Nie możliwe, a jednak! Dotrzymałam terminu (jeśli można tak powiedzieć, bo o 23:30 już nikt nie przeczyta zapewne rozdziału ;P) i mam dla was rozdział! I jestem z tego powodu dumna ^^ Pojawia się nowa postać, zmienia się po raz setny sceneria... Żal mi tej Karmen, że nie może mieć chwili spokoju xD W każdym razie daję rozdział w wasze łapki i mam nadzieję, że zjecie go ze smakiem ;3
Pozdrawiam serdecznie i do następnego!
Pozdrawiam serdecznie i do następnego!
EDIT: Planowana data dodania kolejnego rozdziału: 5 - 7.07.
********************************************************************
„Chodź i uratuj mnie przed samą sobą…”
Kiedy walka się rozpoczęła
sądziłam, że rozegra się ona spokojnie. Przeciwnicy starali się zaatakować
drużynę Hao, on jedynie się bronił, nikomu nie robiąc tym krzywdy. Przyznać
muszę, że zdziwiło mnie to bardziej niż trochę, bo zupełnie nie spodziewałam
się po nim takiego przeciągania pojedynku. Znałam go już wystarczająco dobrze
by wiedzieć, że jeśli może, to kończy takie rzeczy szybko i sprawnie. On chyba
jednak miał inny plan, który z resztą dość szybko wyszedł na jaw.
Gdy tylko przeciwna drużyna była
już nieco zmęczona i przystanęli, by odpocząć, buchnęło gorącem. Troje szamanów
stanęło w płomieniach krzycząc z bólu i padając na ziemię, a na widowni kilkoro
ludzi zamaszyście wstało ze swoich miejsc, przez co zrobił się lekki szum. Ja z
kolei, w jednej chwili i niewiele myśląc, podbiegłam do barierki, krzycząc
głośno. Wyciągnęłam dłoń przed siebie jakby automatycznie i niepewna tego, co chcę
zdziałać. Byłam jednak przekonana, że coś mogę zrobić, skoro ogień był moim
żywiołem. Skupiłam swoje myśli na ugaszeniu czerwono-żółtych języków i być może
dlatego, że działałam pod wpływem silnych emocji, szybko spełniło się moje
życzenie.
Płomienie pomknęły w moją stronę
i zdawały się wchłaniać w moją rękę, wcale jednak nie parząc mojej skóry.
Opuściłam ją po chwili, patrząc na poranionych mężczyzn leżących na piaszczystej
arenie kilka metrów dalej. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń spalonej
skóry, która przyprawiała mnie o mdłości. Zakryłam więc dłonią usta i nos,
przyglądając się, jak troje szamanów zabieranych jest przez medyków na noszach,
czemu wtórowały ich ciche jęki. Wcale nie chciałam się temu przyglądać, za to
skrzętnie pragnęłam uniknąć spojrzenia na Hao. Miałam wrażenie, że i tak czuję
bijącą od niego wściekłość.
Kątem oka dostrzegłam sędzię,
który patrzył na mnie w milczeniu skupionym wzrokiem. Po dłuższej chwili skinął
na mnie głową jakby w podzięce za to, co zrobiłam i rozgrzmiał jego głos
oznajmiający, że Drużyna Gwiazdy Jedności wygrała. Dopiero w tej chwili, choć
nie wiem dlaczego, zdecydowałam się spojrzeć na Asakurę. Wpatrywał się we mnie
intensywnie lekko zmrużonymi oczami. Kiedy szybko odwróciłam od niego wzrok i
omiotłam nim ludzi dookoła zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w centrum
zainteresowania. Jakbym nie chciała na
to patrzeć, dałam im tutaj małe przedstawienie. Tylko, że oni patrzyli na mnie w taki sposób…
Jakby zastanawiali się, nie tyle kim jestem, a raczej czym. Boże, gdyby
wiedzieli, jak słuszne są ich nieme pytania!
Cofnęłam się niepewnie parę
kroków w tył. Nie mogłam znieść tego bezczelnego wgapiania się we mnie. Nawet
Yoh miał mieszankę różnych uczuć na twarzy i zwątpienie w oczach. Jakbym za
chwilę miała na nich wszystkich napaść i pozbawić ich życia! Odwróciłam się na
pięcie i najzwyczajniej w świecie uciekłam, gdzie mnie nogi poniosły czując jak
w oczach zbierają mi się łzy. Dopiero teraz przy tych wszystkich ludziach
zdałam sobie sprawę z tego, że nie należę ani do ich grupy, ani do szamanów.
