W końcu! Rozdział jest krótszy niż planowałam, ale jest. Nadal mam jednak wątpliwości odnośnie dalszego prowadzenia bloga. Jestem kompletnym beztalenciem, jeśli chodzi o znajdywanie sobie czytelników i ich utrzymaniem, jeśli już jacyś się znajdą. Obiecałam sobie skończyć tę historię, ale nie koniecznie ją publikować. A tutaj gonią mnie terminy, których i tak nie umiem utrzymać, czym zawodzę siebie i potencjalnych czytelników. Decyzję o tym, czy zachowam bloga czy nie, podejmę w najbliższym czasie. Możliwe, że wrócę po raz trzeci, gdy będę miała napisaną całość. To pozwoli mi publikować regularnie i częściej niż raz na miesiąc.
Dobra, to tyle mojego biadolenia. A teraz zapraszam na kolejny rozdział i pozdrawiam.
*********************************************************************
„Twój los jest w twoich rękach”
Mimo moich usilnych starań i niezliczonej ilości zimnych okładów,
gorączka Karmen nie spadała. Mało tego – regularnie podnosiła się i w chwili
obecnej wynosiła ponad pięćdziesiąt stopni Celsjusza. Czułem się naprawdę
bezradny, bo nie było już nic, co mógłbym dla niej zrobić. Nie pomagały zioła,
miksturki. Po prostu nic. To co się z nią działo wykraczało daleko poza moją
medyczną wiedzę. Szczerze mówiąc podejrzewałem nawet, że to w ogóle nie ma nic
wspólnego z tradycyjną medycyną. Miałem wrażenie, że to jakieś nieznane mi
czary, klątwa, opętanie… W innych okolicznościach człowiek już dawno leżałby
martwy mając tak wysoką gorączkę.
Mistrz, który chodził w kółko po namiocie i co chwila znikał na
kilkanaście minut, zdawał się wiedzieć nieco więcej na temat tego, co się
dzieje z niebieskowłosą. Nie dość jednak, że nie chciał powiedzieć mi ani słowa
w tym temacie, to w dodatku również nie umiał temu zaradzić. Przynajmniej tak
sądziłem, chociaż nie wiedziałem nad czym tak intensywnie się zastanawia cały
ten czas.
- Muszę przyprowadzić pomoc… - odezwał się ni z tego ni z owego, tuż po
kolejnym jęku wydanym przez dziewczynę. Nie mogłem i wcale nie chciałem
wyobrazić sobie, jak wielki ból musi odczuwać.
- Pomoc? – szepnąłem z nutką
zdziwienia.
Nie miałem pojęcia, co ma na myśli. Innego medyka? Z
resztą nieważne – jeśli uważa, że jest na tej planecie ktoś, kto jej pomoże,
dlaczego nie zdecydował się na to wcześniej? Gotów byłem naprawdę się
zdenerwować, ale powaga sytuacji nie pozwoliła mi na to. No i mimo wszystko on,
proszący kogoś o przysługę? Chyba nigdy nie widziałem, by robił coś takiego.
Ona musiała dla niego znaczyć naprawdę wiele, skoro był gotów, według swojego
toku myślenia, zniżyć się do proszenia. Za dobrze go znałem, by nie myśleć w
ten sposób.
- Tak. Kogoś, kto być może będzie wiedział, co się dzieje… - mruknął
cicho. – Będziesz musiał zebrać parę szamanów jako ochronę – dodał, unosząc na
mnie wzrok.
- Skoro ten… ktoś ma pomóc, to po co nam ochrona?
- Bo nie tylko ja chcę ją mieć – oznajmił krótko, na co zmrużyłem lekko
oczy.
Po tych słowach brązowowłosy zamaszystym krokiem opuścił namiot. Spojrzałem
za nim nieco zdezorientowany. Wiedziałem, że jest naprawdę źle, ale żeby
sprowadzać na ratunek kogoś, kto może próbować odebrać nam Karmen? Spojrzałem
na nią zastanawiając się, co ma w sobie takiego, że każdy chciałby ją mieć dla
siebie. I czy aby na pewno każda z tych osób patrzy na nią pod tym samym kątem?
