ją zobaczyć na oczy, radzę ci ze mną nie pogrywać… - Jedno chłodne spojrzenie oczu, które zmieniły swoją barwę na krwistoczerwoną wystarczyło, by mężczyzna zamilkł. Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, po czym zamknęła powieki, a gdy ponownie je uniosła, jej tęczówki były znów fioletowe.
- W porządku. Przekonam ją do siebie innymi sposobami. Jedyne o co proszę, to o wolną rękę.
- Co planujesz? – Niepewność w głosie niebieskowłosego była aż nadto słyszalna.
- Ranisz mnie swoją podejrzliwością… - mruknęła teatralnie. – Znamy się przecież tyle lat.
- I właśnie dlatego jestem taki ostrożny.
- Obiecuję, że nie zrobię nic, za co mógłbyś mnie później potępiać.
- W porządku… Ale będę miał cię na oku.
- Obiecujesz, czy straszysz?
Dziewczynie odpowiedziało jedynie prychnięcie, na które uśmiechnęła się ledwo widocznie. Spojrzała na zegarek, a później wróciła na swoje miejsce na fotelu. Zapadła cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem.
- Pójdę do niej później zebrać naczynia – odezwała się w końcu białowłosa.
- Dobrze – padła krótka odpowiedź. Akija podszedł do fotela i pochylił się nad kobietą, patrząc jej w oczy. – Muszę przyznać, że nawet się za tobą stęskniłem – stwierdził, uśmiechając się zadziornie.
- Doprawdy? – odparła, odwzajemniając lekko ten gest.
- Nie wierzysz mi?
- Tobie? Nigdy… - mruknęła, unosząc się, by lekko musnąć jego wargi. Chwilę później nie było jej już w pomieszczeniu. Mężczyzna uśmiechnął się do samego siebie i pomachał lekko głową. Również spojrzał na zegarek, by stwierdzić, że już najwyższy czas odwiedzić starego znajomego i poinformować pewne osoby o tym, kogo udało mu się w końcu odnaleźć…

*

Po zjedzeniu połowy podanego mi posiłku, zdecydowałam się na krótką przechadzkę po miejscu, w którym się znajdowałam. Być może uda mi się znaleźć jakieś słabe punkty, co da mi możliwość ucieczki. Tak przynajmniej sobie myślałam. Ostrożnie wyjrzałam na korytarz za drzwiami. Nie wiedziałam, czy chodzą tu jacyś strażnicy albo ktoś o podobnej funkcji. Wolałam być ostrożna mimo pozwolenia na przemieszczanie się po całej willi i terenach wokół. Cały czas byłam zdania, że takim typkom nie wolno ufać. Tak czy inaczej w końcu opuściłam pokój, w którym do tej pory siedziałam.
Korytarz na którym się znalazłam był długi, rozciągał się zarówno w lewo jak i w prawo. Do tego roiło się tu od drzwi. Postanowiłam więc ruszyć w lewo, podchodzić do każdych kolejnych i sprawdzać, co się za nimi kryje. Za pierwszymi trzema były kolejne sypialnie, następne prowadziły do sali muzycznej, przepełnionej instrumentami, dwóch sporych jadalni, trzech salonów różnej wielkości i jednej, kolosalnej wręcz biblioteki. Naprzeciwko mnie zostały jeszcze jedne, największe drzwi. Jak się okazało prowadziły one do okrągłej, praktycznie pustej, nie licząc kilku krzeseł pod ścianą, sali w bieli. Wyglądała na balową. Na drugim jej końcu znajdowało się kolejne wyjście, więc postanowiłam je sprawdzić. Za nim był kolejny, znacznie jednak krótszy korytarzyk, prowadzący do schodów w dół. Miałam nadzieję, że w końcu odnalazłam drogę do wyjścia z budynku, bo naprawdę chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się za jakąś drogą ucieczki. Ruszyłam więc nim truchcikiem.