Byłam kimś… czymś zupełnie innym i znów bardzo to odczułam. Może faktycznie
powinnam zdecydować się na odejście do Daimona? Może wcale nie byłoby to takie
złe, jak chciał mi przedstawić Hao? Byłabym przecież wśród swoich…
W zamyśleniu nie zauważyłam
nawet, że skierowałam swoje kroki w stronę naszego obozu. Zdałam sobie z tego
sprawę dopiero w chwili, kiedy z oddali dostrzegłam pierwsze namioty. I właśnie
w chwili, gdy chciałam zawrócić, odejść gdzieś stąd jak najdalej, usłyszałam
szelest kilkanaście metrów przed sobą. Okazało się, że był to medyk, który
zapewne zbierał właśnie jakieś rośliny do swoich miksturek. Miałam nadzieję, że
mnie nie zobaczy, ale jak zwykle stało się odwrotnie, niż bym sobie tego
życzyła. Machnął do mnie z lekkim uśmiechem i zaczął iść w moją stronę. Im
bardziej się jednak zbliżał, tym mniej zadowoloną miał minę. W końcu stanął przede
mną nieco zmartwiony z mocno zmarszczonym czołem. Chyba nawet nieco się bał i
wcale mi się to nie podobało.
- Twoje oczy… - Aż za dobrze słyszałam nutkę
paniki w jego głosie. Ściągnęłam brwi.
- Co z nimi? – zapytałam z lekką
złością, choć akurat on niczemu nie był winien.
- Krwawią – powiedział cicho,
robiąc jeszcze jeden krok w moją stronę. Nie od razu zareagowałam.
- Co do… - mruknęłam w końcu,
niepewnie dotykając kącika mojego oka. Sądziłam, że płaczę, ale to co
znajdowało się na moich palcach rzeczywiście było krwią. Kiedy wpatrywałam się
w tą czerwoną ciecz dodarło do mnie, że tak właśnie mogą wyglądać teraz moje
łzy. Od czasu przemiany nie zdarzyło mi się płakać, więc po prostu nie
zauważyłam tego wcześniej… Och, cudownie! Jeszcze jedno dziwactwo, które trzeba
będzie ukrywać przed światem zewnętrznym. Westchnęłam cicho, przecierając całą
twarz dłońmi. – To nic. Jest w porządku – stwierdziłam, patrząc na stojącego
przede mną mężczyznę.
- Jesteś pewna, że…
-Tak, do cholery! Jestem pewna! –
wrzasnęłam, przerywając mu w połowie zdania. Czułam się po prostu źle i nie
miałam najmniejszej ochoty na kontakty z kimkolwiek w tej chwili.
- Dobrze, spokojnie – powiedział
dla kontrastu cicho.
Westchnęłam po raz kolejny i
rozejrzałam się, a później skrzywiłam wyraźnie, gdy za jego plecami zobaczyłam
pojawiającego się, wraz ze swoją drużyną, Asakurę, który najwyraźniej rozglądał
się za mną. Właśnie namierzył mnie spojrzeniem i ruszył w naszą stronę. Nie mam
pojęcia o czym sobie pomyślałam, ale w jednej chwili zniwelowałam odległość,
jaka dzieliła mnie i Kaise. Pocałowałam go mocno, jednym okiem wyzywająco spoglądając
na szamana, który zatrzymał się w pół kroku. Patrzył na nas ze zdegustowaną
miną, ciskając w nas gromami z oczu, by ostatecznie obrócić się na pięcie,
wrócić do swojego ducha i zniknąć z nim, Bóg jeden wie gdzie.
Minęła jeszcze chwila, nim
odsunęłam się od medyka. Był chyba lekko zdziwiony, ale jednocześnie wyglądał
na zadowolonego, na co skrzywiłam się nieznacznie. Czy ja przypadkiem nie
miałam przestać dawać mu jakąkolwiek nadzieję? Szlag by to wszystko trafił! To
przez tego idiotę, który chciał zabić niewinnych szamanów podczas turnieju! To
wszystko jego wina! Ale z drugiej strony… Skoro już się stało, dlaczego mam nie
wykorzystać mężczyzny stojącego przede mną do tego, by trochę zagrać na nosie
jego mistrzowi? Wyglądało na to, że bardzo zdenerwuję brązowowłosego wycinając
mu taki numer, a moim zdaniem jak najbardziej mu się to należało. Niech wie, że
postępując niezgodnie z moralnymi zasadami mnie przy sobie nie zatrzyma.