Pogładziłem jej rozpalony, mocno czerwony policzek. Ledwo mogłem ją
dotknąć, bo zwyczajnie parzyła mnie w dłoń. Była niemal jak żywa pochodnia.
Westchnąłem cicho i zmieniłem jej okład na nowy, który od razu zaczął parować.
Mruknęła cicho, jakby ją to zabolało. Nie miałem pojęcia, czy długo jeszcze to
wytrzyma. Była silna, ale nie nieśmiertelna. Dlatego miałem nadzieję, że
Asakura coś wskóra.
- Będzie dobrze… - powiedziałem do niej. A może tak naprawdę zapewniałem
o tym samego siebie? Bo bałem się jak cholera, że to wszystko źle się skończy. Wstałem
po chwili, by zgodnie z zaleceniami zebrać paru najsilniejszych szamanów.
Wolałem, by nie dochodziło do niepotrzebnej potyczki, ale nie wykluczałem
takiej możliwości, skoro sam Asakura się tego spodziewał…
Osoby, które wyznaczyłem do tego zadania, nie były raczej średnio
zadowolone z tego, że każę im coś robić. Podejrzewałem, że w razie czego
niechętnie będą nadstawiać karku za niebieskowłosą i zrobią to ze zwykłego
strachu przed mistrzem. Słyszałem, jak tutaj o niej mówią. To była czysta i
niczym nieuzasadniona nienawiść, której zupełnie nie rozumiałem. Nie miałem jednak
żadnego wpływu na to, co o niej myślą.
Wytłumaczyłem im krótko, co
właściwie mają robić, na co jeszcze bardziej się skrzywili, uznając to zapewne
za zwykłą stratę czasu. Udaliśmy się do namiotu, w którym leżała Karmen.
Zagotowało się we mnie, gdy zobaczyłem uśmiech na kilku twarzach, kiedy ich
oczom ukazało się jej cierpiące ciało. Miałem wielką ochotę zaatakować tych
paru typków i porządnie ich zbić.
W takich chwilach jeszcze bardziej czułem, że nie jestem taki, jak oni.
Może czasem grałem podobnego do nich, ale byłem tutaj tylko ze względu na moją
siostrę, a nie jak większość tutaj – z nadzieją na władzę i potęgę, którą
obiecał im Hao. Zgodziłem się zostać medykiem w obozie, ponieważ Rosaline
zdecydowała się dołączyć do brązowowłosego. Była nim zauroczona od samego
początku i nie zauważyła nawet jakim człowiekiem on jest. Z resztą do tej pory
jest zaślepiona. Wielokrotnie próbowałem ją namówić do tego, by uciekła razem
ze mną. Nic z tego. Ale nadzieję straciłem dopiero, kiedy Caroline wzięła ją
pod swoje skrzydła. Nauczyła ją jak być wredną suką, którą sama była. I po
jakimś czasie moja siostra rzeczywiście zaczęła lubić dręczenie innych,
używanie siły zamiast słów. W pewnym momencie zacząłem nawet wątpić, czy wciąż
jeszcze widziała we mnie swojego brata…
- Kaise! Stoimy tu jak banda idiotów już godzinę! – odezwał się jeden
mężczyzna. – Kiedy mistrz wróci?!
- Właśnie. Jest tu cholernie gorąco i duszno – mruknęła dodatkowo
brązowowłosa szamanka, machając sobie przed twarzą dłonią, by choć trochę się ochłodzić.
- Nie mam zamiaru sterczeć tu cały dzień.
- Nie wiem, kiedy wróci. Kazał was zebrać i czekać tu. Najwidoczniej miał
ku temu powód, ale jeśli naprawdę chcecie, możecie wyjść – powiedziałem. Połowa
z nich ruszyła w stronę wyjścia, nim zdążyłem dokończyć. - Z przyjemnością będę
oglądał, jak spotyka was kara za brak posłuszeństwa. – Uśmiechając się nieco
złośliwie, gdy zatrzymałem ich w pół kroku. Wrócili na swoje miejsca i nikt się
już więcej nie odezwał.