Na samym końcu znalazłam się w końcu w czymś, co zdawało mi się być holem. Było tutaj jeszcze parę drzwi, ale te największe, jak sądziłam, prowadziły na zewnątrz. Miały przeszło dwa metry i były wykonane z mahoniu. Westchnęłam głęboko i podeszłam do nich, dość niepewnie chwytając za klamkę. W końcu Bóg jeden wie, co może się za nimi kryć, jeśli to jednak nie jest wyjście. W ostateczności otworzyłam je jednak.
W moją twarz uderzyły promienie słońca, zmuszając mnie do przymknięcia na moment oczu. Kiedy już przestało mnie razić, rozejrzałam się. Tuż przede mną, na dół po schodach znajdowała się duża, kwadratowa fontanna z, o ironio, wielkim aniołem, lejącym wodę ze swojego dzbana. Byłam przekonana, że to marmur. Jakiś dobry kilometr dalej w linii prostej była też brama i prawdopodobnie jedyne wyjście z posesji. Jak znałam życie, albo raczej moje szczęście, to nie dość, że jest tutaj jakaś tarcza, to jeszcze zamek jest zamknięty. Nie mniej zamierzałam tam podejść i spróbować się wydostać. W końcu moje umiejętności nie kończą się na tych związanych z byciem demonem. Może pomoże mi fakt, że jestem szamanką i znam tajniki Gwiazdy Jedności.
Z tymi pozytywnymi myślami zaczęłam iść w stronę bramy. Problem w tym, że przeszłam zaledwie połowę drogi, a już uderzyłam w coś niewidzialnego na swojej drodze. Dotknęłam bariery dłonią, zastanawiając się jak wysoko w górę się pnie i jak silna jest. Odeszłam na jakieś dwa metry w tył i wycelowałam w tarczę dłonie, skupiając się. Nie wiedziałam, jakiego żywiołu powinnam użyć, więc zdecydowałam się wykorzystywać je wszystkie po kolei. Niestety żaden nie zadziałał. Nie zrobiłam nawet małej szparki w tym… czymś. Odgarnęłam włosy ze spoconego czoła i zdecydowałam się wezwać swojego ducha.
- Death – powiedziałam cicho. Nie musiałam długo czekać na jej pojawienie się. Uśmiechnęła się ledwo widocznie. – Spróbujemy?
- Możemy. Na pewno nie zaszkodzi – odparła. W jednej chwili zamieniła się w miecz w mojej dłoni. Wykonałam przeszło dwadzieścia ciosów, nim się poddałam.
- Cholera! – krzyknęłam, oddychając nierówno. – To na nic… - dodałam z rezygnacją. Naprawdę denerwowało mnie to, że wciąż jestem zbyt słaba, żeby wydostać się z tego miejsca. To było niesprawiedliwe. I jaka niby moc we mnie drzemie, że Hao jej chce? No, jaka? Ja nie widzę w sobie żadnej wyjątkowości czy zdolności większych od innych demonów. Więc dlaczego właśnie ja? Ach, do niczego to wszystko!
- Skończyłaś? – Kobiecy głos za moim plecami sprawił, że odwróciłam się i przybrałam postawę bojową. Kogo tu znów niesie? Ten widok wywołał nikły uśmiech na twarzy dziewczyny o białych włosach. Przyglądała mi się spod półprzymkniętych powiek swoimi fioletowymi oczami. Gdy spojrzała mi w twarz, zdawała się przez chwilę być zdziwiona, ale nie odzywała się jeszcze dłuższą chwilę. – Tej bariery nie można pokonać bez odpowiedniego zaklęcia.
- A ty je znasz? – zapytałam, unosząc brew do góry. No proszę, jeszcze są zaklęcia? A to heca. Zaczynało się robić dziwnie. Jakbym była bohaterką jakiejś książki fantastycznej. Ale może było to dla mnie trochę zaskakujące, bo nie miałam z tym do czynienia wcześniej. Tak samo ludzie odbierają opowieści o duchach, prawda?