Zdecydowanie nigdy nie namówi mnie na popieranie morderstwa. Nawet jeśli to
miałoby sprawić, że na ziemi żyłoby się lepiej!
- Wprowadzam się do twojego
namiotu. – Tą decyzję podjęłam szybko i poinformowałam o niej dość chłodno. Mimo
tego Kaise uśmiechnął się szeroko, jak dziecko, które dostało na urodziny
wymarzoną ciuchcię.
- W porządku, ale co na to…
- Gówno mnie obchodzi, co on na
to. Idę po swoje rzeczy – warknęłam krótko.
Nie zamierzałam dalej dyskutować
na ten temat, więc minęłam go i zamaszystym krokiem ruszyłam w stronę lokum
dzielonym z Hao. Weszłam do niego, chwyciłam swoją torbę, wrzucając do niej
jeszcze kilka ubrań, które leżały wokół łóżka i opuściłam szybko. Poszłam razem
z niebieskowłosym do niego. Już w środku odrzuciłam swoje rzeczy na bok i
spojrzałam na chłopaka, który przysiadł na swoim posłaniu. Długo zastanawiałam
się, czy powinnam zająć miejsce obok niego, ale w końcu zrobiłam to i
uśmiechnęłam się sztucznie, ale chyba wystarczająco wiarygodnie, bo odwzajemnił
ten gest.
Siedzieliśmy tak obok siebie w
ciszy. Minęło dobrych kilkadziesiąt minut, a może nawet godzina. Nie mogłam
zmieść tego milczenia, więc zdecydowałam się wyjść na zewnątrz. Kaise nie
odpuścił mi pytania, dokąd się wybieram. Spojrzałam na niego łagodnie i
powiedziałam, że idę się przewietrzyć. W rzeczywistości chciałam sprawdzić, czy
Asakura wrócił już do obozu. Jako, że nie mogłam iść do jego namiotu, musiałam
spytać kogoś, czy widział jak wraca. Złapałam pierwszą napotkaną osobę, by się
tego dowiedzieć. Oczywiście spotkałam się z krzywym spojrzeniem, ale za to uzyskałam
odpowiedź - jeszcze go nie było. Szczerze mówiąc w tej chwili zastanowiłam się
nad tym, czy w ogóle dziś się pojawi i zdałam sobie przy okazji sprawę z tego,
że za bardzo mnie to interesuje.
Warknęłam na samą siebie pod
nosem i ruszyłam usiąść przy ognisku. Nie mogłam się jednak nacieszyć
samotnością, bo w końcu dołączył do mnie medyk. Ponownie siedzieliśmy w ciszy,
tylko tym razem on objął mnie delikatnie ramieniem i gładził moją rękę
opuszkami palców. Nie odezwałam się, ale też nie odsunęłam. Skoro już zaczęłam
tę grę, głupio byłoby się teraz z niej wycofać. Z resztą sama jeszcze nie
wiedziałam, jak zakończyć to później bezboleśnie dla mężczyzny…
Nadszedł wieczór i zrobiło się
chłodno, więc skryliśmy się w namiocie. Nie wyobrażałam sobie w tej chwili
spania na jednym, ciasnym posłaniu razem z nim, ale wyglądało na to, że nie mam
większego wyboru. Dlatego też zaraz po kolacji, przebrana w luźne dresy,
położyłam się obok półnagiego medyka, wtulając plecy w jego klatkę piersiową.
Objął mnie opiekuńczo ramieniem, pocałował w kark i rozluźnił się, a chwilę
później już spał.
Mi nie było tak łatwo. Przede
wszystkim czułam się naprawdę niekomfortowo. Wcześniej tłumaczyłam sobie, że
spanie z Hao mi nie przeszkadza, bo zawsze dobrze jest mieć kogoś obok siebie,
ale teraz wiedziałam już, jak bardzo chciałam się okłamywać. Te ramiona, które
teraz mnie obejmowały były zupełnie inne, choć nie wiedziałam na czym polega
różnica. To ciepło bijące od jego ciała również nie było takie samo. No i
zapach…
Chyba naprawdę zaczęłam żałować,
że zachowałam się tak, a nie inaczej. Westchnęłam sobie cicho pod nosem i mimo
wszystko starałam się zasnąć. Niestety nie udało mi się to przez najbliższych
kilka godzin. Otworzyłam szeroko oczy, gdy zaczynało już świtać i usiadłam nieco
zbyt gwałtownie na posłaniu, przez co zrzuciłam z siebie bezwładną rękę niebieskowłosego.