Westchnąłem cicho. Też zaczynałem już się nieco niecierpliwić. Czasu było
coraz mniej, a jedyne, co mogłem robić, to czekać na powrót Hao. Ciszę w jego
namiocie przerywały jedynie ciche jęki i powarkiwania Karmen, która zaczęła
wyginać plecy w łuk co jakiś czas. Starałem się przytrzymywać ją, dociskać do
łóżka, ale to zdawało się sprawiać jej jeszcze więcej bólu, więc w końcu
przestałem to robić. Czułem, że ona zaczyna umierać…
*
Szedłem szybkim
krokiem w kierunku wielkiego zamku. Wiatr gwizdał między drzewami. Proszenie
tego drania o pomoc było ostatnią rzeczą, którą chciałbym kiedykolwiek zrobić.
Byliśmy swoimi przeciwnikami, żeby nie powiedzieć wrogami, już od lat i
przysięgam, że gdyby tylko było inne wyjście, nie zbliżyłbym się do niego z
własnej woli. Ale on był jedyną osobą, która mogła coś poradzić. Jakby nie
patrzeć znał się na tym jak nikt inny spośród żyjących.
Kiedy dotarłem
do murów budynku, ktoś już czekał na mnie przed żeliwną bramą. Zostałem
wpuszczony do środka przez rosłego, błękitnookiego mężczyznę, którego
obdarzyłem chłodnym spojrzeniem. On pozostał niewzruszony i z kamienną twarzą
wprowadził mnie do środka. W takim towarzystwie nawet ja nie mogłem czuć się
bezpiecznie…
Zostałem
zaprowadzony do owalnej komnaty, gdzie na białym tronie spokojnie siedział białowłosy.
Usłyszałem cichy trzask za plecami, więc odwróciłem się. Drzwi zostały
zamknięte i nie powiem, by mi się to podobało. Nie mniej zbliżyłem się do
środka pomieszczenia. Mężczyzna przede mną uśmiechnął się lekko na mój widok,
wsadzając do ust kolejne winogrono. Aż za dobrze wiedziałem, że tu na mnie
czekał. Wiedział, że w końcu będę zmuszony przyjść. Zmrużyłem lekko oczy.
- Kopę lat –
powiedział, wstając i robiąc kilka kroków w moją stronę. – Czym sobie zasłużyłem
na wizytę wielkiego Hao Asakury? – zapytał z nutką kpiny w głosie, patrząc na
mnie uważnie.
- Jeśli wiesz,
co się z nią dzieje, pomóż jej. Jeśli nie wiesz, to powiedz mi od razu, żebym
nie tracił czasu – mruknąłem chłodno.
- Widzę, że od
razu przechodzisz do konkretów. Ale mimo wszystko mógłbyś być nieco milszy. Przychodzisz
tu po pomoc, więc jeśli chcesz ją dostać, okaż trochę szacunku. - Obok nas
pojawiła się ciemnowłosa dziewczyna, podając nam na srebrnej tacy filiżanki z
zieloną herbatą. Spojrzałem na nią niemal morderczo.
- Daimon… Ona
umiera – warknąłem.
- Wiem o tym
doskonale – odpowiedział lekko, jakby zadowolony był z tego faktu i uśmiechnął
się. Uniosłem brew.
- Sądziłem, że
zależy ci na tym, by żyła.
- I nie myliłeś
się. Ale żeby mogła żyć, musi najpierw umrzeć… - W jednej chwili chwyciłem go
za kimono, które na sobie miał i uniosłem lekko do góry. Bezczelnie zaśmiał mi
się w twarz. – No proszę. Znałem cię jako bardziej opanowaną osobę. – W
odpowiedzi sapnąłem jedynie i puściłem go, odchodząc od niego metr lub dwa.
- Pomożesz, czy
nie, do cholery?! – krzyknąłem. Był moją ostatnią deską ratunku, ale wyglądało
na to, że nie zamierza ruszyć nawet małym paluszkiem. Droczył się ze mną, a nie
miałem czasu na takie gierki. Liczyła się każda minuta. Białowłosy cmoknął
kilka razy.