- Nie znam – odparła, przechylając lekko głowę na bok. – Twój duch… Wiesz, jak wielką moc posiada? – zapytała. Zmrużyłam powieki, na co ona zaśmiała się cicho. – Ten, który ci go dał, musiał bardzo dobrze przemyśleć swoją decyzję. I zapewne poświęcił życie medium, które wezwało tę duszę – mówiła. – Podejrzewam, że wiesz, że jest to jeden z piętnastu najsilniejszych duchów, ale właściwie nie to jest w tym interesujące. To Death, władczyni demonów…
Wpatrywałam się w nią, jakbym pierwszy raz widziała takie dziwactwo na oczy, a później zwróciłam wzrok na miecz w mojej dłoni. Duch? Władczynią demonów? Niby w jakim sensie? Jak dla mnie to w ogóle nie trzymało się kupy. Usłyszałam ponownie cichy chichot dziewczyny przede mną.
- Jest władczynią zmarłych demonów. Gdy będziesz wiedziała już wszystko i będziesz świadoma swojej mocy, będziesz mogła wykorzystać swojego ducha do wielkich celów… Może nie dobrych dla wszystkich, ale z całą pewnością wielkich – powiedziała ciszej.
I przysięgam, że mrugnęłam jedynie raz oczami i od razu spojrzałam w miejsce, gdzie stała, ale jej już tam nie było. Wyglądało na to, że się teleportowała. Skoro szamani mogli to robić, być może demony również. Byłam ciekawa, czy i ja tak potrafię, czy może jest to zależne od indywidualnych umiejętności…
Tak czy inaczej zastanawiało mnie, kim ona była i ile tak naprawdę wie. Wyglądało na to, że więcej ode mnie. No i co miała na myśli mówiąc, że będę mogła wykorzystać Death do wielkich czynów? Niby jakich? Szlag mnie już trafiał od tych wszystkich półprawd, niedomówień i kłamstw oraz piętrzących się w mojej głowie pytań bez odpowiedzi. Ileż tak można! Wziąłby się ktoś w końcu w garść i powiedział mi wszystko za jednym zamachem, bo taka gra w kotka i myszkę tylko mnie drażniła.
- Dobra, ostatnia próba… Perlin! – krzyknęłam, wzywając swojego smoka.
Ku mojemu zdziwieniu gadzina pojawiła się szybko, ale wcale do mnie nie przyleciała, a najzwyczajniej w świecie przyszła! Musiała więc być już w obrębie tarczy razem ze mną. Ten fakt sprawił, że naprawdę mocno zwątpiłam w to, by na jakiejś wysokości była możliwość przelecenia nad nią. Westchnęłam cicho, po czym wzruszyłam ramionami. Nie zaszkodzi spróbować, prawda? Niestety kilkanaście minut później przekonałam się o tym, że moje przypuszczenia były słuszne. Wzniosłyśmy się na kilkadziesiąt metrów nad ziemię, by w końcu uderzyć o tę przeklętą barierę, która była zamknięta również od góry. Domyślałam się, że jest tak też pod domem i podkopywanie się niewiele da, więc dałam za wygraną, ale aż za dobrze było widać, że jestem wkurzona całą sytuacją. Chodziłam w kółko, wypalając trawę w obrębie ciepła, które wytwarzałam. Naprawdę, piorun by to wszystko trzasnął!
Sama nie wiem ile czasu tam spędziłam, nim w końcu padłam znudzona. Obserwowanie w tej chwili obłoczków sunących po niebie i nie myślenie absolutnie o niczym, było jak zbawienie dla mojej duszy. Na tyle mnie to uspokoiło i odprężyło, że nim się obejrzałam, usnęłam. Śniła mi się para złotych oczu, mieniących się czerwienią i rzeka krwi. Czarnej jak smoła krwi. Nic dziwnego, że mając przed oczami takie rzeczy, zareagowałam gwałtownie, kiedy poczułam czyjś dotyk na swojej ręce. Otworzyłam szeroko oczy, by przekonać się, że właśnie Akija został trafiony jedną z moich ognistych kul. I wyglądał przy tym na tyle komicznie, a jednocześnie odczułam na tyle dużą satysfakcję, że uśmiechnęłam się szeroko. Należało mu się!