Nie obudził się jednak, więc odetchnęłam z ulgą. Wstałam cicho i przebrałam się,
po czym wyszłam na zewnątrz.
Nie mogło być później niż czwarta
rano, a to co wzięłam za wschód słońca, w rzeczywistości było dużym ogniskiem,
przy którym siedział oczywiście długowłosy szaman. W pierwszej chwili chciałam
się więc cofnąć, ale zauważył mnie, a nie miałam zamiaru go unikać. To znaczy,
może i miałam taki zamiar, ale na pewno nie w momencie, gdy już mnie dostrzegł.
Nie chciałam by myślał, że się go boję i najzwyczajniej w świecie uciekam.
Dlatego odchrząknęłam i jakby nigdy nic podeszłam do ognia, siadając
naprzeciwko chłopaka. Nie patrzyłam na niego, a w płomienie. Szczerze mówiąc
chyba liczyłam na coś z jego strony. Nie wiedziałam jednak na co, a to czego
się doczekałam, naprawdę mocno mnie rozczarowało.
Otóż wstał on, posłał mi krótkie,
chłodne, rozczarowane spojrzenie i najzwyczajniej w świecie odszedł,
zostawiając mnie samą. I nie wiem dlaczego, ale strasznie rozdrażniło mnie,
może nawet lekko zabolało, jego zachowanie. Jak on w ogóle mógł mnie tak zignorować?!
Zazgrzytałam zębami i wstałam zamaszyście, ruszając w bliżej nieokreślonym
kierunku – byle dalej od tego człowieka. Nie miałam teraz ochoty być choćby
kilkanaście metrów od niego. Nie chciałam też o nim myśleć, co wychodziło mi
raczej średnio. Szlag by to…
Idąc lasem zauważyłam jedną,
ważną rzeczy – że mimo ciemności bardzo dobrze widzę. Zdecydowanie była to
przydatna umiejętność, ale jakoś nie mogłam się z niej w pełni cieszyć mając
świadomość, że jest to część moich demonicznych umiejętności. Kręciłam się w
kółko wśród drzew aż słońce naprawdę nie zaczęło leniwie wstawać. Ruszyłam więc
w drogę powrotną.
Gdy wróciłam do obozu po moim „krótkim”
spacerze, większość szamanów stała już na nogach i właśnie szykowało się
śniadanie. Wróciłam do namiotu Kaise, który od razu spojrzał na mnie z
uśmiechem i powiedział, że już się bał, że wróciłam do „mistrza”. Wprost nie
mogłam się powstrzymać, by nie odpowiedzieć, że taki z niego mistrz, jak z
koziej dupy trąba. On zaśmiał się na to stwierdzenie i ze łzami w oczach,
wywołanymi rozbawieniem, poszedł po posiłek dla nas.
Później musieliśmy się
rozdzielić, bo on miał niestety swoje zadania do wykonania, ale przychodziłam
do niego co jakiś czas, by nieco mu poprzeszkadzać. Dodatkowo, gdy tylko
widziałam, że Asakura znajduje się w pobliżu, decydowałam się na jakąś czułość
w stosunku do niebieskowłosego, co zwykle kończyło się pocałunkiem. Po prostu nie
mogłam się oprzeć temu, by nie zrobić czarnookiemu na złość. Nawet jeśli o tył
głowy wciąż obijała mi się myśl, że w ten sposób krzywdzę medyka.
I właśnie w taki sposób
spożytkowałam swoją energię w ciągu tego dnia, oraz siedmiu następnych. Wciąż
mieszkałam w namiocie Kaise i coraz ciężej mi było dawać się całować.
Zwłaszcza, że on nieustannie dążył do kolejnej bazy, o czym ja w ogóle nie
miałam zamiaru myśleć. Nadszedł więc najwyższy czas, by zakończyć tę gierkę i
zamierzałam go o tym poinformować już od dwóch dni, tylko nie znalazłam do tej
pory odpowiednich na to słów. No, bo jak miałam powiedzieć mu, że jedynie go
wykorzystałam? Że zabawiłam się jego kosztem? Boże, to brzmiało tak okrutnie
nawet w moich myślach… Kiedy stałam się zdolna do ranienia ludzi w ten sposób?