- Nie słuchasz
mnie, mój przyjacielu. Ona MUSI umrzeć, żeby żyć – powtórzył, patrząc mi
głęboko w oczy. Jednocześnie chwycił swoją filiżankę i upił z niej łyk. - Rozumiesz?
Patrzyłem na
niego długo, nim zrozumiałem co ma na myśli. Jeśli ten przeklęty demon mówił
prawdę, musiałem jak najszybciej wrócić do obozu. Miałem przeczucie, że finał
tego wszystkiego jest już bliski i chciałem przy tym być. Zakląłem pod nosem i
ruszyłem szybkim krokiem do wyjścia. Wyjście zasłonił mi ten sam niebieskooki,
który mnie tutaj przyprowadził. Gdy chciałem go wyminąć, pchnął mnie lekko. Od
razu odwróciłem się w stronę Daimona, zadając mu nieme pytanie.
- Skoro już
przyszedłeś, nie obrazisz się chyba, jeśli pójdziemy z tobą? Chciałbym zobaczyć
jej ponowne narodziny… - powiedział z uśmiechem, podczas gdy jasnowłosa kobieta,
jego prawa ręka, zakładała już płaszcz na jego ramiona. Nie miałem wiele do
gadania. Gdybym się nie zgodził i tak by poszli, a nie miałem zamiaru tracić na
to czasu. Co prawda z miłą chęcią zerwałbym mu z twarzy ten jego wieczny
uśmiech, ale pozostało to jedynie w mojej wyobraźni. Chwilę później we trójkę
opuściliśmy zamek.
Gdy tylko
znaleźliśmy się po drugiej stronie lasu, gdzie nic już nie blokowało mojego
foryoku, przeniosłem nas wszystkich do obozu. Chciałem jak najszybciej znaleźć
się na miejscu. Wszedłem do mojego namiotu i omiotłem wszystkich wzrokiem.
Znajdowało się w nim około dziesięciu szamanów, których zapewne sprowadził
medyk. Nie wiedziałem czego spodziewać się po demonach, więc uznałem, że nikogo
nie będę stąd wypraszał. Skinąłem na Kaise, aby odsunął się od niebieskowłosej
leżącej na łóżku. Choć nie było mnie zaledwie pół godziny, jej stan znacznie
się pogorszył. Nie musiałem być ekspertem, żeby to zobaczyć. Była cała mokra,
cała jej twarz była czerwona, tak samo z resztą jak skóra na innych częściach
ciała. Czułem też silne ciepło od niej bijące.
- Kompresy są
nieskuteczne. Woda zwyczajnie… paruje. Nie wiem jak to w ogóle jest możliwe –
powiedział do mnie cicho medyk, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Aż za
dobrze widziałem w nich strach. Nie odpowiedziałem mu ani słowem, bo co miałbym
powiedzieć? Że musimy dać jej umrzeć? Zbyt wiele pytań by to zrodziło, a nie
miałem sił, żeby wszystko tłumaczyć. Z resztą wcale nie miałem pewności co się
stanie. Musieliśmy po prostu obserwować i czekać. Nic innego mi nie pozostało,
jak wierzyć w słowa białowłosego i to, że niebawem dziewczyna się przebudzi…
*
Kiedy mistrz
wrócił, niemal odetchnąłem z ulgą. Zwłaszcza, że przyprowadził z sobą dwoje
nieznanych mi ludzi. Zapewne tych, którzy mieli pomóc. Miałem nadzieję, że
teraz będzie już dobrze. Ale gdy odsunąłem się by zrobić im miejsce, oni nawet
nie próbowali podejść bliżej. Zwyczajnie stali metr od Karmen i gapili się jak
szpak w pięć groszy. Ale krew zalała mnie dopiero, kiedy zauważyłem, że
białowłosy mężczyzna uśmiecha się lekko pod nosem, jakby bawiło go to co widzi.
Również Asakura zupełnie nic nie robił. Tak, jakby czekali na zbawienie!
- No zróbcie
coś, do cholery! – krzyknąłem w końcu, nie wytrzymując. Nie miałem zamiaru
trwać w tej bezczynności. Chciałem chwycić nieznajomego za ramiona, by
porządnie nim potrząsnąć i kazać mu ruszyć tyłek, ale znikąd pojawiła się
przede mną kobieta, która tu z nim przyszła. Uderzyła mnie w brzuch z taką siłą,
że aż zgiąłem się w pół.
- Zostaw go – Na
dźwięk tych słów dziewczyna wyprostowała się i stanęła znów przy prawej ręce
mężczyzny, podczas kiedy ja syknąłem cicho z bólu, odchodząc kilka kroków od
tej dziwnej pary. Nigdy bym nie pomyślał, że w tak drobnej osobie może być tyle
siły… Nie odezwałem się już, ale wściekłym spojrzeniem skakałem od osoby do
osoby.
- Miałeś
sprowadzić pomoc! – sapnąłem w stronę Hao po dobrych paru minutach ciszy.
Chciałem usłyszeć
choć słowo wyjaśnienia, ale on jedynie spojrzał na mnie kątem oka, nic nie
mówiąc. Nie miałem zielonego pojęcia, co się tutaj dzieje, ale nie mogłem
znieść tego, że niebieskowłosa cierpi, a zupełnie nikt nie próbuje z tym czegoś
zrobić, więc po dłuższej chwili zastanowienia wyszedłem na zewnątrz. Pieprzony…
Chory… Ach! Nie mogłem w swoim słowniku znaleźć na tyle ohydnych słów, by
opisać czarnookiego!
Stałem tam pod
tym namiotem, a w zasadzie kręciłem się w kółko z niecierpliwością, czekając na
to, co się wydarzy. Nic innego mi nie pozostało, choć miałem cholerną ochotę
coś zrobić. A najlepiej komuś - jakąś krzywdę. Myślałem, że prędzej umrę, niż
coś faktycznie się stanie, gdy nagle ktoś wybiegł na dwór, potrącając mnie i
niemal przewracając się na ziemię. Miał przerażenie w oczach. Zaraz za nim
ruszyła reszta. Nie trudno mi było się domyślić, że uciekają. Nie wiedziałem
jedynie dlaczego. Spojrzałem za nimi zdziwiony, a później od razu zajrzałem do
wnętrza namiotu. Poczułem ból, gdy żar uderzył mnie w twarz, parząc skórę.
Zamknąłem oczy i cofnąłem się parę kroków. W tym samym czasie na zewnątrz przyspieszonym
krokiem wyszedł również mistrz. Jedynie ci nieznani mi ludzie zostali w środku,
jakby zupełnie nie przeszkadzało im to, co się dzieje.
Nie byłem w
stanie wydusić z siebie słowa. Z resztą po chwili i tak nikt nie byłby w stanie
mnie usłyszeć, bo zrobiło się głośno. To brzmiało jak pisk czajnika, w którym
gotuje się woda, ale był zdecydowanie bardziej przeszywający, przerażający i
donośny. Nie miałem pojęcia, skąd wydobywa się ten dźwięk, ale wszystko
wskazywało na to, że ma źródło w tym samym miejscu, co gorąco, które powoli
zaczęło zamieniać się w płomienie wokół ciała Karmen. Ogień oplótł ją swoimi
językami, które wcale jej nie parzyły. Wydawały się jedynie ją smagać, choć
normalny człowiek zapewne zamieniłby się już w kupkę popiołu. Nie mogłem uwierzyć
w to, co widzę. Ale nie miałem już wątpliwości co do tego, że nie jest ona
zwykłą szamanką. Ale jeśli nie, to kim tak naprawdę jest…?
*
Czułam, jak przenoszą mnie do namiotu i przez chwilę wszystko widziałam.
Ale nawet gdy moje oczy się zamknęły, byłam świadoma tego, co dzieje się wokół
mnie. Przez długi czas było mi strasznie gorąco. Jakby ktoś zostawił mnie na
pełnym słońcu latem. Słyszałam dźwięki z zewnątrz, urwane słowa i czułam
chłodny dotyk na swojej skórze. Każda komórka ciała rwała mnie niemiłosiernie i
myślałam, że nie może być gorzej. Ale prawdziwie piekło zaczęło się w momencie,
kiedy przestałam odbierać jakiekolwiek bodźce z otaczającego mnie świata.
Wszystko ucichło, otaczała mnie jedynie przerażająca czerń. Pozostał jedynie
przeszywający moje ciało ból, płonący w moich żyłach niczym ogień i zżerający
mnie od środka. Chciałam płakać, krzyczeć, wić się w agonii, ale nie mogłam
zmusić się żadnego swojego mięśnia do poruszenia się. Czułam się jak w
najgorszym koszmarze. To było nie do wytrzymania. Chciałam, żeby to się
skończyło. Teraz, jak najszybciej.
Przyznaję - najzwyczajniej w świecie chciałam umrzeć. Niemal się o to
modliłam. Ale nie ukojenie nie przychodziło. Każda kolejna sekunda dłużyła się
niemiłosiernie. A może w rzeczywistości były to godziny? Zupełnie straciłam
poczucie czasu. Byłam zamknięta w swojej własnej rzeczywistości, wewnątrz
swojego umysłu. I nie wiedziałam jak długo będę musiała to znosić. Błagałam w
duchu, by ktoś z zewnątrz jakimś sposobem to zakończył – nawet jeśli
oznaczałoby to zabicie mnie w najbardziej bolesny sposób. Wszystko wydawało mi
się w tamtej chwili lepsze od tego, co się ze mną działo.
I wtem zobaczyłam małe światło, tak jasne, że niemal białe. Oślepiło
mnie, po czym zgasło tak szybko jak się pojawiło i ponownie znalazłam się w całkowitej
ciemności. Nie miałam pojęcia, co się stało, ale w jednej chwili okropny ból
zniknął, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czyżby moje modły zostały
wysłuchane i jednak umarłam? Jeśli tak, to gdzie się znalazłam? Czy tak właśnie
wygląda piekło? I co to za studnia przede mną?
Tak. Na samym środku – o ile w ogóle można tak to nazwać, bo wydawało mi
się, że nie ma tu żadnych ścian ograniczających przestrzeń – znajdowała się
okrągła, biała studnia, bo brzegi wypełniona wodą. Gdy tylko zrobiłam krok w
jej stronę, tafla zamigotała delikatnym, srebrzystym światłem. Podeszłam do
niej na chwiejnych nogach i zajrzałam do środka. To, co wydawało mi się wodą,
było czarną breją o jasnej poświacie. I zobaczyłam w niej… siebie.
Nie było to jednak odbicie mojej twarzy, a moje unoszące się nad ziemią
ciało, otoczone płomieniami, które jeszcze przed chwilą tak bardzo mnie raniły.
Jak to możliwe, że widziałam siebie, stojąc w tym miejscu? Dziwnym, nieznanym,
przeraźliwie cichym i zimnym miejscu. Moją głowę zalał potok myśli, więc
chwyciłam się za nią i przymknęłam oczy.
Gdy ponownie spojrzałam w dół, starałam się wzrokiem odnaleźć Hao. A
kiedy już znalazłam, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Albo najzwyczajniej w
świecie nie chciałam… Brązowowłosy stał bowiem nieopodal demona, który nie tak
dawno temu uwięził mnie w lochu na pustyni. Kolejna salwa pytań wywołała
ponowny zawrót głowy. Od samego początku go znał? A może to on kazał mu mnie
wtedy uwięzić? Nie wiedziałam, czy to ma jakikolwiek sens. On też wydawał się
zaskoczony, gdy nas zaatakowano. A może jedynie tak dobrze udawał?
Przymknęłam ponownie oczy. Zdecydowałam się wyciągnąć dłoń w stronę
obrazu w studni. Dotknęłam palcem nieznanej substancji. Choć wyglądała jak
smoła, lała się jak woda. Nie była jednak mokra, a jedynie zimna. Ściekając z
mojego palca mieniła się srebrzyście. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego i
nie miałam pojęcia, co to może być.
- Wejdź do środka, a powrócisz do świata żywych silniejsza niż
kiedykolwiek, lub zostań tu, a twoja dusza odejdzie do świata umarłych.
Był to cichy, kobiecy głos, który wywołał we mnie nieuzasadniony lęk.