- Po raz kolejny witasz mnie w taki sposób! Zero wdzięczności i szacunku… - powiedział, wstając i otrzepując swoje ubranie. Uniosłam brew do góry.
- Wdzięczności za co, przepraszam? Za uprowadzenie mnie, zamknięcie tutaj, czy może za twoje milczenie? Bo nie wiem co mam wybrać spośród tych wspaniałych uczynków względem mojej osoby – warknęłam cicho, również podnosząc się z ziemi. Spojrzał na mnie i dałabym głowę, że chciał już coś powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Skierował wzrok pod moje nogi.
- Zniszczyłaś mi trawnik. To nie przystoi, by demon wody miał coś takiego w ogrodzie… Wysuszyłaś ją – stwierdził, zmieniając zupełnie temat.
W pierwszej chwili myślałam, że ruszył na mnie, ale on jedynie minął mnie i kucnął. Obejrzałam się na niego, marszcząc z niezadowoleniem nos. Bezczelny typ, naprawdę… Chyba miałam jakiegoś pecha do takich osobników. Nie mniej przyglądałam się z zainteresowaniem, jak wyciąga dłoń i ledwo co dotyka trawy. Ona zaczynała stopniowo nabierać koloru, aż w końcu wyglądała tak, jak poprzednio. Może nawet lepiej? Jeśli umiejętność władania wodą umożliwiała też kontrolowanie roślin, to co ja jeszcze mogę robić, skoro moim żywiołem jest ogień? Nim zdałam sobie sprawę z tego, że wpatruję się w niego zahipnotyzowana, on skierował spojrzenie na mnie i uśmiechnął się.
- I po kłopocie – oznajmił wesoło, podnosząc się do pionu.
Prychnęłam cicho i odwróciłam się na pięcie, kierując swoje kroki do budynku. Dogonił mnie tylko po to, by iść obok. Zerknęłam na niego kątem oka i westchnęłam. W budynku rozeszliśmy się w dwie różne strony. On skręcił do jednych z drzwi w holu, ja ruszyłam schodami do góry, by wrócić do siebie. Na miejscu zastałam tacę z obiadem i zasłane łóżko. Zorientowałam się też, że jest już popołudnie, bo w pomieszczeniu pojawił się zegarek. Przeczesałam włosy dłonią i przysiadłam do posiłku.
Kolejne dni mijały mi praktycznie na siedzeniu w pokoju. Przez większość czasu w samotności, bo choć Akija obiecał mi wyznać prawdę, przychodził tylko raz lub dwa i nie przebywał ze mną dłużej, niż to było jego zdaniem konieczne. Taką decyzję uważałam za słuszną, bo naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty oglądać go na oczy. Wciąż chodziła mi po głowie chęć wydostania się stąd, ale po pierwszej próbie, która zakończyła się niepowodzeniem, nie podjęłam kolejnej. Nie widziałam też od tamtego dnia białowłosej dziewczyny, a gdy zapytałam o nią chłopaka, wzruszył jedynie ramionami i nie powiedział nic. To tak bardzo przypominało mi pierwsze dni u Hao, że aż mi się słabo od tego wszystkiego robiło. Rozumiem, że historia lubi się powtarzać, ale dlaczego mi i w tak krótkim czasie? Do tamtego życia przynajmniej już nieco przywykłam. To było zupełnie nowe i jak na razie wcale mi się nie podobało, choć oczywiście mogło być znacznie gorzej.