Był ósmy dzień i właśnie na
zewnątrz zaczynało się rozjaśniać. Mężczyzna, który standardowo obejmował mnie
lekko swoim ramieniem, właśnie się budził. Spojrzałam na niego lekko
podkrążonymi oczami. Od kiedy tu z nim byłam, nie sypiałam najlepiej. Tak czy
inaczej nie byłam w stanie odwzajemnić uśmiechu, jakim mnie obdarzył, więc sam
po chwili zmarkotniał. Zmarszczył lekko czoło, później odchrząknął, jakby zbierał
się do powiedzenia czegoś ważnego.
- Dzień dobry… - mruknął w końcu,
choć zdawało mi się, że nie to pierwotnie chciało wyjść z jego ust.
- Musimy porozmawiać… A właściwie
ja muszę ci coś powiedzieć. – Obudziłam się tego dnia naprawdę wcześnie, więc
miałam dużo czasu na przemyślenie całej sprawy i uznałam, że będzie mniej
bolało, gdy zrobię to szybko. To jak z odklejaniem plastra, prawda? Im
szybciej, tym lepiej i ma się to z głowy.
- W takim razie mów – odparł po
dłuższej chwili. Odsunęłam się od niego i usiadłam. Objęłam nogi i oparłam
brodę na kolanach.
- Nie chciałam, żeby tak wyszło.
Wiem, że nie powinnam tego robić, ale… Boże, nie wiem co sobie myślałam. Nie
proszę cię o wybaczenie, ale chcę żebyś po prostu wiedział, że ten cały
tydzień… Jesteś dla mnie kimś ważnym i drogim, ale nic ponad to. Nie pytaj
mnie, dlaczego przez te siedem dni dawałam ci nadzieję na cokolwiek, bo sama
tego nie wiem, ale to jest mój limit. Nie mogę dłużej udawać, że jestem tu ze
względu na ciebie, a nie na siebie samą – szepnęłam cicho licząc na to, że jego
reakcja nie będzie zbyt gwałtowna.
A jednak była. Zrobił coś, czego
zupełnie się po nim nie spodziewałam. Po długiej chwili milczenia, która
dłużyła mi się niemiłosiernie, nie zapytał mnie o nic, ani nawet się nie
odezwał, tylko najzwyczajniej w świecie uderzył mnie w twarz i to z taką siłą,
że aż przygryzłam sobie wargę. Później wstał, zarzucił na siebie pierwszą
chwyconą w locie rzecz i wyszedł. Z kolei ja poczułam, jak robi mi się gorąco.
Byłam zła. Na samą siebie, cholernego Hao i Kaise, który wyobrażał sobie to, co
zasugerowałam mu swoim zachowaniem, i właściwie wcale nie był niczemu winien…
Jego jedyną winą było to, że uwierzył w szczerość moich zachowań. Naiwnie
sądził, że to znaczy dla mnie to samo, co dla niego. Tak, to była jego jedyna
wina.
Widząc, że wokół mnie powoli
zaczyna robić się nieciekawie ze względu na ciepło, jakie wytwarzałam,
postanowiłam wyjść, żeby niczego nie zniszczyć. Idąc między drzewami napadła
mnie kolejna myśl – że chcę jak najszybciej opuścić Dobie Village, pójść do
Daimona, choć nie miałam zielonego pojęcia, gdzie i jak go znaleźć, a później
dowiedzieć się o sobie tak wiele, jak tylko dam radę, nawet kosztem nie
koniecznie przyjemnego obcowania z bandą demonów. To była gwałtowna, zupełnie
nieprzemyślana decyzja, a jednak byłam jej pewna jak niczego dotąd. Śmieszne,
prawda? Im więcej człowiek się zastanawia, tym więcej ma wątpliwości. Więc czy
nie lepiej od razu podejmować decyzje? Tak w tej chwili myślałam.
Zamierzałam więc wezwać moją
smoczycę i się ulotnić, zostawiając swoje rzeczy, oraz tych dwóch mężczyzn bez
choćby jednego słowa wyjaśnienia. Wątpliwości jakie powoli zaczynały się rodzić
w mojej głowie, były skutecznie blokowane przez złość, która ogarnęła mnie
niewiadomo skąd. I powiem szczerze, że miałam ochotę zabić wzrokiem człowieka,
który nagle pojawił się przede mną, zastępując mi drogę.
- A panienka dokąd się wybiera? –
zapytał, co uznałam za naprawdę spory brak wychowania. Zmierzyłam go
spojrzeniem.
Miał granatowe, nieco dłuższe
włosy, ułożone w sposób bardzo przypominający mi moją własną fryzurę, jeszcze z
przed przemiany. Z resztą od razu zauważyłam, że jest nieco podobny do tamtej
starej mnie. Jedyne co nas różniło, to kolor oczu – jego były złocisto-żółte i
wydawały się jakby delikatnie świecić. Uśmiechał się do mnie szeroko, ukazując
rząd prostych, śnieżnobiałych zębów. Był wyższy ode mnie o głowę i miał na
sobie długi do ziemi, czarny płaszcz. Na oko mógł być starszy ode mnie o pięć
lat, może nawet trochę więcej. No i wydawał się nic nie robić sobie z gorąca,
jakie wytwarzałam, co wywołało przez chwilę grymas zdziwienia na mojej twarzy,
ale nie zamierzałam o nic go pytać.
- Nie radzę w tej chwili mnie
prowokować, więc zejdź mi z drogi, a nie stanie ci się krzywda – syknęłam.
- Och, jaka bojownicza. No już,
już, spokojnie, Myszko – powiedział, cofając się o krok i unosząc dłonie w
obronnym geście. Nie mniej wcale nie zrobił tego, bo rzeczywiście się bał. On
zwyczajnie ze mnie kpił! Świetnie! Nie ma to jak w nerwach spotkać jakiegoś
pajaca! Czy ja mam jakiegoś pecha, że spotykam takich mężczyzn?
- Jak mnie nazwałeś? – warknęłam
coraz mniej spokojna. Byłam gotowa go wyminąć, nim zbierze mi się na robienie
mu krzywdy, ale nie pozwolił mi na to.
- Myszką. Nie podoba ci się? –
zapytał.
- Och, oczywiście. Jestem
naprawdę wniebowzięta! Nie ma to jak zostać przez zupełnie obcą osobę nazwaną w
sposób tak przesłodzony, że aż próchnica się tworzy na zębach!
- I do tego masz cięty język. Nie
sądziłem, że będziesz tak dobrym demonem – mruknął, zakładając ręce na piersi i
z dziką satysfakcją patrząc, jak moje oczy rosną w zdziwieniu. Skąd on do
cholery wiedział, że jestem demonem? Znam go? A może on zna mnie? No i kim
jest? Ach, te cholerne pytania! Czy one są jakimś bumerangiem, że tak wciąż do
mnie wracają?
- Co powiedziałeś? – powiedziałam
po dłuższej chwili ciszy.
- Oj, Myszko, Myszko. Chciałaś
zapytać skąd to wiem, prawda? Widzisz… Wiem o tobie wiele rzeczy i chętnie ci
wszystko opowiem, jeśli ze mną pójdziesz.
- Ha! Dobre sobie. Myślisz, że
jestem aż tak naiwna? Co chwila ktoś czyha na moje życie, więc nie sądzę, żebym
była skłonna pójść z pierwszym lepszym obcym, Bóg jeden wie dokąd! Zapomnij. –
Ponownie próbowałam go wyminąć i tym razem się udało, ale nie minęło pięć
sekund, jak znów stał naprzeciwko mnie. Ta szybkość skłaniała mnie tylko do
jednej refleksji. – Ty też jesteś demonem…
- Zgadza się – powiedział,
ponownie szczerząc się w uśmiechu. – Przedstawię się może. Jestem Akija
Koishoto, demon o żywiole wody. Cieszę się, że w końcu cię poznałem, Karmen.
- Skąd znasz moje imię?
- Pytania, pytania… Znam wiele
odpowiedzi, ale musisz zaryzykować i pójść ze mną. Może jednak jesteś bardziej
skłonna, niż mi powiedziałaś?
- Nie sądzę.
- W porządku. – Klasnął w dłonie
jakby z uciechą. - Skoro ty nie chcesz iść ze mną, ja mogę iść z tobą. Nie ma
problemu – stwierdził wesoło.
- Słucham?
- To bardzo dobrze, że czasem
słuchasz. Co prawda z tego, co widziałem, raczej rzadko kogokolwiek, ale
postaramy się to sprostować.
- Dobrze ci radzę, lepiej… -
zaczęłam, ale po chwili namysłu przerwałam. Wzruszyłam lekko ramionami. - A z
resztą… Czym ja się w ogóle przejmuję? – warknęłam sobie cicho pod nosem, ruszając
przed siebie.
W pierwszej chwili sądziłam, że
ten typek zrezygnował, ale po jakichś dwudziestu minutach dogonił mnie i szedł
ze mną ramię w ramię, nucąc coś wesoło pod nosem. Jego czarny, długi płaszcz
robił niesamowicie dużo hałasu, ocierając się o każdą możliwą roślinę na naszej
drodze, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Myślałam po prostu, że jak tak
dalej pójdzie, to zwyczajnie mnie rozsadzi. Wokół mnie i tak już wszystko
usychało.
- Powinnaś trochę ochłonąć, bo
zaraz wywołasz tu porządny pożar – powiedział nagle, patrząc na mnie z lekko
ściągniętymi brwiami. I mogłabym dać sobie rękę uciąć, że ulewa, która złapała
nas dziesięć minut później była jego zasługą, skoro rzeczywiście był demonem o
żywiole wody. Stanęliśmy razem pod jakimś drzewem, które na moje oko dawało
największe schronienie i czekaliśmy aż pogoda nieco się uspokoi, ale nic nie
wskazywało na szybkie rozjaśnienie, bo zaczynało grzmieć.
- Może łaskawie powiesz mi, skąd
się znamy? – warknęłam.
- Myślę, że przyjdzie na to…
- Och, litości! – przerwałam mu
nim skończył. - Już jeden mi tak mówił. Mam dość kłamstw, ukrywania prawdy i
wciskania mi kitu, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie! Już zbyt długo
czekam na odpowiedzi, zbyt długo męczę się nie mogąc ich odnaleźć, więc jeśli
wiesz cokolwiek, co mogłoby uspokoić moją duszę, to słucham cię uważnie tu i
teraz. Jeśli z kolei będziesz mi kazał czekać, to możemy się już w tym miejscu
pożegnać, bo nie zamierzam czekać na cokolwiek – wykrzyczałam mu prosto w
twarz.
Patrzył na mnie chwilę, później
spojrzał w niebo i ponownie zerknął na mnie. Westchnął, przeczesał palcami
swoje długie, związane w tej chwili w luźną kitkę włosy i spuścił głowę.
Wymamrotał coś pod nosem, a ja poczułam, jak zaczyna mi się kręcić w głowie.
Nogi zmiękły mi i zaczęły uginać się pod ciężarem mojego własnego ciała. Byłam
pewna, że to jakieś dziwne czary, ale nie miałam już siły nawet, by podnieść rękę
i zamachnąć się na niego. Nim straciłam przytomność, zdążyłam jeszcze przekląć
dość głośno.
*
Granatowowłosy mężczyzna wziął jej
bezwładne ciało w ramiona i kucnął, kładąc ją na ziemi. Odgarnął z jej twarzy
kosmyki włosów i uśmiechnął się lekko. „Wygląda tak spokojnie” – pomyślał. Był
naprawdę zadowolony z tego, że może ją zobaczyć. Od ich ostatniego spotkania
minęło wiele lat. I choć nie miała w tej chwili swojego pierwotnego wyglądu,
rozpoznał ją od razu.
Obserwował ją już od jakiegoś
czasu i dowiedział się, że swoją przemianę miała naprawdę niedawno. W pierwszej
chwili zdziwił się nieco, ale dotarło do niego, że to przez to, że była
wychowywana przez ludzi. Gdyby nie to, umarłaby i narodziła się ponownie już w
wieku dwóch lub trzech lat.
- Och, moja mała – powiedział
cicho, jakby nie chciał jej zbudzić, choć doskonale wiedział, że czar którego
użył, będzie działał przez dobre kilka godzin.
Wstał po dłuższej chwili,
trzymając ją w ramionach. Choć deszcz nadal padał, krople omijały ich, jakby
byli w niewidzialnej bańce, która ich chroniła. Zamierzał zabrać dziewczynę do
swojego domu, nauczyć ją wszystkiego i w końcu powiedzieć wszystko, co powinna
wiedzieć. Był jej to winien za to, że nie potrafił odnaleźć jej wcześniej…
Przyśpieszył krok, a później zaczął biec przed siebie. Najwyższy czas opuścić
Dobie Village.
*
Kiedy zaczęłam się budzić, czułam
się jak rozjechana przez walec. Strasznie bolała mnie głowa i nie mogłam
żadnymi siłami zmusić się do otworzenia oczu. Zdawało mi się, że jestem w
namiocie Hao, ponieważ leżałam na łóżku, więc czułam się całkiem bezpieczna.
Przykryłam się po samą brodę i zdecydowałam się na kolejną drzemkę, choć
zupełnie nie pamiętałam jak tu trafiłam, ani nawet o tym, co za numer mu
wykręciłam.
Jednak gdy obudziłam się po raz drugi,
myślałam już nieco trzeźwiej, choć ból głowy mnie nie opuszczał. Stopniowo
przypominałam sobie zdarzenia z poprzedniego… Nie, zaraz. Nawet nie wiedziałam
ile czasu już upłynęło… Tak czy siak obrazy zaczęły mnie zalewać, czego
wynikiem było gwałtowne otworzenie przeze mnie oczu. Usiadłam i rozejrzałam się
po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam jednocześnie od razu szukając w nim
kogoś obcego, ale na szczęście byłam sama.
Było tutaj okropnie ciemno, co
oczywiście wcale mi nie przeszkadzało, a było winą zasłoniętych ciężkimi,
czerwonymi zasłonami okien. Dodatkowo to wrażenie pogłębiały prawie czarne
ściany. Jedynym źródłem nikłego światła, był świecznik na ścianie niedaleko
łóżka. Przy suficie znajdował się duży, kryształowy żyrandol, który jednak nie
był zapalony. Gdy powiodłam wzrokiem po ścianach, zauważyłam kilka mebli –
wysoką, mahoniową szafę, obok niej dwie półki na książki z tego samego drewna,
fotel o czerwonym obiciu kawałek dalej. Na środku samym środku, na pięknym,
wzorzystym dywanie, stał stolik do kawy i sofa. Obok mnie z kolei były dwie
małe szafki nocne z szufladkami. Jednak najbardziej w całym wystroju zainteresowały
mnie dwie pary drzwi. Jedne były bliżej, tuż po lewej. Drugie na przeciwległej ścianie,
dokładnie na jej środku. Postanowiłam najpierw sprawdzić te, które były zaraz
obok.
Wstałam, wsuwając na stopy buty,
które ktoś najwidoczniej mi wcześniej ściągnął i ruszyłam w ich kierunku.
Spodziewałam się, że będą zamknięte, ale ustąpiły od razu. Nie mniej
rozczarowałam się, gdy okazało się, że po ich drugiej stronie jest łazienka,
utrzymana w kolorze bieli i czerni. Zamknęłam je więc, nie mając najmniejszej
ochoty nawet na rozglądnięcie się w koło i spojrzałam przez ramię na drugie
drzwi. Ruszyłam niepewnie w ich stronę i gdy byłam dokładnie w połowie pokoju,
ktoś z zewnątrz nacisnął na klamkę. Zdrętwiałam w jednej chwili, czekając aż ów
osoba wejdzie do środka i zastanawiając się, czy powinnam od razu zaatakować…
Przeczytałem, komentarz z prawdziwego zdarzenia napisze w najbliższym czasie ^^
OdpowiedzUsuńpozdrawiam *.*
Kontynując ^^
UsuńObiecałaś rozdział, że będzie gdzieś za 3 dni. JUPI ...
Któż to porwał naszą Karmen?
Jeśli mam być szczery. Denerwują mnie jej rozterki miłosne, ale ma to też duże plusy. Akcje opierasz na jej uczuciach. Czyli dajesz jawne powody jej decyzji. Widać, że przez to wszystko co ją otacza, przestaję trzeźwo myśleć. Choć wydaję się jej, że jest odwrotnie. Robi wszystko impulsywnie, szuka rodziny, wyjaśnień, zrozumienia i może miłości?
Tak, zdecydowanie. Czuję się zagubiona w sidłach, które sama tworzy.
Co do tego demonicznego jegomościa, wydaje mi się, że to jej ojciec, a może brat. Zobaczymy w sobotę ^^
Ja nie mogę zrozumieć czemu ty nie masz czytelników. Twoja historia jest ciekawa. Miła, momentami ostra. Wiesz co, muszę w twojej sprawie się z kimś bardzo ważnym skontaktować. W świecie SK jest bardzo znana i lubiana i może Ci pomoże.
Czekam na nn.
Pozdrawiam ^^