Rozejrzałam się, ale nikogo prócz mnie tu nie było. A może to mój wzrok nie był
w stanie przedrzeć się przez tę czerń? Zmrużyłam oczy, ale i to niewiele mi
pomogło.
– Decyzja należy do ciebie. Twój los, jest w twoich rękach.
Nie słyszałam swojego oddechu, ale przyspieszył on nieznacznie. Spojrzałam
znów na obraz przed sobą. Miałam wybór. Zginąć w tej chwili, lub wrócić i żyć
dalej. Ale gdzie jest haczyk? Gdzieś musiał być. Nie rozumiałam nadal, co
właściwie się stało. Zachorowałam? Jeśli tak, to dlaczego miałam wybór? Dlaczego
mogłam powrócić do życia? Chciałam odezwać się i być może dowiedzieć czegoś od
tajemniczego głosu, ale choć poruszałam ustami, żadne słowo się z nich nie
wydostało. Wyglądało na to, że nie mogę w tym miejscu nic powiedzieć.
- Czas twojego wyboru niebawem się skończy.
Zadrżałam. A więc nie mogłam się zastanawiać w nieskończoność… Wybór był
teoretycznie prosty, ale nie wiedziałam, co mnie czeka po powrocie. Czy moje
ciało nadal będzie otoczone ogniem? Czy będę cierpiała? Czy coś się we mnie
zmieni? Miałam tak wiele wątpliwości w sobie, że zwyczajnie nie wiedziałam, czy
na pewno chcę wracać.
Zwierciadło jakby wyczuło moje zawahanie. Zobaczyłam Morty’ego siedzącego
na skale, który tak niepodobnym do siebie pustym wzrokiem, wpatrywał się przed
siebie. A później wujka, za którym zdążyłam się już stęsknić mimo tego, że jego
autorytet został przez ten czas podważony i nie wiedziałam już jak wiele z
tego, co zawsze mi mówił, jest prawdziwe. Na chwilę ukazał mi się również Yoh z
lekkim uśmiechem przyczepionym do twarzy. Gdy na niego patrzyłam, kąciki moich
ust również uniosły się lekko do góry.
Czy to miała być zachęta do powrotu? Nie miałam pojęcia, ale jeśli tak,
to okazała się skuteczna. Może nie zniknęły wątpliwości, ale mimo tego
wdrapałam się na biały kamień, w którym znajdowała się czarna substancja.
Wsadziłam do niej nogi, siadając na brzegu. Była zimna – im głębiej sięgały
moje stopy, tym wydawała się bardziej lodowata. Wzięłam kilka głębokich
oddechów i wskoczyłam do środka. Nie wiedziałam, co się teraz stanie i czy głos
nie kłamał. Ale nie było już odwrotu od mojej decyzji.
Rozdział bardzo mi się spodobał. Chyba najbardziej ostatnia część. Genialnie opisałaś męki Karmen. Dziewczyno ty masz talent. Nie wmawiaj sobie, że jest inaczej. Piszesz tą historie ponad rok. Czemu nikt jej nie czyta? Tego nie wiem. Ale mam pomysł jak go choć trochę wypromować. Niedawno założyłem Spis Blogów Shaman King. Może nie jest jeszcze popularny, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Zgłoś swój blog.(sk-spis.blogspot.com). Mam nadzieję, że to pomoże. Według mnie piszesz bardzo dobrze, a szkoda bybłoby utracić tak zdolną pisarkę. Naprawdę nie przerywaj tej historii. Czytelnicy na pewno się znajdą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Naprawdę dziękuję ci za wsparcie. Nie wiesz nawet ile to dla mnie znaczy. Jednak niezależnie od talentu, który być może mam, fakty są takie, że jesteś obecnie moim jedynym czytelnikiem. Podejrzewam, że jest to spowodowane tym, jak rzadko dodaję nowe rozdziały. W każdym razie w chwili obecnej nadal waham się co zrobić z tym blogiem. Skorzystam jednak z twojej propozycji i zgłoszę swojego bloga pod podanym adresem. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję i również pozdrawiam :*
Usuń