Jednak dzień szósty mojego pobytu tutaj zaczął się zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Spałam w najlepsze, kiedy nagle ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Nie trudno się domyślić jaka była moja reakcja. Wciągając głośno powietrze, usiadłam gwałtownie na łóżku. A kiedy zorientowałam się, kto wpadł na ten jakże genialny pomysł, myślałam, że go zabiję. Granatowowłosy stał obok, szczerząc się jak głupi do sera. Oczywiście długo się nie cieszył, bo siedząc samotnie w pokoju nie marnowałam czasu i ćwiczyłam, więc dostał kuleczką ognia prosto w nos, który przypiekł mu się delikatnie.
- Czego? – zapytałam szorstko, starając się podnieść temperaturę swojego ciała na tyle, by się osuszyć, ale nie aż tak, by podpalić pościel.
- Dzisiaj mamy sporo do zrobienia. Czas cię wprowadzić do towarzystwa – odpowiedział, trąc końcówkę nosa.
- Słucham? – zapytałam, nie rozumiejąc zupełnie. No, bo do jakiego znów towarzystwa?
- Bardzo dobrze, że słuchasz. Organizujemy dziś bal. Odnalazłaś się po tylu latach, wielu ludzi jest ciekawych jak wyglądasz i jak się miewasz – powiedział wesoło. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nie mam na to ochoty.
- Och, ani przez chwilę nie sądziłem, że będziesz miała... – przyznał, uśmiechając się lekko. Odwrócił się w stronę drzwi i już myślałam, że da mi spokój, ale nim wyszedł odwrócił się jeszcze na chwilę. – Sukienka jest już w szafie, powinna pasować idealnie. Znajdziesz tam też buty odpowiednie na taką okazję. Będę czekał na ciebie w holu za dwie godziny.
Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, a już usłyszałam trzaśnięcie. On chyba był śmieszny, sądząc, że tylko dlatego, że mnie obudził, ja naprawdę wstanę, włożę na siebie sukienkę i przyjdę witać z szerokim uśmiechem ludzi albo raczej demony, które pierwszy raz widzę na oczy. Prychnęłam i położyłam się. Pościel pode mną zamlaskała cicho, wciąż mokra, więc powróciłam do skupiania się na osuszeniu jej i siebie. Nie wiem, czy zajęło mi to pięć minut, czy piętnaście, ale efekt był zadowalający. Zamknęłam więc oczy i spróbowałam zasnąć.
Po jakimś czasie, który minął mi na przewracaniu się z lewego boku na prawy, poddałam się z cichym jękiem rezygnacji. Zerknęłam na zegarek i uniosłam brew do góry. Było kilka minut po siódmej, a to oznaczało, że Akija obudził mnie koło szóstej. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak wcześnie zbierało mu się na wyprawianie balu, bo to zawsze kojarzyło mi się z wieczorem, ale śmierdziało mi to czymś podejrzanym. Jakkolwiek by nie było, choć nie mogłam zasnąć, naprawdę nie miałam zamiaru schodzić na dół. Nie w tym wcieleniu. Zamiast tego usiadłam na sofie i, jak to miałam w zwyczaju przez kilka ostatnich dni, zaczęłam wytwarzać małe kuleczki ognia. Przy okazji miałam nadzieję, że nikt nie będzie mi przeszkadzał do końca dnia. Nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, że byłam naiwna myśląc, że chłopak odpuści.

2 komentarze:

  1. Wow! To było naprawdę coś, na co warto było tyle czekać :) Wciąż nie mogę wyjść z podziwu twojego talentu do pisania. Aż mi żal, że ten blog nie ma dużej popularności i wielu fanów, bo mieć powinien! Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się niedługo, bo już się nie mogę doczekać kto przyjdzie na ten bal (bo mam nadzieję, że Karmen w końcu na niego pójdzie :P). Pozdrawiam cię i życzę dużo kolorowej weny.

    AnKo

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń